Kamienie milowe w Krajowym Planie Odbudowy – niewielu wyborców słyszało, a jeszcze mniej wie, o co chodzi. Czy to jest nowy plan Balcerowicza – wielki program reform, który fundamentalnie zmieni Polskę? A może to raczej nowy „Polski Ład” Morawieckiego – chaotyczny zbiór haseł o niejasnym znaczeniu, z których nic konkretnego nie wynika? 

Z pewnością kamienie milowe to kłopot dla obozu władzy. Po pierwsze, rozbijają koalicję rządzącą. Po drugie, pogłębiają integrację europejską. Po trzecie, ograniczają arbitralną władzę PiS-u. Wreszcie – w gruncie rzeczy to w ogóle nie jest PiS-owski program. 

Nic więc dziwnego, że co do znaczenia KPO jasnego zdania nie mają nawet przedstawiciele władzy. Prezydent Andrzej Duda powiedział w zeszłym roku, że unijny plan odbudowy po pandemii przypomina nowy Plan Marshalla dla Polski. Ale w ostatnich tygodniach sekretarz generalny PiS-u Krzysztof Sobolewski stwierdził, że kamienie milowe rząd będzie „traktować na pewno bardzo elastycznie”. 

Wielki program reform?

Jak wyjaśnia Rada Ministrów w serwisie poświęconym planowi, Krajowy Plan Odbudowy składa się z 54 inwestycji i 48 reform. Kamienie milowe to cele i wskaźniki do osiągnięcia w ramach planu odbudowy. Owych celów i wskaźników, które były przedmiotem negocjacji między rządem a Komisją Europejską w każdym kraju UE, jest w przypadku polskiego planu około 300. Na ich realizację Unia Europejska przekazuje dotacje (106,9 miliardów złotych) oraz pożyczki (51,6 miliarda złotych). Program trwa do 2026 roku. Na swoich stronach internetowych rząd przedstawia plan bardzo entuzjastycznie: „Każdy z nas na tym skorzysta”.

W jaki sposób kamienie milowe zmienią Polskę? Tak wiele inwestycji i celów do osiągnięcia w tak krótkim czasie wygląda jak ambitny program reformatorski. Jeśli spojrzeć na treść ponaddwustustronicowego dokumentu (technicznie rzecz biorąc, załącznika do KPO), to wyłania się niego następujący obraz. Chodzi przede wszystkim o pchnięcie gospodarki i społeczeństwa w kierunku zielonej transformacji i cyfryzacji. Z tym wiążą się konkretne przedsięwzięcia, takie jak inwestycje w OZE, skracanie łańcuchów dostaw żywności, tworzenie infrastruktury dla produkcji paliw wodorowych, wsparcie dla tworzenia gospodarki obiegu zamkniętego czy kodeksowe uregulowanie pracy zdalnej. 

Z kolei, intensywne zmiany wymagają dynamicznej gospodarki i odpornych pracowników. A zatem w programie pojawia się nacisk na ułatwienie prowadzenia działalności gospodarczej. Jednocześnie tematem jest bezpieczeństwo pracowników na zmieniającym się rynku pracy, stąd wśród celów do osiągnięcia znajdują się programy edukacji młodych obywateli i szkoleń dla pracowników. 

Do tego dochodzi wsparcie dla transportu publicznego (inwestycje kolejowe, zakupy tramwajów, obowiązek kupowania przez większe miasta wyłącznie zeroemisyjnych autobusów). Odpowiednio do tego rząd zobowiązuje się do wprowadzenia różnorodnych środków zniechęcających do kupowania wysokoemisyjnych samochodów (zakaz wjazdu do centrów miast) i zachęcających do kupowania aut elektrycznych. 

Jest też obszerna część dotycząca opieki zdrowotnej, która wygląda wręcz jak koncert życzeń – cyfryzacja systemu, wykorzystanie AI w diagnozach medycznych, zwiększenie liczby studentów i personelu medycznego, rozwój kardiologii, onkologii i geriatrii. Nic więc dziwnego, że realizacja części spośród tych kamieni milowych została przewidziana dopiero na 2026 rok. 

Ogólnie rzecz biorąc, ambitny rząd mógłby zrobić na tej podstawie wiele dobrego – jeśli by chciał. To prawda, określone w planie cele zielonej polityki można by napisać w sposób bardziej ambitny. Ale co do treści nie jest to ogółem program PiS-owski – i można domniemywać, że Jarosław Kaczyński niekoniecznie wiedział zawczasu, co jest w środku. Solidarna Polska publicznie zarzucała premierowi Morawieckiemu, że treść kamieni milowych nie była konsultowana w rządzie. 

Nic więc dziwnego, że teraz PiS wycofuje się rakiem z niektórych rzeczy, które zostały zapisane czarno na białym. Przykładem jest zapowiedź wejścia w życie „aktu prawnego wprowadzającego podatek od własności pojazdów emitujących spaliny, zgodnie z zasadą «zanieczyszczający płaci»” – Jarosław Kaczyński już uspokajał, że nie będzie takiego podatku. 

Jest również prawdą, że kamienie milowe nieraz opisane są w sposób dość ogólny, na co we wspomnianej wypowiedzi zwracał uwagę sekretarz Sobolewski – i wydaje się mało prawdopodobne, żeby Komisja Europejska blokowała wypłatę środków, jeśli zostaną realizowane mniej więcej, a nie ściśle. Oczywiście, zostaje tylko pytanie, czy Polsce opłaca się robić reformy na niby.

Praworządności nie ma i pieniędzy też nie ma

Ale to nie wszystko. W przypadku Polski jest jeszcze temat praworządności, o którym zrobiło się w kontekście kamieni milowych najgłośniej. Komisja Europejska zgadza się mianowicie na wypłatę pieniędzy z KPO dopiero pod warunkiem rozwiązania niektórych problemów z praworządnością w Polsce – w szczególności lepszych gwarancji dla niezależności sędziów, których obecnie władza ściga postępowaniami dyscyplinarnymi, gdy orzekają w sposób niezgodny z jej życzeniami, choćby kwestionując zgodność zmian wprowadzonych przez PiS w sądach z prawem europejskim. 

Mniej zwraca się uwagę na inną reformę w dziedzinie praworządności, która również miałaby pozytywne znaczenie dla Polski. Zgodnie z treścią dokumentu, rząd zobowiązuje się do „przeprowadzania oceny skutków regulacji i konsultacji społecznych w przypadku projektów ustaw zgłaszanych przez posłów i senatorów”. Uniemożliwiałoby to nagłe, nocne wrzucanie projektów nowego prawa do porządku obrad jako rzekomo poselskich, a zatem niewymagających długiej ścieżki legislacyjnej – co PiS wielokrotnie robiło w ostatnich latach w przypadku wyjątkowo kontrowersyjnych ustaw. 

Z częścią dotyczącą praworządności PiS ma problem, a w szczególności problem ma Solidarna Polska – i w konsekwencji od wielu miesięcy koalicja rządząca nie może się porozumieć. A pieniędzy dla Polski nie ma. 

Kłopoty PiS-u

Kamienie milowe to zatem dla PiS-u trudny orzech do zgryzienia. Nie chodzi tylko o podziały w koalicji rządzącej. Kamienie milowe pogłębiają również integrację europejską. Zgodnie z pomysłem, tworzymy wspólne europejskie podatki i wspólny europejski dług, aby finansować ogólnoeuropejskie projekty w dziedzinach zielonej transformacji i cyfryzacji. Zjednoczona Europa zyskuje zatem wspólne cele rozwojowe i wspólne finansowanie. 

Kolejna sprawa: kamienie milowe ograniczają arbitralną władzę PiS-u. No bo, ogółem rzecz biorąc, jak to może być, że zmieniamy Polskę na lepsze w porozumieniu z Unią Europejską, a nie wbrew złej Brukseli? To może ta Bruksela nie jest taka zła? I jak to jest, że Komisja Europejska może rozliczać rząd z realizacji kamieni milowych, ograniczając tym samym suwerenność Jarosława Kaczyńskiego, który nagle musi się rozliczać z jakichś wskaźników rządzenia? W dodatku cele tego rządzenia ogółem nie wyglądają na przesadnie PiS-owskie. 

Jeden kłopot dla demokracji

Z punktu widzenia zasad demokracji kamienie milowe nie są zupełnie bezproblemowe. Mamy tu plan rządzenia, który jest zgodny z istniejącymi politykami unijnymi – i w tym sensie nie ma w nim niczego rewolucyjnego. Zawiera on również opis celów i harmonogram wprowadzenia ich w życie, co jest bardzo dobrą praktyką, umożliwiającą transparentne rządzenie. 

Można by wręcz zapytać, dlaczego cała polityka rządu nie jest organizowana w ten sposób? Dlaczego nie możemy śledzić w aplikacji w smartfonie, jakie reformy realizuje obecnie rząd, na jakim są etapie realizacji, a następnie jakie są ich wymierne efekty? W demokracji powinny przecież istnieć środki rozliczania działalności rządu również w trakcie kadencji, a nie tylko w dniu wyborów. Zamiast tego wszystko zależy od zakulisowych i nietransparentnych ustaleń w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego – a przecież to nie jest jego prywatne państwo, a więc jego prywatne kaprysy nie powinny mieć znaczenia z punktu widzenia działania rządu. 

Ale kamienie milowe były zasadniczo wynikiem ustaleń urzędniczych, rozmów między polskim rządem a Komisją Europejską. Trudno domniemywać, że stały się przedmiotem szerszego demokratycznego konsensusu, skoro o ich treści najwidoczniej nie wiedzieli zbyt wiele nawet posłowie partii rządzącej. 

O tego rodzaju poparcie społeczne i powszechny konsensus dla ważnych reform powinien zadbać rząd – tyle że, znów, rząd nie za bardzo chce się do kamieni milowych przyznawać. Bo przecież trudno powiedzieć, jak się one mają do programu PiS-u, bo Solidarna Polska atakuje kamienie milowe jako oddanie polskiej suwerenności, bo Jarosław Kaczyński też nie chce być przez kogokolwiek rozliczany, a już szczególnie na podstawie tabelki z jakiegoś załącznika. 

A zatem rząd, zamiast budować zrozumienie społeczne i poparcie dla dobrej polityki, odpowiadającej na współczesne wyzwania, w najlepszym razie tonuje obawy i uspokaja ludzi, że program nie doprowadzi do niczego złego. Czy to ogranicza nasze zdolności reformatorskie? Może tak, a może nie. Być może w przypadku rządu PiS-u więcej dobrych rzeczy wydarzy się wtedy, gdy nie będzie się o nich mówić zbyt głośno, ponieważ nie są one wystarczająco PiS-owskie; milczenie może być dla nich jedyną szansą.  

Trudno jednak nie dostrzec, że w obecnej sytuacji władza zaczyna wykonywać zadziwiające akrobacje polityczne. Obóz rządzący sugeruje nam równocześnie, że kamienie milowe są w głębokim interesie Polski, jak również broni się przed nimi rękami i nogami w interesie Polaków, a zresztą nie będzie zbyt wiele o tym wszystkim mówić. Może więc reformy wejdą w życie, a może nie wejdą, może wejdą bardziej, a może mniej – wszystko to wydarzy się (lub nie wydarzy) gdzieś przy okazji, gdzieś na boku.