Szanowni Państwo!

Kilka tygodni temu zakończyła się jedna z najbardziej brutalnych kampanii wyborczych w dziejach III RP. Upowszechnił się język dehumanizowania przeciwnika politycznego oraz wzajemnej pogardy. Ktoś powie, że niemal sześć lat rządów PiS-u zdążyło nas do niego przyzwyczaić. Niesłusznie. Język polityki informuje nas o standardach życia politycznego, które wyznajemy. W tej chwili poprzeczka wisi dramatycznie nisko.

Czy media publiczne po wyborach zmienią cokolwiek w tonacji? Na pewno nie. Wytworzono bańkę medialną, która pod wpływem krytyki wyłącznie się umacnia.

Zresztą, jako że tam trafiają zasoby materialne z budżetu państwa, po co się przejmować krytyką? Wygraliśmy wybory, reszta nie ma znaczenia – ten tok rozumowania zaprezentował Jacek Kurski. „TVP uratowała możliwość podjęcia decyzji przez Polaków, możliwość prawdziwego wyboru. Przy telewizji typowej dla III RP” – stwierdza z satysfakcją, odwracając kota ogonem. Krótko mówiąc, cel uświęca środki.

Z historii wiadomo jednak, że taka zmiana środków zmienia też cel. Nie ma mowy o lepszych standardach w mediach publicznych, które na sztandarach niosło Prawo i Sprawiedliwość. Kto dziś zresztą pamięta o tych obietnicach?

Martwi nas zatem, że po stronie opozycji łatwo pojawiają się lustrzane odbicia zachowań PiS-u. Nie chodzi o żaden symetryzm, którego tutaj być nie może. To politycy u władzy kontrolują media publiczne i zasoby. Idzie dziś o to, jakimi standardami opozycja i jej zwolennicy wywierają presję na PiS.

W reakcji na porażkę w wyborach prezydenckich, część zwolenników opozycji, w tym osoby ze świata kultury i nauki, odnosiła się obelżywie w stosunku do mieszkańców wschodniej Polski i terenów wiejskich, które w większości zagłosowały na Andrzeja Dudę. W numerze poświęconym polskiej wsi zwracaliśmy uwagę na to, że takie podejście jest politycznie przeciwskuteczne.

Reakcje polityków opozycji i sprzyjających im mediów błyskawicznie stają się cytatami w prawicowych portalach, które ilustrują zjawisko podpisane tam jako „liberalny przemysł pogardy”. W 2018 roku naukowcy z Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego wskazali na to, że „postawy zwolenników partii opozycyjnych są bardziej negatywne, niż postawy zwolenników PiS wobec zwolenników opozycji”. Ponadto „wyborcy partii opozycyjnych żywią bardziej negatywne uczucia, w większym stopniu dehumanizują i mają mniejsze zaufanie do swoich oponentów politycznych, niż zwolennicy partii rządzącej”. Wyniki tych badań były gęsto cytowane przez prawicowe media i polityków, którzy sugerowali, że to właśnie „liberałowie nienawidzą bardziej”, o czym dyskutowaliśmy na naszych łamach. Jednak ten sam zespół kilka tygodni temu zapowiedział publikację serii badań, według których to „elektorat PiS jest niezdolny do współczucia ludziom głosującym inaczej niż oni. Zaś wyborcy opozycji odczuwają empatię nawet wobec tych, z którymi się nie zgadzają”.

Skoro pogarda jest tak powszechnym uczuciem w polityce, to może należy tolerować jej określoną formę? Tak postawione pytanie wywołało ostry spór w naszej redakcji, który dzisiaj przedstawiamy również Państwu.

Pogardę próbuje oswoić Karolina Wigura, która twierdzi, że „pogarda jest jedną z wielu emocji, które ludzie mają w szerokim wachlarzu uczuć, do jakich są zdolni. Nie sposób sprawić, aby całkowicie się jej wyzbyli. Można więc pytać, czy istnieją takie rodzaje pogardy, które można byłoby uznać za akceptowalne”. Wigura przekonuje, że istnieje szereg spektrów pogardy i nie każdy z nich z definicji musi być zły: „Przeciwnik PiS-u może gardzić polityką wywracania instytucji pod hasłem ich «demokratyzacji» tudzież «reformowania», ale nie powinien gardzić Jarosławem Kaczyńskim i Zbigniewem Ziobrą jako ludźmi”, przekonuje Wigura.

Z tym poglądem fundamentalnie nie zgadza się Piotr Kieżun, który w tekście polemicznym pisze, że pogarda nie powinna być zjawiskiem dozwolonym w dyskursie publicznym. Kieżun twierdzi, że jej oswajanie to igranie z ogniem: „Pogarda wyklucza ludzi z demokratycznej gry, spycha do świata niższych biologicznych odruchów i w konsekwencji znosi to, co przy jej użyciu liberałowie mieliby ochronić i co jest tak bliskie Wigurze – świat, w którym wolne i równe jednostki decydują o swoim losie”, twierdzi Kieżun.

Inne podejście prezentuje Wojciech Engelking, który uważa, że „spierając się o pogardę, którą część jej przedstawicieli wylewa na wyborców Andrzeja Dudy, liberalna inteligencja ulega zabawnemu złudzeniu, że wyborców tych ich pogarda obchodzi”. Engelking twierdzi wręcz, że nikogo „taka pogarda (o ile nie jest zapowiedzią fizycznej przemocy) za wiele nie obejdzie, za to pomoże uświadomić polskiej inteligencji, że już nie włada dyskursem, co byłoby z pożytkiem dla każdego”.

W tym numerze przedstawiamy Państwu różne głosy, zawieszone pomiędzy liberalnymi ideałami, a polityczną praktyką. Mamy nadzieję, że wnioski, które z nich Państwo wyciągną, pomogą odnowić debatę polityczną w Polsce. Niezależnie od tego, że prawica dysponuje obecnie państwowymi zasobami, to liberałowie powinni być stroną, która zachowuje wszelkie standardy.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja