Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła w kwestii Gazy tylko cztery rezolucje: dwie z żądaniem natychmiastowego zawieszenia broni, jedną powołującą koordynatora pomocy humanitarnej dla Strefy, oraz jedną stanowiącą apel o czasowe wstrzymanie ognia oraz uwolnienie zakładników. Pozostałych sześć projektów zawetowali Amerykanie, gdyż nie zawierały one potępienia rzezi Hamasu, będącej przyczyną wojny. Z kolei amerykański projekt rezolucji zawierającej takie potępienie zawetowały Chiny i Rosja, w trosce o swe wpływy polityczne w świecie arabskim.
Znamienne rozbieżności i paraliż Rady
USA użyły w kwestii Gazy swego weta po raz jak dotąd ostatni we wrześniu tego roku – podczas jubileuszowego, dziesięciotysięcznego posiedzenia Rady ONZ. Ten gest urasta do rangi symbolu. Jeżeli piątka stałych członków Rady, dysponujących wetem, nie może dojść do porozumienia nawet w kwestii tego, czy terrorystyczne mordy i uprowadzenia zasługują na potępienie, trudno mówić o sensowności dalszego odwoływania się do tej instytucji.
A ma ona znaczenie podstawowe, bo na mocy Karty ONZ tylko rezolucje Rady mają moc prawa międzynarodowego. Uchwały pozostałych ONZ-owskich agend, ze Zgromadzeniem Ogólnym włącznie, wyrażają jedynie polityczną opinię głosujących państw – ważną oczywiście, lecz prawnie niewiążącą. Paraliż Rady w sprawie Gazy był klęską prawa.
W Radzie trwa obecnie dyskusja nad rezolucją wspierającą plan Trumpa dla Gazy. Chodzi w niej zwłaszcza o ustanowienie sił międzynarodowych mających zabezpieczyć granice strefy i bezpieczeństwo jej mieszkańców z rozbrojeniem Hamasu włącznie. Dotyczy także ustanowienia Rady Pokoju, mającej administrować Strefą przez dwa lata. Jeżeli by do jej uchwalenia doszło, byłaby to pierwsza znacząca interwencja Rady w trwający od ponad dwóch lat konflikt.
Sahara – ostatnia kolonia bez dekolonizacji
Za to w innej, niemniej kontrowersyjnej kwestii — Sahary Zachodniej — udało się Radzie uzgodnić stanowisko. Ta była hiszpańska kolonia została w 1975 roku niemal bezkrwawo zajęta, a następnie formalnie anektowana przez sąsiednie Maroko. Jego władze powoływały się na to, że w czasach przedkolonialnych saharyjskie plemiona płaciły sułtanowi Maroka lenno.
Ponad 20 procent mieszkańców uciekło przed okupacją, kierując się najpierw do pasa przy granicy z Algierią, a następnie do obozów uchodźców po jej drugiej stronie. Reprezentujący Saharyjczyków i uznany przez ONZ Front Polisario ogłosił niepodległość i ze swych baz w Algierii toczył z okupantem walkę zbrojną. Stan ten trwał aż do 1991 roku, gdy ONZ wynegocjowała wielokrotnie przedłużany i na ogół przestrzegany rozejm.
Pół wieku później sytuacja nie uległa zmianie. Z prawnego punktu widzenia jest ona jasna:
ONZ uznaje Saharę za „terytorium niesamorządne”, ostatnią kolonię, której dekolonizacja nie nastąpiła.
Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości stwierdził, że dawne lenno nie jest podstawą dla współczesnej okupacji, i potwierdził prawo Saharyjczyków do samostanowienia. Trybunał Sprawiedliwości UE zabronił państwom Unii zawierania z Marokiem umów o eksploatację bogatych zasobów Sahary, skoro interesy Saharyjczyków nie są w nich reprezentowane. Orzeczenie to państwa członkowskie z reguły ignorują. Jedynie 42 państwa nadal uznają niepodległą Saharę. Mimo że do niedawna marokańskiej aneksji formalnie nie uznawał nikt.
Atrakcyjny okupant
Przełom nastąpił, gdy 5 lat temu Maroko przystąpiło do wynegocjowanych przez administrację Trumpa porozumień abrahamowych między Izraelem a Emiratami i Bahrajnem. Cena była oczywista: uznanie aneksji – co USA i Izrael niezwłocznie uczyniły.
Dziś swoje placówki w „marokańskim Laâyoune”, stolicy Sahary, ma już 28 państw, zaś lista tych, którzy nadal uznają saharyjską niepodległość stale się kurczy.
To nie tylko chęć przypodobania się USA: państwa europejskie po kolei zmieniały swoje stanowisko, gdyż współpraca gospodarcza i polityczna ze stabilnym, prozachodnim Marokiem była zwyczajnie atrakcyjna. Dużo bardziej niż trwanie przy pryncypiach w towarzystwie przede wszystkim Algierii – radykalnej i niestabilnej.
W sumie ponad 40 państw, z początkowych 87, wycofało swe uznanie saharyjskiej niepodległości; jedynie Tajwan poniósł bardziej miażdżącą klęskę. Dla porównania Kosowo, ze względu na sprzeciw Serbii, uznaje tylko około stu państw – zaś Palestynę, choć nie ma ani stałego terytorium, ani jednego rządu, około 150. To prawie cztery razy więcej niż spełniającą te warunki, przewidziane konwencją o uznawaniu państw, Saharę.
Interesy ponad wartości
Broni jej dziś przede wszystkim Algieria, zaś głównym sojusznikiem Algieru jest obecnie Iran – politycznie niezbyt atrakcyjny, a po klęsce Teheranu w wojnie dwunastodniowej z Izraelem i USA także i militarnie niezbyt znaczący. Nikt wreszcie nie ma wątpliwości, że to nie troska o pryncypia, jest przyczyną bezwarunkowego poparcia Algieru dla sprawy saharyjskiej.
Prawdziwym powodem jest trwająca od niepodległości obu państw algiersko-marokańska rywalizacja o dominację na Maghrebie.
Zaś Maroko tę dominację wygrywa nie tylko dzięki swej politycznej orientacji, lecz także dzięki potencjałowi ekonomicznemu. Słowem, pryncypia ustąpiły miejsca interesom.
Prawnik-konstytucjonalista Eugene Kantorowitz zwrócił się do Komisji Europejskiej z pytaniem, czy nie ma sprzeczności między polityką odmowy współpracy z instytucjami izraelskimi czynnymi na okupowanym Zachodnim Brzegu a polityką współpracy gospodarczej z okupacyjnymi marokańskimi władzami Sahary. W odpowiedzi usłyszał, że „obie sytuacje są różne, i nie należy ich porównywać”. Rzecz w tym jednak, że prawo międzynarodowe stanowi inaczej. Sahara mogła jeszcze liczyć na wsparcie Unii Afrykańskiej, dla której zasada nienaruszalności granic jest z oczywistych powodów kluczowa. Ale i tu polityczna i ekonomiczna presja Maroka robi swoje.
Triumf Rabatu, klęska Saharyjczyków
Pozostawało jedynie liczyć na jednoznaczne stanowisko prawa międzynarodowego: Sahara pozostaje okupowana, a o jej losie mogą rozstrzygnąć w referendum jedynie jej obywatele. Ci, którzy uznawali marokańską aneksję de iure, czy choćby de facto, byli winni jaskrawego naruszenia prawa. Ale w ubiegłym tygodniu Rada Bezpieczeństwa, ta sama która nie potrafiła zająć wspólnego stanowiska w sprawie rzezi Hamasu i izraelskiej wojny w Gazie, nieoczekiwanie zajęła na 50-lecie konfliktu, stanowisko w sprawie Sahary. Uznała mianowicie, że jedynym możliwym jego rozwiązaniem jest marokański plan przyznania saharyjskiej prowincji szerokiej autonomii.
Rozwiązanie to jest triumfem dla Rabatu, a klęską dla Saharyjczyków i dla prawa. Autonomia ma bowiem zostać zatwierdzona w referendum, na warunkach Maroka.
Uczestniczyć w nim będą wszyscy obecni mieszkańcy Sahary; z których dwie trzecie stanowią marokańscy osadnicy.
Nie jest jasne, czy Saharyjczycy z emigracji będą w ogóle mogli głosować w referendum. Pytanie też, czy chcą, jako że wynik jest w tej sytuacji przesądzony.
Rezolucję Rady w tej sprawie zaproponowały USA. Rosja i Chiny, choć mogły ją zawetować, wstrzymały się od głosu. Być może ustępstwo Pekinu było częścią większego dealu, wynegocjowanego przez Trumpa z przewodniczącym Xi, zaś Rosja, skądinąd sojuszniczka Algierii, nie chciała pozostać sama na straconych pozycjach. W praktyce oznacza to, że droga do eksploatacji saharyjskich surowców stanęła otworem. Z kolei Polisario zostanie z czasem zapewne uznany za organizację terrorystyczną.
Ponury poradnik okupanta
Z rezolucji Rady wynikają istotne wnioski dla przyszłych okupantów. Po zwycięstwie najlepiej jest wygonić całą ludność przeciwnika – jak uczynili Turcy na Cyprze czy Ormianie w Karabachu. Ani jedni, ani drudzy nie ponieśli z tego powodu żadnych znaczących konsekwencji. Następnie należy podbite terytorium zasiedlić swoimi obywatelami, jak znów Turcy na Cyprze czy właśnie Marokańczycy na Saharze. To, że Ormianie tego nie zrobili w Karabachu, było jedną z przyczyn ich klęski.
A jeżeli się nie zrobiło ani jednego, ani drugiego, to należy po prostu negować, że terytorium jest okupowane. Tu konieczna jest jednak bezwzględna przewaga polityczna i militarna nad ewentualnymi sojusznikami okupowanych. Taką pozycję od początku miały Indie w Kaszmirze. Maroko na Saharze osiągnęło ją stopniowo. Rezolucja Rady Bezpieczeństwa, będąca ostatecznym triumfem Rabatu, jest tego międzynarodowoprawnym potwierdzeniem.
Izraelczycy zaś wypędzali i zasiedlali, ale niekonsekwentnie: na Zachodnim Brzegu Palestyńczycy są i pozostaną większością, skutecznie udaremniając ewentualne plany aneksji. Izrael nigdy też formalnie nie anektował zdobytych terytoriów, z wyjątkiem wschodniej Jerozolimy i Golanu, tym samym akceptując, że przyszłość reszty jest otwarta.
Jerozolimie pozostała jedynie przewaga militarna nad ewentualnymi przeciwnikami; przewagę polityczną utraciła, podobnie jak Armenia w kwestii Karabachu. To wystarczy, by jeszcze przez jakiś czas utrzymać kontrolę nad spornymi obszarami. Sposób jej wykorzystania w Gazie sprawił jednak, że odbudowanie utraconej przewagi politycznej stało się dla Izraela nieosiągalne.
Jako okupanci Maroko i Turcja poradzili sobie znacznie lepiej: jeśli od razu wypędzić i zasiedlić, to potem nie trzeba zabijać. Zaś po pół wieku Rada Bezpieczeństwa uzna fakty dokonane.