Nie jest łatwo recenzować dziś jedną z książek Edith Nesbit, podobnie jak wyzwaniem byłoby pisanie artykułu o podobnym charakterze i objętości na temat „Piotrusia Pana” albo „Ani z Zielonego Wzgórza” – utworów, których powieść „Zaczarowany zamek” jest niemalże rówieśnicą (pierwsze wydanie z 1907 roku). Wydawnictwo Muchomor wznowiło ją w tym roku w tłumaczeniu Magdaleny Sobolewskiej jako część serii „Pożeracze książek”, w ramach której do tej pory ukazał się między innymi „Wiatr z księżyca” Erica Linklatera [1].
Na wznowienia klasyków niewątpliwie należałoby patrzeć zarówno z uwzględnieniem nowego kontekstu realiów współczesnych odbiorców, jak i bez zapominania o kontekście historycznym i pierwotnych czytelnikach. Takie spojrzenie ułatwia już samo wydanie, z czarno-białymi ilustracjami Adrianny Szwedkowicz, nieco w klimacie retro, i przypisami rzeczowymi (choć kwestia przypisów w książkach kierowanych do młodszych odbiorców jest dyskusyjna). Odpowiednia perspektywa pozwala też zrozumieć niektóre kwestie dotyczące kobiecości albo motyw „przebierania się” za „Murzyna”, choć nie oznacza to, że nie należałoby poddać ich pod dyskusję. Bez względu na podejście, Muchomor stworzył pretekst do przyjrzenia się po raz kolejny twórczości Nesbit, autorki uważanej za pionierkę nowego gatunku, jej własnego fantasy, nieszablonowo czerpiącego z tradycji klasycznych baśni.
„Zaczarowany zamek” zaczyna się wraz z początkiem wakacji w małym miasteczku w zachodniej Anglii. Rodzice zabraniają Gerardowi, Kathleen i Jimmy’emu powrotu do domu z powodu szalejącej odry, więc rodzeństwo zostaje na lato w szkole z internatem zarządzanej przez serdeczną Mademoiselle. Pewnego dnia odkrywają w pobliżu tajemniczą posiadłość Yalding Towers. Zabłądzenie w labiryncie ogrodowym położonym na jej tyłach prowadzi do serii zabawnych, a czasem nieco mrocznych przygód, które dzieci przeżywają w towarzystwie nowych przyjaciół – i rzadko o pustym żołądku.
Mam wrażenie, że jest coś nie tylko apetycznego, ale także niezwykle kojącego i zwyczajnie przyjemnego w regularnym powracaniu do posiłków na kartach niektórych książek dla dzieci, szczególnie tych z pierwszej połowy XX wieku. Ich fikcyjna spożywcza błogość sprawia, że poza literaturą dziecięcą stają się jednocześnie współczesnymi tak zwanymi comfort books dla odbiorców w każdym wieku – odprężają i pozwalają nam skupić się na chwili obecnej w świecie, w którym dzisiejsi bohaterowie książek dla dzieci i młodzieży nie mają czasu na rozkoszowanie się śniadaniem, o podwieczorku czy podkurku nawet nie wspominając. U A.A. Milne’a, Eleanor Farjeon, Pameli L. Travers, Erica Linklatera czy Astrid Lindgren nawet chleb z masłem i kawałkiem sera dzięki towarzyszącej mu aurze zdaje się pyszny i krzepiący zarazem.
„Zaczarowany zamek” wręcz idealnie nadawałby się do takiego rebrandingu: pełno tu pałaszowania, podjadania i przekąszania, a wszystko wydaje się soczyste, chrupiące, sycące albo puszyste, nawet jeśli tylko w naszym czytelniczym wyobrażeniu, bo żadne z tych słów nie pojawia się w samym tekście. Niby trudno powstrzymać się od powędrowania do piekarni po ciasto drożdżowe i słodkie bułeczki… ale z drugiej strony na tym właśnie polega magia tych literackich przysmaków – sycą i pocieszają także bez realnego odpowiednika pod ręką.
Uroki kulinarne nie sprawiają, że powieść Nesbit wydaje się przesłodzona między innymi dzięki wszechobecnej i wielopoziomowej ironii, zawartej zarówno w wypowiedziach niektórych bohaterów, jak i w refleksjach narratorki. To, że ta ostatnia podchodzi do dziecięcych przygód z przymrużeniem oka, nie razi, szczególnie że postaci niejako się jej odgryzają, świat dorosłych komentując krytycznie, surowo, a jednocześnie z wyrozumiałością. Z biegiem czasu Gerald, Kathleen i Jimmy dochodzą do wniosku, że starszym nie warto mówić prawdy, bo albo w nią zwyczajnie nie wierzą, albo doprowadza ich ona do pomieszania zmysłów. Nie dystansują się jednak od dorosłych zupełnie, spędzając z nimi część letnich dni, z obopólną korzyścią.
Bliskość opiekunów nie niweluje kłopotów i niebezpieczeństw, którym główni bohaterowie co i rusz stawiają czoła. Większość powodowana jest przez zjawiska fantastyczne, ale czasem trudno orzec, czy nie są one tylko wytworem bujnej wyobraźni znudzonych monotonią wakacyjnych dni dzieci – i to niewątpliwie jeden z najbardziej zasługujących na uwagę elementów powieści. Tym bardziej, że problem ten mają czasem literackie postaci, a czasem sami czytelnicy.
Nieustanna gra między magią „na niby”, będącą elementem codziennych zabaw głównych bohaterów, a magią, która czasem naprawdę wkracza w ich realistyczny świat, oraz – szerzej – gra między tym, co prawdziwe, a co fikcyjne, zamienia „Zaczarowany zamek” w edwardiańską wersję Calderónowskiego snu albo Matriksa.
Podczas inscenizacji „Pięknej i Bestii” w szkole Kathleen rekwizyt staje się magicznym przedmiotem w rzeczywistym świecie dziecięcych aktorów i zaciera granicę między odgrywanymi postaciami a widownią. Gerald wciąż fikcjonalizuje to, co mu się przydarza, komentując swoje działania, jak gdyby był narratorem opowieści, której jednocześnie jest bohaterem – co staje się zresztą powodem ogromnej frustracji jego brata i siostry, ale też jednym z wielu źródeł komizmu w książce Nesbit. A kiedy dzieci po raz pierwszy docierają do Yalding Towers, w ogrodowym labiryncie odkrywają uśpioną postać i przez długi czas zastanawiają się (a czytelnicy razem z nimi), czy naprawdę spotkali baśniową księżniczkę otoczoną czarodziejskimi obiektami, czy też to tylko zabawa nowo poznanej dziewczynki – ostatecznie okazuje się, że żadna z tych dwóch koncepcji nie wyjaśnia do końca tego, co naprawdę ma miejsce.
Podobnych chwil niepewności jest w „Zaczarowanym zamku” znacznie więcej. Ostatecznie więc trudno nie zgodzić się z badaczami twórczości Nesbit i tym, że w powieści siła magii miesza się z siłą wyobraźni i do niej przeważnie odsyła – ostatecznie obie mają bowiem moc wpływania na rzeczywistość. Z lektury niejednej książki Nesbit jasno wynika jednak, że nie zawsze jest to wpływ pozytywny.
Tak jest też w „Zaczarowanym zamku”. Bohaterowie, goniąc za przygodą, wciąż tracą kontrolę nad tym, co się dzieje. Pakują się w tarapaty, a czasem także sytuacje, które wywołują w nich uczucie lęku. Ten ostatni – w przeciwieństwie do swojego źródła – zawsze jest boleśnie prawdziwy i akurat to nie pozostawia żadnych wątpliwości.
Sporo tu więc nauczek i ponurych konsekwencji uwolnienia magii/wyobraźni. A mimo to związany z realnością strachu morał wydaje się budujący. Obrazowo ujmuje go G.K. Chesterton, sparafrazowany przez Neila Gaimana na początku „Koraliny”: „Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że istnieją smoki, ale że uświadamiają, iż smoki można pokonać” [2]. Nieważne, czy przyczyna trudności, które napotykają na swojej drodze Gerald, Kathleen i Jimmy, jest realna, czy wyobrażona – ważne, że są w stanie sobie z nimi poradzić.
Powieści Nesbit, choć w różnym stopniu, mimo wszystko są jednak mniej dydaktyczne niż teksty wielu innych autorów piszących dla dzieci na przełomie XIX i XX wieku. W książkach takich jak „Zaczarowany zamek” pisarka zdaje się swobodnie balansować między ironicznym spoglądaniem na bohaterów z pozycji wszechwiedzącego, dojrzałego narratora a prezentowaniem dziecięcego punktu widzenia, zdystansowanego do świata dorosłych. W tajemniczo niejednoznaczny sposób ukazuje aspekty rzeczywistości niedostrzegalne na pierwszy rzut oka (szczególnie przez tych ostatnich), ale wyczuwalne gdzieś na granicy poznania. W „Zaczarowanym zamku” Nesbit pisze o ich doświadczaniu jako o uczuciu odkrycia niezwykłego świata, „skrywającego pod sobą zwykły, stary świat tak, jak dywan skrywa pod sobą podłogę”. I przekonuje nas, że „są jeszcze na świecie miejsca, gdzie takie uczucia się zdarzają, chociaż z każdym rokiem jest ich coraz mniej”. Jeśli nie ubyło ich znacząco od 1907 roku, to najpewniej dzięki wyobraźni. Albo magii.
Przypisy:
[1] Recenzja w „Kulturze Liberalnej” nr 590.
[2] Neil Gaiman, „Koralina”, przeł. Paulina Braiter, wyd. MAG, Warszawa 2003.
Książka:
Edith Nesbit, „Zaczarowany zamek”, il. Adrianna Szwedkowicz, przeł. Magdalena Sobolewska, wyd. Muchomor, Warszawa 2020.
Książka dofinansowana ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.