Ernst Jünger to sprzeczność w podstawie, wrażliwy twardziel, który w przerwach między natarciami na pierwszej linii frontu wczytuje się w „Tristrama Shandy” (egzemplarz nosi stale w żołnierskim plecaku). Do historii literatury przeszedł jako piewca rozumnej siły, honorowej walki i bezwzględnego heroizmu, nieco podejrzany aficionado mroczniejszych odmian dwudziestowiecznej niemieckości, a zarazem subtelny analityk różnych ezoterycznych fenomenów kulturowych. W drugiej połowie życia był żywą skamieliną idei, które najpóźniej w 1968 roku przeszły do historii dawnej Europy. Jego najważniejsze teksty („Na marmurowych skałach”, „W stalowych burzach”, „Awanturnicze serce”, „Promieniowania”, „Robotnik”, „Przybliżenia”) zostały już jakiś czas temu przełożone na polski. Teraz przyszedł czas na rzeczy mniej zasadnicze. Toteż Ha!art wydał dwie spośród późniejszych powieści Jüngera.

„Szklane pszczoły” z roku 1957 mają pozorną, szczątkową fabułę, co jest o tyle przykre, że ekspozycja sugeruje coś całkiem innego. Narrator tego utworu, były żołnierz pogrążony w ubóstwie (jak miliony weteranów obu wojen światowych), podejmuje pracę w firmie charyzmatycznego wynalazcy Zapparoniego, której opisy trochę przypominają Menlo Park, legendarną „fabrykę wynalazków” Thomasa Edisona, a trochę ogród, w którym toczy się akcja powieści Raymonda Roussela „Locus solus”. Oczekując na spotkanie z pracodawcą, narrator obserwuje rój „szklanych pszczół”, maleńkich precyzyjnych automatów, w których entuzjaści Jüngera dopatrują się proroctwa nanotechnologii, widzi też w innym miejscu zbiór odciętych ludzkich uszu, które ostatecznie okazują się uszami androidów. Te zalążki fabuły stanowią pretekst dla snucia przez narratora rozbudowanych reminiscencji z jego wojennej przeszłości i młodzieńczych przygód w szkole wojskowej.

Widoczna jest w „Szklanych pszczołach” fascynacja potencjałami nowoczesnej techniki, ale ta fascynacja jest w pełni podporządkowana i zdominowana przez wyobraźnię wypełnioną obrazami walki, wojny, zmilitaryzowanego świata. To niechybnie obrazy pamięci obu wojen, zwłaszcza pierwszej, persewerujące w pamięci Jüngera, dyktowały mu namysł nad rozwojem cywilizacji technicznej i rozwój ten interesował go częściowo jako wyrafinowanego intelektualistę, częściowo zaś jako nieuleczonego i nieuleczalnego wielbiciela walki. Nawet w obrazach zabiedzonych, spensjonowanych byłych frontowców przejawia się wciąż Jüngerowski kult mocnego ciałem i duchem młodego mężczyzny, herosa in nuce, którego dewizą mogłoby być zdanie „zniszczyłbym wszystko, gdybym nie wiedział, że tak nie wypada”. Umysł jego, przejęty delikatnymi, precyzyjnymi szczegółami mechanizmów, jest nieszczególnie wrażliwy na ludzką niedolę (w tym również własną).

Jeśli postrzegać je wyłącznie jako dzieło literackie, „Szklane pszczoły” to utwór o miernej wartości, ponieważ artystyczne jakości tekstu są w nim podporządkowane jakościom intelektualnym i nie mają samoistnego bytu. Prościej mówiąc, jest to typowa powieść napisana przez myśliciela w celu zilustrowania swoich myśli. Porównywanie „Szklanych pszczół” do utworów Lema, a ich bohaterów do idoli z Doliny Krzemowej jest mocną przesadą. Pisarstwo Jüngera jest bowiem zbyt mdłe na to, aby odbić choćby w uprzedzającym przeczuciu natężenie rzeczywistej cywilizacji technologicznej. Jest ono ciekawe dlatego, że stanowi świadectwo działania umysłu, który należał do zblazowanego militarysty-estety, czyli do przedstawiciela gatunku, który po 1945 roku praktycznie wymarł w Europie. (Dzisiejsi militaryści nie są ani zblazowani, ani tym bardziej estetyczni.)

Jest wszakże jedno podobieństwo między pisarstwem Jüngera ze „Szklanych pszczół” a twórczością Stanisława Lema. W obu przypadkach mamy do czynienia z przepracowywaniem traumy wojny światowej (odpowiednio, pierwszej i drugiej) przez kreowanie utworów fantastycznych. Z tym, że Lemowi proceder ten udawał się znacznie lepiej i przynosił o wiele ciekawsze rezultaty. Natomiast Jünger, markując rozwijanie fabuły fantastycznej, nieustannie porzuca ją, by wracać do wspomnień z wojska. „Szklane pszczoły” można czytać jako zapis nieudanej autoterapii, z której wynika głównie to, że Kampferlebnis, doświadczone przez autora, gdy był dwudziestolatkiem, nurtowało jego pamięć, świadomość, intelekt i wyobraźnię aż po kres jego stutrzyletniego żywota. Dwa zdania ze 125 strony polskiego przekładu są szczególnie symptomatyczne: „Od zarania dziejów ludzie prowadzą wojny, lecz z całej «Iliady» nie przypominam sobie ani jednego fragmentu, w którym byłaby mowa o utracie ramienia lub nogi. Pozbawienie członków mitologia rezerwowała dla potworów, okrutników pokroju Tantala czy Prokrusta”. To uderzające skojarzenie – jak gdyby Jünger całe dziedzictwo kultury europejskiej, które znał doskonale, przykładał tylko do tej jednej rany, do tej jednej dziejowej katastrofy, w której wiele milionów ludzkich ciał zostało rozszarpanych na strzępy, a wraz z nimi cała przeszłość.

Tak, Ernst Jünger był twardzielem. Należał jednak do tych, którzy byli twardzi dlatego, że na początku zostali zmiażdżeni.

O ile fabułę „Szklanych pszczół” można streścić bezstratnie w trzech–czterech zdaniach, jak uczyniono powyżej, o tyle „Eumeswil”, napisany przez Jüngera koło osiemdziesiątki, jest utworem zupełnie jej pozbawionym, mimo że jest od „Szklanych pszczół” ponad dwukrotnie obszerniejszy. Tytuł tej powieści (czy raczej eseju przebranego dla niepoznaki za powieść) pochodzi od imienia Eumenesa, jednego z mniej znaczących generałów Aleksandra Wielkiego. Być może padło na jego postać dlatego, że Plutarch napisał o nim, iż nie był tak dziki, jak inni diadochowie. A może szło o eufonię tego imienia, choć nazwy „Ptolmiswil” albo „Antigonswil” też brzmiałyby nieźle.

„Eumeswil” to szereg statycznych obrazów z życia wyimaginowanej krainy zaludnionej wyrafinowanymi mężczyznami o stylu bycia bywalców ekskluzywnych klubów (kobiety nie grają tam poważniejszych ról). Wracając po raz kolejny do formy wyzyskanej już choćby w „Na marmurowych skałach”, Jünger posiłkował się tym razem wrażeniami z pobytu w północnej Afryce. Dlatego klimat tego utworu przypomina trochę pisarstwo już to Paula Bowlesa, już to nawet Williama Burroughsa (ale z niego tylko najbardziej niewinne fragmenty), a szczególnie – przynajmniej autorowi tego felietonu – kojarzy się z „Brzegami Syrtów” Juliena Gracqa. Jest to ten sam rodzaj marzycielstwa intelektualnego, którego amatorzy sytuują swoje wizje w lekko odrealnionych światach alternatywnych, gdzie dziwnym trafem wszelkie szlachetne aspekty człowieczeństwa pozostają nienaruszone, a wszelkie jego podłe i potworne odsłony albo w ogóle nie są obecne, albo pojawiają się w bezpiecznym oswojeniu. Tak jest i w „Eumeswil”, którego narrator snuje nieśpiesznie dywagacje o naturze wiedzy i władzy, posiłkując się obrazami z odległej przeszłości i uczestnicząc w niewyraźnie zarysowanych perypetiach fantastycznego państwa, które zamieszkuje. Trudno jest orzec o tym utworze cokolwiek konkretnego – za mało jest w nim doświadczenia, a zbyt dużo snu o jakimś lepszym, niebyłym świecie. Przewija się tam idea „Anarcha”, będącego, jak efektownie stwierdza narrator, „tym dla anarchisty, czym jest monarcha dla monarchisty”. Ów Anarch to figura zainspirowana rozmyślaniami Maxa Stirnera o najmocniejszym z możliwych ludzkich podmiotów, zwanym przez tego filozofa „Jedynym” (der Einzige). Jest to, zdaje się, najwyższa forma bytu anarchicznego, cokolwiek miałoby to oznaczać w praktyce bliższej realnego życia niż krainy wyśnione w zacisznej bibliotece przez autora „Na marmurowych skałach” w późnych latach jego życia.

Tak, Ernst Jünger był twardzielem. Należał jednak do tych, którzy byli twardzi dlatego, że na początku zostali zmiażdżeni. A potem, utwardzeni po zmiażdżeniu, ustawili się w komfortowej pozycji zdystansowanych obserwatorów rzeczywistości. Jednak obserwacje prowadzone z daleka – choć nie zagrażają dobrostanowi obserwatora – mogą okazać się nieciekawe dla osób trzecich. Grozi im bowiem mdłość.

 

Książki:

Ernst Jünger, „Szklane pszczoły. Powieść”, przeł. Lech Czyżewski, Korporacja Ha!art, Kraków 2017.

Ernst Jünger, „Eumeswil”, przeł. Wojciech Kunicki, Korporacja Ha!art, Kraków 2018.