11 błędów i weto
„Boże, co oni robią z naszą Ojczyzną?!” – skomentował Paweł Kukiz legislacyjny blitzkrieg Prawa i Sprawiedliwości. Pomimo dubeltowego weta prezydenckiego, sejmowe wydarzenia ostatnich dni nie skłaniają do beztroski. Grube słowa z mównicy, lekceważenie regulaminu, wyrywanie mikrofonu, lekceważenie konsultacji społecznych…
I aż chce się odpowiedzieć zatroskanym rodakom: „Kochani, oni z naszą Ojczyzną nic nadzwyczajnego nie robią” (czytaj: „my, Polacy, nic nie robimy”). To wróciła zza grobu nasza tradycja niszczenia państwa i prawa. Na tle faktycznego znoszenia trójpodziału władzy (bo ustawa o ustroju sądów powszechnych nie została przecież zawetowana) odkryty przez dziennikarzy bałagan legislacyjny okazał się tylko „wisienką na torcie”.
„Senat przegłosował nie tę ustawę o Sądzie Najwyższym, co trzeba!” – alarmował „Dziennik Gazeta Prawna”. Nieważne! Po złamaniu fundamentalnych zasad konstytucyjnych trudno, aby PiS przejmował się takimi „detalami” jak 11 błędów legislacyjnych. To, że senatorowie głosowali nad inną wersją ustawy o Sądzie Najwyższym niż ta przyjęta przez posłów, także nie miało znaczenia wobec ugruntowanych głęboko nawyków.
Słusznie zatem politycy proponujący rzekome reformy zapewniają, iż bliska ich sercu jest tradycja narodowa. To przecież wspaniała tradycja równi pochyłej. Wielowiekowe dewastowanie własnego państwa od wewnątrz należy do naszego politycznego DNA. I dzisiejsze weto nie powinno nas tak łatwo usypiać. Lekceważenie praworządności to nieomal nasz narodowy znak firmowy. Oczywiście, zawsze przy jednoczesnym deklarowaniu czegoś zupełnie innego.
I RP, destrukcja radosna
O ustrojowych skutkach liberum veto słyszało każde dziecko. A jednak, biorąc pod uwagę to, że niezmiennie w sondażach najmniej zaufania budzą polski Sejm, Senat i rząd, coś podpowiada, że w 2017 r. w duszy Polaka myśl o zerwaniu sejmu może wydawać się słodko kusząca. Spektakularne, jednorazowe gesty, zamiast nudnych procedur i deliberacji – czyż to nie esencja słynnej walki prawicy z „impossyblizmem” III RP?
Mniej znane są jednak skutki dewastowania państwa na odcinku wymiaru sprawiedliwości. A i tu mamy coś do powiedzenia. Współcześnie prowadzona jest walka z „układami”, „złogami” i „kastami”. Kiedyś zwalczano „koterie”, „familie” itp. W I RP szlachta koncertowo rozłożyła własny wymiar sprawiedliwości. W XVIII w. wiadomo było powszechnie, że na najwyższym szczeblu wyroki wydaje się z naruszeniem praw, a nawet bez podstawy prawnej. W zasadzie trudno mówić o korupcji i nepotyzmie, gdyż stanowiły one integralną część systemu.
W 1749 r. tak się rozbrykano, że w ogniu konfliktu politycznego ówczesny sąd najwyższy (upraszczając) po prostu zerwano. Jedyny to przypadek w historii, który zresztą z bliska obserwował młody Stanisław August Poniatowski, w ten sposób odbierając nauki o naszym ustroju: „Nazajutrz wszyscy rozjechali się z Piotrkowa, oczekując z trwogą następstw bezprzykładnej sytuacji, kiedy to przez rok cały Polska pozbawiona będzie najwyższego trybunału” – notował. Jego wspomnienia przesycone są zmartwieniem, że ciągle z kimś trzeba się upijać, by robić politykę.
W wymiarze sprawiedliwości nie potrzeba było zakulisowej gry obcych mocarstw. Kryzys fundowany przez obywateli obserwowano na wszystkich szczeblach wymiaru sprawiedliwości. „Pijaństwo, osobistość [prywata], przemoc, prawu nieposłuszeństwo zepsuło w Polszcze trybunalskie sądy” – konkludował stan rzeczy klasyk polskiej myśli, Stanisław Staszic.
II RP, destrukcja ponura
W maju 1926 r. zginęło blisko 400 osób. Gwoli ścisłości: Polacy zabijali Polaków. Józef Piłsudski zamknął rozdział z napisem „rozbrykana demokracja parlamentarna”. Przewrót majowy miał rzekomo uzdrowić państwo z choroby partiokracji. Można spoglądać dziś tęsknie na Gdynię i COP, nie można jednak nie zauważyć, że postępowała powolna degeneracja ustrojowa. Sprawozdania sejmowe dziennikarza Bernarda Singera to bodaj najsmutniejsza polska książka o II RP. Autor za wszelką cenę usiłuje wykrzesać życie z opowieści o agonii parlamentu. „Byle polski sejm zaciszny, byle polski sejm spokojny” – cierpko konstatował.
Konstytucję kwietniową z 1935 r. wprowadzono podstępem, co wiadomo. Jednak mało kto pamięta, że obóz sanacyjny naruszał nawet własną ustawę zasadniczą! Stanisław Cat-Mackiewicz lamentował, że ówczesny premier i jego otoczenie w ogóle nie rozumieli, czym jest praworządność. W 1936 r. wydano okólnik, w którym Śmigłego-Rydza ogłoszono drugą osobą w państwie. Cat pisał: „Dalej nie można było iść w łamaniu całej prawniczej konstrukcji konstytucji […]. Było to połamanie jej najbardziej zasadniczych sprężyn za jednym zamachem”. Posłuszeństwo, słuchanie rozkazów wodza stało się cnotą, która stała ponad prawem – nawet własnym.
Zdegenerowany ustrój i jego tragiczne konsekwencje to jedno, ale przecież po 1926 r. nie mogło być mowy o tolerowaniu w wymiarze sprawiedliwości niepokornych sędziów. Już dwa lata później ustawowo wzruszono ich gwarancje niezawisłości. Brzmi znajomo? Sędziów bez ich zgody można było przenosić do innych sądów lub w stan spoczynku. Koszt podskakiwania władzy każdy sędzia mógł oszacować sam, tym bardziej, że w 1932 r. przed procesem brzeskim w ogóle zawieszono nieusuwalność sędziów.
Konstytucję kwietniową z 1935 r. wprowadzono podstępem, co wiadomo. Jednak mało kto pamięta, że obóz sanacyjny naruszał nawet własną ustawę zasadniczą! | Jarosław Kuisz
Jak wiadomo, Polacy byli wówczas „na swoim” i żadna Unia Europejska nie „hańbiła” naszej suwerenności. Stanisław Głąbiński, przedstawiciel demokratycznego obozu narodowego (żaden liberał!), rozpaczał nad stanem praworządności w niepodległej II RP. Ratunek przed ciągłymi konfliktami konstytucyjnymi widział na dwa sposoby. Pierwszy, to… powołać Trybunał Konstytucyjny. Polityk miał jednak na tyle przytomności, by natychmiast dodać, że kolejna instytucja „sama nie wystarczy”. Ważniejszy jest zatem drugi sposób: „tylko droga mozolna i długa wychowania narodu do obrony praworządności i życia konstytucyjnego”. I dodawał: „Dopóki naród nie ma świadomości, że konstytucja i prawo są elementarnymi podstawami wolności obywatelskiej i bytu państwowego, dopóki siła i przemoc fizyczna może tryumfować nad prawem, dopóty wszelkie konstytucje i urządzenia państwowe mogą być nadużywane na rzecz żywiołów silniejszych lub bezwzględniejszych, dopóty znajdą się także pozory prawne dla pokrycia bezprawia”. Nic dodać, nic ująć.
III RP, destrukcja ukryta
Ostatnie ćwierćwiecze wydaje się zatem kompletną dewiacją na tle polskiej kultury prawnej. Gorączkowe aspirowanie do demokratycznego państwa prawa w III RP to novum, które wytłumaczyć może tylko sięgnięcie dna pod koniec Polski Ludowej (w latach 80. pisano depresyjne teksty o „anomii prawa”, „destrukcji normatywności” itp.). Przez ponad 25 lat Polaków motywował do działania mit Zachodu [patrz: https://kulturaliberalna.pl/2016/03/15/mit-zachodu-koniec-jaroslaw-kuisz/], który oznaczał także budowanie nad Wisłą instytucji prawnych metodą „copy–paste”. Ciurkiem płynęło „prawo unijne”, czy też to, co rozumiano jako takowe.
W Polsce od lat 80. niespodziewanie, bynajmniej nie oddolnie, pojawiały się w przestrzeni kolejne instytucje – piękne jak ze snu. Trybunały, rzecznicy praw… Trudne słowa zaś robiły furorę w publicystyce i pracach naukowych („deliberacja w prawie”, „prawo responsywne” itp.). Tyle że po latach widać coraz wyraźniej, że to był sen przepisywany z sennika obcych narodów.
Tu i ówdzie zadawano – kosmiczne, wydawałoby się – pytania, takie jak „po co nam państwo?” (cały numer „Więzi” z listopada 2001 r.), które jednak o czymś istotnym świadczyły. W tym czasie jednak tylko ustalenia socjologów prawa wprawiać mogły w ciężkie zakłopotanie. Przełom – jaki przełom?!
Na podstawie badań – ostrzegano, że w III RP:
– „krytyczne nastawienie do obowiązującego prawa zdecydowanie przeważa nad nastawieniem aprobującym”,
– „Polacy są gotowi lekceważyć wszelkie odgórne regulacje i zarządzenia, jeśli ograniczają one ich potrzeby rodzinne i interesy prywatne”,
– „Polacy są przekonani, że prawo najlepiej chroni interesy ludzi sprawujących władzę”.
I jeszcze jeden kwiatek pro futuro III RP:
– „Opinię, że niesłuszne prawo należy przy nadarzającej się okazji omijać, wyrażają najczęściej ludzie młodzi”.
XXI wiek
Polacy po doświadczeniach roku 1795 oraz 1939, jak łatwo sprawdzić w rozmaitych wspomnieniach, niejedno gorzkie słowo mieli do powiedzenia o polityce dewastowania własnego państwa od wewnątrz. Zawsze odbywało się ono w imię wzniosłych haseł.
W 2015 r. wiele osób na prawicy publicznie deklarowało chęć usprawnienia państwa i prawa, marzyło o Polsce sprawiedliwszej. PiS trafnie przechwycił te hasła. Jednak obrócenie w perzynę niezależności czy to Trybunału Konstytucyjnego, czy Sądu Najwyższego nie znajdowało się wśród postulatów obecnie rządzących. Nie wynika ono nawet wprost z ogólnego kierunku – bliskiego konserwatystom – wzmocnienia roli państwa narodowego w ramach UE. Politycy konserwatywno-prawicowi, którzy serio biorą postulaty praworządności, powinni szybko organizować polityczną alternatywę wobec rewolucyjnego PiS-u. Z historii wiemy, że piękne slogany nie mogą prowadzić do sytuacji, gdy „zamykamy oczy i idziemy do przodu”. Na złamanie karku?
W polskiej kulturze polityczno-prawnej dobrze zakorzenione jest przekonanie o tym, że dobre państwo to przyszłe państwo. Hasło odbudowy utraconej państwowości polskiej stanowi trwały element myśli politycznej. Tradycja kontynuacji i konsensusu jest dramatycznie słaba. W sondażach respondenci chętniej wyrażają zaufanie do instytucji międzynarodowych, których Polska jest członkiem niż do własnego parlamentu – w proporcjach porażających [OBOP, komunikat z badań nr 18/2016]. Tym łatwiej wyrzuca się na śmietnik III RP, a marzy o nieistniejącej IV RP. I tym łatwiej ulegamy niecierpliwości, zamiast mozolnie budować instytucje. A polaryzowanie stanowisk z pobudek moralnych w naszej tradycji przekłada się na „rokosze”, „przewroty” czy „łamanie konstytucji”.
Zamknięta pętla nawyku?
„Niedobra organizacja życia społecznego i ogólne niezadowolenie ze swego państwa – to też nawyki”, przypomina psycholożka Ewa Woydyłło. I dodaje, że „zamknięta pętla nawyku” nie jest beznadziejna. „Nawyki nie są przeznaczeniem”. Możemy je wybierać, jeśli wiemy, jak to zrobić.
W polskiej kulturze polityczno-prawnej dobrze zakorzenione jest przekonanie o tym, że dobre państwo to przyszłe państwo. | Jarosław Kuisz
Niemniej nie tylko można, ale w dzisiejszej sytuacji wręcz trzeba uczyć się na polskich błędach. Teraz, gdy po raz pierwszy od czasów I RP do polskiej sfery publicznej wchodzą roczniki, które nie doświadczyły życia w państwie niesuwerennym. Jesteśmy wolni już blisko 30 lat, tej szansy nie miały pokolenia urodzone w II RP. I widać tego namacalne skutki. Młodzi Polacy A.D. 2017 mają inny horyzont. Mają też szansę wyjść poza nawyki pokolenia, które formowało się w walce z obcym państwem i prawem i któremu niemal wszystko w polityce (w dobrym i złym sensie) do dziś kojarzy się z PRL-em.
Wniosek? Jeśli nie wyjdziemy z zamkniętej pętli polskich nawyków, znów własnymi rękami zdewastujemy własne państwo. Oczywiście, w imię szczytnych haseł.
Literatura:
W. Bernacki, „Myśli polityczna I Rzeczypospolitej”, Arcana, Kraków 2011.
S. Głąbiński, „O ustroju państwa polskiego i parlamentaryzmie”, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 1999.
J. Kitowicz, „Opis obyczajów za panowania Augusta III” (tom I–II), Ossolineum – DeAgostini, Wrocław–Warszawa 2003.
A. Kojder, „Polacy o swoim prawie” [w:] A. Turska, E. Łojko, Z. Cywiński, A. Kojder, „Społeczne wizerunki prawa”, WUW, Warszawa 1999.
J. Kuisz, „Koniec mitu Zachodu”, „Kultura Liberalna” (nr 375) z dn. 15 marca 2016 r. [dostępny online: https://kulturaliberalna.pl/2016/03/15/mit-zachodu-koniec-jaroslaw-kuisz/].
J. Kuisz, „Ostateczny kres postkomunistycznej idei”, „Rzeczpospolita” z dn. 15 grudnia 2015 [dostępny online http://www.rp.pl/Rzecz-o-polityce/312159871-Ostateczny-kres-postkomunistycznej-idei.html].
S. Mackiewicz (Cat), „Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r.”, PULS, Londyn 1992.
„Pamiętniki króla Stanisława Augusta. Antologia”, Wydawnictwo Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie, Warszawa 2012.
E. Woydyłło, „Wstęp do polskiego wydania” [w:] Ch. Duhigg, „Siła nawyku”, PWN, Warszawa 2013.