Istnieją dwie strategie opisu tego, jaki kształt przybrał polski ustrój po 2015 r. Jedna strona, związana przede wszystkim z obozem „dobrej zmiany”, przekonuje, że nie tylko demokracja w Polsce funkcjonuje bez zarzutu, ale wręcz, że jest najlepsza w Europie.

Druga strona, do której należy część krytyków obecnego rządu, od miesięcy przedstawia zaś radykalne definicje tego, z czym mamy do czynienia. Według nich, w Polsce panuje dziś autorytaryzm, totalitaryzm, komunizm lub faszyzm. Każda kolejna, procedowana nocą ustawa, każdy co dramatyczniejszy protest – jak choćby niedawne samospalenie Piotra Szczęsnego – uruchamia lawinę nowych tego rodzaju komentarzy.

Paradoksalnie, żaden z tych opisów nie odnosi się do Polski dzisiejszej, tej z grudnia 2017 r. W kraju, w którym najważniejsze decyzje polityczne podejmuje osoba niezajmująca żadnego przewidzianego w tym celu w Konstytucji stanowiska; w którym można nałożyć na prywatną telewizję półtoramilionową karę bez podania konkretnego uzasadnienia; w którym Trybunał Konstytucyjny bezwzględnie uznaje za zgodne z ustawą zasadniczą wszystko, co tylko uchwali partia rządząca, zaś w Senacie przechodzi ustawa, choć brakuje wymaganego kworum, czyli „bez żadnego trybu”… W takim kraju nie można twierdzić, że system polityczny funkcjonuje bez zarzutu.

Fot. Forsaken Fotos. Źródło: Flickr.com (CC BY 2.0)
Fot. Forsaken Fotos. Źródło: Flickr.com (CC BY 2.0)

Niemniej katastroficzne diagnozy wieszczące koniec polskiej demokracji, choć w przyszłości może się zrealizują, dziś bardziej są projekcjami przyszłości niż opisem tego, co przeciętni Kowalski i Kowalska widzą codziennie za oknem. Powiązana z tym inflacja słów sprawia, że im bardziej kapitolińskie gęsi gęgają, tym bardziej wygląda na to, że nikt ich nie słucha (dość wspomnieć, że w ostatnich sondażach poparcie dla PiS-u utrzymuje się powyżej 40 proc.).

Warto zatem zadać pytanie: z jakim dokładnie mamy do czynienia systemem politycznym – dziś, w grudniu 2017 r.? Jaką ma on dynamikę emocjonalną, a jaką strukturę instytucjonalną? Ten tekst nie ma na celu przekonać kogokolwiek z wyżej opisanych obozów, ponieważ te osoby mają już ustalone zdanie. Raczej skierowany jest do niezdecydowanych, którzy potrzebują narzędzi, aby samodzielnie zdefiniować, gdzie się obecnie znajdujemy.

crouch

Nostalgiczno-reaktywny rząd i opozycja w pułapce

Prawo i Sprawiedliwość jest dziś partią populistyczną. Jego hasła są co prawda zbliżone do tych, z którymi występują inni europejscy populiści, choćby Marine Le Pen z francuskiego Frontu Narodowego czy Jörg Meuthen z Alternatywy dla Niemiec. Istnieje jednak zasadnicza różnica między partią populistyczną, która zasiada w parlamencie, i taką, która sprawuje rząd. Dlatego diagnozy formułowane na Zachodzie, jak ta Colina Croucha o postdemokracji czy Stephena Welcha o hiperdemokracji, mogą w jakiejś mierze być pomocne do naszkicowania kontekstu, ale nie będą wystarczające. Przypadek dzisiejszej Polski bardziej przypomina postkomunistyczne Węgry Wiktora Orbána niż Wielką Brytanię po Brexicie.

Populizm u władzy działa w charakterystyczny, nostalgiczno-reaktywny sposób. Nostalgiczny, bo przedstawiciele obozu „dobrej zmiany” mogli wiele mówić o „IV RP”, jednak w istocie Jarosław Kaczyński stawia sobie raczej za cel powrót do 1989 r. i zbudowanie wolnej Polski od nowa. Prezes PiS-u wielokrotnie powtarzał, że porozumienie zawarte przy Okrągłym Stole z komunistami powinno było mieć charakter co najwyżej taktyczny, a ponieważ tak nie było, to popsuło całą scenę polityczną.

Diagnozy wieszczące koniec polskiej demokracji, choć w przyszłości może się zrealizują, dziś bardziej są projekcjami przyszłości niż opisem tego, co przeciętni Kowalski i Kowalska widzą codziennie za oknem. | Karolina Wigura, Jarosław Kuisz

Reaktywny, bo rząd w Warszawie, tak samo zresztą jak rząd w Budapeszcie, bezustannie znajduje sobie nowych wrogów, jakby nie wierząc w możliwości pozytywnej mobilizacji społeczeństwa. Dziś mogą to być brukselscy urzędnicy, jutro uchodźcy, pojutrze „kasta sędziowska” lub któraś z liberalnych organizacji pozarządowych. Skutecznie oddziałuje to na pewną część elektoratu, która jest jednocześnie sfrustrowana niewystarczająco szybko ich zdaniem zachodzącymi w Polsce zmianami i w dobie infotainmentu znudzona „normalną” polityką.

W tej nostalgiczno-reaktywnej atmosferze silnych emocjonalnych wzmożeń opozycja antyrządowa zostaje złapana w pułapkę. Warto mieć świadomość, że przyczyny jej słabości nie są tylko personalne. Nie chodzi o to, że ten czy inny lider jest słabym politykiem, że brak mu charyzmy. A przynajmniej nie tylko o to – słabość opozycji jest w tym ustroju uwarunkowana także przyczynami strukturalnymi. Pod wpływem populizmu rządu, opozycja sama ulega nastrojom nostalgicznym, wychwalając stan sprzed przejęcia władzy przez obecną ekipę. Co za tym idzie, własne, alternatywne wizje rozwiązania diagnozowanych przez populistów problemów przedstawia co najwyżej raz na kwartał, na partyjnych konwencjach, zaś na co dzień jedynie reaguje na negatywne przekazy rządu. Jej język staje się stopniowo populistyczny, reaktywny i tożsamościowy, co z kolei powoduje skłócenie wewnątrz obozu opozycyjnego.

Płynność nieliberalno-autorytarna

Czy można opisać system polityczny w dzisiejszej Polsce tak, aby nie powtarzać dwóch przytoczonych na początku, nieprzekonujących strategii opisu? Czy Polska naprawdę zeszła z demokratycznej ścieżki i znalazła się na drodze do autorytaryzmu?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, posłużmy się na początek pojęciem demokracji nieliberalnej, tak jak definiują ją uważany za twórcę pojęcia Fareed Zakaria oraz jeden z najwybitniejszych współczesnych komparatystów politycznych Wolfgang Merkel. W takim ustroju, twierdzą oni, wybory mogą wciąż się odbywać, jednak zniekształcone lub zniszczone zostają przewidziane przez konstytucję zasady liberalnej demokracji. Mowa jest o zakłóceniu trójpodziału władzy, dominującej roli władzy wykonawczej, ataku na wolność jednostki oraz wolność opinii.

Jest to oczywiście typ idealny, jednak przynajmniej niektóre jego elementy zostały w Polsce wprowadzone po 2015 r. Należy przede wszystkim podkreślić zmiany w Trybunale Konstytucyjnym i sądownictwie, podporządkowujące władzę sądowniczą egzekutywie w większym stopniu, niż kiedykolwiek miało to miejsce po 1989 r. Kwestią sporną jest, czy można obecnie zaobserwować ograniczenie praw jednostek, jednak gdy chodzi o wolność opinii, to przyznajmy, że pluralizm mediów publicznych budzi poważne wątpliwości; z rosnącą podejrzliwością należy obserwować ruchy PiS-u w kontekście mediów prywatnych.

Nawet jeśli katastroficzna diagnoza przyszłości polskiego systemu politycznego pod rządami PiS-u jest poprawna, to hic et nunc nie jest ona w stanie przekonać do siebie wyborców. | Karolina Wigura, Jarosław Kuisz

Polska spełnia zatem wiele kryteriów, które opisuje się w przypadku nieliberalnej demokracji. Jednak czy znajduje się na drodze do autorytaryzmu? Być może najbardziej wpływową definicję tego systemu politycznego stworzył hiszpański politolog Juan Linz. Zwrócił on uwagę na następujące cechy: ograniczenie pluralizmu politycznego, spowodowane naciskami na instytucje polityczne takie jak partie czy grupy interesu, legitymacja władzy budowana na emocjach (głównie negatywnych), bardzo niewielka mobilizacja społeczna, a także nieformalnie zdefiniowana, zmienna władza wykonawcza.

Ta definicja również jest typem idealnym. Można jednak przymierzyć ją do obecnego systemu politycznego w Polsce. Po pierwsze, media publiczne po 2015 r. popierały w sposób otwarty politykę rządu, atakując bez pardonu partie opozycyjne oraz liberalne NGO-sy. Przynajmniej jak na razie były one jednak częścią bogatego i zróżnicowanego krajobrazu medialnego. Trudno również póki co mówić o nakładaniu bezpośrednich ograniczeń na partie polityczne. Po drugie, legitymacja polityczna obecnego rządu istotnie oparta jest na emocjach artykułowanych zwłaszcza wobec Brukseli, uchodźców czy elit liberalnych, w tym szczególnie poprzedników politycznych. Po trzecie, trudno mówić o małej mobilizacji społecznej: jak dotąd, mieliśmy do czynienia raczej z maksymalizacją społecznych protestów, w postaci KOD-u, czarnego protestu czy lipcowych protestów w obronie sądów. Po czwarte, władza wykonawcza z całą pewnością ma charakter w dużej mierze nieformalny, z Jarosławem Kaczyńskim sprawującym funkcję faktycznego przywódcy państwa. Do rangi symbolu urastają dziś wypowiedziane przez lidera PiS-u kilka miesięcy temu słowa, gdy wchodził na sejmową mównicę: „ja bez żadnego trybu”.

Podwójna tragedia

Mamy dziś zatem wiele powodów, by uważać, że obecny system polityczny w naszym kraju ma charakter płynny i znajduje się gdzieś pomiędzy demokracją nieliberalną a autorytaryzmem. Dysponujemy dokładnie tymi samymi argumentami, zarówno by twierdzić, że polska demokracja będzie przez kilka lat poważnie wadliwa, jednak w wyniku którychś z kolejnych wyborów powróci do standardów państwa prawa, jak i by uznać, że jesteśmy właśnie świadkami wchodzenia na drogę ku autorytaryzmowi.

Tragedią opozycji jest w tych okolicznościach to, że nawet jeśli katastroficzna diagnoza przyszłości polskiego systemu politycznego pod rządami PiS-u jest poprawna, to hic et nunc nie jest ona w stanie przekonać do siebie wyborców. Jednocześnie tragedią zwolenników PiS-u jest to, że wielu z nich wciąż wierzy w swego rodzaju teorię turbulencji instytucjonalnych, przez które właśnie przechodzimy, i że po koniecznej wymianie kadr znów wlecimy na spokojne niebo – ruszą uczciwe konkursy na stanowiska, wymiar sprawiedliwości zacznie działać perfekcyjnie, a media publiczne będą lepsze niż BBC. Zadajmy im pytanie: skąd po temu gwarancje proceduralne? Znikąd. Dziś to jedynie kwestia w i a r y w jasną przyszłość po okresie „burzy i naporu”. Naszym zdaniem niepokój powinien udzielać się obu stronom.