W toczonej ostatnio na łamach „Kultury Liberalnej” debacie [zobacz tu oraz tutaj – przyp. red.], jak przywracać w Polsce praworządność, padło wiele cennych propozycji. Dyskusja koncentrująca się na pytaniu o działania niezbędne do przywrócenia zgodnego z prawem funkcjonowania instytucji wydrążonych przez rządy Zjednoczonej Prawicy jest jednak nieco zbyt wąska.

Zapewnienie legalności działania takich organów jak Trybunał Konstytucyjny czy Krajowa Rada Sądownictwa jest oczywiście konieczne, ale nie wystarczy, aby realnie odbudować państwo prawa. Byłoby to leczeniem objawów choroby zamiast jej przyczyn. Warto więc spojrzeć na problem z szerszej perspektywy.

Aby odbudowa porządku konstytucyjnego opartego na rządach prawa była możliwa, niezbędne jest zdiagnozowanie zarówno źródeł kryzysu wywołanego przez PiS, jak i stanu, w jakim obecnie się znajdujemy. W szczególności, należy spytać o kwestię społecznej wiarygodności idei państwa prawa i mającego ją reprezentować wymiaru sprawiedliwości. Kwestie te zostały dość dobrze rozpoznane przez nauki społeczne w ostatnich latach. Przynajmniej niektóre z ich ustaleń zasługują na przypomnienie.

Państwo prawa: opis upadku

Można oczywiście ograniczyć się (jak czynił swego czasu na przykład prof. Wojciech Sadurski) do upatrywania źródeł kryzysu po prostu w działaniach Zjednoczonej Prawicy – powodowanych zarówno osobistymi obsesjami i uprzedzeniami jej liderów, jak i całkiem racjonalnym, choć cynicznym przeświadczeniem, że jeśli chce się budować system władzy choćby na poły autorytarny, trzeba osłabić niezależność sądownictwa.

Jednak nie sposób uciec od faktu, że ten polityczny program trafił na podatny społeczny grunt. Jeśli więc chcemy się ustrzec przed powtórką tego scenariusza za jakiś czas – a przy okazji zbudować cieszące się społecznym zaufaniem państwo prawa – musimy przeciwdziałać czynnikom, które ułatwiały politykom zdobycie poklasku dla ataków na wymiar sprawiedliwości.

Istnieją więc co najmniej dwa powody, dla których odbudowa rządów prawa nie może polegać na prostym powrocie do stanu zbliżonego to tego sprzed 2015 roku. Po pierwsze, jak w rozmowie z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin słusznie zauważył Krzysztof Izdebski, sam ten stan był daleki od ideału. Wymiar sprawiedliwości doświadczał wielu problemów organizacyjnych, a z perspektywy obywateli jawił się jako nieprzyjazny, nieprzewidywalny i niefunkcjonalny. Powszechnie wiadomo, że jeszcze przed dojściem PiS-u do władzy poziom zaufania do sądów był dramatycznie niski.

Mniej znany jest być może wpływ, jaki te społeczne oceny wywierały na samych sędziów – na nieufność reagujących zbliżoną nieufnością wobec obywateli, stających przed nimi w różnych rolach procesowych. W ten sposób podejrzliwość obu stron wzmacniała się wzajemnie, a ich relacje przypominały nieco zgorzkniałe małżeństwo przed rozwodem.

Po drugie, nawet gdyby powyższy opis był przesadzony, osiem lat rządów PiS-u gruntownie przeorało świadomość społeczną. Wiele mitów na temat wymiaru sprawiedliwości – jeśli takie rzeczywiście istniały – upadło. Wiara w apolityczność i niezależność sądownictwa, od Trybunału Konstytucyjnego po najzwyklejszy wydział sądu rejonowego, została zburzona, a autorytet wymiaru sprawiedliwości zszargany.

Czy w tej sytuacji ktoś naprawdę jest skłonny wierzyć, że przykładowo w Trybunale Konstytucyjnym wystarczy wymienić trzech dublerów na legalnie wybranych sędziów (a być może nawet wybrać nowego prezesa), aby trybunał odzyskał wiarygodność? Czy można sobie wyobrazić, że po takich zabiegach TK powraca do business as usual, orzekając, jakby nigdy nic się nie stało, a nikt nie kwestionuje jego legitymacji? Trudno uwierzyć w taki scenariusz.

Stąd też błędem jest ograniczanie dyskusji tylko do technicznych zabiegów, które miałyby przywrócić prawne status quo ante. Rządy prawa nie są bowiem sumą technicznych rozwiązań prawnych, ale społecznym ideałem, wymagającym także pozaprawnego ugruntowania. Potrzebna jest zatem, jak powiedziałby wybitny socjolog prawa Philip Selznick, ich „instytucjonalizacja”, czyli wpisanie w siatkę społecznych przekonań, wartości i interakcji.

Sensem tego ideału w najszerszym ujęciu jest doświadczenie przewidywalności i niearbitralności władzy, które z jednej strony pozwala darzyć prawo zaufaniem, z drugiej zaś daje podległemu prawu obywatelowi poczucie bycia szanowanym. Jak zauważył swego czasu Martin Krygier, jeśli ten podstawowy cel nie jest osiągnięty, wszelkie szczegółowe rozwiązania prawne mające wynikać z zasady praworządności zostają pozbawione sensu.

Jak zbudować wiarę w rządy prawa

Z tego wszystkiego wynika prosty, choć niełatwy w realizacji wniosek: rzeczywista (od)budowa państwa prawa w Polsce wymaga zmian idących znacznie dalej niż dotychczas postulowane. Zmiany te powinny się przy tym dokonać na co najmniej trzech różnych poziomach. Zarysujmy ogólnie każdy z nich.

Pierwszy poziom wiąże się z potrzebą odbudowy wiarygodności wymiaru sprawiedliwości na poziomie symbolicznym. Dla odnowy zburzonego zaufania konieczne jest dokonanie czytelnej dla obywateli sanacji, zaproponowanie „nowego początku” – nawet jeśli będzie on procesem rozłożonym w czasie. Jest to proces wymagający zarówno wyobraźni, jak i społecznego słuchu, który niestety nie był dotąd pierwszą z cnót środowisk prawniczych. Wydaje się przy tym sensowne, aby częścią takiej sanacji uczynić referendum powszechne, które mogłoby (zarówno symbolicznie, jak i faktycznie) wyznaczyć nowe zasady funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego czy Krajowej Rady Sądownictwa, a więc instytucji najbardziej skompromitowanych.

Oczywiście, referendum takie mogłoby dotyczyć jedynie ogólnych zasad, wyznaczających model funkcjonowania tych instytucji w konstytucyjnie dopuszczalnych ramach. Same zaś propozycje rozwiązań poddanych pod głosowanie musiałyby zostać wypracowane przy udziale specjalistów – na przykład w trybie panelu obywatelskiego, który pozwala połączyć decydentów politycznych, ekspertów i reprezentatywną grupę obywateli.

Jak dowodzą doświadczenia z różnych państw, taka forma daje szansę wypracowania społecznie zrozumiałych rozwiązań nawet dla złożonych problemów. Przeprowadzenie referendum mogłoby przy okazji ograniczyć ryzyko prezydenckiego weta do wprowadzanych reform, a także zapewnić większą niż w przypadku zwykłych ustaw stabilność przyjętych rozwiązań, ale to tematy na osobną dyskusję.

Poziom drugi jest jeszcze bardziej wymagający, obejmuje bowiem zmiany w praktyce funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, co jest zagadnieniem niemal równie trudnym i politycznie niewdzięcznym jak reforma służby zdrowia. Bez realnego usprawnienia pracy sądów trudno jednak myśleć o przekonaniu Polaków do tego, że rządy prawa są dla nich faktycznie czymś istotnym czy potrzebnym.

Przy czym oprócz zmian w prawie niezbędne są także znacznie trudniejsze reformy organizacyjne, wraz z kadrowym i finansowym wzmocnieniem sądów. Poziom ten obejmuje także to, co zmienić bywa najciężej, mianowicie wzorce kulturowe i instytucjonalne nawyki. Choć w tych obszarach widać pewne pozytywne zmiany (rozpoczęte jeszcze przed 2015 rokiem), polskie sądy wydają się nadal obciążone nadmiernym formalizmem i rytualizmem. Takie reformy musiałyby się oczywiście dokonywać w ścisłej współpracy ze środowiskiem samych sędziów.

Nieprzewidywalność władzy przekłada się na każdy aspekt życia

Największym wyzwaniem są jednak zmiany na trzecim poziomie, równie istotnym jak dwa poprzednie. Chodzi tu o uspołecznienie zasady rządów prawa, czyli jej wyjście poza tradycyjne mury sądów, parlamentu czy rządu. Jeśli jako obywatele mamy oswoić się z tą ideą, potrzebujemy doświadczać jej i ćwiczyć się w jej stosowaniu wszędzie tam, gdzie pozostajemy w relacji podległości władzy.

Nieprzewidywalna i arbitralna władza jest bowiem równie dojmująca w każdym kontekście: w wykonaniu urzędnika, przełożonego w pracy, wykładowcy na uczelni czy lekarza w szpitalu. We wszystkich tych sytuacjach bywa nawet ważniejsza niż w przypadku ministra czy sędziego, bo jest doświadczana bezpośrednio i na co dzień.

Dopóki więc w tych różnych obszarach idea rządów prawa pozostaje nieobecna, żyjemy w warunkach „przepołowionego obywatelstwa”, doświadczając tego ostatniego jedynie od święta, w dni powszednie pozostając zaś w kondycji poddanych. Państwo, któremu zależy na rozwijaniu postaw obywatelskich, powinno więc aktywnie wspierać (co niekoniecznie znaczy: narzucać) przenikanie zasady rządów prawa w te różne sfery codziennego doświadczenia. Tylko wtedy obywatele będą skłonni uwierzyć, że odbudowa tych rządów jest czymś realnym i wartym obrony na przyszłość.