Mało poręczny – przynajmniej w moim odczuciu – tytuł „Książka. Kto za tym stoi?” Stéphanie Vernet i Camille de Cussac oddaje jednak w pełni to, co czeka na osoby czytające w nowości od oficyny Widnokrąg. Wydana dwa lata temu we Francji publikacja zwraca uwagę na to, o czym zwykle nie myślimy (albo nie chcemy myśleć!), a więc pracę tych wszystkich osób, bez których do naszych rąk nie trafiłaby żadna książka. Podjęcie tego tematu – choć nie jest na polskim rynku książki dziecięcej novum, o czym świadczy choćby „Jak to działa? Książki” Nikoli Kucharskiej [1] – uznaję za ważne i potrzebne, nigdy bowiem za wiele wyciągania na światło dzienne każdego z elementów złożonego łańcucha produkcyjnego książki.
Co prawda „Książka…” prezentuje ten łańcuch w sposób uproszczony, ukazując na czterdziestu stronach kolejne postaci kryjące się za „kulisami publikowania”, jak można przeczytać w nocie wydawniczej. Od autora przez wydawczynię, ilustratorkę, projektanta graficznego, przedstawicielkę handlową, drukarza, księgarza, recenzentkę i bibliotekarza aż po czytelniczki i czytelników. Każdej z ról tego skomplikowanego, ale i pięknego spektaklu, jak przedstawiają go Vernet i de Cussac, poświęconych jest kilka stron, na których osoby czytające znajdą szerokie – choć miejscami proszące o więcej – objaśnienia. Z jednej strony bowiem jest to publikacja prezentująca ogólne i miejscami uproszczone prawidła produkcji książki, co niewątpliwie zaważyło na decyzji o jej wydaniu w Polsce; z drugiej – sprawdzi się właśnie jako uniwersalny punkt wyjścia do dyskusji o kondycji rynku książki w naszym kraju i postrzeganiu działających na nim osób.
Francuski rodowód „Książki…” przebija niemal z każdej strony, pojawiają się choćby Georges Perec, Gustav Doré czy znana w polskim świecie książki dziecięcej Belgijka Kitty Crowther tworząca po francusku i flamandzku. W wielu miejscach tłumaczka i współwłaścicielka wydawnictwa Widnokrąg Anna Nowacka-Devillard zdecydowała się jednak na adaptację tekstu do polskich realiów, co generalnie uznaję za dobrą decyzję, zwłaszcza gdy mowa jest o takich zjawiskach, jak kontrowersje związane z nowym tłumaczeniem powieści Lucy Maud Montgomery jako „Anne z Zielonych Szczytów” czy organizowanej co roku Nocy Księgarń. Niestety, jak to w przypadku przekładu bywa, diabeł tkwi w szczegółach albo kwestiach wciąż nieunormowanych, a więc mocno subiektywnych, z czego zdaję sobie sprawę. Po pierwsze, w przypadku książek obrazkowych nieraz obrazu nie można zaadaptować do docelowego rynku wydawniczego. Gdy w „Książce…” jest mowa o maszynie do pisania, która spopularyzowała klawiaturę QWERTY i układzie klawiszy komputerowych, pojawia się informacja: „W świecie francuskojęzycznym funkcjonuje klawiatura AZERTY, w Polsce QWERTY” [s. 9]. Jest to niezbędne zachowanie obu kontekstów, ponieważ tekstowi towarzyszy ilustracja laptopa z układem AZERTY nieznanym w Polsce.
Po drugie, jako badacza książki dziecięcej dziwi mnie użycie angielskiego terminu „silent books”, w obiegu funkcjonuje bowiem – co prawda dyskusyjny – termin „książka beztekstowa”. Są to jednak drobne wątpliwości, zwłaszcza w obliczu ostatniej myśli, a właściwie konsternacji, jaką budzi we mnie – autorze używającym od jakiegoś czasu języka neutralnego płciowo w tekstach publikowanych na łamach „Kultury Liberalnej” – próba wprowadzenia form inkluzywnych, jak wspomniane „czytelniczki i czytelnicy” czy otwierający tekst zwrot „Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku!” [s. 5], zresztą literalnie oddający francuski oryginał („Chère lectrice, cher lecteur”). Co prawda ogniwa łańcucha produkcji książki są określane różnymi formami gramatycznymi (autor, wydawczyni, projektant graficzny, recenzentka itd.), ale tej różnorodności zabrakło mi w wielu miejscach tekstu „Książki…”, pojawiają się w nich bowiem tradycyjne formy męskie, takie jak „czytelnicy”, czy mało przyjazne w lekturze „pisarz/pisarka”.
Mimo wątpliwości dotyczących użytego języka, zdecydowanie warto sięgnąć po tę „Książkę”. Poza obnażeniem pozostających poza zasięgiem wzroku procesów, takich jak działalności przedstawicielki handlowej i drukarza, lektura kolejnych stron prowokuje do stawiania pytań o kwestie ekonomiczne (cena książki – w Polsce wciąż niestała, w odróżnieniu od Francji – i procentowy udział w zyskach każdej z tworzących ją osób), ekologiczny wymiar produkcji (pozyskiwanie papieru i tuszy czy niszczenie zbędnych egzemplarzy), a także społeczny odbiór książki, w tym recenzje.
Nie ukrywam, że był to dla mnie jeden z ciekawszych tematów, nie mogę przecież nie zgodzić się ze zdaniem: „Jej [recenzentki – przyp. KR] zadaniem jest przejrzenie propozycji, przeczytanie tych wartościowych i wyrażenie swojej opinii poprzez wskazanie dobrych i złych stron danego tekstu. […] Paradoksalnie nawet nieprzychylne recenzje mogą spowodować, że książka nie zostanie zapomniana i zupełnie pominięta” [s. 35]. Och, jak bym chciał, żeby do serca wzięły to sobie zarówno osoby piszące recenzje i „recenzje”, czyli laurkowe polecajki pełne zachwytu nad każdą wydawaną książką (śmiem wątpić, żeby co tydzień ukazywało się dziesięć „arcydzieł” czy „perełek” dla dzieci), jak i osoby odpowiedzialne za wydawanie książek, którym nieraz nie w smak są krytyczne oceny (co niestety wiem z własnego doświadczenia i otrzymywanych czasem wiadomości…). Vernet i de Cussac udzielają więc odpowiedzi na pytanie „Kto za tym stoi?”, ale traktuję te odpowiedzi nie jako jedyne i ostateczne, lecz jako zachętę do dyskusji tak z młodymi, jak i starszymi osobami czytającymi o tym, w jakim świecie książki (nie tylko dla dzieci) chcielibyśmy żyć.
Przypis:
[1] O „Jak to działa? Książki” Nikoli Kucharskiej pisałem na łamach „Kultury Liberalnej” w 2021 roku.
Książka:
Stéphanie Vernet, Camille de Cussac, „Książka. Kto za tym stoi?”, przeł. Anna Nowacka-Devillard, wyd. Widnokrąg, Piaseczno 2024.
Proponowany wiek odbiorcy: 10+ (wskazanie wydawcy)
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.