Iwo Zmyślony
Miłość, czyli przyjaźń. Alina Szapocznikow w listach
„Niezwykłość – oto jedyne źródło wiecznego związku między ludźmi” – stwierdził André Breton i chyba się nie pomylił. Lecz czym w takim razie jest miłość? Zamiast deliberować obróćmy tu kota ogonem: przyjmijmy, że to problem czysto językowy – „miłością” nazywamy po prostu różne rzeczy, co niestety prowadzi do nieporozumień. Korespondencja Aliny Szapocznikow (1926-1973) i Ryszarda Stanisławskiego (1921-2000) to studium innego przypadku – wielkiej namiętności, która przeradza się w przyjaźń. Niemożliwe? So they say. A jednak.
Czytasz cudze listy? Lepiej od razu się przyznaj, bo książka ta bez pardonu robi z nas podglądaczy. Ona pisze do niego o „guziczku na piersi”, któremu brakuje pieszczoty; posyła mu pieprzne rysunki. On prawi jej morały albo „tęskni jak dziecko” i „kocha do szaleństwa”. Pisałe/aś tak kiedyś do kogoś? Jasne, kto nie pisał. Z pewnością więc też byś chciał(a), by z wypiekami na twarzy czytała to cała Polska. Zgłoś się w takim razie do wydawnictwa Karakter, które ostatnio gustuje w tego typu kąskach (vide niedawna recenzja Pawła Majewskiego).
Przepraszam za ten sarkazm. Pod względem edytorskim książka jest znakomita – świetnie zrobiona graficznie i bardzo rzetelnie zredagowana. Tylko dziwnie się czuję, czytając takie wyznania. Czemu to ma służyć? Czy listy tych dwojga rzucają nowe światło na twórczość Szapocznikow, skądinąd całkiem nieźle już opracowaną? Właśnie się zastanawiam. Na pewno pozwalają nieco się do niej zbliżyć. W najlepszych pracach artystki znajdziemy ten sam ekshibicjonizm – niekiedy narcystyczny, niekiedy ironiczny, niekiedy spotworniały i przesycony cierpieniem – lecz zawsze najskrajniej osobisty i szczery.
Książka też rzeźba
No więc stało się – jest co czytać. Zacznijmy może od tego, jak to się trzyma w dłoniach. Karakter stawia na design – Przemek Dębowski, jeden z twórców wydawnictwa, a zarazem czołowy projektant młodego pokolenia, przy każdej kolejnej książce daje upust swej pasji. To małe monumenty sztuki wydawniczej – zgrabne i funkcjonalne. Tym razem dostajemy do ręki miękką, podwójną okładkę, w kremowej półobwolucie. Z czym takie zawiniątko może się kojarzyć? Mnie to przywodzi na myśl plik miłosnych listów przewiązany wstążką. Na wierzchu fotografia ukochanej osoby.
Melancholijny portret Szapocznikow wymownie zapowiada zawartość publikacji. Znajdziemy tu niemal wyłącznie jej listy, które Stanisławski – jak przystało na muzealnika – skrupulatnie gromadził i katalogował. Ona najwyraźniej nie była sentymentalna – odpowiedzi przechowała ledwie kilkanaście. Fotografia z okładki urzeka siłą wyrazu: artystka wpatruje się w nas z natężeniem, jakby brała model. Kadr cięty ciut za ciasno, przez co mimowolnie chce się zajrzeć do środka – dowiedzieć się, co jest dalej. Samo zdjęcie zostało zrobione kilka lat po rozstaniu (rozwód formalnie wzięli w roku 1958). Szapocznikow była już wtedy związana z Romanem Cieślewiczem, wybitnym grafikiem, zaś Stanisławski tworzył udany związek z Urszulą Czartoryską – znakomitą krytyczką fotografii i historyczką sztuki. Wszyscy czworo serdecznie się przyjaźnili, korespondowali i odwiedzali nawzajem.
Realia na marginaliach
Na osobne uznanie zasługuje redakcja naukowa zbioru. Bodaj każdy ze 142 listów został opatrzony drobiazgowymi objaśnieniami. Ich autorką jest Agata Jakubowska – badaczka twórczości artystki. Dostarcza nam ona wielu informacji, bez których tekst miejscami byłby hermetyczny. Obok faktów ściśle biograficznych znajdziemy również takie, które poszerzają horyzont lektury w wymiarze społecznym i historycznym. Dowiemy się m.in. o miejscach, do których podróżowali bądź w których żyli i pracowali; o książkach i gazetach, które czytali; o wystawach, które widzieli lub które współtworzyli. Poznamy tło najważniejszych wydarzeń politycznych, biurokratyczno-obyczajowe kurioza PRL, profile artystycznych środowisk Paryża i Warszawy oraz fragmenty korespondencji z najbliższymi przyjaciółmi – m.in. Wojciechem Fangorem, Janem Lebensteinem i Mieczysławem Porębskim.
Faktograficznym detalom towarzyszą reprodukcje rysunków i fotografii (większość dostępna jest na stronach Muzeum Sztuki Nowoczesnej), znajdziemy też kilka anegdot. Mnie najbardziej rozbawiła ta o wizycie u Pabla Picassa, podczas niskobudżetowych wakacji we Francji we wrześniu 1950 roku. „Przyjmuje nas w swoim ogrodzie, gdzie bawi się z dzieckiem i psem – skwapliwie notuje Szapocznikow w pamiętniczku – atmosfera prosta, rodzinna. On wielki i naiwny. Niebo błękitne. Pożyczamy 2000 fr”. Po latach, w rozmowie z Piotrem Rypsonem, Stanisławski wspomina to nieco inaczej: „«Chcieliśmy panu złożyć hołd» […], mówię, jak przystało na gentelmana. Alina na to dodaje: «i pożyczyć trzy tysiące franków! ». Od razu, z miejsca! Alina miała taką odwagę, która mnie czasem krępowała”. Urocze, nieprawdaż? I komu tutaj wierzyć?
Ułuda i rzeczywistość
Pod względem redakcyjno-edytorskim książka jest więc świetna. Zabrakło mi jedynie czytelnego, graficznego podziału zbioru wszystkich listów, które – uporządkowane wedle chronologii – leją się jeden za drugim, przez 380 stron tekstu. To w sumie jednak 23 lata obfitej korespondencji, z paroma dłuższymi okresami przerwy, które można by – z pożytkiem dla czytelnika – jakoś powyróżniać. Ponumerowanie tych listów na pewno ułatwi ich cytowanie, niestety tylko pogłębia wrażenie kaskadowości.
Początek tej lektury – co łatwe do przewidzenia – najbardziej chwyta za serce. To różne wariacje na temat „kocham”, „pragnę”, „całuję” i „tęsknię jak cholera” – listy pełne afektu, wzajemnej fascynacji, niewinnego narcyzmu, ale i wątpliwości – miejscami autentycznych, miejscami zabawnie przekornych. On wtedy siedzi w Paryżu, gdzie studiuje muzeologię w prestiżowej École du Louvre, dorabiając po nocach na (skądinąd słynnym) targowisku Les Halles. Ona żyje lekko i w wiecznych rozjazdach – między Paryżem, Pragą, Łodzią i Warszawą.
Po roku, niestety, sielanka się urywa. Dwudziestotrzyletnia Szapocznikow zapada na gruźlicę jajników – chorobę wówczas śmiertelnie niebezpieczną – i trafia do podparyskich szpitali, gdzie spędza osiem miesięcy. Dla zabicia czasu szkicuje m.in. akty pacjentek („zepsutych moralnie i sexualnie idiotek”) i szyje sweter na drutach, podczas gdy Stanisławski posłusznie dosyła jej kolejne peloty wełny. Jej listy z tego okresu pełne są rozterek i refleksji, miejscami zdumiewająco dojrzałych i przenikliwych. Wcześniejsze wątpliwości nabierają też kształtów realnych – po raz pierwszy rozważa myśl o rozstaniu, próbuje być racjonalna: „Tak i po prostu: straciłam cierpliwość […] wszystkiemu winna ta śmierdząca mamona – forsa”.
Nie każdy jest jak każdy
Pomimo perturbacji (który związek ich nie miał?) w roku 1951 osiadają w Warszawie. Rok później biorą ślub i adoptują kilkumiesięcznego syna – Piotra. Z lat następnych zachowało się ledwie kilka lakonicznych kartek z wakacyjnych wypadów w góry i nad morze. Ona jednak powoli ma dosyć coraz bardziej: „to, co mogło być wspaniałe, w obecnym zestawieniu jest koszmarne […]. Człowiek, który nie ma już żadnego własnego świata i własnych zainteresowań i pasji, jest w zupełnym rozkładzie i wisi tłustym ciałem jak klucha na życiu tzw. bliskich […] artyści pochłonięci pracą nie powinni wikłać się w rodzinę w ogóle […] przerażają mnie rzeczy letnie czy z obowiązku, wolę chyba lodowate, ale wolne i «jakieś»”. Okrutne, boleśnie prawdziwe. Połowa lat 50., całe życie przed nimi – oboje mają dopiero po trzydzieści parę lat.
Wytrzymują ze sobą jeszcze dwa i pół roku. Ich listy z tego okresu czyta się coraz gorzej – stają się nieprzyjemnie trzeźwe, rozwlekłe, wielowątkowe, pisane siłą inercji. Z drugiej strony to tu odnajdziemy najwięcej informacji na temat biografii obojga. Szapocznikow bierze byka za rogi – stara się planować i żyć konsekwentnie. Wtedy powstają jej pierwsze znaczące dzieła – m.in. „Pierwsza miłość” (1954), „Ekshumowany” (1955), „Pomnik przyjaźni polsko-radzieckiej” (1955), „Monstrum I” (1957). W roku 1956 bierze udział w międzynarodowej wystawie w Muzeum Rodina, sprzedaje też pierwszą pracę do Musée d’Art Moderne. Rok później odbywa się jej pierwszy pokaz w stołecznej Zachęcie.
Przedmioty niezgrabne i niedokończone
Dziś rzeźby artystki znajdują się w kolekcjach najbardziej prestiżowych muzeów sztuki na świecie, m.in. w paryskim Centre Pompidou i londyńskiej Tate Modern. Do końca stycznia nowojorska MoMA pokazuje wystawę „Sculpture undone”, prezentowaną wcześniej w Los Angeles i w Brukseli. Ugruntowuje ona pozycję Szapocznikow jako wizyjnej prekursorki sztuki feministycznej i rzeźby konceptualnej – jednej z najciekawszych artystek w historii powojennej awangardy. Kuratorki wystawy – Joanna Mytkowska i Elena Filipovic – skupiły się na pracach, które tworzyła w Paryżu, gdzie zamieszkała z Cieślewiczem w roku 1963. On zaczął tam szybko robić zawrotną karierę jako dyrektor artystyczny w pismach „Vouge” i „Elle”. „Romek kwitnie i rozkwita coraz bardziej w Paris […] rządzi się i pęcznieje we wpływy i pieniądze, które niestety nierozumnie przepuszcza na finansowanie mojej sztuki” – cztery lata później pyszniła się Fangorowi.
To właśnie w Paryżu powstały jej najsłynniejsze, najbardziej przejmujące prace – „Iluminowana” (1966-67) „Portret wielokrotny” (1967), „Łza” (1971), „Nowotwory” (1969-71) czy „Zielnik” (1972), którymi w zdumiewający sposób przywołuje kongenialną, progresywną twórczość artystek zza oceanu – Louise Bourgeois i Evy Hesse. Eksperymentuje wówczas z żywicami syntetycznymi, z których odlewa liryczno-fizjologiczne, wielobarwne formy, podczas ekspozycji podbijane światłem. Obiektem studiów Szapocznikow staje się tutaj jej ciało, pojęte osobliwie – jako pole tożsamości i seksualności, a zarazem siedlisko choroby i podmiot procesów entropii. „Mój gest kieruje się w stronę ciała ludzkiego, tej «sfery całkowicie erogennej», w stronę najbardziej nieokreślonych i najlotniejszych jego odczuć” – notuje krótko przed śmiercią w swym artystycznym credo – „przez odciski ciała ludzkiego usiłuję utrwalić w przeźroczystym polistyrenie ulotne momenty życia, jego paradoksy i jego absurdalność […] ciało ludzkie jest najwrażliwszym, jedynym źródłem wszelkiej radości, wszelkiego bólu i wszelkiej prawdy”.
Ten okres wydawał się preludium do światowej kariery. Bardzo szybko odnalazła się w paryskim światku artystycznym – dzięki przyjaźniom z Jeanem Cassou, Pierre’em Restany i słynnym Césarem wniknęła w środowisko Nouveau Réalisme. Jej prace zaczęto pokazywać na najważniejszych imprezach, m.in. na XXXI Biennale Sztuki w Wenecji (1962), biennale w Carrarze (1963), wystawie sztuki polskiej w Kassel i salonie młodej rzeźby w Paryżu (1964). W roku 1966 ledwie czterdziestoletnia Szapocznikow zostaje wyróżniona prestiżową nagrodą Copleya, w której jury zasiadają m.in. Hans Arp, Marcel Duchamp, Max Ernst i Man Ray. Rok później Restany organizuje jej wystawy w Paryżu, Sztokholmie i Kopenhadze. Dwa lata później lekarze diagnozują nowotwór.
…zaś największa jest miłość [1 Kor 13, 1-13]
Powraca jednak wątpliwość: kiedy intymne listy przestają być osobiste? Czyżby cudza prywatność była czymś, co wietrzeje – ulatnia się z biegiem czasu? To chyba ma więcej wspólnego z naszymi intencjami. Tych listów nie czytamy przecież z czystego voyeryzmu, ale by w nich wypatrzeć duszę pięknej osoby i czegoś się z niej dowiedzieć – wyczytać coś o nas samych.
Znajdziemy tu rozmaite źródła inspiracji – jednych zachwyci zmysłowa i pełna skrajności osobowość artystki, innych zaciekawią związki między doświadczeniem dojrzewania w getcie, traumą bezpłodności i walki z chorobą nowotworową a osobistym pojmowaniem macierzyństwa, kobiecości oraz natury kreacji („z minionych trosk i bólów mogę tworzyć”; „z ropy i krwi z rozerwanego serca trzeba modelować”).
Mnie jednak poruszyło zupełnie co innego – głębia i dojrzałość związku między tymi ludźmi. Pamiętacie np. rozegzaltowane romanse Osieckiej i Przybory? Albo maniackie listy Witkacego do żony? No więc tu mamy studium czegoś zupełnie innego – urzekającą historię dwojga niezwykłych osób, związanych przez całe życie poczuciem wzajemnej troski i duchowej symetrii. To minima moralia, wysoce aktualne – w czasach, gdy miłość powszechnie myli się z namiętnością, miłością własną, żądzą posiadania. Bohaterowie tej książki kochają, bo wznoszą się nad egoizm: „Bądź w przyjaźni z Romkiem, tylko tak można […], to są rzeczy ponad spanie – a spać i tak nie można zawsze z tym samym partnerem, bo to się robi obrzydlistwo. Więc bez urazów, bądźmy ludźmi!!”; „Pozdrowienia dla Urszuli. Strasznie mi Romka trzeba, zadzwoń do niego i pociesz” – pisała na kilka miesięcy przed ich formalnym rozwodem. „Syn urósł jeszcze bardziej, niż to było do przewidzenia. Nosi już moje koszule, krawaty, buty” – o dorastającym w Paryżu Piotrze Stanisławskim całe osiem lat później donosił Roman Cieślewicz. Piękne, prawda? Piękne i wzruszające. Eros jest demonem, którego można oswoić.
Książka:
Alina Szapocznikow, Ryszard Stanisławski, „Kroją mi się piękne sprawy. Listy 1948–1971”, Karakter , Kraków 2012.
* Iwo Zmyślony, doktorant w Instytucie Filozofii UW. Zajmuje się metodologią kultury wizualnej i historii sztuki.
„Kultura Liberalna” nr 210 (3/2013) z 15 stycznia 2013 r.