Szanowni Państwo!
Prawo i Sprawiedliwość utrzymuje się przy władzy już półtora roku, niewiele mniej niż poprzedni gabinet tej partii z lat 2005–2007. Rządy Zjednoczonej Prawicy mogą okazać się trwalsze niż utworzona wówczas koalicja z Samoobroną oraz Ligą Polskich Rodzin. I choć w prasie nieustannie pojawiają się informacje o konfliktach w partii, przepychankach przy obsadzaniu państwowych spółek czy doraźnych skandalach – od banalnych, jak ten dotyczący festiwalu w Opolu; po bardzo poważne, jak ten wywołany bezczynnością państwa po śmierci Igora Stachowiaka – koalicja pozostaje trwała.
„PiS trzyma się mocno. Wbrew pobożnym życzeniom i pisologicznym rozważaniom partii nie grozi rozpad”, pisał niedawno Marek Beylin. A następnie, w tonie wyróżniającym go na tle innych publicystów „Gazety Wyborczej”, proponował, by włożyć „między bajki rozważania o konfliktach między prezesem a Macierewiczem czy prezydentem. Takie opowieści krzepią, lecz zwodzą. Również opozycję, która upaja się wizjami samoczynnego rozpadu PiS, zamiast ciężko pracować”.
Brak ambicji i odwagi w Platformie Obywatelskiej to jedna z najważniejszych przyczyn trwania rządu Prawa i Sprawiedliwości, o czym pisaliśmy w poprzednim numerze „Kultury Liberalnej”. Jeśli można mówić o jakieś strategii PO, w najlepszym razie ogranicza się ona do kopiowania i delikatnej modyfikacji pomysłów Prawa i Sprawiedliwości. Karolina Wigura nazwała ten sposób działania strategią „radykalnej labilności”, ale nawet ta idzie partii Grzegorza Schetyny wyjątkowo opornie – bo kiedy już decyduje się ona na „twórcze” kopiowanie, nie potrafi powiedzieć, czym kopia będzie się różniła od oryginału.
Stała popularność rządu to jednak także – a może przede wszystkim – dowód na siłę Jarosława Kaczyńskiego. „Wszystko, co wieszczono, okazało się więc nieprawdziwe – że Kaczyński jest osobą złamaną, że jest intelektualnie niesprawny, że śmierć brata doprowadziła go do fazy potworności. Widzimy normalnego, racjonalnego faceta, który zachowuje się spokojnie”, przekonuje Robert Krasowski, były redaktor naczelny „Dziennika” w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Tomaszem Sawczukiem. Oczywiście także Kaczyński popełnia błędy i daje się ponieść emocjom – brukselska szarża przeciw Donaldowi Tuskowi to najbardziej jaskrawy przykład. Lecz z drugiej strony potrafi też wycofać się ze swoich najbardziej kontrowersyjnych pomysłów. PiS porzucił tzw. ustawę metropolitalną, zrezygnował z próby wstecznego wprowadzenia zasady dwukadencyjności do samorządów, próbował poprawić kontrowersyjne „lex Szyszko”. Sam Kaczyński także zdaje się nieco lepiej zarządzać swoim wizerunkiem – potrafi na jakiś czas zniknąć z mediów, poczekać, wysłać pojednawczy sygnał.
Krasowski przekonuje, że takiego sposobu sprawowania władzy Kaczyński nauczył się od… Donalda Tuska. „Nie ma w tym żadnej specjalnie ambitnej agendy politycznej, ale Kaczyński nigdy nie był przesadnie ambitny. A po Tusku nauczył się, że nie trzeba być ambitnym, bo nie o to chodzi.
[…] Jak wszyscy technicy władzy może utrzymać się na koniu właśnie z tego powodu, że tego konia nie prowadzi – inaczej by z niego spadł”.
Kaczyński więc władzę ma, ale z niej nie korzysta, bo całą uwagę koncentruję na tym, by utrzymać kontrolę. Podobnie postępowali jego poprzednicy i podobnie będzie najpewniej postępował jego następca. Czy to znaczy, że zastąpienie jednej partii przez drugą niewiele zmieni?
„PO ma głębokie przekonanie, że różni się od PiS-u, tyle że nie mówi, na czym ta różnica polega”, twierdzi filozof, prof. Bronisław Łagowski w rozmowie z Jarosławem Kuiszem. Łagowski chwali Platformę za przeciwstawianie się PiS-owi w codziennej walce politycznej, ale jednocześnie zaznacza, że prawdziwie politycznych różnic, odmiennych wizji przyszłości kraju między tymi ugrupowaniami nie ma. „To, że jedna partia daje 500+ od drugiego dziecka, a Platforma chce dawać wszystkim – to nie jest żadna różnica polityczna. To są haczyki, na które łowi się wyborców”.
Prawo i Sprawiedliwość trzeba odsunąć od władzy, ale niekoniecznie dokona tego Platforma, mówi z kolei Dominika Wielowieyska w rozmowie z Adamem Puchejdą, którą opublikujemy w najbliższych dniach. A następnie stwierdza, że Polsce potrzebna jest naprawdę nowa oferta polityczna w rodzaju En Marche! Emmanuela Macrona. O tym, że w Polsce jest miejsce na ruch polityczny wzorowany na En Marche! – łączący pragmatyzm z idealizmem, a patriotyzm (także gospodarczy) z poparciem dla Unii Europejskiej – wcześniej już pisał na łamach „Kultury Liberalnej” Jarosław Kuisz.
Na razie polskim politykom brakuje odwagi, by taką ofertę Polakom złożyć. A to wiadomość niepomyślna w czasach, gdy w relacjach transatlantyckich zachodzą fundamentalne zmiany, a nieruchawa do tej pory Unia Europejska będzie musiała wymyślić się na nowo. To, czy w tym nowym świecie politycy obiecają Polakom trzynastą emeryturę, w istocie nie będzie miało większego znaczenia. Dlatego, jeśli dziś mielibyśmy wskazać największy problem polskiej polityki, jest nim – paradoksalnie – nie nadmiar, lecz deficyt ambicji.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”