Pielewin_Batman Apollo_okladka

 

Podobno kiedy Karol Marks chciał dowiedzieć się, jak wygląda życie tych z dołu drabiny społecznej, sięgał po realistyczne powieści Balzaka i Zoli. Dzisiejszy Marks powinien oddać się lekturze Wiktora Pielewina, którego powieści z realizmem nie mają zupełnie nic wspólnego. I właśnie dlatego, że nie kryją swojej proweniencji z gatunkiem brukowej fantasy, pozostają najbardziej przenikliwą kroniką przemian rosyjskiej świadomości.

Dwie epoki

Krytycy twórczości Wiktora Pielewina zwykli sarkastycznie twierdzić, że autor „Generation «P»” pisze swoje utwory na jedną i tę samą nutę: zawsze będzie w nich przaśna, prowincjonalna Rosja podmalowana imitującym zachodni lajfstajlem japiszonów i oligarchów, kilka fantastycznych stworów – po trosze z Gogola, a po trosze z Kafki. A wszystko to oglądane przez pryzmat ironii postmodernistycznego erudyty, który z lubością miesza Błoka, Tołstoja i Nabokova ze światem gier komputerowych i reklamy. Krytycy mieli rację – w najnowszej powieści Pielewina, „Batmanie Apollu”, znajdziemy literackie chwyty znane z „Generation «P»”, „Małego palca Buddy” czy „Świętej księgi wilkołaka”. Będzie to jednak „Generation «P»” czasów Pussy Riot i twitterowych rewolucji.

Jakkolwiek „Batman Apollo” jest kontynuacją wydanego w 2006 r. „Empire V”, to oprócz użycia przez Pielewina fantastycznego entourage’u powieść, ma ze swoją poprzedniczką niewiele wspólnego. Chociaż Pielewin zawsze należał do otwartych krytyków Putina (pro-prezydencka młodzieżówka uczyniła nawet na jednym z wieców ognisko z jego książek), „Empire V” pisał w czasach, gdy w Rosji – mimo toczącej się wojny w Czeczeni – było jeszcze względnie spokojnie. Anna Politkowska drukowała swoje antyrządowe reportaże w „Nowej Gazecie”, Aleksander Litwinienko czuł się bezpiecznie w Londynie, a do Moskwy właśnie wracało z zachodnich uczelni pierwsze pokolenie urodzonych po upadku Związku Radzieckiego, by objąć dobrze płatne stanowiska w oddziałach zagranicznych korporacji. Owszem, od roku trwał proces Michaiła Chodorkowskiego – ale był on nie tylko procesem człowieka, który wystąpił przeciwko Putinowi, lecz także sądem nad oligarchą, który zarobił niebotyczne pieniądze na bandyckiej prywatyzacji w latach 90. Putin chętnie spotykał się z Tonym Blairem i George’m W. Bushem, Rosja wydawała się europeizować, czas gangsterskiego biznesu się kończył, krótko mówiąc – zapowiadały się znakomite chwile dla klasy średniej, której Pielewin ironicznie zadedykował dekadę wcześniej, wieszcząc jej koniec, „Generation «P»”.

W tych pięknych okolicznościach nowych możliwości niezupełnie potrafił się odnaleźć główny bohater „Empire V” – nieradzący sobie z dziewczynami były pracownik supermarketu, Roma Szurkin. Oblał egzamin wstępny na uniwersytet, mieszkał w podmoskiewskim blokowisku z apodyktyczną matką – aż któregoś dnia na chodniku zobaczył napis „Realna szansa wejścia do elity” i strzałkę w bok. Skręcił – po czym został ukąszony przez wampira, a potem odbył serię quasi-korporacyjnych szkoleń i dołączył do socjety. Socjety, czyli w świecie „Empire V”, tych którzy mają wystarczająco dużo na koncie, by na przewidywane (w 2006 r. Putinowi druga kadencja na stanowisku prezydenta kończyła się dopiero za dwa lata) przemiany polityczne machnąć ręką. W „Batmanie Apollu” polityka dotknie Romę o wiele mocniej – swoim absolutnym brakiem mocy sprawczej.

Między „Wijem” a Zachodem

Dotknie Romę – a właściwie dotknie już Ramę Drugiego, który na kartach „Batmana Apolla” robi w świecie wampirów godną pozazdroszczenia karierę. Dlaczego ktoś, kto w putinowskiej Rosji był młodym nieudacznikiem, w tym fantastycznym świecie odnajduje się znakomicie? Właśnie dlatego, że przychodzi z Rosji Putina. Opisując na pierwszych stronach „Batmana Apolla” jeden z wampirycznych ceremoniałów, Pielewin wkłada w usta Ramy takie słowa autocharakterystyki: „Młody człowiek około dwudziestki. (…) Przyjrzawszy się uważniej, można było dostrzec w jego uchu maleńki brylant. Cerę miał bladą, jakby posmarowaną białym podkładem. A uniesione żelem włosy wydawały się przesadnie ciemne, jakby je pokryto kruczoczarną farbą. Najbardziej przypominał nową modyfikację emo-hipstera, jeszcze zbyt świeżą, by zdążyła sobie zyskać własną nazwę w kulturze”. Przy fikuśnym Ramie pozostałe wampiry, pamiętające bardzo dobrze czasy Breżniewa, mieszkające w okolicach Rublowki eleganckie postaci w wyszukanych i kosztownych fatałaszkach, wydają się mniej lub bardziej nierzeczywiste.

Dlaczego? Dlatego że Pielewin w „Batmanie Apollu” nie idzie prostym tropem fantastycznej paraboli na temat Rosji, jaką z łatwością mógłby napisać. Starsze stażem wampiry, które wprowadzają Ramę w swój świat, to w „Batmanie Apollu” nie prosta karykatura rosyjskich oligarchów. To raczej krzywe zwierciadło marzeń o zachodnim – materialnym – sztafażu, jakie mają oligarchowie. A Rama? W swojej karykaturalnej warstwie, jak sam przyznaje, pragnień materialnych nie ma: szuka tylko miłości. I o ile stare wampiry z popkulturowej powieści Pielewina bardzo by chciały, by zagrał je – jak bohatera powieści Anne Rice – wyniosły, arystokratyczny Brad Pitt z „Wywiadu z wampirem”, o tyle Rama na arystokratyczność się nie sili. Jest postpunkowym odbiciem współczesnego Rosjanina, który z opiewaną niegdyś przez Pielewina przaśnością nie ma wiele wspólnego, a jednocześnie wspólne ma wszystko.

Pielewin odwraca trop, który dawno temu wytyczył Gogol w swoim wczesnym opowiadaniu o wampirach – „Wiju” z 1835 roku. Kiedy autor „Martwych dusz”pisał pierwszą rosyjską wampiryczną historię, europejski romantyzm właśnie przekształcał – piórem Shelleya i Southeya – postać z ludowych wierzeń w złowrogiego nadczłowieka, jakim miał się wampir stać w czasach wiktoriańskich. Antycypując „Drakulę”, Gogol opisał w „Wiju”groteskową historię z wykorzystaniem postaci z ludowego imaginarium, używając ram romantycznej i wiktoriańskiej poważnej powieści grozy. Sparodiował w swoim opowiadaniu zachodnią modę na wampiryczne historie, zderzając je z ludową rosyjską wyobraźnią.

Autor parodiuje także zachodni przemysł literacki, w którym od komercyjnego sukcesu „Zmierzchu” Stephanie Meyer wampir jest jedną z figur, które należy włożyć do powieści, by miała ona potencjał bestsellerowy. To znaczy: wkłada zachodniego wampira Ramę – w czasach globalnej wioski bliskiego krewnego postaci ze „Zmierzchu”– w historię miłosną, która, by być szczerym, na poziomie fabularnej komplikacji i fantastycznego rozmachu niewiele się od „Zmierzchu” różni. Niewiele, ale jednak się różni – akcja opowieści rozgrywa się zupełnie gdzie indziej. I ten fakt dobitnie pokazuje, jak groteskowo absurdalny będzie fantastyczny motyw ze Stanów Zjednoczonych, kraju – wedle określenia z motta, którym Pielewin opatrzył „Batmana Apolla” – „cywilizowanego humanizmu” w Rosji Władimira Putina.

Spóźniony na rewolucję?

Wedle Ilji Fabisowicza, komentującego najnowszą powieść Pielewina dla wydawanego przez narzeczoną Romana Abramowicza magazynu „Snob”, autor „Empire V” popełnił w„Batmanie Apollu” pewien kardynalny błąd. Otóż chciał obśmiać tak zwaną glamourową rewolucję – słynne protesty na placu Bołotnym z zimy przełomu 2011 i 2012 roku, w których wzięli udział czołowi rosyjscy celebryci – kiedy glamourowa rewolucja zdążyła się już swoją polityczną indolencją skompromitować sama. Fabisowicz miałby rację, gdyby nie zaznaczona już wyżej słabość Pielewina do fantastyki. I to – po gogolowsku – fantastyki najbardziej prymitywnej. Jak łączy się ona z politycznym, rewolucyjnym charakterem „Batmana Apolla”?

Pisana od dwudziestu lat jedna i ta sama powieść Pielewina – od „Generation «P»”, przez „Mały palec Buddy” i „Świętą księgę wilkołaka”, jeśli wymieniać te utwory prozaika, które najwięcej mówią o współczesnej Rosji – to stopniowa zmiana rejestrów, z których autor czerpie fantastyczne elementy swoich utworów. O ile więc w „Świętej księdze wilkołaka” było to imaginarium Nabokova i towarzyszących Pielewinowi od czasów jego literackiego debiutu mitologii Wschodu, o tyle w „Batmanie Apollu” pisarz wykorzystuje prymitywną, brukową taśmowo w Rosji – i nie tylko w Rosji – produkowaną fantastykę ze wszystkimi jej stałymi elementami kulturowego horyzontu, w którym głównym punktem odniesienia jest gra komputerowa. Roma zakocha się w przypominającej postać z pornola dla graczy francuskiej wampirzycy Sophie, odbędzie wycieczkę do zamku hrabiego Drakuli, odegra rolę Charona-Wergiliusza, przeprowadzając jednego z wampirów przez granicę śmierci, przed przejściem której obaj stoczą walkę z fantastycznymi, obrzydliwymi stworami z taniego horroru klasy B. W podobnej stylistyce będzie opisana dawna miłość Ramy, Hera – teraz królowa rosyjskich wampirów: głowa przylepiona do tysiącletniego, obrzydliwego, zwisającego z sufitu ciała Wielkiej Myszy. Jak w taniej fantastyce Rama wybierze się w misję specjalną do nestora wszystkich wampirów – Apolla, który z racji swojego wieku i pozycji nosi tytuł Batmana. Taka to pielewinowska gra z powoli przezeń porzucanym postmodernizmem: na pierwszy rzut oka powieść zatytułowana „Batman Apollo” wydaje się wszak skrojona podług jego najprostszych schematów łączenia wysokiego z niskim. Problem w tym, że Pielewin wcale wysokiego z niskim nie łączy. U Pielewina wszystko jest niskie, także – a może przede wszystkim – sama jego powieść.

Batman Apollo ma dla Ramy zlecenie: ma dostarczyć rosyjskiemu ludowi rozrywki. W jaki sposób? Oczywiście, wywołując bunt – po puszkinowemu: „bezmyślny i bezlitosny”. Bunt ten zaś Rama ma wywołać, czyniąc chaldejami – czyli w fantastycznej mitologii Pielewina tymi ludźmi, którzy w imieniu wampirów rządzą rzeczywistością – Rosjan sympatyzujących z opozycją. Kto się najlepiej do bycia chaldejem nadaje? Klasa, która wyrosła w Rosji na obśmiewanej przez Pielewina w „Generation «P»” klasie średniej, czyli – tak zwana klasa kreatywna. Z punktu widzenia wampirycznych interesów czasy klasy średniej, pokolenia zaangażowanego w walce o prawa człowieka blogera Aleksieja Nawalnego minęły: teraz kluczowi są dla nich „tacy, którzy ściągają przez torrenty i bluzgają w komentach”, jak zwięźle opisuje Rama swoje pokolenie. Czyli tacy, którzy wcale na plac Bołotny nie wyjdą: zamiast bowiem w Rosji Putina protestować przeciwko reżimowi, wolą oddawać się eskapizmowi w sprzedającej się w Rosji w milionowych nakładach fantastyce. Czyli: w literaturze, do której swój akces otwarcie zgłasza „Batman Apollo”. Adresując swoje poprzednie powieści do obdarzonej pewnym kapitałem kulturowym rosyjskiej klasy średniej, Pielewin mógł sobie pozwolić na erudycyjne nawiązania do Nabokova i Slavoja Žižka. W przypadku nowej klasy kreatywnej, która lubi mieć film za darmo i potrollować w internetowych komentarzach – robić tego nie może. Swoją powieścią, którą pisze jako apokryf Ramy, sam wpisuje się w to, co wampiry chcą zrobić z ludźmi.

Głos ma towarzysz dyskurs

A co wampiry chcą zrobić z ludźmi? Chcą ich przede wszystkim ogłupić. O ile rozkoszujący się w rewolucyjnej apologii siły Majakowski mógł stwierdzić, że skoro Wersal się skończył, a teraz „głos ma towarzysz mauzer” – o tyle dla Pielewina, z lubością wkraczającego w „Batmanie Apollu” na kolejne poziomy fantastyczno-pornograficznego kiczu, „głos ma towarzysz dyskurs”. Nim się ogłupia. A co w dyskursie tym się kryje?

Polityczne zapotrzebowanie na prymitywny, jak z taniego fantasy, spektakl, który może rozegrać się w internecie. Umiejętnie rozbudziwszy już rewolucyjne nastroje wśród młodych Rosjan, Rama sięga po iPada i ogląda efekty swych działań: na YouTubie znajduje nagranie z niewiadomej płci młodym obywatelem mówiącym następujący wierszyk: „Lajkowałem twe jeziora / I słitaśne pola. / Jesteś swag i jesteś fejmi / Ojczyzno ty moja!”.

Dyskurs, ogłupienie którym Rosjan Rama-Pielewin proponuje wampirom, to dyskurs tego Zachodu, z którym utożsamia się wedle Pielewina klasa kreatywna: nie Zachodu kompleksu demokratycznych wartości, jak w przypadku trzydziestokilkuletnich buntowników pokroju Aleksieja Nawalnego, ale – Zachodu technologicznego sztafażu, mediów społecznościowych i mocnego, chwytliwego, kiczowatego „czynu-show”, jak w przypadku dwudziestokilkuletnich buntowników pokroju Pussy Riot. To zmiana pokolenia czytelników, którą doskonale zrozumiał Pielewin, wchodząc swoją najnowszą powieścią w literaturę grającą na rejestrach emocji fun’u i przygody. I sam, ustami Ramy, nie do końca ironicznie tę zmianę komentuje: „Ogarnął mnie strach. Nie chodziło o to, że moja czarna dusza zadrżała na widok świętości. I nie o to, że zadumałem się nad klerykalizacją społeczeństwa, jak radzili reporterzy telewizji z bulwaru. Nagle pomyślałem, że pułkownik mógł nagle zgłupieć i wypaplać swoim junakom, że jestem wampirem!”.

Czy w tej grze z najbardziej prymitywną fantastyką, jaką Pielewin podjął „Batmanem Apollem”, czai się jakieś niebezpieczeństwo? Jedno: takie, że jego gra nie zostanie przez nowe pokolenie jego czytelników zrozumiana. „Generation «P»” stało się w posowieckim kraju bestsellerem dlatego, że ta rodzima odmiana „29,99” Frédérica Beigbedera i „American Psycho” Bretta Eastona Ellisa mogła być czytana przez Rosjan połowy lat 90. jako podręcznik jak być japiszonem na modłę zachodnią – ale w warstwie pozaliterackiej. Jako literatura było intrygującą powieścią – jednym z najjaśniejszych przykładów rosyjskiego postmodernizmu. W „Batmanie Apollu”nie ma – co stanowi i o jego sile, i o słabości – warstwy literackiej i pozaliterackiej innej niźli taśmowo produkowana fantastyka. Nie zdziwiłbym się, gdyby któryś z młodszych czytelników Pielewina, skończywszy „Batmana Apolla”westchnął sloganem, którym w zachodnim internecie użytkownicy kpiący ze „Zmierzchu” (kpiący o tyle, że zajmuje on w takim razie w ich wyobraźni poczesne miejsce) podsumowują rozmaite memy: Still a better love story than „Twilight”.

 

Książka:

Wiktor Pielewin, „Batman Apollo”, przełożyła Ewa Rojewska-Olejarczuk, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014.