10 najlepszych albumów 2020 roku: muzyka elektroniczna. Część druga
Minął kolejny tłusty rok w muzyce elektronicznej. Poniższe subiektywne zestawienie pomoże nie przeoczyć kilku perełek w zalewie wydawnictw.
Minął kolejny tłusty rok w muzyce elektronicznej. Poniższe subiektywne zestawienie pomoże nie przeoczyć kilku perełek w zalewie wydawnictw.
Minął kolejny tłusty rok w muzyce elektronicznej. Poniższe subiektywne zestawienie pomoże nie przeoczyć kilku perełek w zalewie wydawnictw.
„Płaszcz” Pucciniego ukazuje stolicę Francji z poziomu rzeki. Sekwana to w nim jakby 21. dzielnica Paryża, która w sensie formalnym nie istnieje, a jednak żyje, choć szara od dymu kopcących holowników i barek, i zaludniona proletariuszami.
To na takich imprezach wykuwa się przyszłe oblicze sceny z szeregu możliwych, a gusta uczestników, eksponowane na coraz to nowe stylistyczne mutacje i hybrydy, mają prawdziwy rytuał przejścia.
Gołym okiem widać na scenie elektronicznej więcej producentek i didżejek niż kilka lat temu. Zachodzące przewartościowanie zwięźle podsumowała FKA twigs w niedawnym wywiadzie: „Nigdy nie czułam się piękniejsza, gdyż nigdy nie byłam lepiej wykwalifikowana”. Oby nowy rok przyniósł więcej pięknych w ten sposób artystek. Kobiety za konsolety!
Coraz więcej osób protestuje przeciwko odpalaniu sztucznych ogni – z uwagi na mizerność efektu w porównaniu ze sporym zagrożeniem dla ludzi i zwierząt. Rezygnacja z pewnego rodzaju fajerwerków może okazać się korzystna dla słuchu nie tylko pod względem imprezowym i medycznym, ale również artystycznym, a do tego zaskakująco przyjemna.
Minął kolejny tłusty rok w muzyce elektronicznej. Poniższe subiektywne zestawienie pomoże nie przeoczyć kilku perełek w zalewie wydawnictw.
Nadal istnieją teatry operowe, którym zależy – nawet jeśli czasami popłyną z prądem i zaproszą do współpracy tego czy owego celebrytę. Ich postępowanie dowodzi, że nadal można robić znakomitą muzykę, a przy zatrudnianiu śpiewaków kierować się czymś więcej niż tylko obojętną, merkantylną kalkulacją. Do takich teatrów należy berlińska Deutsche Oper, w której mieliśmy niedawno okazję usłyszeć „Parsifala” i „Holendra tułacza”.
„Billy Budd” to pod pewnymi względami najbardziej oczekiwana z produkcji TW–ON zaplanowanych na ten sezon, głównie dlatego, że muzyka Benjamina Brittena pojawia się na polskich scenach operowych niezwykle rzadko.
Po przeglądzie najciekawszych w naszym odczuciu nagrań operowych wydanych w 2018 roku proponujemy rzut ucha na muzykę odmienną – pod względem skali, obsady, ale nie mniej interesującą, i przedstawiamy nasz wybór trzech najlepszych płyt z kameralistyką.
Obchody stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości zaowocowały wzmożeniem patriotycznym w repertuarach operowych w całym kraju. Jak to zwykle bywa przy takich okazjach, dobór programu okazał się, tendencyjny, by nie rzec sztampowy.
Choć można utyskiwać na proponowaną przez niego czasem estetykę wykonawczą i tendencyjny dobór programu, Leonard Bernstein był doskonale świadomy możliwości orkiestry; świadczą o tym choćby instrumentacje jego własnych kompozycji. Wagnerowskie opery traktował jak kopalnie symfoniki i najchętniej grywał we fragmentach.
Główny wniosek z szóstej edycji amsterdamskiego festiwalu jest ewidentny: Holendrzy potrafią się bawić. I to na takim poziomie, że na ich imprezy zjeżdżają fani z reszty Europy.
Trzeba się sporo namęczyć, by znaleźć recenzję nieprzychylną najnowszemu albumowi DJ-a Koze. Ta jednomyślność mediów zaskakuje bardziej niż muzyka na nim zawarta.
Występy DJ-ów o legendarnej erudycji zwanych selektorami zawsze zaskakują. Wytwórnia Dekmantel dedykowała im serię kompilacji.