Przyjąłem, że to nie może być prawdziwa interpretacja i najwyraźniej artyście po prostu coś nie wyszło. Być może papież niepotrzebnie wygląda, jakby zamierzał czymś rzucić? Może u Catellana był przygnieciony meteorem, więc teraz dumnie wstał i dźwiga troski całego świata? A czerwona sadzawka? Czy może być czerwona bez specjalnego powodu? Może. Powiedzmy: jest to tajemnica ukryta w sercu artysty.
W międzyczasie do internetu trafiły dziesiątki memów. Niektóre odznaczały się wyobraźnią estetyczną przerastającą oryginalne dzieło. Jan Paweł II wkładał teraz głaz do luku bagażowego na pokładzie samolotu, próbował zamachnąć się głazem na Tolkienowską drużynę pierścienia, stał ogromny, gotów zrzucić meteor na siedzibę TVP, w miejsce głazu wznosił wielką kremówkę, a także próbował nabić połówkę cytryny na kopułę wilanowskiej Świątyni Opatrzności Bożej, która z wyglądu przypomina, jak wiadomo, wyciskarkę do owoców.
Największe zdziwienie przeżyłem jednak wtedy, kiedy okazało się, że to moja oryginalna interpretacja była bliższa prawdy. Autor instalacji Jerzy Kalina zgodził się wyjaśnić w mediach, o co chodzi w jego dziele. I okazało się, że papież naprawdę rzuca głazem! I rzuca nim w sadzawkę, czyli w „czerwoną zarazę”: „To jest unicestwianie tego, co się znów pojawia. Napływa do nas, niestety, ta czerwień. […] To jest znak odradzającego się komunizmu, który przybiera różne formy, ale usiłuje odbić się od dna. Moim zdaniem on wraca pod płaszczykiem innych kolorów, zachowań i działań” – mówi Kalina w rozmowie z Wirtualną Polską, po czym na pytanie dziennikarza przyznaje, że „oczywiście” chodzi o LGBT. Okazało się zatem, że to interpretacja najmniej roztropna – jest prawdziwa! Nie pomyłka artysty, nie ironia, lecz bezkompromisowy kicz.
I zaraz ktoś powie, że robię z igły widły, niby nie stało się nic strasznego, instalacja wygląda tragikomicznie, internet zalały memy, a większość Polaków pewnie nie słyszała ani o dziele, ani o Kalinie. A jednak wiadomo, do czego służył polityczny kicz w XX wieku, a zatem każdemu kuratorowi wystawy mogłaby i powinna zapalić się lampka ostrzegawcza. Nawet jeśli intencje były dobre i szczytne, to coś tu najwyraźniej nie zadziałało, skoro rzecz idzie w stronę wzorców historycznych, których nie będę wymieniać z nazwy, bo wtedy pojawi się zarzut, że używam argumentum ad Hitlerum. Tyle że intencje nie były dobre, z faktami nie wygramy – w środku Warszawy stanął pomnik nienawiści.
Można by na to powiedzieć, że krytyka instalacji Kaliny jest ideologiczna i spójna z poglądem wyszykowanej przez prawicę słomianej kukły, że w publicznych instytucjach nie wolno wystawiać sztuki religijnej ani prawicowej. Ale, po pierwsze, nie byłaby to prawda. W przestrzeni publicznej jest sztuka inspirowana religijnie i jest to całkowicie w porządku – chyba nikomu nie przeszkadzałoby oglądanie fresków w Kaplicy Sykstyńskiej albo słuchanie muzyki Bacha.
A po drugie, nie jest żadnym problemem, że instalacja Kaliny jest oceniana pod względem politycznym. Polecam zrobić sobie eksperyment myślowy. Kalina chciał stworzyć dzieło, w którym Jan Paweł II unicestwia LGBT. W jakim niby wykonaniu mogłoby to być dobre dzieło? „Bardzo ładnie pan Kalina przedstawił to ludobójstwo – jest rozmach, klasa, styl!” – głosiłyby recenzje w magazynach kulturalnych?
Wyobrażony przez artystę Jan Paweł II, uchwycony w pełnej agresji pozie, ciska kamieniem, brodząc w czerwonej kałuży symbolizującej „zarazę”. Obraz ten nie pozwala zwykłemu odbiorcy odrzucić interpretacji, że chodzi po prostu o krew. Ideologia, jak często mówi prawica o LGBT+, nie może broczyć krwią.
Można by więc zapytać, co papież na to. Patrzy wielki z nieba na dzieło małego Kaliny i co sobie myśli? „Dobra robota, chłopie, szykuje się porządny rzut głazem!”.
W zeszłym roku rozmawiałem w „Kulturze Liberalnej” z socjologiem Michałem Łuczewskim z Centrum Jana Pawła II, który zastanawiał się nad tym, w jaki sposób zmienia się spojrzenie na papieża w Polsce w młodszym pokoleniu: „Wśród gimnazjalistów popularne było jakiś czas temu obrazoburcze hasło: «Jan Paweł II gwałcił małe dzieci». Wszyscy rodzice mówili, że papież był wielki i wspaniały, a gimnazjaliści sprzeciwiali się «odjaniepawlaniu» i w ten transgresyjny sposób budowali swój kapitał moralny”.
Zdaniem Łuczewskiego, podobny ruch można było następnie zauważyć w kulturze wysokiej, co pokazały głośny spektakl „Klątwa”, a także wystawa „Późna polskość”. Ale warto zwrócić uwagę i na to, że tego rodzaju procesy nie dzieją się w próżni, a od dłuższego czasu także ludzie, którzy w teorii darzyli Jana Pawła II estymą i traktowali poważnie – a jednocześnie z uporem stawiali papieżowi bolesne estetycznie pomniki w kolejnych uliczkach i na parafialnych skwerkach – systematycznie przekształcają go w symbol śmieszności, amatora kremówek i adepta rzutu głazem.
Wreszcie, cała sprawa prowadzi do pytania o politykę kulturalną PiS-u po pięciu latach u władzy, czym zajmowaliśmy się w jednym z wcześniejszych numerów „KL”. Jeśli przyjrzeć się działalności obecnej władzy na polu kultury, to można głównie ustalić, że jest niezły pomysł na to, jak rozmontować dotychczasowe instytucje, ale nie ma dobrego pomysłu, co z nimi dalej zrobić. I nie trzeba w tym celu przywoływać występu Jana Pietrzaka w Centrum Sztuki Współczesnej, ale przecież można. W setną rocznicę bitwy warszawskiej na przedstawienie towarzyszące oficjalnym obchodom zgrzytano zębami nawet po prawej stronie.
Nie wiem, czy dobra prawicowa sztuka w dużych ilościach jest współcześnie możliwa – jestem generalnie życzliwy ludziom i cieszy mnie, kiedy układa im się dobrze – ale jeśli jest możliwa, to ostatnich pięć lat tego nie potwierdza. Jasne, nie każdy film i nie każda instalacja muszą być udane, szczególnie jeśli dopiero rozpoczyna się partyjną inwazję na państwo. I, oczywiście, kiedy nie podobają się recenzje, to zawsze można wymienić jurorów i dać nagrody artystom, o których myślimy, że obiektywnie na to zasługują.
Ale też wyobraźcie sobie świat, w którym najważniejsze nagrody otrzymywałyby dzieła takie jak papieski wytwór Kaliny, późne pieśni Jana Pietrzaka, a za upiększanie przestrzeni publicznej monumentalnymi pomnikami zwycięstwa odpowiadałaby Reduta Dobrego Imienia (dla zasady nie będę dywagować o tym, który z szeroko znanych przywódców politycznych XX wieku najbardziej rozsmakowywał się w monumentalnych budowlach). Spoza oszalałej krytyki „lewactwa” i wrogich ideologii po prostu nie wyłania się wiele wartościowych treści.
A oto pointa. Jak na ironię, Muzeum Narodowe w osobie p.o. dyrektora, Łukasza Gawła, odcięło się od interpretacji dzieła zaproponowanej przez autora. „Gorąco proszę – pisze Gaweł – aby nie wikłać Muzeum w spory ideologiczne, nie mające nic wspólnego z wolnością wypowiedzi artystycznej. Muzeum Narodowe w Warszawie jest publiczną instytucją kultury, a do kanonu jego kluczowych wartości należy poszanowanie wszystkich ludzi bez względu na płeć, wiek, rasę, wyznawaną religię, pochodzenie etniczne czy orientację seksualną”. P.o. dyrektora najwyraźniej sam ma kłopot z dokonaniem artysty, ale serdecznie zaprasza do dyskusji i dodaje, że dzieło Kaliny „jak każde dzieło sztuki współczesnej otwiera różne pola interpretacji”. Tym większa może szkoda, że autor wprost powiedział, o co mu chodziło.