Od końca ubiegłego roku stolica Indii ma nowego premiera rządu lokalnego. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że po kilku latach władzy Sheili Dikshit, polityk reprezentującej potężny i wpływowy Indyjski Kongres Narodowy, wybory w stołecznej metropolii wygrał człowiek bez wielkiego doświadczenia politycznego, Arvind Kejriwal, lider partii powstałej zaledwie przed kilkoma miesiącami, w czerwcu 2013 r. Jej nazwa – Partia Zwyczajnego Człowieka – nawiązuje do ruchu obywatelskiego, z jakiego wyrosła, ruchu, który powstał kilka lat temu, a w całym kraju stał się znany pod nazwą „Indie przeciw korupcji”. Kejriwal był jednym z przywódców tego obywatelskiego zrywu, który zyskał poparcie milionów Hindusów w całym kraju.

Ale to nie Arvind Kejriwal był początkowo twarzą tego ruchu. Jego rzeczywistym przywódcą był bowiem Anna Hazare, działacz nawiązujący do idei Mahatmy Gandhiego, uważanego za ojca współczesnych Indii. Co prawda do Gandhiego odwołują się w Indiach niemal wszyscy przedstawiciele politycznego establishmentu, ale są to odwołania przede wszystkim werbalne. Najgłośniejsze bywają w czasie kolejnych rocznic związanych z życiem Mahatmy. Wtedy pada wiele słów na temat takich wartości w życiu publicznym jak bezinteresowność, uczciwość, przejrzystość oraz oczywiście patriotyzm. Po tych wezwaniach wszystko biegnie utartym szlakiem, w którym korupcja, machinacje finansowe odbywające się kosztem podatników, wreszcie szarpanie państwowej kasy przez co sprytniejszych polityków są codziennością. Przeciw takiemu pojmowaniu udziału w życiu publicznym wystąpił przed kilkoma laty Anna Hazare, właśnie z Arvindą Kejriwalem u boku.

Wraz z grupą podobnie myślących działaczy społecznych stworzyli ruch, który został pozytywnie przyjęty przez indyjskie społeczeństwo. Swoje poparcie dla „Indii przeciw korupcji” deklarowały miliony obywateli tego kraju. Pierwszym celem, jaki chcieli osiągnąć uczestnicy ruchu było przyjęcie prawodawstwa, które rzeczywiście będzie pomagało zwalczać korupcję. Chodziło o to, by obowiązujące, nowe przepisy miały swego rodzaju zęby, pozwalające kąsać dotkliwie tych piastujących funkcje publiczne, którzy myślą głównie o własnych korzyściach i na działaniach korupcyjnych budują swoją zamożność.

Anna Hazare, nawiązując do tradycji gandhyjskiej, kilkakrotnie podejmował strajki głodowe, mające skłonić parlamentarzystów i rząd do ustanowienia odpowiedniego prawa. Poparcie dla jego działań deklarowały miliony. Mimo to władze pozostawały nieugięte i twierdziły, że owszem stosowne prawodawstwo trzeba przyjąć, ale parlament zajmie się tym we właściwym czasie. Ten właściwy czas i instrumenty, które miały zostać uruchomione do walki z korupcją nie zadawalały jednak protestujących, bowiem surowego prawodawstwa antykorupcyjnego ciągle nikt nie uchwalał, a władze w coraz mniejszym stopniu przejmowały się głodowymi protestami sędziwego gandhysty. Co istotne, doszło także do rozejścia się dróg Hazare i Kejriwala. Ten ostatni uznał bowiem, iż ruch obywatelski nie mający reprezentacji politycznej skazany jest na niepowodzenie, natomiast wiekowy Hazare sądził, że jedynie poprzez ruchy i protesty ściśle obywatelskie można zmienić obyczaje rządzące indyjską polityką.

W takiej scenerii w czerwcu ubiegłego roku powstała Partia Zwyczajnego Człowieka. Jej sukces w wyborach lokalnych w Delhi pokazuje, iż na tamtejszej scenie politycznej pojawił się istotny gracz, który zdobył jedynie o dwa mandaty mniej, aniżeli potężna, opozycyjna Indyjska Partia Ludowa (BJP), a co ważniejsze rozgromił rządzący dotąd w Delhi Indyjski Kongres Narodowy. Wszystko to dzieje się na kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi, w których zapewne dojdzie do zaciekłej rywalizacji pomiędzy notującą coraz większe poparcie BJP i słabnącym w wyniku afer korupcyjnych Kongresem.

Trudno w tej chwili prorokować, czy w Indiach dojdzie do zmiany władzy i czy po ewentualnie wygranych wyborach BJP będzie tworzyć rząd lub też jaki będzie wynik wyborczy Partii Zwyczajnego Człowieka. Delhijskie poparcie dla tej partii nie musi bowiem automatycznie przełożyć się na wynik wyborczy w skali całego kraju. Jednak sukces tej partii i jednoczesny znakomity wynik BJP w wyborach delhijskich pokazały, że delhijczycy są zmęczeni długoletnimi rządami Kongresu. Drażni ich skorumpowanie życia publicznego, liczne afery gospodarcze (niejednokrotnie z udziałem przedstawicieli Kongresu), a także niezdecydowanie rządu Manmohana Singha w walce z tymi patologiami. Nie oznacza to jednak, iż podobnie myślą mieszkańcy innych regionów Indii. Tym bardziej, że ewentualne dojście BJP do władzy budziło i budzi nadal obawy wśród wielomilionowej rzeszy mniejszości etnicznych, narodowych oraz religijnych. Indyjscy ludowcy są bowiem postrzegani jako hinduscy nacjonaliści widzący Indie przede wszystkim jako kraj Hindusów. Nie bez znaczenia jest także fakt, że ugrupowanie to ma stosunkowo małą zdolność koalicyjną.

W tej sytuacji właśnie Indyjski Kongres Narodowy jest ugrupowaniem postrzeganym jako obrońca mniejszości, a jego rządy uważane są za gwarancję ochrony praw tych mniejszości. Jednocześnie wyborcza porażka w Delhi oraz sukcesy zarówno BJP, jak i Partii Zwyczajnego Człowieka pokazują, że indyjską scenę polityczną mogą czekać wstrząsy. Czy nastąpią już podczas tegorocznych wyborów powszechnych, czy nieco później – o tym przekonamy się za kilka miesięcy.