budapeszt_1900_okladka

W jednym z opowiadań składających się na tom „Kornel Esti” Dezső Kosztolányiego tytułowy bohater, młodzieniec mieszkający od niedawna w Budapeszcie, w ten oto sposób odpowiada na zaproszenie rodziców z prowincji: „Drodzy rodzice i rodzeństwo, dziękuję za pamięć. Myślami jestem stale przy was. Niestety w najbliższym czasie nie będę mógł przyjechać. Życie literackie tu kipi. Rodzi się nowa literatura. Muszę zostać, muszę brać w tym udział” [1].

W świecie przedstawionym jest rok 1909, o czym Kosztolányi skrzętnie informuje nas w podtytule utworu. Kornel Esti ma 21 lat, jest początkującym poetą i tak jak autor opowiadania, który przybył do stolicy Węgier w 1903 r., należy do jednego z najbardziej płodnych pisarsko węgierskich pokoleń.

Kosztolanyi_baner

Krótkie zdania jego listu nie są zatem tylko wymówką. Trzeba je czytać jak najbardziej literalnie. Życie literackie Budapesztu rzeczywiście wówczas kipiało, a węgierska literatura nabierała nowego blasku. Trzy lata wcześniej na jej firmamencie jak kometa pojawia się Endre Ady ze swoim rewolucyjnym w formie i wymowie tomem „Nowe wiersze”. W 1908 r. powstaje najbardziej wpływowe pismo literackie „Nyugat” (Zachód) – istna wylęgarnia pisarskich talentów. W budapeszteńskich kawiarniach, których na przełomie wieków XIX i XX było w mieście około sześciuset, panuje prawdziwie twórczy zamęt. W słynnej „New York Café”, otwartej z hukiem w 1894 r., można spotkać najbardziej znaczące nazwiska. Główny redaktor „Nyugatu”, Ernő Osvát, rezyduje tu na galeryjce i przyjmuje (lub odrzuca) teksty pisarzy, bez których nie da się później pomyśleć o węgierskiej literaturze: milkliwego Zsigmonda Móricza, tajemniczej Margit Kaffki, surowego Lajosa Nagyego, subtelnego Kosztolányiego, poważnego Babitsa i prześmiewczego Karinthyego.

Tłem dla tego intelektualnego wrzenia jest Budapeszt (pod koniec XIX w. najszybciej obok Berlina rozwijające się miasto Starego Kontynentu). To tutaj ukazują się dwadzieścia dwie gazety codzienne, powstają jak grzyby po deszczu nowe kamienice i budynki użyteczności publicznej, rozkwitają jednocześnie przemysł i życie kulturalne. Jest to Budapeszt u szczytu swych rozwojowych możliwości – w ciągu ostatniej dekady XIX stulecia niemal podwajający liczbę mieszkańców, łączący prowincjonalność z drapieżną nowoczesnością, korzystający z okresu ekonomicznej prosperity i politycznego spokoju, który przyniosła ugoda z Austrią z 1867 r.

Budapeszteńskie paradoksy

W gruncie rzeczy to właśnie ten Budapeszt wita dziś zagranicznego turystę odwiedzającego stolicę Węgier. Wciąż żywa tkanka miasta – rozkład ulic, najważniejsze budowle i arterie – powstała bowiem na przełomie wieków XIX i XX. Przechadzając się największą aleją Pesztu, Andrássy út, spacerując po Lasku Miejskim (Városliget) lub stojąc przed monumentalnym budynkiem parlamentu, możemy się więc teoretycznie poczuć jak bohater Kosztolányiego. Teoretycznie, ponieważ nie zetkniemy się z najważniejszym żywiołem, tworzącym atmosferę tamtego miasta – jego ówczesnymi mieszkańcami.

new-york-cafe
Budapeszt, wnętrze „New York Café”.

Paradoksalnie lukę tę pomaga nam dziś wypełnić jedna z najbardziej intymnych czynności na świecie – lektura. Polski czytelnik ma ku niej dobrą okazję. Wehikułem czasu, który przeniesie go w czasy węgierskiej belle époque, może stać się dla niego znakomita monografia „Budapeszt 1900” autorstwa amerykańsko-węgierskiego historyka Johna Lukacsa, wydana w Polsce w przekładzie Tomasza Bieronia.

Wbrew pierwszemu wrażeniu książka ta nie jest tylko naukowym opracowaniem pewnego wycinka historii. To wyznanie miłości Lukacsa, który w stolicy Węgier spędził pierwsze dwadzieścia dwa lata swojego życia i uciekł z niej do Stanów Zjednoczonych w roku 1946. Rozdział otwierający „Budapeszt 1900”, w którym Lukacs skupia się na aurze rodzinnego miasta, jego barwach i zapachach zmieniających się wraz z porami roku, czyta się wręcz jak kartki z pamiętnika, choć autor Budapeszt z przełomu wieków znał tylko z opowieści rodziców.

Jego przewodnikiem jest w tym miejscu przede wszystkim legendarny Gyula Krúdy (1878–1933) – „węgierski Proust”, kustosz ulotnych chwil, niestrudzony poszukiwacz śladów przeszłości w szybko zmieniających się Budzie i Peszcie, w których spędził całe swoje dorosłe życie [2]. Pod jego piórem Budapeszt zamienia się w jedną z szykowniejszych stolic Europy. Lukacs jako dobrze wykształcony naukowiec kryje się ze swoją nostalgią za parawanem erudycji, pozwala się za to nostalgicznie wypowiedzieć Krúdyemu:

„Kto raz zamieszkał w Śródmieściu, do końca życia pozostanie człowiekiem dystyngowanym. Łatwo było dobrze się ubierać w stroje z tamtejszych witryn, łatwo było nauczyć się być modnym i każdy mógł kupować na kredyt. Słynne sklepy sprzedające najlepsze towary z Londynu, garnitury, kapelusze, rękawiczki, zapadały w pamięć jak wielkie jesienne polowanie na lisy […]. Kelner w kawiarni wkładał ci w dłonie świeże wydanie «Le Figaro». Fryzjer nauczył się swojego fachu w Paryżu; dziewice haftowały inicjały na bieliźnie; sklep z przyprawami pachniał wielkim frachtowcem właśnie przybyłym z Bombaju. […] W mieście panował kult kobiety. Oczy mężczyzn drżały, kobiety były takie piękne: czarnowłose, jakby przybyły z Sewilli, a w lokach blondynek opowieści o słońcu Orientu bawiły się w chowanego, jak robaczki świętojańskie pośród letnich łąk” [3].

„Błogosławione lata Śródmieścia! Jak młodość – czy kiedyś powrócą?”, wzdychał Krúdy, a razem z nim wzdycha po cichu Lukacs, który na wstępie raczy nas opowieściami o wszystkich paradoksach budapeszteńskiej duszy: łagodnym pesymizmie oraz melancholii, zderzonych z niepoprawnym optymizmem i dumą z rozrastającego się miasta, erotyzmie rozsadzającym ciasne ramy mieszczańskiej pruderii, zaściankowości zmieszanej z kosmopolityzmem, narodowej megalomanii podszytej kompleksami wobec niemieckojęzycznych sąsiadów.

Miasto prymus

Opisywany przez niego Budapeszt tuż przed 1900 r. to jednak przede wszystkim „gejzer żądzy życia, fizycznego popędu”, który ogarnia szerokie kręgi społeczeństwa i każe im ścigać się już nie tylko z położonym po sąsiedzku Wiedniem, ale i z innymi europejskimi stolicami. Różnorakie dane i statystyki zebrane przez Lukacsa robią imponujące wrażenie.

erzsebet_bridge_1903_budapest_hungary
Budapeszt, most Elżbiety, 1903.

W stosunku do 1867 r. liczba mieszkańców Budapesztu na przełomie wieków XIX i XX wzrasta niemal dziesięciokrotnie. Jest to wówczas szóste co do wielkości miasto w Europie, w wielu dziedzinach wyprzedzające swoich zachodnich sąsiadów. To w Budapeszcie powstaje pierwsza na kontynencie linia podziemnej kolejki miejskiej, największy w Europie gmach parlamentu i największy gmach giełdy (choć same jej obroty do największych, rzecz jasna, nie należały), pierwszy na świecie jednoprzęsłowy most (most Elżbiety) i jedne z największych dworców kolejowych (Keleti i Nyugati, który do 1880 r. był największym dworcem na Starym Kontynencie, dopóki nie wyprzedził go berliński Anhalter Bahnhof). Do tych wszystkich „naj” autor dorzuca jeszcze jeden z najlepszych systemów wodociągowych na świecie (otwarty w 1879 r.), największy port na Dunaju i laur największego miasta przemysłowego po Minneapolis, a także – last but not least – najbardziej rygorystyczne przepisy budowlane w całej Europie. To zresztą dzięki nim, jak pisze Lukacs, w Budapeszcie nie powstawały wysokościowce [4], a Niemiec Josef Stübbem, autor słynnego dzieła „Städtbau”, mógł nazwać stolicę Węgier „miastem modelowym” [5].

Zmierzch liberalizmu

Książka Lukacsa to nie tylko zachwyty nad żywotnością i pięknem naddunajskiej metropolii. „Dla Budapesztu rok 1900 to było samo południe”, stwierdza historyk [6]. Po każdym południu przychodzi jednak zmierzch. Najlepszym czasem dla budapeszteńczyków nie był wcale przełom wieków, lecz lata 1867–1890. Ta pierwsza data wyznacza początek okresu politycznego spokoju, który zapewniła ugoda z cesarstwem Habsburgów, ta druga – zamyka okres piętnastu lat tzw. Gründerzeitu, niezwykłego boomu gospodarczego i budowlanego, który ogarnął wówczas Europę.

Rok 1900 jest już okresem konsumpcji tego, co powstawało dekadę wcześniej. Poziom życia się nie obniża, lecz widać oznaki spowolnienia tempa rozwoju. Spada m.in. liczba urodzin, wyhamowuje nieco wzrost gospodarczy, choć największe zmiany zachodzą nie tyle w ekonomii, ile w umysłach samych Węgrów. „Pewny siebie postęp kroczył naprzód coraz szybciej – pisze Lukacs – nie zdając sobie sprawy, że droga zakręca. Dopiero kilka lat po 1900 roku jego tempo trochę zwolniło, a kłopoty zdążyły urosnąć do takich rozmiarów, że wszyscy je już dostrzegali” [7]. Na czym polegały? Chodziło przede wszystkim o kryzys politycznego zaufania. Długoletnia polityka XIX-wiecznych konserwatywnych liberałów, którzy promowali ugodę z domem Habsburgów oraz kładli nacisk przede wszystkim na społeczny i ekonomiczny rozkwit Węgier, powoli odchodziła do lamusa. W roku 1900 postać Ferenca Deáka, który w II połowie wieku XIX kierował Partią Liberalną pod znamiennym hasłem peragit tranquilla potestas, quae violentia nequit (spokojna wytrwałość władzy może osiągnąć to, czego nie daje przemoc), była już tylko bladą sylwetką w podręcznikach historii. Jak zauważa Lukacs: „Na zakończenie europejskiego stulecia liberalizmu, liberałowie nadal rządzili Węgrami i Budapesztem, ale był to ich łabędzi śpiew. […] Ludzie postrzegali liberałów jako relikty przestarzałego ustroju. Znajdowało to odbicie w rozwoju słownictwa politycznego. Starą gwardię partii roku ‘67 [wówczas przejęła władzę – P.K.], stronnictwa ugody, niektórzy nazywali «starymi liberałami», Óliberálisok” [8].

csath

Życie polityczne zaczynało w niebezpieczny sposób nabierać rumieńców. Budapeszt i reszta Węgier nie różniły się tu wiele od innych państw regionu. Wszędzie nad Dunajem od Wiednia po Bukareszt wzmagał się narodowy szowinizm. Zubożona gospodarczo madziarska szlachta, która pod koniec XIX w. zaczęła zajmować dziesiątki budapeszteńskich stanowisk urzędniczych, coraz głośniej domagała się chrześcijańskiego i węgierskiego odrodzenia. Wzrosła też gwałtownie liczba robotników (dwukrotnie w latach 1890–1910). Na początku lat 90. XIX w. zaczęły wybuchać pierwsze strajki, założono wówczas pierwszą na Węgrzech partię socjalistyczną.

Do tego całego zamętu dochodził rosnący w siłę nowoczesny antysemityzm. Jeszcze do lat 80. madziarscy Żydzi, którzy obawiali się wrogiego nastawienia niemieckojęzycznych rzemieślników i mieszczan osiadłych na Węgrzech, byli jednymi z najgorętszych popleczników węgierskiej sprawy narodowej [9], a rządzący z zadowoleniem patrzyli na szybki proces ich hungaryzacji, co miało wyraz w prawie. „Dzięki wprowadzonej w 1867 roku ustawie Węgry jako jedyny kraj Europy Środkowej (i Wschodniej) gwarantowały Żydom równość wobec prawa” [10]. Pod koniec wieku sprawy przybrały odmienny obrót. Antysemityzm został sprzęgnięty z antykapitalizmem i antykosmopolityzmem i nabrał rasowego charakteru. Nie chodziło już o wrogość do kulturowo odmiennych, noszących inne stroje i wyznających inną religię sąsiadów, lecz o niechęć do Żydów zasymilowanych, często ochrzczonych, nieróżniących się od innych nieżydowskich mieszkańców Budapesztu. Taki był na przykład antysemityzm powstałej w 1894 r. Katolickiej Partii Ludowej, która nie miała jeszcze masowego charakteru, lecz której nieufność do wszystkiego, co pachniało liberalizmem, zapowiadała późniejsze narodowo-chrześcijańskie ożywienie młodych nacjonalistów.

Podzwonne dla XIX wieku

Jednym z ciekawszych aspektów książki Lukacsa jest próba wskazania pozytywnych bohaterów politycznych wydarzeń, które miały miejsce w Budapeszcie i na Węgrzech w okolicach roku 1900. Lukacs, jak każdy historyk, ma swoje poglądy i swoich ulubieńców. Nie dziwi więc, że jako zdeklarowany katolik, anglofil, zażarty antykomunista i „reakcjonista”, jak sam zwykł się żartobliwie nazywać, swoje sympatie kładzie po stronie starej węgierskiej konserwatywno-liberalnej gwardii, której XIX-wieczny romantyczny nacjonalizm bywał raczej inkluzywny niż ekskluzywny. W „Budapeszcie 1900” wyraża się dobrze niemal o wszystkich premierach z ugodowej Partii Liberalnej, od Ferenca Deáka aż po Istvána Tiszę, znienawidzonego przez radykałów z prawej i lewej strony sceny politycznej. Liberalnym konserwatystom wybacza antysemickie wyskoki, narodową megalomanię, ślepotę na problemy niewęgierskiej ludności zamieszkującej tereny Węgier. Co więcej, stawia ich za wzór politycznego rozsądku żydowskim lewicowcom, których krytykuje za czerwony radykalizm – w jego mniemaniu brata bliźniaka nacjonalizmu.

ady
Endre Ady.

Z pewnością Lukacs jest zbyt jednostronny, gdy winą za nacjonalistyczny skręt w prawo obarcza wyłącznie demokratyczny populizm. Ma jednak trochę racji, gdy uparcie rozróżnia węgierskich konserwatystów i nacjonalistów [11]. To bowiem dzięki umiarkowaniu, umiejętności zawierania kompromisów i odrzuceniu rewolucyjnych gestów, zmiatających wszystko, czego dokonali ich polityczni oponenci, konserwatyści roku ‘67 mogli zbudować miejsce, w którym wyrosło potem słynne pokolenie 1900 r. – pełne artystów, naukowców i pisarzy. Również tak politycznie naiwnych, jak wspomniany na początku Endre Ady, który w 1905 r. w artykule pod znamiennym tytułem „Zmierzch nacjonalizmu” łudził się, że „żyjemy w okresie ostatecznego zaniku, zmierzchu nacjonalizmu” [12].

Jak wspomina Lukacs, Ady „zmarł […] w styczniu 1919 roku, z organizmem spustoszonym chorobą, pozbawiony głosu, w ciemnym pokoju ciemnego mieszkania w ciemnej kamienicy przy ciemnej ulicy ciemnego Budapesztu w ciemnej epoce po krótkotrwałych rządach radykalnego republikańskiego reżimu rewolucyjnego, którego idee symbolizował i któremu w jakimś stopniu dopomógł w objęciu władzy” [13]. Z perspektywy czasu przedwczesna śmierć tego najważniejszego węgierskiego poety epoki ma symboliczny charakter. Towarzyszą jej dwie zmory, które będą przekleństwem następnego stulecia – nacjonalizm, który po raz pierwszy objawił swoją siłę w okopach I wojny światowej, i komunizm, który niosły na ustach rewolucyjne bojówki Béli Kuna. Budapeszt 1900 roku jest jeszcze wolny od tych dwóch „izmów”. Jego mieszkańcy bawią się, skrzętnie gromadzą dobra, pracują w pocie czoła, nie wiedząc, że pamięć o ich wspaniałym, rozświetlonym gazowymi latarniami świecie zależy wyłącznie od takich osób jak skandalizujący Ady czy łagodny, wiecznie tonący w długach Krúdy.

 

Przypisy:

[1] Dezső Kosztolányi, „Kornel Esti”, przeł. Magdalena Schweinitz-Kulisiewicz, PIW, Warszawa 1981, s. 101.
[2] O przywiązaniu Johna Lukacsa do pisarstwa Krúdyego niech świadczy to, że amerykański historyk opatrzył wstępem anglojęzyczne wydanie wyboru opowiadań węgierskiego pisarza pt. „Sunflower” w prestiżowej serii klasyków „The New York Review of Books” (2007). Innym literackim hołdem złożonym Krúdyemu jest wydana również w Polsce znakomita książka Sándora Máraiego „Sindbad powraca do domu”, przeł. Teresa Worowska, wyd. Czytelnik, Warszawa 2008.
[3] Gyula Krúdy, „Bukfenc”, Budapest 1958, s. 74–76, za: John Lukacs, „Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury”, przeł. Tomasz Bieroń, wyd. Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2016, s. 39–40.
[4] John Lukacs, dz. cyt., s. 78.
[5] Tamże, s. 70.
[6] Tamże, s. 46.
[7] Tamże, s. 87.
[8] Tamże, s. 156.
[9] Tamże, s. 126.
[10] Tamże, s. 234.
[11] O różnicy pomiędzy nimi świadczy według Lukacsa postawa konserwatystów w latach 30. Wielu z nich odcięło się od nacjonalizmu, pomimo tego, że na przełomie wieków głośno krytykowali nowoczesny liberalizm za jego dekadentyzm i kult pieniądza: „W swojej nacjonalistycznej młodości bardzo mocno, czasem skrajnie, reagowali wobec praktyk późnodziewiętnastowiecznego liberalizmu i rzekomo archaicznego tudzież zdemoralizowanego klimatu Budapesztu. Teraz, w obliczu często prostackiej i destrukcyjnej ideologii nowych nacjonalistów, wystąpili przeciw nim, nierzadko w osamotnieniu broniąc starszej węgierskiej tradycji cywilizowanego, demokratycznego liberalizmu”, tamże, s. 225-226.
[12] Por. tamże, s. 231.
[13] Tamże, s. 207.

 

Książka:

John Lukacs, „Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury”, przeł. Tomasz Bieroń, wyd. Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2016.