Gdy czytałam nową książkę Tomáša Forró „Gorączka złota. Jak upadła Wenezuela” (Wydawnictwo Czarne, lipiec 2023), myślałam o tym, że nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam w rękach tak smutny reportaż. Już podczas lektury pierwszych stron, gdzie autor pisze o sznurze aut z ludźmi uciekającymi w kierunku brazylijskiej granicy, zastanawiałam się, co musi kierować rządzącymi tym krajem i jak bardzo muszą być oni pozbawieni ambicji oraz nastawieni na wygodę własnych tyłków, że nie czują się źle – nie czują wstydu, zawodu, porażki – że nie czują, że coś jednak schrzanili, skoro do granicy stoi sznur aut z ludźmi, którzy wolą mieszkać gdziekolwiek indziej, byleby nie w kraju, który oni im urządzili.

A urządzili go tak, że Wenezuela, leżąca na ropie, złocie i co tam jeszcze ziemia dała, nawet nie stoi na skraju katastrofy, a najzwyczajniej w świecie została z tego skraju strącona potężnym kopniakiem i leci w przepaść bez dna, obijając się o kolejne wystające skały.

Jak stracić wszystko

Tomáš Forró opisuje swe podróże do Wenezueli na przestrzeni kilkunastu minionych lat. Cofa się do tych z 2007 i 2016 roku, jednak najdokładniej opisuje tę ostatnią, z roku 2020. Jest początek pandemii i koniec kraju, jaki stworzył zmarły siedem lat wcześniej Hugo Chávez, kolejna niespełniona wenezuelska nadzieja.

Przeczytaj także recenzję książki Tomáša Forró „Apartament w hotelu Wojna. Reportaż z Donbasu” >>>

Reporter odwiedza głównie ziemie Pemonów, indiańskiego plemienia zamieszkującego Wielką Sawannę. To tam znajdują się złoża złota, na które wszyscy się rzucili, gdy z ropy już nie dało się żyć. Jej ceny spadły, a na dodatek wenezuelskie władze przegoniły firmy wydobywające ropę, same nie potrafiąc jej ani wydobywać, ani przetwarzać. Rząd w ogóle miał poważny problem z zarządzaniem i jakąkolwiek organizacją pracy. To absurdalny i straszny przykład tego, jak kraj, w którym można było spać na dolarach, a nawet w nie smarkać dla kaprysu, doznał absolutnego upadku.

Widziałam ostatnio dokument „Świat po pracy” Erika Gandiniego. Autor pokazuje w nim, jak się praca ma albo i nie ma w różnych częściach świata. Oglądamy USA, Włochy, Koreę Południową i Kuwejt. W Kuwejcie – który, jak wiemy, też dzięki ropie śpi na dolarach – każdy ma prawo do pracy, więc w niektórych instytucjach zatrudnianych jest o wiele za dużo ludzi, po to tylko, by mogli pobierać pensje i pracować teoretycznie, bo praktycznie nie robią nic. Tak z bogactwem radzi sobie Bliski Wschód.

Wenezuela poradziła sobie skrajnie inaczej – z latynoską wręcz fantazją podlaną socjalistyczną miłością do ludu rodem z teologii wyzwolenia. „Przez dziesiątki lat marnotrawiono w tym kraju tyle różnych dóbr – pisze reporter – że ludzie nauczyli się nie przywiązywać wagi do niczego, co dostawali od państwa za darmo (lub prawie za darmo) – czy chodziło o wodę, benzynę, czy żywność. Nawet jeszcze wtedy, w roku 2016, można było dość często spotkać na ulicy samochód z włączonym silnikiem, bo szofer poszedł na obiad. Przecież benzyna nie kosztowała prawie nic, a spaliny to był problem kogoś innego. Tym większy był ich gniew i złość, kiedy te dobre czasy powoli się kończyły. Ale nikomu nie przychodziło do głowy, że on także mógł się przyczynić do tego upadku”. Mówiąc krótko, wszystkiego było tak dużo, że rządzący dali wszystkim wszystko prawie za darmo. To sprawiło, że prawie wszystko straciło swą wartość.

Tylko przemoc

W swoim reportażu Tomáš Forró opisuje kolejne miejsca i to, co mu się w nich przytrafia, ale przede wszystkim pisze o ludziach i ich historiach. „[…] istnieje jakaś granica wytrzymałości, po przekroczeniu której człowiek przestaje już dostrzegać przyczyny swojego stanu i traci zdolność do skutecznej reakcji. Bo sytuacja w Wenezueli osiągnęła już taki poziom niestabilności, że władze traktują go jako status quo i jakąkolwiek próbę naprawy uważają za katastrofę” – zauważa. Jest dokładnie tak, jak pisze Forró. Z jego reportażu wyłania się obraz państwa, w którym nie działa nic prócz przemocy. Dla wielu stała się ona sposobem na przeżycie.

Jest to przemoc armii i policji, na które nie ma pieniędzy, więc same muszą je zdobyć, na przykład pobieraniem nielegalnych opłat od obywateli. To przemoc kolumbijskiej partyzantki, którą Wenezuela przygarnęła i która robi w niej, co chce, wykorzystując umiejętności nabyte w czasach kokainowej świetności Kolumbii. To także przemoc lokalnych i większych mafii i innych szemranych organizacji. „Przerażeni mieszkańcy czasem przez całe dni nie wychodzili z domów w obawie przed zabłąkanymi kulami” – pisze autor. Powiedzieć po lekturze „Gorączki złota”, że Wenezuela jest poligonem wolnej (południowo)amerykanki dla największych kombinatorów wyrzuconych poza margines człowieczeństwa, to nic nie powiedzieć. Reporter pisze, że ktoś tam „śmieje się, żebym im tu przysłał samolot z Europy. Weszłaby do niego cała wioska. Polecieliby nawet w przestrzeni bagażowej, byleby nie musieli tu dłużej mieszkać”.

Złoto i rtęć

Do przemocy należałoby dodać biedę. Waluta tak straciła na wartości, że płaci się złotem. Mieszkańcy idą więc nad rzekę, nabierają wody z piaskiem z dna traktują tę mieszaninę rtęcią, by oddzielić piasek i zabierają te kilka złotych ziarenek, by kupić za to na przykład trochę ryżu. Na dziś, bo kto tam myśli o jutrze. Tak samo jak o rtęci, która dostaje się do rzeki i ją zatruwa. Niedaleko są zielone płuca Ziemi, czyli Amazonia. Ale kogo to obchodzi?

Dzisiejsza Wenezuela to świat szarości, albo jeszcze lepiej – świat koloru błota, w którym brodzą ludzie w poszukiwaniu złota. Gdy Tomáš Forró wspomina, że czasem odwiedzał swego przyjaciela Ewertona, brazylijskiego konsula w Santa Elenie, w jego okolonym murem domu i pili piwo z puszki, to ta kolorowa puszka jawi mi się na tle tej mulistej rzeczywistości jak filmowy zabieg.

Dobrzy ludzie

Tomáš Forró o swojej wyprawie do krainy Pemonów i złota pisze: „dowiedziałem się więcej, niż potrafię znieść”. Jednak nawet w największej beznadziei zdarza się promyczek nadziei: „Wreszcie wokół mnie są nie tylko same ofiary przemocy albo ich sprawcy, ale trochę nudna, zwykła codzienność, chociaż w środku tej szalonej rzeczywistości. Są tutaj pozytywnie nastawieni, dobrzy ludzie […]. Pomagają mi po prostu z wrodzonej życzliwości. Nikt nie próbuje mnie oszukać ani na nic naciągnąć. To jest doświadczenie, które wyniosłem ze wszystkich zakątków świata, z każdego kryzysu i konfliktu: żadne okoliczności nie są w stanie zniszczyć zwykłej ludzkiej dobroci. Mimo przeżytych cierpień i koszmarów wciąż w nich istnieje dobro i cicho, cierpliwie czeka na lepsze czasy”. 

Tylko czy potrafią zmienić wenezuelską rzeczywistość? Jedna z bohaterek książki, Lisa Henrito – aktywistka i obrończyni praw rdzennej ludności – mówi: „W Wenezueli nigdy nie będzie lepiej”. Sam Forró też, niestety, nie pozostawia nam złudzeń.

 

Książka:

Tomáš Forró, „Gorączka złota. Jak upadła Wenezuela”, przeł. Andrzej S. Jagodziński, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.