Dwa-trzy lata później zaczęły wychodzić książki podsumowujące ich refleksje. Recenzje tych książek jeszcze się nie pojawiły, a już nadchodzi kolejna fala akademii, konferencji, dyskusji panelowych i okolicznościowych artykułów.

Prawdopodobnie fala ta płynąć będzie dobrze znanymi korytami: Okrągły Stół, pierwsze wybory, mur berliński, aksamitna Praga, wyrok na Ceaușescu. Zamiast o tym wszystkim opowiadać i analizować na nowo, proponuję więc alternatywną listę wydarzeń.

15 stycznia. Po raz pierwszy opozycjoniści środokowoeuropejscy organizują demonstracje w dwóch krajach. W Pradze zaczyna się „Palachiada”, czyli tydzień protestów upamiętniających 20-lecie samospalenia Jana Palacha. Akcja skoordynowana przez młodego Petra Placáka, bo starsi dysydenci z Karty 77 chcą unikać podobnej konfrontacji. Jednocześnie w Lipsku Thomas Rudolph z Inicjatywy na rzecz Pokoju i Praw Człowieka organizuje pochód, który gromadzi ośmiuset uczestników. Milicja w obu miastach reaguje brutalnością, ale szlaki protestu już są utarte.

6 lutego. Kiedy zaczęły się obrady Okrągłego Stołu, mówiło się, że pewnego dnia „luty” zajmie miejsce obok tak znaczących w polskiej historii miesięcy jak marzec, czerwiec, sierpień i grudzień. Tak się nie stało: pamiętamy tylko wyniki rozmów oraz spotkania w Magdalence. Ale znamienny był ten pierwszy moment – świetnie opisany przez Adama Michnika w rozmowie z Jackiem Żakowskim – gdy generał Kiszczak witał „po gospodarsku” opozycjonistów w Pałacu Namiestnikowskim. Solidarnościowcy, tacy jak Michnik, długo próbowali go przeczekać ukryci na antresoli lub w ubikacji zanim zrozumieli, że cóż, trzeba jednak rękę wyciągnąć do kata. To ten czyn najbardziej zaimponował członkom opozycji w innych krajach, nawet tak dalekich jak Afryka Południowa. Potem łatwiej było myśleć o pojednaniu i wybaczaniu – podanie dłoni to był chyba krok najtrudniejszy.

15 marca. W Budapeszcie marsze odbywają się co chwila, zwłaszcza z okazji świąt narodowych. Ale marsz z okazji 141. rocznicy Wiosny Ludów – święta, którego nie było w kalendarzu komunistycznych Węgier – przyciągnął niewyobrażalny tłum. Na zdjęciach widać, że na ulicę wyszli wreszcie nie tylko sami młodzi zapaleńcy, ale ludzie w każdym wieku i o różnych poglądach. Wkrótce reżim zgodził się na Okrągły Stół. Węgierska transformacja szybko została określona „rewolucją negocjowaną”, ale gdy rozmowy są wynikiem stutysięcznej demonstracji, to po prostu rewolucja bez przymiotnika.

5 czerwca. Kiedy Jan Bisztyga, rzecznik prasowy PZPR, pojawił się wieczorem w Dzienniku Telewizyjnym, mógł swobodnie oznajmić, że niestety wyniki wyborów nadal nie są pewne, że błędy w niektórych okręgach podważają wiarygodność całej procedury, że bardzo znani naukowcy sprawdzają dane, że prosi o cierpliwość itd. Ale tego nie zrobił. Nie sądzę, że udałoby mu się uspokoić społeczeństwo, tak jak nie udało się to Miloševiciowi, Janukowyczowi czy wcześniej Ferdynandowi Marcosowi i wielu innym – ale mógł wypróbować stary scenariusz. To, że zaakceptowano wyniki bez cienia wątpliwości, miało ogromne znaczenie i przyspieszyło zmiany polityczne w Polsce.

6 lipca. Michaił Gorbaczow występuje na sesji Rady Europy w Strasburgu i przyznaje, że każdy naród ma prawo do samostanowienia i że nie można ingerować w wewnętrzne działania obcego państwa. Do dziś wielu analityków uważa to stwierdzenie za przełom. Ale w Europie Środkowej wszystko było już przesądzone. 6 lipca to symbol słabego rozumienia rewolucji, więc skreślamy datę z naszego alternatywnego kalendarza.

19 sierpnia. Z Piknikiem Europejskim łączy się zabawna historia z udziałem rodziny królewskiej. To festyn na granicy węgiersko-austriackiej z udziałem enerdowskich turystów, których autokarami dowożono do Wiednia. Autokary i festyn organizował m.in. Otto von Habsburg. Teraz miejsce, w którym odbywał się piknik szpecą socrealistyczny pomnik i inne „dzieła sztuki”, niektóre ufundowane lub projektowane przez Gabrielę von Habsburg, córkę Ottona. To dziś obchodzimy zatem Dzień Rewolucyjnego Kiczu.

3 listopada. Reszta wydarzeń tego miesiąca, w Berlinie i w Pradze, to naturalny ciąg wypadków historycznych. Ale Festiwal Niezależnej Sztuki Czechosłowackiej we Wrocławiu to kluczowy punkt tego roku. To, że tak szybko udało się ściągnąć do Wrocławia  wielu znanych muzyków z czeskiej emigracji to jedno, ale przybyły też setki ludzi, głównie studenci z Czechosłowacji. Musieli przemykać chyłkiem przez zieloną granicę – pogranicznikom udało się zawrócić tysiące innych. Ci, którym się udało, znaleźli we Wrocławiu niewyobrażalną oazę wolności i normalności, i przenieśli tę atmosferę z powrotem do siebie.

Rok 1989 skończył się więc tak, jak się zaczynał: znakiem współpracy transnarodowej – między zwykłymi ludźmi, a nie elitami – która umożliwiła wielkie zmiany polityczne. A to, owszem, można świętować.