Brudny Harry Potter i inne chłopaki (i dziewczyny!). Recenzja „Łopianowego pola” Katarzyny Ryrych [KL dzieciom]

lopianowe_pole_okladka

Katarzyna Ryrych to wielokrotnie nagradzana i ceniona autorka książek dla dzieci i młodzieży poruszających współczesne, często najtrudniejsze problemy społeczne. „Siedem sowich piór” opowiada o śmiertelnej chorobie, „Król” o patologicznych relacjach rodzinnych, a „Jasne dni, ciemne dni” o przedwczesnej, wymuszonej trudną sytuacją życiową dorosłości. Nie mniej ważne tematy porusza „Łopianowe pole”, nagrodzone w zeszłym roku przez Polską Sekcję IBBY tytułem „Książka Roku”. Książka Ryrych, wydana w serii „Baśnie współczesne”, to opowieść o życiu otoczonego starymi domami podwórka. Jego młodzi mieszkańcy (między innymi Brudny Harry Potter, Szopen i Krecia) przeżywają dzięki pomocy niezwykłych sąsiadów – Czarownicy i dr. A. Kuli – wiele przygód. Wspólna zabawa, okazywane sobie wsparcie i szczypta magii pozwalają młodym bohaterom, zwykle ciężko doświadczonym życiowo, patrzeć z nadzieją w przyszłość.

lopianowe_pole_il1

Ryrych proponuje czytelnikowi coś w rodzaju kroniki wydarzeń z pozoru przeciętnego, niezbyt pięknego i nudnego podwórka. Ta przestrzeń zostaje przez nią silnie przeciwstawiona mieszczącemu się nieopodal ogrodzonemu osiedlu, zwanemu Strzeżonym. Stojący na straży jego bram ochroniarz (jak się okazuje, niezbyt zdolny) oraz wszechwidzące oczy kamer sprawiają, że odgrodzone od reszty świata osiedle jest siedliskiem zantagonizowanych z głównymi bohaterami bachorów. Przedstawiona w jasnych barwach codzienność szaroburego podwórka silnie kontrastuje z odpychającym otoczeniem Strzeżonego. Z jednej strony autorka wskazuje na różnice ekonomiczne dzielące oba światy, z drugiej na ksenofobiczne zachowania zamkniętych za ogrodzeniem, co tu dużo mówić – wstrętnych dzieciaków przeciwstawia przyjaznym mieszkańcom podwórka otoczonego starymi domami. Podobnie dwoistą naturę mają rozgrywające się tam wydarzenia. (Nie)codzienne kłopoty i zmartwienia młodych bohaterów, często skonfrontowanych z tragedią, wpisać można w porządek brutalnej rzeczywistości współczesnego świata. Te przygnębiające obrazy autorka rozświetla elementami magii, czyniąc z „Łopianowych pól” tekst przesiąknięty realizmem magicznym – w końcu pobliskie pola łopianu to tajemnicza enklawa, której boi się większość dzieci. Choć na początku takie rozwiązanie może budzić w czytelniku zaskoczenie, to kunszt, z jakim Ryrych łączy obie konwencje – baśniową i realistyczną – pozwala płynnie i z dużym zaangażowaniem emocjonalnym śledzić dalsze losy postaci. Harmonijna jedność dwóch porządków zdaje się podkreślać, że również nasze życie składa się zarówno z dobrych, jak i trudnych momentów.

lopianowe_pole_il2

Na pewno takie wzloty i upadki zaliczają bohaterowie powieści. W tekście trudno wskazać jednoznacznie głównego bohatera, w każdym kilkustronicowym rozdziale narrator skupia się na innej postaci, a dzięki pomysłowości Ryrych jest ich całe mnóstwo. Świat przedstawiony wypełnia pełna gama charakterów, każdy wyraźnie odbiegający od pozostałych, ze swoimi indywidualnymi cechami i niełatwą sytuacją życiową. Szopen to utalentowany muzycznie chłopiec, który na początku wzbudza niechęć kolegów, bo nie lubi grać w nogę. Krecia to niewidoma dziewczynka, która mimo to, dzięki pomocy siostry Magdy, jest pełno(s)prawną uczestniczką życia podwórka. Tata Najgrubszego to były marynarz, teraz pływający po Morzu Piwa. Brudny Harry Potter, choć fizycznie podobny do brytyjskiego czarodzieja, nie ma jednak szans, aby, jak swój literacki imiennik odziedziczyć rodzinną fortunę złożoną w Banku Gringotta, i rzadko się zdarza, żeby chodził w czystych ubraniach.

To oczywiście tylko wybrane postaci Ryrych, ale chyba najmocniej zapadające w pamięć. Ponadto codzienność podwórka urozmaicają niezwykli, baśniowi sąsiedzi dzieci: sympatyczna Czarownica ze swoim kotem i weterynarz Ambroży Kula, czyli dr A. Kula, niegroźne wcielenie Nosferatu, a także ich przyjaciel, przynoszący deszcz płanetnik Tymoteusz. Mimo pewnych wad wszyscy mieszkańcy podwórka – w przeciwieństwie do tych ze Strzeżonego – wzbudzają sympatię czytelnika, a dzięki baśniowej konwencji przedstawione przez autorkę historie nie są przygnębiające – napełniają nadzieją lub przynajmniej nie pozwalają się smucić. Nie inaczej jest w przypadku Jacka Sparrowa, jedynego mieszkańca Strzeżonego, który przychodzi na podwórko. Jak dowiaduje się czytelnik, chłopiec z bandaną na głowie walczy z rakiem, o czym autorka zdaje się pisać bez niepotrzebnego patosu.

lopianowe_pole_il3

W „Łopianowym Polu” autorka z jednej strony prezentuje indywidualne, często przejmujące historie dziecięcych bohaterów doświadczonych życiowymi trudnościami. Z drugiej – odwołując się do baśniowej konwencji – uniwersalizuje je, ukazując potrzebę miłości, bezpieczeństwa, wolności i nieskrępowanej wyobraźni dziecka. Nawet w najtrudniejszych chwilach dzięki pomocy przyjaciół i serdecznych dorosłych przyszłość rysuje się w kolorowych barwach. Autorka zwraca również uwagę na palące problemy społeczne: nierówność ekonomiczną, niepełnosprawność, samotność wychowanków domów dziecka czy trudne warunki w schroniskach dla zwierząt. Wszystkie te zagadnienia niejako przemyca czytelnikowi, nie pouczając i nie nakazując, a raczej skłaniając do refleksji i uczulając na krzywdę innych. A wszystko to w idyllicznym tonie spokojnej opowieści o niezwykłym podwórku w okolicy Łopianowego Pola.

 

Książka:

Katarzyna Ryrych, „Łopianowe pole”, il. Grażyna Rigall, Wydawnictwo Adamada, Warszawa 2017.

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

Wszystko płynie. Recenzja „Przypadków Pantareja” Karola Maliszewskiego z ilustracjami Karola Banacha [KL dzieciom]

pantarej_okladka

Karol Maliszewski, pisarz, poeta i krytyk literatury, twórca wierszy skierowanych do dorosłego czytelnika, po raz pierwszy zwraca się do dziecka (chociaż, jak głosi podtytuł, nie tylko do niego!). W nowej roli wypadł nieźle, chociaż już po pierwszej lekturze całego zbioru widać, że opublikowane teksty różnią się od siebie poziomem artystycznym. Znajdziemy tutaj partie zachwycające komizmem sytuacyjnym i językowym, gry słowne, które bawią nie tylko młodych, ale też starszych czytelników, i dużą dawkę absurdu:

Z wołaczem najgorzej –
pośród wszystkich stworzeń
Pantarej z tego słynie
że nim zawoła, to minie

zbyt dużo czasu,
by sens był w robieniu hałasu.
Dlatego woli biernik,
czy maj jest, czy październik,

można leżeć na trawie
i być biernym prawie,
zaś na pytanie kogo co
odpowiadać a po co.

A raz całkiem przypadkiem
uraczył go ktoś obiadkiem,
barszczem, potrawką z królika
zgodnie z pytaniem narzędnika.
[…]

Dopełniacz (kogo czego)
dopełniać może, kolego –
np. wspomnieniom z wakacji
może dodać treści i akcji.

[…]
(„Przypadki Pantareja”, fragment)

pantarej_il1

Z drugiej strony autorowi przytrafiają się też wiersze naiwne i wręcz nużące, niezwiązane z tytułową postacią ani koncepcją ciągłej zmiany (Heraklitowe pantha rhei – „wszystko płynie”) czy zabaw językowych – tytułowe „przypadki” to z jednej strony odniesienie do deklinacji, której zasady w zabawny sposób wykłada Pantarej (cytowany wiersz „Przypadki Pantareja”), ale również zdarzenia, które mają miejsce jedno za drugim na jednym długim arkuszu papieru. Niestety, jak to w zbiorach wszelkiego typu, zarówno poetyckich, jak i prozatorskich bywa, również wśród utworów Maliszewskiego trafiają się niewypały, jak „Wierszyk dla cioci”:

„Narysuję jelenia z lasu,
który ma strasznie dużo czasu.
Ulepię z gliny zająca,
który się nie lubi wtrącać.

Zrobię z liści taką laurkę,
żeby przypominała chmurkę,
która zetrze z nieba Krystyny
smutki, troski i złe nowiny”.

Mam wrażenie, że gdyby „Przypadki Pantareja” były serią opowieści poświęconych wyłącznie tytułowemu bohaterowi, zrodzonemu z rzeki i zakochanemu w języku (a tak nie jest – wierszy o treści ogólnej, jak ten o cioci, jest więcej), to w niektórych przypadkach ciężkostrawną formę z powodzeniem przysłoniłby koncept całości, zarówno literacki (sekwencja kolejnych ujęć Pantareja), jak i płynna forma leporello, świetnie odnosząca się do tytułu i części zbioru.

pantarej_il2

No właśnie, strona graficzna książki to zdecydowanie jej największy atut. Nic dziwnego, że „Przypadki Pantareja” zostały nominowane w Konkursie Książka Roku 2017 Polskiej Sekcji IBBY właśnie w kategorii graficznej (w dniu publikacji niniejszego tekstu, czyli 12 grudnia, zostaną ogłoszone wyniki konkursu) [1]. Ilustracje Karola Banacha, twórcy zachwycających szat graficznych „Bajek” Erny Rosenstein (Warstwy, 2014 – wyróżnionych w Konkursie Książka Roku PS IBBY 2015) i „Wielkich odkrywców” Marcina Jamkowskiego (Dwukropek, 2017), poza tym, że same w sobie są pełne kolorów i zabawnych elementów, to w dodatku idealnie pasują do formy leporello. Po rozłożeniu całej książki ponadpięciometrowy pas papieru zmienia się w kolorową rzekę, w której roi się od niezwykłych postaci, zwierząt, roślin i elementów krajobrazu.

Dwa dominujące kolory – niebieski i czerwony – stosowane w różnych odcieniach i wariantach sprawdzają się świetnie, poza tym książkę powinno się – wręcz trzeba! – czytać właśnie po rozłożeniu, najlepiej w długim korytarzu albo w mniejszych partiach na podłodze w pokoju, i podziwiać, jak sympatyczne postaci uśmiechają się do czytelnia i ile dzieje się w wykreowanym przez Banacha świecie [2]. Zaletą „Przypadków Pantareja” jest to, że trafią zarówno do młodszego czytelnika, który będzie mógł spędzić mnóstwo czasu na obserwowaniu ilustracji i ukrytych detali, jak i trochę starszego, który doceni zarówno warstwę językową, jak i graficzną, wpisującą się we współczesne trendy odwołujące się do dizajnu lat 50. i 60. (patrz twórczość Katarzyny Boguckiej).

pantarej_il3

Zdecydowanie polecam „Przypadki Pantareja”, bo efekty artystycznej pracy Banacha są zachwycające, chociaż wiersze Maliszewskiego miejscami dziwią swoją naiwnością i mogą odrzucić czytelnika. Są to jednak przypadki nieliczne, wobec których można przejść obojętnie, podążając za kolorową rzeką dynamicznie zmieniających się obrazów.

 

Przypisy:

[1] Więcej o konkursie Książka Roku 2017 organizowanym przez Polską Sekcję IBBY i nominacjach w kategoriach literackiej, graficznej i za popularyzację tutaj: [http://www.ibby.pl/?p=4575]

[2] Dla fanów ilustracji Banacha Wrocławski Dom Literatury i Wydawnictwo Warstwy przygotowały również lniane torby i pendrive z ilustracjami z książki: [http://wydawnictwowarstwy.pl/products/books/2]

Książka:

Karol Maliszewski, „Przypadki Pantareja. Wiersze dla małych i dużych”, il. Karol Banach, wyd. Wrocławski Dom Literatury, Wrocławskie Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2017.

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

Postapokaliptyczna piaskownica. Recenzja pierwszego tomu „Bajki na końcu świata” Marcina Podolca [KL dzieciom]

bajka_okladka

„Ostatni ogród” rozpoczyna pierwszą serię komiksową Podolca skierowaną do młodego odbiorcy. Założenie jest w miarę proste: Wiktoria i jej mówiąca suczka Bajka przemierzają zniszczone, pustynne krajobrazy w poszukiwaniu rodziców dziewczynki. Nie jest to zadanie łatwe, bo mimo wysyłanych przez nich (lub kogoś innego) znaków, otoczenie wygląda dość jednorodnie: zniszczone budynki, wypalone drzewa i ziemia, pomarańczowe, dymiące połacie zlewające się w przygnębiającą masę. Ku zaskoczeniu bohaterek spotykają one wałęsającego się po tym „końcu świata” tapira-kuriera, który roznosi i sadzi rośliny. Okazuje się, że pochodzi z Ameryki Południowej (jak sam mówi, „czyli stamtąd. Albo… jakoś stamtąd”, w świecie po zagładzie wszystko wygląda bowiem tak samo), a teraz mieszka w prawdziwym raju, tytułowym „ostatnim ogrodzie”, ukrytym wewnątrz jednego ze zniszczonych budynków. Niestety bohaterki nie mogą zostać tam na zawsze, bowiem gdzieś czekają rodzice Wiktorii, których trzeba odnaleźć – wyruszenie w dalszą drogę zapowiada kontynuację przygód i zarazem drugi tom serii – „Opuszczony dom”.

Podolec to twórca, który mimo młodego wieku (rocznik 1991) ma na koncie kilka świetnie przyjętych albumów graficznych (min. „Fugazi Music Club”, „Dym” i „Morze po kolana”) i filmów animowanych (założył studio Yellow Tapir Films, które może się pochwalić m.in. produkcją teledysku do piosenki Pablopavo „Ostatni dzień sierpnia”) [1]. „Bajka…” to jego pierwsza seria komiksowa, w dodatku przeznaczona dla czytelnika dziecięcego. Od razu widać, że indywidualny styl i kreska Podolca świetnie sprawdzają się w tej formie: obłe kształty, ekspresywna mimika postaci i świetnie zastosowane kolory od razu przyciągają uwagę, przez co zarówno bohaterowie, jak i otaczający ich świat to atrakcyjny materiał nie tylko dla dziecka, ale też dorosłego.

bajka_il1

Historia składa się wyłącznie z dialogów (brakuje często występujących w komiksie komentarzy i opisów narratora), przez co opowieść nabiera dynamizmu. W dodatku dialogi nie są byle jakie, wręcz przeciwnie – pełne humoru, odnoszące się nie tylko do sytuacji fabularnych, ale też dobrze znanych czytelnikowi realiów. Podolec, występujący w roli zarówno rysownika, jak i scenarzysty, świetnie wykorzystuje również zabawy językowe (użalająca się Bajka mówi: „Mądry pies po szkodzie. Jak ci posypią, tak się najesz. Nosił pies razy kilka…”), chętnie używane przez autorów tekstów dla dzieci.

Liczne gagi, zarówno językowe, jak i graficzne, nie przysłaniają jednak całkowicie poważnego tematu historii. Główne bohaterki podążają bowiem samotnie przez postapokaliptyczną „piaskownicę” (jak nazywa świat spotkany przez nie tapir), mijając opuszczone budynki i całe miasteczka, połamane i pozbawione liści drzewa itd. Ich podróż, nierzadko pełna strachu (który, zgodnie z powiedzeniem, ma wielkie oczy!) i niepewności, jest możliwa dzięki wzajemnemu wsparciu i łączącej bohaterki przyjaźni. Jak zaznacza Podolec, bardzo ważną sprawą w „Bajce…” jest zaufanie. [2] To właśnie wiara w drugą istotę (człowieka czy psa!) napełnia również czytelnika nadzieją na pozytywne zakończenie historii, która – jak twierdzi autor – zaplanowana jest na blisko 10 tomów! [3]

bajka_il2

Pozytywne emocje nie przesłaniają jednak całkowicie niepokojącego klimatu panującego w tekście. Czytelnik zastanawia się bowiem, co takiego się wydarzyło, że świat wygląda tak, jak wygląda. Co stało się z ludźmi, zwierzętami, roślinnością i wszystkim tym, co zapewne istniało przed „końcem świata”? Podolec, szczególnie w pierwszym tomie, zwraca uwagę na ekologiczny aspekt naszego życia na ziemi: tytułowy „ostatni ogród”, którym opiekuje się tapir, radykalnie kontrastuje z resztą świata, a działalność tapira (sadzenie kolejnych gatunków roślin) to niejako misja naprawcza, choć, co jasno widać, potrwa jeszcze bardzo długo.

To dzięki połączeniu humoru, nutki niepokoju, dużej dawki optymizmu i mądrego, nienarzucającego się przesłania „Bajka…” jest komiksem, po który zdecydowanie warto sięgnąć, nieważne, czy jest się dzieckiem, czy dorosłym!

Przypisy:

[1] Więcej o Podolcu w najnowszym numerze „Zeszytów Komiksowych” poświęconym nowemu pokoleniu polskich twórców komiksów, zob. „Zeszyty Komiksowe” 2017, nr 24. O Yellow Tapir Films i projekcie „Colaholic” na oficjalnej stronie studia, [http://yellowtapirfilms.com]
[2] „Ciągle czerpię z życia. Z Marcinem Podolcem rozmawiał Tomasz Pstrągowski”, „Zeszyty Komiksowe” 2017, nr 24, s. 8.
[3] „Nieme teledyski. Rozmowa z Marcinem Podolcem o obrazkowym reportażu i nowym komiksie dla dzieci”, „Polityka” 2017, nr 32 (3122), s. 78.

Książka:

Marcin Podolec, „Bajka na końcu świata. 1. Ostatni ogród”, wyd. Kultura Gniewu, Warszawa 2017. W październiku ukaże się drugi tom serii zatytułowany „Opuszczony dom”.

Animowany trailer „Ostatniego ogrodu” można obejrzeć tutaj:

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

Pax w czasach niepokoju. Recenzja „Paxa” Sary Pennypacker [KL dzieciom]

pax_okladka

Do miejsca, w którym mieszkają dwunastoletni Peter, jego ojciec i przyjaciel chłopca, lis Pax, zbliża się wojna. Główny bohater zostaje zmuszony przez zmobilizowanego do wojska ojca do porzucenia w lesie ukochanego zwierzęcia („wszyscy muszą coś poświęcić”) i zamieszkania z dziadkiem. Peter nie może jednak pogodzić się z tak drastycznym rozstaniem i ucieka z nowego domu – za wszelką cenę chce wrócić po lisa. Podobnie Pax, choć na początku zagubiony i zdezorientowany, postanawia odnaleźć przyjaciela. Obaj bohaterowie, których perspektywy śledzimy w naprzemiennie ułożonych rozdziałach – raz narratorem jest Peter, a raz Pax – podczas podróży pokonają wiele przeszkód i odkryją prawdę o sobie samych, która zaważy na ich relacji. To właśnie wzajemnym poszukiwaniom (również samego siebie) poświęcona jest powieść Sary Pennypacker. Czytelnik do samego końca trzymany jest w niepewności, a ostatecznego szczęśliwego spotkania przyjaciół nie można nazwać klasycznym happy endem.

Moment porzucenia Paxa, którym rozpoczyna się książka, symbolicznie odpowiada przerwaniu pokoju (pax to po łacinie właśnie „pokój”) i rozpoczęciu wojny, ogarniającej z czasem otaczające bohaterów tereny. Z tego powodu Peter traci na pewien czas ojca, a podróż po bezdrożach i górach, w którą w poszukiwaniu lisa wyrusza chłopiec, jest bardzo niebezpieczna – linia frontu przesuwa się każdego dnia. Konsekwencje konfliktu odczuwają także zwierzęta: porzucony w lesie Pax poznaje inne lisy, z którymi przemieszcza się po kraju i widzi, jak stawiane są zasieki i układane miny. Przedstawiona w powieści wojna to jednak nie tylko brutalna teraźniejszość, ale też przeszłość, której demony nawiedzają weteranów poprzednich konfliktów.

W czasie podróży po górach Peter poważnie uszkadza sobie nogę – bezsilnego chłopaka spotyka mieszkająca na pustkowiu Vola i udziela mu pomocy: opatruje ranę, uczy chodzić o kulach i szkoli z podstaw survivalu przed wyruszeniem chłopca w dalszą podróż. Jak się okazuje, kobieta była sanitariuszką w czasie wcześniejszej wojny, w wyniku której nie tylko straciła nogę, ale musiała też zabić człowieka, choć jej zadaniem było ratowanie innych. Trauma z przeszłości nie pozwoliła jej wrócić do normalnego życia, ale z pomocą Petera unikająca ludzi kobieta angażuje się w pracę z dziećmi w lokalnej bibliotece. Zespół stresu pourazowego, bardzo obrazowo przedstawiony przez Pennypacker na przykładzie postaci Voli, dotyka zarówno ludzi, jak i zwierzęta, które – tak jak my – są narażone nie tylko na urazy fizyczne, lecz także psychiczne.

pax_il1

To podobieństwo międzygatunkowe, mocno akcentowane w wielu wątkach powieści, najsilniej widać w relacji Petera i Paxa. Obaj odczuwają łączącą ich silną więź: chłopcu wydaje się, że wie, co w tym samym czasie robi lis – podobnie czuje Pax. Również drogi, które pokonują bohaterowie, oraz wyzwania, jakim stawiają czoła, sprawiają, że Peter i jego pupil rozwijają się w podobny sposób, odnajdując na końcu prawdę o samych sobie – Pax uczy się żyć na wolności i postanawia zostać z innymi lisami, a Peter dochodzi do wniosku, że musi pozwolić przyjacielowi odejść, bo – mimo łączących ich uczuć – każdy powinien żyć w zgodzie z własną naturą. Tytułowy Pax i jego poszukiwanie to rozbudowany obraz procesu godzenia się z samym sobą i własnym przeznaczeniem.

Pogłębione portrety psychologiczne postaci są największą wartością powieści. Zarówno dwaj główni bohaterowie, jak i postaci drugoplanowe – Vola, ojciec Petera oraz lisy: Nastroszona, Chuderlak i Szary – to złożone kreacje, często ukrywające myśli i motywacje, których czytelnik zaledwie się domyśla. Ich osobiste przekonania osadzone są często na płaszczyźnie wzajemnej nieufności (ludzie polują na lisy, które są zagrożeniem dla gospodarstw), dlatego tym cenniejsza wydaje się relacja Petera i Paxa. Opowieść zdecydowanie zyskuje dzięki nieszablonowej postaci zwierzęcego towarzysza chłopca. Stereotypowo lisy uznawane są przecież za stworzenia niegodne zaufania i zagrażające ludziom, którzy często je zabijają – takie wspomnienia mają też lisi towarzysze Paxa.

Poza wzruszającymi epizodami fabuła składa się z wielu dynamicznych, porywających czytelnika i niepozwalających oderwać się od lektury sytuacji.

Dodatkową zachętą są ilustracje Jona Klassena (autora m.in. opublikowanych przez wydawnictwo Dwie Siostry „Gdzie jest moja czapeczka?”, „O! Kapelusz!” i „Sam i Dave kopią dół”). W książce znaleźć można czarno-białe rysunki, podkreślające samotność rozdzielonych bohaterów, ich zagubienie w świecie.

Znaczące jest nieoczekiwane zakończenie – ponowne spotkanie Petera i Paxa nie kończy się bowiem wspólnym powrotem do domu, lecz rozstaniem przyjaciół, którzy postanawiają żyć od tej pory niezależnie. Droga, którą przebyli, pozwoliła im odnaleźć, być może głęboko ukrytą, prawdę o sobie samych. Podobnie czytelnik, podążając ich śladem, przyjrzy się sprawom ważnym i trudnym, takim jak miłość, strach i cierpienie. „Pax” opowiada o wojnie, którą można się „zarazić” jak chorobą, dotykającą nie tylko ludzi, ale i zwierzęta, żyjące niejako poza naszym światem.

Oddanie im głosu i pokazanie zdarzeń z punktu widzenia zwierzęcia uwrażliwia młodego odbiorcę nie tylko na sprawy człowieka, lecz także na los żyjących obok niego stworzeń.

 

Książka:

Sara Pennypacker, „Pax”, il. Jon Klassen, tłum. Dorota Dziewońska, wyd. IUVI, Kraków 2016.

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

Skorupa to nie wszystko. Recenzja komiksu „W koronie. Nie ma miejsca jak dąb” [KL dzieciom]

w_koronie_okladka

Czy żółw bez skorupy to nadal żółw? Czy w ogóle ma to jakiekolwiek znaczenie? Takie pytania zadaje sobie Tudo, główny bohater komiksu „W koronie”, którego pierwszy tom – „Nie ma miejsca jak dąb” – ukazał się nakładem wydawnictwa TADAM.

„Zwierzęce” komiksy dziecięce już od jakiegoś czasu cieszą się w Polsce popularnością – Tomasza Samojlika zna niemal każdy młody czytelnik. Tym razem nie chodzi jednak o ochronę przyrody i zagrożone wymarciem gatunki, lecz o problemy natury egzystencjalnej. Co ma bowiem zrobić żółw, któremu podczas kąpieli ktoś ukradł skorupę, a jego pobratymcy stwierdzają, że bez niej jest co najwyżej wroną? Na szczęście Tudo, bo o nim mowa, zdaje się niczym nie przejmować. Wyrusza ku nowemu, zyskuje przyjaciół, kreta Alejandro oraz małpę Simię, a z tytułowego dębu czyni swój dom, w którym, przynajmniej chwilowo, może czuć się bezpiecznie. Tak przedstawia się historia stworzona przez Bartosza Sztybora (scenariusz), Piotra Nowackiego (rysunki) i Łukasza Mazura (kolor). Niech jednak prosta opowieść nikogo nie zmyli – kryje się w niej bowiem wiele istotnych wątków, które warto poruszyć podczas rozmowy z dzieckiem, a prosty i pełen humoru język ułatwia rodzicowi to zadanie.

Najważniejszym jest kwestia tożsamości. Tudo zmaga się z wykluczeniem i nietolerancją ze strony innych żółwi. Jak się bowiem okazuje, skorupa prawdę ci powie, a jej brak to jasny sygnał, że żółwiem się nie jest. Dla Tuda nie ma już miejsca w żółwiej społeczności; odtąd samodzielnie musi decydować o własnym losie. Dziarski bohater odchodzi z podniesionym czołem. Po drodze ratuje Alejandra przed groźnym niedźwiedziem, co kret kwituje jakże doniosłym: „Już zacząłem myśleć, że chwila na górze sprawiła, że zapomniałeś o tych, co na dole”. Takich haseł jest tutaj więcej – wszystkie odnoszą się do życia w społeczeństwie i do polityki, która jest jednym z głównych wątków „W koronie”.

w_koronie_il1

Las ma nowego żółwiego prezydenta, wybranego w demokratycznych wyborach. Głosy udało mu się zdobyć jakże błyskotliwym hasłem: „Marzę, by zostać Twoim przyjacielem. Spełnij moje marzenie. Zagłosuj!”, oraz licznymi obietnicami. „Obiecuje fajne rzeczy. Na przykład, że da wszystkim żółwiom dom”. Tudo zauważa, że to przecież bez sensu, bo „każdy żółw ma swój dom”. Ale kiedy traci swoją skorupę, już nie wydaje się to takie oczywiste. Okazuje się też, że z realizacją obietnic wyborczych bywa różnie…

Demokratyczne wybory odbywają się także w dębie, w którym zamieszkał Tudo. Gdy żółw i Alejandro myślą nad nazwaniem domu w koronie drzewa, pojawia się jego lokatorka, małpa Simia, i oświadcza, że dąb nazywa się Dombo, co żółw komentuje: „Każdy może sobie coś nazwać, ale to nie znaczy, że to jego własność”. Demokratyczny – bo dokonany poprzez głosowanie i uznanie decyzji większości – wybór prezydenta drzewa sprawia, że Simia opuszcza dąb. Nowi mieszkańcy zaczynają jednak żałować swojego zachowania, Tudo odnajduje więc małpę i sprowadza ją z powrotem. Wszyscy dochodzą do porozumienia, dzieląc się miejscem na gałęziach, bo przecież „demokracja jest cudowna!”.

Tak silne „upolitycznienie” komiksu sprawia, że młody odbiorca zapoznaje się z podstawami zarówno działania polityki (wybory prezydenckie), jak i zasadami życia w demokratycznej społeczności. Nie jest to jednak bezrefleksyjne uznanie głosu większości, lecz iście demokratyczne poszanowanie opinii mniejszości, wypływające nie tyle ze sztywnych schematów i norm, ile z empatii i zrozumienia – cech, których Tudowi nie brakuje. Sama demokracja przedstawiona jest więc jako optymalne, choć nie idealne rozwiązanie – żółwi prezydent uciekł ze swoimi obietnicami i potrzebny jest nowy (może będzie nim Tudo?). Dorosły czytelnik odnajdzie w „Nie ma miejsca jak dąb” przestrogę przed populizmem, coraz częściej występującym w polityce, dostrzeże też elementy skierowane właśnie do niego (owadzi zespół The Beetles, pacyfka czy plaża zapełniona parawanami).

w_koronie_il2

Jeśli chodzi o warstwę graficzną, niezwykle ważną w komiksie, to należy zaznaczyć, że miękka kreska i jasne, pastelowe kolory świetnie się sprawdzają i dobrze współgrają z przewrotnym i zabawnym tekstem. Dodatkowym ułatwieniem jest brak podziału na kadry oraz duża czcionka, która pozwoli dziecku na swobodną lekturę – nie tylko przyjemną i zabawną, ale również ważną dla kształtowania własnej osobowości i niezależności. „W koronie” pokazuje, że nie warto przejmować się opiniami innych i przyjmować wszystkiego bezkrytycznie, a brak skorupy to jeszcze nie koniec świata!

 

Książka:

Bartosz Sztybor (scenariusz), Piotr Nowacki (rysunki), Łukasz Mazur (kolor), „W koronie. Nie ma miejsca jak dąb”, wyd. TADAM, Warszawa 2017.

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

Usłyszeć zduszony krzyk. Recenzja „Domu nie z tej ziemi” Małgorzaty Strękowskiej-Zaremby [KL dzieciom]

dom-nie-z-tej-ziemi-okładka (1)

Marysia to stroniąca od rówieśników dziewczynka, która całe dnie spędza w krzakach lub na drzewie, obserwując tytułowy „dom nie z tej ziemi” i jego mieszkańców. W jej oczach budynek wyróżnia się na tle pozostałych: nigdy nie pada nad nim deszcz, rzuca cień do wewnątrz, wypełniając nim wszystkie pokoje, w środku pada śnieg. Nieraz dziewczynce przydarza się spaść z punktu obserwacyjnego i nabić sobie guza. Pewnego razu zauważa ją Daniel, chłopak z sąsiedztwa, który na początku nie dostrzega wyjątkowości budynku, ale – nauczony przez Marysię widzieć i słyszeć – chce pomóc dziewczynie w odkryciu tajemnicy, którą kryją ściany domu. Tak zaczyna się wspólna przygoda. W jej trakcie bohaterowie spróbują „odczarować” dom zmieniający swoich lokatorów, wejdą do środka i pokonają wiele przeszkód, by wreszcie odkryć jego straszną tajemnicę. Jak się bowiem okazuje, w domu grasuje „lew”, czyli ojciec, który w napadach agresji bije swoje dzieci. Dopiero na końcu czytelnik odkrywa, że jednym z nich jest Marysia, której skrzętnie ukrywane siniaki i guzy to efekty przemocy domowej.

Mój tata jest jak lew

Dzieci uwielbiają przesadę, również wyolbrzymianie zalet swoich rodziców. Przykładem może być książka „Tata” Toona Tellegena (Dwie Siostry 2016). W oczach Marysi jej tata staje się lwem, jednak metafora silnego, odważnego ssaka, króla wszystkich zwierząt zostaje odwrócona – ojcu wyrasta grzywa, zęby zamieniają się w kły, a ręce w łapy, którymi dosięga i rani swoje dzieci. Jego roznoszący się po całym domu ryk paraliżuje mamę, przez co nie może obronić swoich pociech, a „zły” dom pilnuje, aby odgłosy przemocy nie opuściły jego ścian. Wszystko dzieje się dlatego, że – jak mówi Marysia – „dom zmienia niektórych w potwory”. Podobnego ojca widzieliśmy już w „Złym panu” Gro Dahle i Sveina Nyhusa (EneDueRabe 2013) czy „Musie jabłkowym” Klaasa Verplancke (Dwie Siostry 2016). Świetnie, że również w polskiej literaturze dziecięcej nie brakuje takiej pozycji, dzięki której autorka nie tylko otwiera czytelnikowi oczy na, często niezauważalny na pierwszy rzut oka, problem, ale również silnie angażuje go w wydarzenia za pomocą pogłębionych opisów stanów uczuciowych bohaterów.

dom_ilustracja1

Serce bije w rytmie bicia

Bicie serca to motyw przewodni powieści. Opis fizjologii dziecięcej, zarówno przestraszonej Marysi, jak i odważnego Daniela, pojawia się na wielu stronach książki, nie o wszystkim bowiem można powiedzieć wprost, nie wszystko jest w stanie pojąć dziecięcy rozum, a serce reaguje zawsze: „Jej serce załomotało. Nic dziwnego. Żeby opowiedzieć o wszystkich tajemnicach t e g o domu, trzeba było mieć serce chronione twardym pancerzem, a nie takie zwyczajne, w kruchej jak ptasie jajko skorupce”. Parafrazując słowa Janusza Korczaka [1], autorka podkreśla rozmiar uniwersum emocjonalnego młodego człowieka, o wiele większego niż dorosłych. Serce bowiem jest niezwykle wrażliwe i łatwo poddaje się złemu wpływowi. Bita przez ojca-lwa Marysia chciała nawet „żyć dalej bez serca, bo gdy się nie ma serca, widzi się mniej i mniej czuje”.

Od baśni do horroru

W swojej powieści Strękowska-Zaremba w interesujący sposób przeplata ze sobą różne konwencje literackie, tworząc nie tylko powieść obyczajową zaangażowaną społecznie, ale również wplatając w narrację elementy baśni, horroru i powieści przygodowej. Dom jest bowiem „tak samo tajemniczy i złowrogi jak chatka z piernika Baby-Jagi, chociaż nie stoi na kurzej nóżce”, chronią go groźne krasnoludki, a w środku kryje się potworny lew. Co tym bardziej niepokojące, akcja rozgrywa się w okolicy ulic Radosnej, Słonecznej i Pogodnej. Idylliczne otoczenie silnie kontrastuje z wydarzeniami, które mają miejsce. Z jednej strony grozę tworzą elementy potworności samego budynku, panująca w nim ciemność i czyste zło nakłaniające tatę do krzywdzenia innych, z drugiej – decyzja Daniela o udziale w tej ekscytującej „przygodzie”, jak sam nazywa odkrywanie tajemnic domu (liczy bowiem na „walkę z zastępami krasnoludków i smoków”). Czytelnik zostaje wciągnięty w porywające śledztwo, którego istoty – podobnie jak w powieści kryminalnej – nie jest w stanie jasno określić aż do samego końca. W odpowiednim odbiorze czytelniczym pomagają ilustracje Daniela de Latoura, który wykorzystał tylko trzy kolory: biały, czarny i żółty. Za ich pomocą ukazuje dynamiczne, opierające się na silnych kontrastach wydarzenia, obrazując uczucia bohaterów, takie jak strach, podniecenie, smutek i szczęście.

dom_ilsutracja2

To tylko książka

Niezwykle silne przesłanie autorka formułuje w ostatnich zdaniach powieści. Książkę można po przeczytaniu odłożyć na półkę, zapominając o opisanej tragedii, ale podobne sytuacje będą działy się cały czas. Jak mówi Daniel, „w domach powinno być ciepło, przytulnie i bezpiecznie”. Powinniśmy życzyć sobie tego wszyscy, ale jednocześnie być świadomi, że nie wszędzie tak jest i zwracać uwagę na osobliwe, często drobne zachowania i gesty. Jak pisze Strękowska-Zaremba, „co może choćby najbardziej rozpaczliwy krzyk, gdy nikt go nie słyszy?”. W odpowiednim słyszeniu i widzeniu może pomóc właśnie „Dom nie z tej ziemi”.

 

Przypis:

[1] Korczak miał powiedzieć: „Kiedy jesteście zmęczeni i źli, wtedy kiedy dzieci są nieznośne i wyprowadzają was z równowagi, wtedy kiedy gniewacie się i krzyczycie, wtedy, kiedy chcecie karać w uniesieniu – pamiętajcie o zalęknionym, szybko bijącym sercu dziecka”. Świetnie widać to w filmie Andrzeja Wajdy („Korczak” 1990), choć w scenariuszu słowa zostały lekko zmienione.

Książka:

Małgorzata Strękowska-Zaremba, „Dom nie z tej ziemi”, il. Daniel de Latour, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

W poszukiwaniu straconego szczęścia. O „Tyczce w Krainie Szczęścia” Martina Widmarka i Emilii Dziubak [KL dzieciom]

okladka_tyczka

Gdy mały Daniel nie może zasnąć, jego opiekunka Julia opowiada mu historię ze swojego dzieciństwa, inspirowaną perłą z noszonego przez nią pierścionka (czyżby subtelne nawiązanie do Proustowskich magdalenek?). Kobieta wspomina, że pewnego dnia zaginął jej ukochany starszy brat Tomek, a rodzice, aby pocieszyć córkę, podarowali jej czerwone sanki. Mimo ponurego nastroju, Julia wybrała się na przejażdżkę, która niespodziewanie zakończyła się w tytułowej Krainie Szczęścia. Tam bohaterka, skurczywszy się do niewielkich rozmiarów, zostaje nazwana przez zamieszkujące świat owady Tyczką. Bawi się wspaniale, bo jak mówi ubrany we frak chrząszcz, pan Jacobi – „w Krainie Szczęścia wszyscy ciągle się cieszą, od rana do wieczora”. I rzeczywiście, dziewczynka spędza wspaniały dzień, zapominając na chwilę o smutku spowodowanym zniknięciem brata. Niestety, nic nie trwa wiecznie, również szczęście Tyczki – następnego ranka zły Krab zmusza ją do pracy przy wydobywaniu pereł. Jak się bowiem okazuje, zastraszony chrząszcz co roku dostarcza mu nowe dziecko do pracy. Tak też do Krainy Szczęścia trafił Tomek i inne dzieci, które spotyka bohaterka. Dzięki pomysłowości i odwadze Tyczki-Julii wspólnymi siłami udaje im się pokonać Kraba i wrócić do domu.

tyczka_ilustracja1

Powrót do (Dzieci) korzeni

„Tyczka w Krainie Szczęścia” to pierwsza wspólna praca szwedzkiego autora Martina Widmarka (twórcy m.in. popularnej w Polsce serii „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai” wydawanej przez Zakamarki) i wielokrotnie nagradzanej ilustratorki Emilii Dziubak. Zarówno na poziomie tekstu, jak i ilustracji jest to historia mocno osadzona w świecie natury: woda, kwiaty, owady i inne zwierzęta zaludniają karty książki, przywołując na myśl klasykę literatury dziecięcej i książki obrazkowej. W szwedzko-polskim projekcie pobrzmiewa tradycja picturebooków z końca XIX i początku XX w. (choć wtedy nikt ich tak nie nazywał). Twórczość Szwedki Elsy Beskow (1874–1953), której książki, takie jak „Słoneczne jajo” (Zakamarki, 2010), ukazują dziecięcych bohaterów w zetknięciu z mniej lub bardziej fantastyczną naturą, czy dzieła Niemki Sibylle von Olfers (1881–1916) wydane po raz pierwszy po polsku w 2016 r. przez Przygotowalnię („Dzieci korzeni” [1] i „Wietrzyk”), wydają się silną inspiracją zarówno dla Widmarka, jak i dla Dziubak. O ile wznawiane dzieła sprzed stu lat nabierają wartości kolekcjonerskiej czy nostalgicznej, o tyle „Tyczka w Krainie Szczęścia” zdecydowanie jest opowieścią współczesną, odzwierciedlającą nie tylko fantazję dziecka, lecz także jego emocje, takie jak ciekawość, otwartość i ufność, czy też smutek i strach.

tyczka_ilustracja2

Inspiracje i trawestacje

W warstwie tekstowej można również dostrzec grę z konwencją baśni literackiej, w tym z „Calineczką” i „Królową Śniegu” Hansa Christiana Andersena. Tyczka, malutka dziewczynka otoczona owadami i innymi zwierzętami, wydaje się równie bezsilna jak tytułowa bohaterka pierwszej baśni. Z drugiej strony (podobnie jak Gerda) pokonuje złego Kraba (Królową Śniegu) i uwalnia Tomka (Kaja) oraz inne dzieci. Tradycja Andersenowska przejawia się także w nastroju opowieści, zmieniającym się dynamicznie wraz z kolejnymi sytuacjami, którym Tyczka musi stawić czoła. Również ilustracje Dziubak, choć zwykle jasne i ciepłe, miejscami stają się mroczne i niepokojące. Warto też przywołać słowa Widmarka, który powiedział, że po raz pierwszy podczas pisania inspirował się muzyką: na początku, kiedy wszystko miało być „smutne i ponure”, słuchał Bacha; potem, gdy Tyczka trafia do Krainy Szczęścia – Mozarta [2]. Kolejną nasuwającą się inspiracją, wskazaną również przez wydawcę, jest „Alicja w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla, której echa pobrzmiewają w opowieści. Mimo obecności wielu tradycji kulturowych, „Tyczka w Krainie Szczęścia” to tekst świeży i zaskakujący, przekształcający klasyczne motywy i stosujący rozwiązania literackie i artystyczne, które z pewnością zainteresują współczesnego czytelnika, zarówno dziecięcego, jak i dorosłego.

tyczka_ilustracja3

W Krainie Szczęścia wszyscy są (nie)szczęśliwi

Pewne zabiegi autorskie zastosowane przez Widmarka i Dziubak mogą zaskakiwać i zachęcić do dyskusji. Podróż Julii-Tyczki i jej przygody w Krainie Szczęścia tylko z pozoru są klasyczną baśnią literacką. Napotykane przez bohaterkę owady to dziwne stworzenia. Zastraszony przez Kraba pan Jacobi często przekręca słowa, co budzi rozbawienie (zamiast „kapelusz” mówi „jubileusz”, zamiast „krówka” – „mrówka”), jednak pewne gry słowne zalatują makabrą („truskawki i jagody” to „pruskawki i bijgody”, na widok zupy mówi: „Jedz trupa, Tyczko”). Te niepokojące zmiany na poziomie języka (przywołujące na myśl gry słowne Carrolla), dopełnione postacią strasznego Kraba wykorzystującego do pracy porwane dzieci, znajdują odzwierciedlenie w ilustracjach Dziubak. W książce zobaczymy więc, jak Julia płacze rzewnymi łzami po stracie brata, wielki Krab góruje nad wszystkimi postaciami, a wyławianie pereł to niebezpieczne nurkowanie w głębinie. W dodatku stwierdzenie pana Jacobiego: „Nikomu nie jest smutno w Krainie Szczęścia” w oczywisty sposób zostaje podane w wątpliwość, skoro dzieci są tam więzione wbrew woli, a owady terroryzowane przez Kraba. Widmark podejmuje więc filozoficzny problem opozycji szczęścia i nieszczęścia: czy jedno może istnieć bez drugiego? „Tyczka w Krainie Szczęścia” zawiera w sobie odpowiedź przeczącą, dając czytelnikowi obraz skomplikowanego świata ludzkich uczuć, nieobcych zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Właśnie w tym tkwi siła tej książki.

Przypisy:

[1]Recenzję „Dzieci Korzeni” można przeczytać w archiwalnym numerze „KL”.
[2] „Tyczka w Krainie Szczęścia” – book trailer, prod. Instytut Polski w Sztokholmie.
Jesienią nakładem wydawnictwa Mamania ukaże się druga książka duetu Widmark/Dziubak – „Dom, który się przebudził”.

Książka:

Martin Widmark, il. Emilia Dziubak, „Tyczka w Krainie Szczęścia”, przeł. Marta Dybula, wyd. Mamania 2017.

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.