Federacja Rosyjska, która uważa się za sukcesora byłego Związku Sowieckiego – przez lata starającego się być także istotnym graczem w tym rejonie świata – powoli wypada z gry. Natomiast odwołanie przez Waszyngton planowanej od dawna wizyty Baracka Obamy w kilku krajach regionu nie powinno skłaniać ku przekonaniu, iż także Stany Zjednoczone zaczynają odchodzić od ogłoszonego kilka lat temu zwrotu polityki amerykańskiej w kierunku azjatycko-pacyficznym. Z doniesień płynących z Waszyngtonu wynika bowiem, iż mimo paraliżu administracji trwają już intensywne poszukiwania nowych terminów odwiedzin Obamy w Azji południowo-wschodniej.
Południowo-wschodni region Azji jest obszarem żywotnych interesów dwóch potęg współczesnego świata – Chin i Stanów Zjednoczonych. Wieloletnie zaangażowanie USA w problemy Europy oraz Bliskiego Wschodu sprawiło, że w ostatnich latach to właśnie Pekin zaczynał być głównym rozgrywającym w tej części świata. Przykładami można sypać jak z rękawa. Pierwszy z brzegu to wieloletnie wpływy chińskie w Birmie. Utrzymywanie się przez ponad czterdzieści lat przy władzy krwawej dyktatury birmańskich generałów byłoby niemożliwe bez wsparcia płynącego z Pekinu. Wsparcia zarówno politycznego na scenie międzynarodowej, jak i gospodarczego oraz wojskowego pozwalającego dyktatorom w mundurach utrzymywać się przy władzy przez całe dziesięciolecia.
Oczywiście nic za darmo. W zamian Birma rządzona przez generałów stawała się powoli chińskim protektoratem, a jej terytorium wygodnym szlakiem tranzytowym łączącym Chiny z wybrzeżem Oceanu Indyjskiego. Akwen ten, przez który przebiegają najżywotniejsze morskie arterie komunikacyjne współczesnego świata, ma zarówno dla Chin, jak i krajów szeroko rozumianego Zachodu istotne znaczenie geostrategiczne. To właśnie w celu ochrony swych interesów Chiny zbudowały na birmańskich Coco Islands swe bazy wojskowe.
Inny przykład chińskiej ekspansji w krajach Azji południowo-wschodniej odnaleźć można w Laosie. Kraj ten, zasobny w cenne kopaliny, ale także mogący być wygodnym korytarzem tranzytowym w kierunku Półwyspu Malajskiego jest od dawna penetrowany przez Chiny. Umowa chińsko-laotańska przewidująca budowę tranzytowej linii kolejowej z Chin przez Laos do Tajlandii za pieniądze Pekinu, to tylko jeden z przykładów rozwijania strefy chińskich wpływów w rejonie. O zalewaniu chińskimi produktami, zwykle po dumpingowych cenach, rynków całego regionu Azji południowo-wschodniej nie warto już nawet wspominać. Tak jak powszechnie już znane są także chińskie pretensje terytorialne do części wód Morza Południowochińskiego i Wschodniochińskiego. Spory te powodują, iż w trudne relacje z Pekinem zawikłane są Filipiny, Wietnam i oczywiście Tajwan, a także Malezja, Brunei i Japonia.
Rozszerzanie wokół Chin strefy, którą bez ryzyka popełnienia błędu nazwać można buforową, nie ogranicza się zresztą wyłącznie do Azji południowo-wschodniej. Leżący na terenie Azji południowej Nepal jest tego procesu doskonałym przykładem. Od czasu obalenia w tym kraju w roku 2008 monarchii Chiny coraz częściej zaczynają traktować Nepal niczym własny protektorat. Budzi to niepokój sąsiednich Indii, a walka o wpływy w dawnym królestwie toczy się pomiędzy obu azjatyckimi gigantami nieustannie.
Chiny, które mają ambicje mocarstwowe budują dla realizacji swych celów potęgę militarną. Stają się z punktu widzenia wojskowego najpotężniejszym graczem regionalnym, daleko wyprzedzając w tym względzie Indie, nie mówiąc już o mniejszych graczach. Nic zatem dziwnego, że przynajmniej część krajów regionu układając sobie poprawne stosunki z Pekinem stara się znaleźć możnych protektorów także w innych regionach świata. Podporządkowanie bowiem Pekinowi regionu Azji południowo-wschodniej stworzyłoby zupełnie nową sytuację geopolityczną na świecie. Trzeba pamiętać, że część krajów Azji południowo-wschodniej to gospodarcze tygrysy, dysponujące nowoczesnymi technologiami oraz cennymi zasobami naturalnymi. Stworzenie z tych krajów przez Pekin nieformalnych protektoratów dałoby Chinom pozycję hegemona na olbrzymich obszarach. Jednocześnie mogłoby zagrozić także równowadze militarnej i gospodarczej w rejonie Pacyfiku.
Poszukując owych protektorów kraje Azji południowo-wschodniej trafiają zwykle do Waszyngtonu, bo tylko on jest w stanie hamować hegemonistyczne zapędy Pekinu. Dlatego zwrot Ameryki w kierunku azjatycko-pacyficznym został przyjęty w Azji południowo-wschodniej z zadowoleniem, mimo iż w wielu krajach tego regionu antyamerykanizm jest silnie zakorzeniony i ma swe uzasadnione powody. Jednym z efektów owego zwrotu jest choćby zmieniająca się sytuacja w Birmie, która rozpoczęła dwa lata temu swą drogę ku demokratycznej transformacji. Birmańscy generałowie zauważyli bowiem, iż dalsza izolacja polityczna i gospodarcza doprowadzi do pełnego uzależnienia kraju od Chin. Zaczęli transformację, która bez pomocy świata zachodniego, w tym Stanów Zjednoczonych, nie miałaby szans powodzenia. Jednocześnie jednak procesy, które zachodzą w Birmie są wyzwaniem rzuconym Chinom, które – jeżeli birmańska transformacja się powiedzie – nie będą już mogły uważa tego kraju za swoisty protektorat. Co nie znaczy, że prodemokratyczne elity birmańskie chcą zerwania relacji z Chinami, ale jak powiedziała mi niedawno w wywiadzie Aung San Suu Kyi, liderka birmańskiej opozycji: „Nie chciałabym myśleć o naszych sąsiadach, jako o państwach , które chcą mieć silny wpływ na nasz kraj”.
Pytanie tylko, czy we współczesnym świecie, w regionie tak delikatnym politycznie jak Azja południowo-wschodnia, można uniknąć zaciętej rywalizacji o wpływy.