[Azja w zbliżeniu] Dlaczego Kazachstan „zdradził” Rosję?

Sojusznicze więzi Kazachstanu z Rosją wcale nie są tak oczywiste, jak może się to wydawać. Napaść na Ukrainę zapaliła w Nur-Sułtan, stolicy Kazachstanu, czerwone światełko ostrzegawcze. Przy tak licznej grupie ludności rosyjskojęzycznej, która mieszka w tym kraju, podobny scenariusz nie jest niemożliwy.

Północne ziemie Kazachstanu to obszary zasiedlane w latach istnienia Związku Sowieckiego przez ludność deportowaną z obszarów dzisiejszej Ukrainy, Białorusi, także Rosji. Duże grupy ludności rosyjskojęzycznej trafiły na kazachskie stepy także w ramach rolniczego zagospodarowywania celiny, czyli ziem północnego Kazachstanu. Powstawały tam kołchozy i sowchozy, w których pracowali zarówno zesłańcy, jak i ludzie, którzy trafili do ówczesnej Kazachskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w poszukiwaniu pracy i miejsca do życia. 

W większości osadnicy ci oraz zesłańcy wywodzili się ze środowisk rosyjskojęzycznych. Spora część ludności rosyjskojęzycznej na terenie Azji Centralnej nie przyjęła upadku Związku Sowieckiego z entuzjazmem. Odrodzenie kazachskiej państwowości zostało przez nich uznane za zagrożenie.

Moskwa uzurpuje sobie prawo do ingerencji 

Poczucie wyimaginowanego zagrożenia, obcości wobec azjatyckiej kultury Kazachów, a także podsycana sztucznie wrogość wobec odrodzenia tradycji, kultury i religii islamskiej sprawiły, że ludność rosyjskojęzyczna zaczęła opuszczać Kazachstan. Dla Moskwy był to znak – oczywiście przedstawiany propagandowo w sposób kłamliwy, że ludność ta jest dyskryminowana i prześladowana. To dało początek polityczno-militarnej doktrynie rosyjskiej, która powiada, że tam, gdzie mieszka ludność rosyjskojęzyczna, tam Rosja ma prawo ingerencji. Szczególnie wtedy, gdy uzna, iż ludność ta jest w jakikolwiek sposób prześladowana. 

W kontekście kremlowskiej polityki dążącej do scalenia ziem byłego imperium carskiego i sowieckiego jakiekolwiek niepokoje na tle narodowościowym – rzeczywiste czy wymyślone przez rosyjską propagandę – mogą stanowić pretekst do interwencji zbrojnej.

I w tym miejscu warto przypomnieć podstawowe zasady prowadzenia polityki wewnętrznej przez byłego prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa. Uznał on, iż podstawą budowania współczesnego Kazachstanu musi być międzyetniczna harmonia. Kazachstan to tygiel narodowości i etnosów, społeczeństwo, które powstało nie w wyniku naturalnych dla ludzkości migracji, ale w efekcie sowieckiej inżynierii społecznej realizowanej za pomocą przymusowych przesiedleń. Dość powiedzieć, że w państwie kazachskim mieszka obecnie ponad sto narodowości. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by dostrzec zagrożenia wynikające z ewentualnych konfliktów narodowościowych w tak zróżnicowanym społeczeństwie. Polityka międzyetnicznej harmonii – czy zgody, jak lubił mówić Nazarbajew – była jednym ze sztandarowych haseł w Kazachstanie. 

Polityka ta prowadziła niestety do nadużyć w sferze wolności i praw obywatelskich. Demokracja w dużym stopniu była fasadowa, istniały ograniczenia wolności słowa i mediów, a opozycja nie miała możliwości legalnego działania. Władze Kazachstanu uznawały jednak, że nie jest to zbyt duża cena, jaką przychodzi płacić za spokój i porządek w kraju. 

Bratnia pomoc odrzucona

To, że taki model państwa nie wszystkim odpowiadał, pokazały wydarzenia ze stycznia tego roku. Wezwanie na pomoc sił kierowanych przez Rosję uznane zostało za sygnał, iż nowy przywódca kraju Kasym-Żomart Tokajew widzi w Moskwie siłę, która wesprze Kazachstan w sytuacji konfliktu wewnętrznego. Dla Kremla była to doskonała okazja do pokazania, że bez jego pomocy młode państwowości powstałe po rozpadzie Związku Sowieckiego nie potrafią rozwiązywać swych problemów wewnętrznych.

Wojska Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym opuściły Kazachstan w połowie stycznia. Obecna decyzja władz Kazachstanu o nieuznawaniu ŁRL i DRL, a także odmowa udziału w rosyjskiej agresji na Ukrainę świadczy, że Kazachstan będzie próbował w relacjach z Rosją kontynuować politykę poprzedniego prezydenta Nursułtana Nazarbajewa. Istotą tej polityki – oprócz wspomnianej etnicznej harmonii – było utrzymywanie w miarę równego dystansu do dwóch najpotężniejszych sąsiadów – Federacji Rosyjskiej i Chin. Jednocześnie utrzymywanie powiązań gospodarczych z Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Taka polityka miała zapewnić Kazachstanowi wzrost gospodarczy, a także chronić kraj przed nadmiernym uzależnieniem od jednego z sąsiadów. Kazachskie stepy kryjące pod sobą nie tylko gaz i ropę naftową, ale także metale ziem rzadkich są cennym obszarem penetracji politycznej i gospodarczej obu sąsiadów. 

Kazachstan wyciągnął ważną lekcję z polityki Białorusi. Udział tego kraju w wojnie Rosji z Ukrainą wepchnął go w objęcia Moskwy. Stając po stronie agresora, Mińsk stał się polityczno-gospodarczą kolonią Kremla. Mińsk może w tej chwili liczyć wyłącznie na Moskwę i paru innych sojuszników w rodzaju Syrii lub Wenezueli. 

Uniknąć losu Białorusi

Kazachstan chce nadal balansować pomiędzy Rosją i Chinami. W Pekinie ma zresztą dość mocne oparcie, bowiem inwestycje chińskie w Kazachstanie przewyższają wielokrotnie rosyjskie. Poza tym, to między innymi przez Kazachstan mają wieść odnogi nowego Jedwabnego Szlaku, czyli tak ważnej dla Chin Inicjatywy Pasa i Szlaku. Z tego też względu stabilność sytuacji społeczno-politycznej w Kazachstanie jest dla Pekinu istotna. Coraz wyraźniej bowiem widać, że to Chiny, a nie Rosja, będą mieć dominujący wpływ na rozwój gospodarczy, a co za tym idzie i cywilizacyjny całej Azji Centralnej.

Ciągle jednak Kazachowie muszą pamiętać o mniejszości rosyjskojęzycznej, która stanowi około 30 procent całego społeczeństwa. Wytworzenie w tej części społeczeństwa nastrojów separatystycznych jest możliwe. Tworzenie klimatu zagrożenia dla rosyjskojęzycznych, podsycanie w tej części społeczeństwa atmosfery niepokoju i strachu jest od dawna elementem rosyjskich działań w środowiskach ludności rosyjskojęzycznej mieszkającej poza granicami Federacji Rosyjskiej. Rozpalanie takich nastrojów może dać pretekst do ingerencji w Kazachstanie i być instrumentem odbudowy imperialnej Rosji. Tego typu działania Moskwa realizowała na terenie byłego Związku Sowieckiego już wielokrotnie. Dlatego też polityka owej międzyetnicznej harmonii ma dla współczesnego Kazachstanu fundamentalne znaczenie. 

Ikona wpisu: Asian Development Bank, źródło: flickr.com

 

Pomoc humanitarna dla Ukrainy. Co możesz zrobić

Poniżej lista sprawdzonych adresów, pod którymi można zaoferować swoją pomoc. To nie wszytko, takich miejsc, organizacji czy grup jest znacznie więcej. Przedstawiamy część z nich.

 

Wpłacając pieniądze

Polski Czerwony Krzyż. Organizuje zbiórki pieniężne oraz rzeczowe. Dane na temat zbiórki pieniędzy można znaleźć na stronie https://pck.pl/.

Ukraiński Dom w Warszawie. Koordynuje pomoc wszelkiego rodzaju. Środki pieniężne można wpłacić na konto podane na tej stronie: https://ukrainskidom.pl/.

Stowarzyszenie Homo Faber. Koordynuje pomoc finansową, rzeczową, wolontariat, kontaktuje uchodźców z osobami, które chcą zaoferować im zakwaterowanie. Informacje na stronie https://www.hf.org.pl/ao/index.php?id=2553.

Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Organizacja pozarządowa świadcząca pomoc humanitarną poza granicami Polski, na przykład koordynuje ewakuację ludności, organizuje pomoc psychologiczną dla dzieci. Wpłat można dokonywać przez stronę https://pcpm.org.pl/.

Fundacja Pomagam.pl. Pieniądze mają trafić na fundusz solidarnościowy, który zasili ukraińskie organizacje zajmujące się pomocą humanitarną. Wpłat można dokonywać na zbiórkę #solidarnizUkrainą za pośrednictwem strony https://pomagam.pl/solidarnizukraina.

Caritas. Katolicka, kościelna organizacja charytatywna. Pieniądze można wpłacać na konto 77 1160 2202 0000 0000 3436 4384 z dopiskiem UKRAINA

 

Przekazując pomoc rzeczową

Lokalne oddziały PCK przyjmują żywność, kosmetyki i środki opatrunkowe. Szczegóły na ten temat można znaleźć na stronie https://pck.pl/zbiorka-darow-rzeczowych-dla-uchodzcow-z-ukrainy/

Ukraiński Dom w Warszawie. Adresy zbiórek rzeczowych znajdują się na stronie https://ukrainskidom.pl/.

Stowarzyszenie Homo Faber. Informacje na stronie https://www.hf.org.pl/ao/index.php?id=2553

 

Przyjmując uchodźców

Ukraiński Dom w Warszawie. Pośredniczy między osobami, które potrzebują lokum, i tymi, które mogą je zaoferować. Formularz dla osób, które chcą przyjąć uchodźców, znajduje się na stronie https://ukrainskidom.pl/.

Stowarzyszenie Homo Faber. Kontaktuje uchodźców z osobami, które chcą zaoferować im zakwaterowanie. Informacje na stronie https://www.hf.org.pl/ao/index.php?id=2553

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych uruchomiło stronę pomagamukrainie.gov.pl, za pośrednictwem której będzie koordynowana pomoc dla osób uciekających z Ukrainy.

 

[Sawczuk w poniedziałek] Cała Polska wspiera Ukrainę

Rosja dokonała bezprawnej i zbrodniczej inwazji militarnej na Ukrainę. Teraz Ukraińcy walczą o swój kraj. Należy im się jednoznaczne wsparcie całego demokratycznego świata.

Na pewno mogą liczyć na pomoc Polski. Polskie społeczeństwo działa wspaniale. Ludzie organizują transporty z Ukrainy do Polski, dowożą jedzenie i potrzebne artykuły na granicę, oddają krew w punktach poboru, a także szukają i udostępniają miejsca do mieszkania dla ukraińskich uchodźców.

Społeczeństwo obywatelskie działa na wysokich obrotach, ale wspaniale zareagował również biznes. Firmy wspierają swoich ukraińskich pracowników, organizując pomoc dla rodzin i wypłacając wynagrodzenia z góry. Do działania włączyło się PKP, które za darmo przewozi Ukraińców, a także spółki telekomunikacyjne, które obniżyły stawki za kontakty z Ukrainą. Jest także wiele innych inicjatyw.

Odpowiedzialnie zachowali się politycy. Wszystkie polskie partie głównego nurtu zajmują jednoznaczne stanowisko w sprawie ataku Rosji na Ukrainę i pomocy uchodźcom. Prezydent Andrzej Duda wyraził w orędziu przekonanie, że musimy wykazać solidarność wobec Ukraińców uciekających przed wojną i udzielić im wszelkiej możliwej pomocy. Podobnie wypowiadał się premier Morawiecki i inni przedstawiciele obozu rządzącego, co kontrastowało z dotychczasową polityką PiS-u wobec uchodźców.

Światowi pomagierzy Putina

To ważne, ponieważ wcale nie musiało tak być. W światowej debacie publicznej nietrudno znaleźć nurt, w którym usprawiedliwia się przemoc Putina. Tradycyjnie w tym kierunku szła światowa skrajna prawica. O zachowanie neutralności apelowała Marine Le Pen. Inwazję Rosji na Ukrainę relatywizował Donald Trump. Prorosyjskie treści można było tradycyjnie znaleźć na kanale amerykańskiej prawicy Fox News, gdzie znany publicysta Tucker Carlson ciepło wyrażał się o Putinie, a niechętnie o Ukrainie. Na Węgrzech podobne treści można było znaleźć w publicznej telewizji.

Jak często bywa w takich sytuacjach, dobrze rymowały się głosy zachodniej skrajnej prawicy i skrajnej lewicy. Działania Putina usprawiedliwiano w popularnym magazynie amerykańskich socjalistów „Jacobin”, którego autorzy doszukiwali się przyczyn agresji w postawie NATO. Również słynny intelektualista Noam Chomsky powtarzał nieprawdziwe rosyjskie przesłanie, zgodnie z którym Rosja broni się przed NATO. Jeremy Corbyn, były szef brytyjskiej Partii Pracy, ogłosił, że Rosja powinna wycofać się z Ukrainy i potrzebny jest powrót do dyplomacji, natomiast NATO powinno odrzucić możliwość rozszerzenia na wschód. Kontrastowała z tym postawa Keira Starmera, obecnego szefa Partii Pracy, który jednoznacznie potępił agresję Rosji, oraz burmistrza Londynu z tej samej partii, który opowiedział się za zajęciem londyńskich pustostanów rosyjskich oligarchów.

Fałszowaniem prawdziwego obrazu inwazji zajęła się zresztą cała grupa popularnych intelektualistów. Naomi Klein w czasie bombardowania Kijowa przez Rosję udostępniła na Twitterze artykuł, którego autorka przekonywała, że NATO powinno się wycofać z naszego regionu. Publicysta i działacz lewicowy Owen Jones zastanawiał się, czy nie należałoby utworzyć „neutralnej strefy buforowej” między Rosją a NATO, zupełnie pomijając kwestię autonomii społeczeństw naszego regionu. Janis Warufakis, były minister finansów Grecji z Syrizy i założyciel organizacji DiEM25, powiedział, że NATO „należy potępić za wytworzenie warunków do eskapady Putina” i powinno trzymać się ono „z dala od Europy, w tym od Europy Wschodniej”, w czym poparł go ekonomista Jason Hickel, zwykle argumentujący na rzecz gospodarki postwzrostu. W „The Financial Times” o odpowiedzialności NATO za konflikt i „uzasadnionych interesach Rosji w zakresie bezpieczeństwa” pisał ekonomista od terapii szokowej Jeffrey Sachs, a przyklasnęła temu ekonomistka od przedsiębiorczego państwa Mariana Mazzucato. Zajmująca się zieloną gospodarką ekonomistka Ann Pettifor pisała na Twitterze o „obu stronach” konfliktu, do którego miał doprowadzić rosyjski i ukraiński nacjonalizm, w której to sprawie powołała się na styczniowy artykuł Adama Tooze’a, znanego historyka gospodarki. Sam Tooze już w czasie inwazji przestrzegał przed spiralą konfliktu – nie dopowiadając, że przerwać może ją albo wycofanie się Rosji albo pozwolenie Putinowi na przemoc.

Inwazję na Ukrainę poparł moskiewski patriarcha kościoła prawosławnego Cyryl, natomiast watykański sekretarz stanu kardynał Pietro Parolin wypowiedział się w takim tonie, jakby nie do końca było jasne, kto kogo zaatakował. Potem nieco lepsze stanowisko zajął papież Franciszek, choć nie potwierdził wprost odpowiedzialności Rosji za inwazję. Również niektórzy z wymienionych wyżej zachodnich intelektualistów zrewidowali stanowisko albo pokasowali swoje niemądre wpisy, między innymi pod wpływem krytyki polskich internautów i polityków. Z kolei analitycy internetu zwracali uwagę, że konta w mediach społecznościowych, które w przeszłości publikowały treści antyszczepionkowe, teraz przeszły na przedstawianie prorosyjskiej narracji w sprawie ataku na Ukrainę.

W Polsce podobnego rodzaju wypowiedzi zdarzały się na marginesach polityki. Janusz Korwin-Mikke z Konfederacji w czasie inwazji Rosji na Ukrainę powołał się na kanał telewizyjny Russia Today, będący medium rosyjskiej propagandy, który został zakazany w Polsce decyzją KRRiT. Z antyukraińskim przekazem występował też inny poseł Konfederacji, Grzegorz Braun. Obaj powinni zostać wyrzuceni z klubu parlamentarnego, ale ich działanie nie spotkało się na razie z oficjalnymi krokami ze strony Konfederacji, z czego należy wyciągnąć odpowiednie wnioski. Z kolei lider Agrounii Michał Kołodziejczak w osobliwych wpisach w mediach społecznościowych przykładał się do wytworzenia nieuzasadnionej paniki, że na stacjach benzynowych może zabraknąć benzyny.

Zmienni jak Niemcy

W ostatnich dniach szczególną uwagę opinii publicznej zwracała postawa Niemiec. Bo też niemal wszystko, co robili Niemcy w początkowych dniach inwazji, podważało ich pozycję poważnego partnera na arenie międzynarodowej. Nasz zachodni sąsiad odgrywał rolę hamulcowego w sprawie sankcji na Rosję, a także z ogromnym opóźnieniem i w zgoła komicznych okolicznościach dostarczył Ukrainie 5 tysięcy hełmów obiecanych jeszcze w styczniu. Niemcy zgodziły się zatrzymać certyfikację gazociągu Nord Stream 2, ale poza tym wydawali się w nowej sytuacji kompletnie zagubieni.

Pojawiły się głosy samokrytyki. Dowódca niemieckiej armii opublikował na portalu LinkedIn [sic!] wpis, w którym pomstował na stan tejże armii, która wedle jego relacji nie jest w stanie w niczym pomóc politykom. Annegret Kramp-Karrenbauer, szefowa niemieckiej CDU w latach 2018–2021, biadała nad historyczną porażką niemieckiej polityki, która nie była w stanie zatrzymać Putina. Jednak według szokującej relacji ukraińskiego ambasadora w Berlinie niemieccy ministrowie mieli mu powiedzieć w trakcie inwazji, że na tym etapie nie ma sensu udzielać pomocy Ukrainie, ponieważ upadnie ona w ciągu kilku godzin. A to wszystko nie licząc wieloletniej uległości Niemiec wobec Rosji i rosnącego uzależnienia ich gospodarki od rosyjskich surowców.

Dopiero trzeciego dnia inwazji i pod wpływem powszechnej krytyki Niemcy zgodziły się przekazać Ukrainie uzbrojenie, na co wcześniej nie było zgody. Wreszcie, kanclerz Scholz powiedział, że rosyjska inwazja stanowi punkt zwrotny, obowiązkiem Niemiec jest zaś pomóc Ukrainie obronić się przed Rosją. W niedzielę miało miejsce nadzwyczajne posiedzenie niemieckiego parlamentu, na którym Scholz ogłosił głęboką zmianę niemieckiej polityki zagranicznej i obronnej, w tym zwiększenie wydatków na zbrojenia i działania na rzecz uniezależnienia energetyki od Rosji.

Polska w głównym nurcie UE

Teraz ważne, co będzie dalej. Postawa Polaków napawała dotąd optymizmem, jednak wraz ze wzrostem liczby uchodźców pomoc indywidualna i społeczna samoorganizacja może być mniej wydolna, a coraz ważniejsza będzie pomoc organizowana przez rząd. Nie można dopuścić do sytuacji, w której ośrodki recepcyjne będą przeciążone i zabraknie środków do pomocy humanitarnej.

Jeśli chodzi o kontekst międzynarodowy, inwazja Rosji na Ukrainę pokazuje, że ostrzeżenia krajów Europy Środkowej i Wschodniej przed agresywną polityką Putina były uzasadnione. To daje nam wiarygodność i siłę, którą należy wykorzystać w celu ulepszenia polityki UE. Na polskiej prawicy już pojawiła się narracja, że zwrot w niemieckiej polityce dokonał się między innymi pod wpływem nacisków premiera Morawieckiego.

Jeśli przyjąć, że Polska przyczyniła się do zmiany niemieckiej perspektywy na naszą korzyść, byłby to koronny dowód, że miejsce Polski jest w centrum europejskiej polityki, a nie na jej marginesach wraz z Le Pen i Salvinim. Polski rząd powinien zatem odciąć się od europejskiej skrajnej prawicy, z którą utrzymywał dotąd coraz bliższe relacje, a która ma nastawienie prorosyjskie, aby skutecznie współkształtować główny nurt europejskiej polityki – w interesie Polski.

 

Czy szokująca agresja Putina obudzi Zachód?

Dziś można powiedzieć, że było wiele sygnałów. Retoryka Kremla – skierowana tak do rosyjskich odbiorców, jak i do opinii publicznej poza Rosją – stawała się od lat coraz bardziej mocarstwowa i antyzachodnia. Ukraina była w tej narracji stale obecna jako część nacjonalistycznego, wielkorosyjskiego, autorytarnego projektu reżimu Putina. W tym sposobie myślenia nie było miejsca na Ukrainę, która prowadziłaby politykę niezależną od Rosji i odniosła gospodarczy sukces.

Wedle słów prezydenta Rosji największą katastrofą geopolityczną jego czasów był rozpad ZSRR. W ramach zemsty i przez analogię – dla nas, ludzi Zachodu, taką tragedią ma być rozpad istniejącego ładu międzynarodowego, w tym upadek liberalnej demokracji.

Według wyobrażeń Władimira Putina, Rosja nie może pogodzić się z dołączeniem dawnych państw bloku wschodniego do NATO czy Unii Europejskiej. Jak głosi memorandum opublikowane niedawno przez Rosję, Putin domaga się powrotu relacji międzynarodowych do rzeczywistości sprzed 1997 roku – wtedy zawarto porozumienie o współpracy i bezpieczeństwie między Federacją Rosyjską z Sojuszem Północnoatlantyckim. Skoro według Putina takiej współpracy być nie może – dla nas też nie ma powrotu do lat dziewięćdziesiątych i będziemy rozszerzającym się Sojuszem.

Putin doszedł do władzy za późno, dlatego nie mógł sabotować drogi na Zachód krajów bałtyckich oraz tych z Europy Środkowej. Lecz w 2004 roku, kiedy był już prezydentem, a Ukraina wybrała drogę w tym samym kierunku, przelała się czara goryczy. Wydarzenia na kijowskim Majdanie z zimy 2013/2014 były dla Putina jak koszmarny sen.

Odpowiedzią Kremla była wojna propagandowa i ta zupełnie realna, trwająca od 2014 roku na wschodzie Ukrainy – aneksja Krymu, utworzenie i wspieranie samozwańczych republik w ukraińskich obwodach ługańskim i donieckim. Była nią także aktywność militarna w Gruzji czy Syrii, zacieśnianie zależności Białorusi od Rosji oraz wzmożona działalność dezinformacyjna między innymi w krajach Unii Europejskiej, Stanach Zjednoczonych i na Bałkanach.

Dziś Ukraina jest na pierwszej linii frontu, a Władimir Putin wyłożył karty na stół. Moskwa zaskoczyła wielu komentatorów – nie zdecydowała się na powolne militarno-gospodarcze dręczenie Ukrainy i dalsze podminowywanie liberalizmu w Europie i USA. Zamiast tego, Rosja dokonała inwazji na Ukrainę i otwarcie prowadzi wojnę w Europie, a ryzyko agresji, będące dotąd codziennością dla Ukrainy i krajów kaukaskich – dziś staje się bardziej realne w krajach nadbałtyckich i w Europie Środkowej.

Zachód zbyt długo ignorował prowokacje Putina. Prowadzona przez niego dotąd „wojna hybrydowa” okazała się zbyt nieczytelna, podobnie jak wulgarna wizja historii przedstawiana w jego wystąpieniach. Czy otwarty atak na Ukrainę będzie wystarczającym szokiem, aby obudzić Zachód i skłonić go do bardziej zdecydowanych działań wobec reżimu Putina?

 

Głównym wrogiem Putina jest demokracja

O wojnie Rosji z Zachodem mówi się od lat. Tyle że miała to być wojna inna niż te, które znamy z historii. Polegać miała na sianu chaosu i destabilizacji, manipulacjach, budzeniu niepokojów społecznych. To wojna, która już trwa, o czym mówili co jakiś czas eksperci. Wskazywali oni na armie trolli internetowych, opisywali też scenariusze cyberataków, które nie polegałyby na zrzucaniu bomb, tylko odcinaniu państw od prądu.

Wybuchła jednak wojna konwencjonalna. Wojsko rosyjskie wkroczyło na terytorium Ukrainy, zaatakowało rakietami obiekty w ukraińskich miastach. Poprzedziło ją wystąpienie agresora, Władimira Putina, które nie pozostawiało złudzeń w kwestii tego, co się dzieje. Rosyjski przywódca otwarcie zaatakował suwerenne państwo.

Zaatakował państwo europejskie, z aspiracjami przystąpieniado UE i NATO. 62–73 procent Ukraińców (w zależności od badań) popiera przystąpienie do NATO, 68 procent – do Unii Europejskiej.

Jak przekonuje ukraiński publicysta Mykoła Riabczuk, Putin atakuje Ukrainę nie dlatego, że czuje się zagrożony przez NATO, o którym wciąż mówi. W rzeczywistości czuje się zagrożony przez wolną, demokratyczną i zamożną Ukrainę, która swoim istnieniem podważa putinizm, pokazując Rosjanom, że alternatywny, europejski model rozwoju jest możliwy.

Dlatego powiedzieć, że Putin zaatakował Ukrainę, to za mało. Putin zaatakował Zachód. Czyli nas wszystkich. Chce cofnąć czas, zdusić znienawidzone wartości, demokrację, wolność, prawa obywatelskie. Chce nam pokazać, że to jest nic nie warte. Że jak pomyślimy sobie za dużo, to rosyjski niedźwiedź wstanie i przywróci porządek.

Nie on jeden ma imperialne marzenia. Walczące o dominację w swoim regionie Chiny mogą pomóc mu zasiać chaos na całym świecie.

 

Zachód musi uznać Rosję za wroga

Stało się to, co część komentatorów – w tym niżej podpisani – uznawała za najmniej prawdopodobny scenariusz: pełnoskalowa inwazja na Ukrainę. Jej celem, jak powiedział Władimir Putin, jest „pełna demilitaryzacja Ukrainy”, co w praktyce oznacza obalenie rządu w Kijowie.

Za niewiarą w taki scenariusz stało kilka powodów. Wśród nich były polityczne i gospodarcze koszty inwazji dla Kremla, w tym groźba głębszej izolacji reżimu na Zachodzie, a także wzrost frustracji społecznej wśród Rosjan. Przede wszystkim jednak stanowisko sceptyczne wobec możliwości inwazji sugerowała racjonalność. Wydawało się, że pełnoskalowa inwazja jedynie ograniczy, a nie poszerzy, pole manewru dla Kremla.

Takie myślenie opierało się na założeniu, że Kreml dba przede wszystkim o swoje bezpieczeństwo. Na takiej podstawie można było przyjąć założenie, że Rosjanie tylko blefują, a ich celem jest sprawdzenie reakcji Zachodu bądź wymuszenie na Kijowie przestrzegania porozumień mińskich, czyli przyznanie specjalnego statusu dwóm samozwańczym republikom we wschodniej Ukrainie.

Kreml nie pogodzi się z istnieniem niepodległej Ukrainy

Okazało się jednak, że dla Putina problemem jest istnienie niezależnej Ukrainy. Nie dopuszcza on zasady samostanowienia narodów ani podmiotowości demokratycznego społeczeństwa. W konsekwencji buduje również coraz ostrzejszy reżim wobec własnych obywateli. 24 lutego Władimir Putin wygłosił orędzie, z którego wynika, że chce odgrywać rolę „zbieracza ziem ruskich”. Niepodległa Ukraina, która prowadzi własną politykę, niezależnie od decyzji Kremla, jest więc dla niego aberracją.

Uczynił już wiele kroków, aby kontrolować Białoruś. Wraz z trwałym rozlokowaniem rosyjskich wojsk w tym kraju, które następnie posłużyły do ataku na Ukrainę, Łukaszenka został całkowicie podporządkowany Rosji. Do zjednoczenia „trójjedynego” narodu, o którym majaczył w lipcu zeszłego roku Putin, została więc tylko Ukraina.

Jest zatem nieprawdą, że gdyby Ukrainie zamknięto drogę do NATO, a wojska NATO zostałyby wycofane z krajów byłego bloku socjalistycznego, czego domagał się Putin, doszłoby do odprężenia w relacjach Zachód–Rosja. Rosyjska agresja na Ukrainę i tak miałaby miejsce, być może nieco później.

Zachód powinien przejąć inicjatywę

Obecna sytuacja pokazuje szereg błędów, jakie popełniono w polityce wobec Rosji. Błędem było traktowanie Rosji jako racjonalnego gracza, energetyczne uzależnienie Europy od Rosji, traktowanie rosyjskich oligarchów jak zwykłych biznesmenów. W rzeczywistości Putin nie jest dla Zachodu trudnym partnerem ani rywalem, lecz wrogiem, który chce obalić pozimnowojenny porządek międzynarodowy i wykazuje tęsknotę za sowieckim imperium.

Rosja zapłaciła niską cenę za aneksję Krymu i wojnę w Donbasie. Część sankcji okazała się iluzoryczna. Teraz jest lepiej przygotowana, a Putin z pewnością wkalkulował ewentualne sankcje w koszty inwazji. Dlatego odpowiedź powinna przerosnąć jego oczekiwania. Rosja powinna zostać odłączona od międzynarodowego systemu bankowego, a bezprecedensowe sankcje powinny objąć rosyjskich oligarchów wraz z rodzinami, w tym ich zachodnie majątki, ale także zwykłych Rosjan, którzy wciąż w większości popierają politykę Putina. Europa musi przyspieszyć proces transformacji energetycznej i jak najszybciej uniezależnić się od rosyjskich surowców, włącznie z nieodwracalnym porzuceniem gazociągu Nord Stream 2. Do tego potrzebne jest ogromne wsparcie gospodarcze, polityczne, militarne dla Ukrainy. Kijów powinien mieć wytyczoną ścieżkę akcesji do Unii Europejskiej i NATO.

Łącznie cel tych działań powinien być następujący: Zachód musi wreszcie przejąć inicjatywę, a nie jedynie reagować na ciosy Kremla. Powinien wejść w tryb hybrydowej konfrontacji z Rosją. Za to przyjdzie nam zapłacić, chociażby w postaci cen energii. Jednak Unia Europejska to jeden z najbogatszych bloków państw na świecie, Stany Zjednoczone wciąż są supermocarstwem. Cena odparcia Rosji będzie wysoka, ale i tak nieproporcjonalnie niższa od alternatywy – wojny i śmierć w środku Europy. Innego języka Putin nie rozumie, przed niczym innym się nie cofnie, a kompromis uzna za słabość.

 

Atak Rosji na Ukrainę. Pięć najważniejszych wniosków dla Polski

Zawyły syreny alarmowe w Kijowie i innych miastach Ukrainy. Na miasta spadają bomby, rodziny ukrywają się w schronach. Obudziliśmy się w innym świecie. Skończyło się trzydzieści lat pokoju w naszym regionie.

Do ostatniej chwili żywiliśmy nadzieję, że konwencjonalna wojna nie wybuchnie. Kto szczerze pragnie pokoju, gotowy był żywić złudzenia bardzo długo, do samego końca. Głupota? Nie, to pragnienie spokoju podzielane przez większość zwykłych ludzi. Agresja Rosji na Ukrainę zmienia jednak wszystko, wpłynie na każdy aspekt naszego życia, od cen surowców przez migrację aż po poczucie bezpieczeństwa.

Co można powiedzieć na pewno w dniu, w którym wybuchła wojna i ludzie czują się zdezorientowani?

Potrzebna pełna solidarność Polaków z Ukraińcami

Po pierwsze, potrzebna jest pełna solidarność Polaków z Ukraińcami. Doskonale wiemy, co to znaczy znaleźć się w takiej sytuacji. Trzeba wspierać Ukraińców czynem i słowem – oraz sensownie tłumaczyć Zachodowi, co się stało. Nikt za nas tego nie zrobi, a niemądrych opinii na Zachodzie na temat Moskwy wciąż nie brakuje. Jednak dezinformacyjna wojna cyfrowa w Polsce także w wielu umysłach zrobiła swoje. Będziemy dalej przedmiotem jej ataku – by nas z Ukraińcami poróżnić w interesie agresora – i trzeba się na to przygotować.

Po drugie, Władimir Putin zupełnie przestał liczyć się z opinią publiczną Zachodu. Więcej, postanowił jawnie ośmieszyć całą klasę polityków, którzy do ostatniej chwili próbowali z nim dialogu dyplomatycznego. Od dawna planował działania militarne. Ostatnią „traumą” dyktatora były wydarzenia na Białorusi. Fakt, że Łukaszenko omal nie stracił władzy, musiał prezydentowi Rosji mocno dać do myślenia, jak samemu nie stracić prezydenckiego fotela. W końcu i przeciwko prezydentowi Putinowi jakiś czas temu protestowano w samej Rosji.

Wojna przeciwko… Brukseli?

A to oznacza, że – po trzecie – prezydent Putin narzucił nam nowe/stare ramy myślenia geopolitycznego. Jasno zapowiedział, że chce wywierać polityczny wpływ na cały region, który znajdował się pod panowaniem ZSRR. Taki wyznaczył sobie cel. Trzeba brać jego słowa poważnie. Dziś oznacza to tyle, że trzeba podejmować wszystkie działania międzynarodowe, aby uniemożliwić mu jego realizację. W praktyce oznaczać to powinno wygaszenie WSZYSTKICH naszych konfliktów dyplomatycznych z ostatnich lat.

W głowie się nie mieści, że Mateusz Morawiecki cztery miesiące temu groził Brukseli wojną! Mówił dokładnie: „Co się stanie, jeśli Komisja Europejska rozpocznie trzecią wojnę światową? Jeśli zaczną trzecią wojnę światową, będziemy bronić naszych praw za pomocą wszystkich narzędzi, jakimi dysponujemy”.

Tu łaskawie zakończmy cytowanie wywodów premiera. To prezentuje się dziś nie jako polityka tragifarsowa, ale po prostu jako polityka tragiczna, skrajnie szkodliwa i oderwana od geopolitycznej rzeczywistości.

Pakt Rosja–Chiny

Po czwarte, musimy sobie zdawać sprawę, że porozumienie agresywnych państw dopiero zaczęło być realizowane w praktyce. W Polsce wiele osób snuło opowieści o pakcie Ribbentrop–Mołotow w kontekście Nord Stream 2 czy niechęci Berlina do wysyłania broni. Owszem, Niemcy popełnili masę błędów w polityce zagranicznej. To oczywiste.

Jednak dziś to niedawne porozumienie prezydenta Chin z prezydentem Rosji, z zachowaniem wszystkich proporcji, może być odpowiednikiem agresywnego porozumienia z 1939 roku. Mało kto pamięta, że Władimir Putin w jednej sprawie dotrzymał słowa. Jak obiecał Xi Jinpingowi, z wojną zaczekał do końca zimowej olimpiady. Nie można zatem wykluczać, że Putin zachęci do działania Chiny – i ukraiński konflikt przyjmie skalę globalną.

Nowa doktryna Trumana

Po piąte, i to wniosek na przyszłość: Zachodowi i nam – potrzebna jest nowa doktryna Trumana. W 1947 roku amerykański prezydent jasno wyznaczył WYRAŹNĄ linię w polityce zagranicznej. Dał jasno do zrozumienia, kto jest wrogiem, kto sojusznikiem. Przez całe lata wiadomo było zatem – po obu stronach żelaznej kurtyny! – na co można, a na co NIE można sobie pozwolić.

Przepychanek i konfliktów to nie zażegnało, ale wiadomo było, czego się trzymać i kiedy powinny się zapalać czerwone lampki. Nie wiadomo, czy Joe Bidena i jego administrację na to stać. W ostatnich latach snuto rozważania na temat płynnych granic konfliktów, nowych wojnach hybrydowych czy „nieopłacalności wojny” itd. – które rozmazywały znaczenie pojęć, usypiały czujność obywateli, a w praktyce też rozzuchwalały polityków skłonnych do agresji militarnej.

Wiele osób ma poczucie, że trudno zrozumieć, co się dzieje. Nie wie, jaką strategię przyjąć, gdzie wyznaczać czerwone linie. Ratunku szuka się w nazywaniu Putina szaleńcem. To nic nie da. A odpowiedź jest dość prosta. Potrzebna jest nowa doktryna Trumana, adekwatna do naszych czasów w realu i w wirtualu.

Zamiast kunktatorstwa i wiecznie przesuwanych czerwonych linii w polityce międzynarodowej, zamiast udawania przez lata, że gazociąg po dnie Bałtyku nie ma znaczenia strategicznego, zamiast samooszukiwania się, że cyberataki z Rosji to nie konflikt międzypaństwowy itd. – potrzebny jest impuls do zdecydowanego działania na scenie międzynarodowej oraz nazywanie rzeczy po imieniu.

Podkreślmy: nie są to żadne teoretyczne rozważania na tle historii. Truman wyłożył swoje stanowisko w Kongresie w 19 minut.

Si vis pacem, para bellum.

 

[Azja w zbliżeniu] Rosja idzie na wojnę. Czy Chiny wezmą z niej przykład?

Konsekwencje kryzysu bezpieczeństwa na Wschodzie wykraczają daleko poza Europę. Ostatnie spotkania dyplomatyczne w Azji i Australii pokazują, że światowe demokracje mają świadomość, iż rosyjska polityka gróźb wobec sąsiadów może zniszczyć fundamenty światowego ładu.

Z jednej strony, żadne z państw demokratycznych nie zaakceptowało aneksji Półwyspu Krymskiego czy zaangażowania Rosji w destabilizację Donbasu. Jednak ta sama wspólnota międzynarodowa nie zrobiła wiele, by uświadomić gospodarzowi Kremla, że za swoje działania zapłaci on odpowiednio wysoką cenę.

Niska cena za zajęcie Krymu i Donbasu ośmieliła Rosjan

Były i są sankcje, była i jest częściowa izolacja Rosji na scenie światowej, ale jednocześnie rosyjski przemysł wydobywczy ropy i gazu ziemnego funkcjonuje w najlepsze i przynosi rosyjskiemu budżetowi, w tym także sektorowi zbrojeniowemu, kolosalne zyski. To efekt uzależnienia europejskich demokracji od surowców energetycznych Federacji Rosyjskiej. Rezerwy walutowe Rosji w ostatnich latach wzrosły, mimo że jest ona państwem łamiącym międzynarodowe porozumienia i zmieniającym przebieg linii granicznych siłą.

Efekt Krymu i Donbasu ośmielił kremlowskich strategów, którzy uznali, że światowe demokracje są na tyle niewydolne, iż można nadal uprawiać politykę gróźb, zastraszania i szantażu. Już nie tylko wobec sąsiadów, ale także wobec wspólnoty międzynarodowej. Dowodem na to są obecne działania Moskwy.

Wydarzenia wokół Ukrainy zapaliły w stolicach największych państw regionu indopacyficznego czerwone światełka. Poparcie, którego polityce Moskwy udzielił w ostatnim czasie Pekin, wskazuje, iż działania Kremla mogą stać się wzorem dla polityki chińskiej. Jednocześnie Chiny podczas spotkania obu przywódców podczas zimowych igrzysk olimpijskich uzyskały ze strony Rosji zapewnienia o poważnym podejściu do strategicznego partnerstwa łączącego oba państwa.

Chińska święta trójca: wyspa, morze, góry

Ambicje Pekinu o charakterze terytorialnym obejmują długą listę punktów zapalnych. W jej skład wchodzą: pełna pacyfikacja Hongkongu, chęć podporządkowania Tajwanu, rozszerzenia chińskich wód terytorialnych o akwen Morza Południowochińskiego, pretensje wobec obszaru Morza Wschodniochińskiego, próby przesunięcia granicy chińsko-indyjskiej w Himalajach.

Nie mniej ważne są próby podporządkowania sobie przez Pekin – na razie przy pomocy narzędzi gospodarczo-politycznych – takich sąsiadów jak Nepal, Laos, Kambodża, Birma/Mjanma. Pekin jest przekonany, że w regionie indopacyficznym jest miejsce wyłącznie dla jednego hegemona, a kraje takie jak Indie, Australia czy Japonia muszą się z tym pogodzić.

Tajwan uważany jest przez Pekin za zbuntowaną prowincję, a wyspa ma stać się integralną częścią państwa chińskiego. O realności tej polityki świadczą coraz częstsze rajdy chińskich samolotów wojskowych naruszających obszar powietrzny Tajwanu, a także liczne wtargnięcia na wody terytorialne wyspy przez okręty chińskiej marynarki wojennej. Tajwan ma co prawda gwarancje amerykańskiej pomocy wojskowej w razie chińskiego ataku, ale konsekwencje takiej konfrontacji są trudne do przewidzenia.

Równie aktywnie Pekin działa na terenie Morza Południowochińskiego, gdzie od pewnego czasu realizuję politykę, zgodnie z którą akwen jest morzem wewnętrznym ChRL. W związku z tym, liczne wyspy i wysepki oraz archipelagi leżące na tym morzu są terytorium należącym do Chin. To sprawiło, że na Wyspach Paracelskich czy archipelagu Spratley Pekin zaczął budować rozwiniętą infrastrukturę militarną. To wzbudziło zaniepokojenie krajów sąsiedzkich, które uznają konkretne obszary akwenu za sferę swych wpływów. Dla Wietnamu, Indonezji czy Filipin Morze Południowochińskie jest kluczowe ze względu na ogromne zasoby ryb i owoców morza, a także zasoby energetyczne kryjące się pod jego dnem.

Ponadto, od stuleci przez morze to przebiegają szlaki komunikacyjne łączące Europę poprzez porty Azji Południowej z Azją dalekowschodnią, w tym także z Japonią. Szlaki te należą do najważniejszych nitek łączących współcześnie Azję z Europą, Afryką i Bliskim Wschodem. Dlatego Stany Zjednoczone od dłuższego czasu realizują politykę wolnego dostępu do szlaków morskich biegnącymi przez wody międzynarodowe, do których zalicza się Morze Południowochińskie.

Wreszcie himalajska granica, a właściwie obszar określany mianem line of control pomiędzy Chinami i Indiami, który coraz częściej jest agresywniej kwestionowany przez Pekin. Chiny twierdzą, że linia kontroli nie przebiega zgodnie z historią himalajskich ziem i otwarcie zgłaszają pretensje terytorialne do części indyjskiego stanu Arunaćal Pradeś, a także do części Ladakhu, którego fragment zajęły już podczas himalajskiej wojny prowadzonej pomiędzy obu krajami w roku 1962.

W 2020 roku doszło tam do walk pomiędzy oddziałami chińskimi oraz indyjskimi. Kilka lat wcześniej, w 2017 roku, do podobnej eskalacji doszło we wschodniej części himalajskiego łańcucha w miejscu gdzie zbiegają się granice Indii, Chin i Królestwa Bhutanu.

Panowanie nad łańcuchem Himalajów, nad przełęczami i źródłami rzek wypływających z południowych stoków najwyższych gór świata ma ogromne znaczenie geostrategiczne. Pozwoliłoby Pekinowi kontrolować obszary Niziny Hindustańskiej, której rozwój zależy przede wszystkim od dostępu do wód spływających z gór. Dążenie do kontroli nad tymi zasobami to jeden z elementów polityki otaczania Indii przez Chiny. Kolejnym jest „naszyjnik z pereł”, czyli rosnąca obecność sił morskich Chin na Oceanie Indyjskim i tworzenie w krajach współpracujących z Pekinem – Birma/Mjanma, Sri Lance i Pakistanie – chińskich baz morskich.

Zachód chce powstrzymać chińskie ambicje

Dlatego na początku lutego w Australii doszło do spotkania szefów dyplomacji krajów tworzących nieformalny sojusz polityczny o nazwie QUAD [Quadrilateral Security Dialogue – Czterostronny Dialog na Rzecz Bezpieczeństwa]. W jego skład wchodzą: Australia, Indie, Japonia i Stany Zjednoczone. Nie jest to sojusz militarny, dlatego określanie go – przynajmniej na razie – mianem azjatyckiego NATO jest przedwczesne. Wzmożoną aktywność QUAD przejawił dopiero w roku 2019, ale obawy przed polityczną, gospodarczą i militarną hegemonią Chin pojawiały się już wcześniej, bo organizacja powstała już w 2007 roku.

Podczas spotkania w Melbourne szefowie dyplomacji krajów członkowskich bardzo wyraźnie podkreślali, że spotkanie ma świadczyć o wspólnocie wartości łączącej te cztery państwa. Anthony Blinken podkreślił, iż coraz bardziej agresywna polityka Chin zarówno w sprawach wewnętrznych Australii, jak i w kwestiach międzynarodowych budzi niepokój państw demokratycznych.

To, co łączy niepokoje obszaru indopacyficznego z wydarzeniami na pograniczu rosyjsko-ukraińskim, to fakt uznania przemocy za racjonalny argument do zrealizowania ekspansjonistycznych dążeń i podboju terytoriów, do których agresor rości sobie pretensje. Chiny jednoznacznie sygnalizują, że zarówno w przypadku Tajwanu, morza południowo-chińskiego oraz granicy w Himalajach rezerwują sobie prawo do użycia środków militarnych w celu uzyskania zdobyczy terytorialnych.

Nie jest to dalekie od rosyjskiego myślenia o siłowym podporządkowaniu sobie Ukrainy oraz o budowie tak zwanego ruskovo mira. Jeżeli demokratyczny świat pogodzi się z takimi scenariuszami, będzie to oznaczało kompletną destrukcję dotychczasowego ładu międzynarodowego. Siła, przemoc, konflikty zbrojne, wojny staną się głównym sposobem na realizowanie imperialnych planów.

 

10 najlepszych albumów muzyki elektronicznej w 2021 roku. Część druga

Albumy przedstawione są w kolejności chronologicznej, zgodnie w datą ich wydania. Jako że reprezentują różne gatunki, trudno więc pokusić się o hierarchizację. Dodatkowo, lista już kolejny rok z rzędu zachowuje parytet płciowy.

Shifted „Constant Blue Light”

Wbrew pozorom techno to jedna z najbardziej zróżnicowanych kategorii muzycznych. W ramach jednego gatunku możemy zarówno wyskakać się na rave’ie niczym na koncercie punk rockowym, jak i medytować w samotności. Po kilku wydaniach eksplorujących obszary bliższe pierwszemu biegunowi gatunkowemu, piąty album Shifted, zachwyca radykalizmem i bliskością do drugiego końca spektrum. Brytyjczyk zapewnia nie tylko atmosferę, lecz także temat do kontemplacji: fenomen formy jednocześnie skrajnie abstrakcyjnej i oddziaływającej na nas na najpierwotniejszym, cielesnym, prerefleksyjnym poziomie.

 

Eli Keszler „Icons”

Spacer opustoszałymi ulicami wielkiego miasta wywołuje specyficzne uczucia rodem z filmu noir: niesamowitości, niepewności, melancholii i wyobcowania. Eli Keszler zmagał się z nimi wszystkimi, spacerując ulicami Nowego Jorku w czasie pandemicznych lockdownów i nagrywając brzmienia pustki w miejscach, które powinny tętnić życiem. Sampli tych użył następnie jako tła dla swoich jazzowo-awangardowych perkusyjnych struktur na „Icons”. Album ten sublimuje jego indywidualne doświadczenie pandemicznej chandry w uniwersalne dzieło, które równie dobrze posłuży polskim flâneurs, szukającym oprawy dźwiękowej do włóczęg po Warszawie czy Krakowie.

 

Sarah Davachi „Antiphonals”

Styl Kanadyjki przywołuje na myśl wnętrze gotyckiej katedry. Właśnie w takiej – ogromnej i pustej przestrzeni dźwięk rozchodzi się jakby wolniej, a czas zatrzymuje się w miejscu. Zachęca tym samym do nastrojenia się zgodnie z rytmem spokojnie falujących organów i syntezatorów. Dzięki temu możemy obcować z muzyką, którą Davachi nazywa „zarazem wertykalną i horyzontalną”, opartej zarazem na następstwie dźwięków w czasie, jak i na uczuciu zawieszenia poza nim. W „kokonie z dźwięku”, bogactwo tekstur i drobiazgowość detalu możemy odkrywać przez całą wieczność.

 

aya „im hole”

Mało albumów potrafi tak wyprowadzić z równowagi, jak debiut ayi – transkobiety, występującej wcześniej pod pseudonimem LOFT. Choć struktura utworów zdaje się nieustannie ewoluować i choć czasem wznoszą się one tylko po to, by za moment rozpaść się jak domek z kart, to jednocześnie wyraźnie dostrzegalne są ich korzenie w tradycji elektroniki brytyjskiej. Choć jako całość album tworzy nieuchwytną atmosferę dezorientacji, niepokoju i zagubienia, to znajduje się na nim miejsce także na humor i autoironię. Cokolwiek aya robi, zawsze wymyka się jasno określonym ramom. 

Dlatego odbiór „im hole” zmienia się w zależności od nastroju słuchacza, pogody, pory dnia. Czasem brak doń cierpliwości, czasem wzbudza on lęk i irytację, a czasem fascynuje, trzyma w napięciu lub nudzi. Słuchacz zostaje z wrażeniem odi et amo i pytaniami raczej niż odpowiedziami. Czyż nie taka właśnie powinna być sztuka awangardowa?

Alva Noto „HYbr:ID I”

Alva Noto, niemiecki artysta aktywny od połowy lat dziewięćdziesiątych, ma na swoim koncie wiele albumów łączących gatunki glitch, IDM i ambient, artystyczne kolaboracje, wystawy i instalacje łączące dźwięk z obrazem i doświadczenie jako szef wytwórni Noton. „HYbr:ID I” jawi się więc jako kolejny logiczny krok w jego owocnej karierze. Kompozycje na tym albumie inspirowane są dokonaniami współczesnej nauki i podobnie jak one, osiągają coraz wyższe poziomy abstrakcji. Brzmienie Noto jest tak syntetyczne, że bez trudu zadaje kłam niedowiarkom twierdzącym, iż sztuka nie nadąża z opisem swojej epoki. Tak muszą brzmieć cząstki elementarne rozłupywane w Wielkim Zderzaczu Hadronów!

 

W aromacie laurów, czyli Weriko Czumburidze i Ketewan Sepaszwili w duecie

Jesienią bieżącego roku odbędzie się XVI Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy imienia Henryka Wieniawskiego – z tej okazji w sali kameralnej Filharmonii Narodowej w Warszawie przypomniano kilkoro jego laureatów i laureatek w różnych składach. Wśród nich znalazła się Weriko Czumburidze (Veriko Tchumburidze, wspominaliśmy o niej na łamach KL przy okazji Festiwalu w Krzyżowej 2021), która zwyciężyła konkurs w 2016 roku jako reprezentantka Turcji i Gruzji, a tym razem wystąpiła w towarzystwie Gruzinki Ketewan Sepaszwili (Ketevan Sepashvili), laureatki między innymi II Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego w Tbilisi. 

(Skutecznie) przełamując fale

Artystki wykonały ambitny program złożony z czterech sonat i stanowiący bardzo dobry przykład tego, jak układać repertuar na tego typu koncerty zarówno pod względem walorów poznawczych („monografia sonaty skrzypcowej w ujęciu historycznym”), jak i atrakcyjności estetycznej. Występ składał się z dwóch części. Chociaż w ramach poszczególnych elementów zachowano chronologię, to przełamana została ona w obrębie całości: najpierw duet wykonał „Sonatę E-dur” BWV 1016 J.S. Bacha plus „Sonatę d-moll” op. 9 Karola Szymanowskiego, a po przerwie „Sonat(in)ę D-dur” op. 137 nr 1 Franza Schuberta i „Sonatę h-moll” P.110 Ottorina Respighiego. 

Przełamanie Szymanowskiego i Respighiego młodzieńczą sonatą Schuberta (wydaną pośmiertnie jako „sonatina”) to dobry pomysł z uwagi na komfort wykonawczyń. Taki układ pozwolił im odetchnąć nieco od wyzwań technicznych, chociaż między burzą Szymanowskiego a naporem Respighiego klimat biedermeierowskiego saloniku robi wrażenie dość specyficzne. Wolelibyśmy chyba najpierw Schuberta (na rozgrzewkę, kiedy publiczność dopiero wciąga się w klimat koncertu) i Szymanowskiego, a potem Bacha (z kontemplacyjnym mollowym „Andante ma non tanto”) i Respighiego. Trudno jednak czynić z tego poważny zarzut.

Abstrahując od takiej czy innej kolejności, wykonanie wszystkich utworów było bez zarzutu. Rzadko się zdarza słyszeć duet kameralistyczny tak swobodny artystycznie i muzykalny, a zarazem tak zgrany i sumienny pod względem rzemiosła. W pierwszej i ostatniej części Bacha Czumburidze sięgnęła po charakterystyczną dla siebie ciemniejszą barwę i romantyczny rozmach. We wspomnianym „Andante” potrafiła jednak wycofać się, niejako „schować” samą siebie i delikatnie wyeksponować refleksyjną melodię, chętnie sięgając po lekko odbarwione flautando, brzmiące jakby z oddali. 

Zdjęcie: Ketevan-Sepashvili i Weriko Czumburidze, luty 2022 Filharonia Narodowa

Tańcząc wśród min

Sepaszwili dała dowód tego, że Bacha da się – a może wręcz należy? – grać na fortepianie praktycznie bez użycia prawego pedału, stosując ewentualnie pedał lewy na tej zasadzie, na jakiej klawesynista, chcąc usunąć się na chwilę w cień, przekłada ręce na „delikatniejszy” górny manuał albo w inny sposób zmienia registrację, zależnie od budowy instrumentu. Gruzińska pianistka w charakterystyczny dla siebie sposób, wykorzystała pedalizację w celach kolorystycznych, wyrazowych, a nie dla wytworzenia sztucznego legata, czytaj: zlepiania tego, co nie chce się kleić, albo dla ukrycia niedoskonałości tekstowych czy artykulacyjnych.

Pełny tytuł sonaty Szymanowskiego nie bez powodu brzmi „Sonata na skrzypce i fortepian”. Rola tego drugiego nie sprowadza się w niej do zwykłego akompaniamentu, a utwór stawia przed pianist(k)ą spore wyzwania techniczne, niewiele chyba ustępujące problemom, jakie napotykają tam skrzypce. Mimo – a może dzięki – swojej niezwykłej dojrzałości artystycznej Czumburidze pokazała w Szymanowskim młodzieńczy poryw, nie przekraczając jednak cienkiej granicy dzielącej go od histerii. Jednocześnie, wraz z uważnie partnerującą jej Sepaszwili, zadbała o zróżnicowanie barwy, dzięki któremu huśtawka emocjonalna, jaka charakteryzuje ten utwór, nie robi się nużąca. Nawet słuchaczom niekoniecznie zakochanym w Szymanowskim mogą się udzielić głębsze emocje.

Sonat(in)a Schuberta, podobnie jak sonata Bacha, była pokazem selektywności i bezpretensjonalności gry obu artystek. Wbrew pozorom nie jest to wcale łatwiutki utworek, bo choć ozdobiony pieśniarskim idiomem młodego kompozytora i z pozoru lekki oraz salonowy, jedną nogą wciąż zanurzony jest w klasycyzmie z typową dla niego masą drobiazgów wymagających mozolnego wyartykułowania. Szczególnie w finale – chciałoby się powiedzieć „za dużo nut”, a czasem i „za dużo nud”, zwłaszcza w wolnej części. Czumburidze i Sepaszwili udało się jednak przejść tanecznym krokiem obok tej potencjalnej miny programowej, nie detonując jej ani słuchaczy.

Gwoździe i laury

Gwoździem programu była w naszym odczuciu „Sonata h-moll” Respighiego, utwór, jak przystało na tego kompozytora, monumentalny i spektakularny – nie tylko w sensie efektów i fajerwerków, lecz także wykorzystania technik kompozytorskich, szczególnie w pomysłowej „Passacaglii”. Ta sonata, podobnie jak wyżej wspomniane dzieło Szymanowskiego, również przeznaczona jest na „skrzypce i fortepian” i w niej także bardzo wyraźnie to słychać. Pianist(k)a ma tam ogrom pracy do wykonania niemal na równi z wiolinist(k)ą. 

Pułapki rytmiczne, zaawansowana chromatyka i inne koszmarnie trudne przebiegi w połączeniu z ciężarem rozbudowanej formy mogą dla niejednego wykonawcy lub wykonawczyni stanowić gwóźdź do trumny. Wykonanie Weriko Czumburidze i Ketewan Sepaszwili nawet nie otarło się o takie niekorzystne skojarzenia – przeciwnie, spełniło wszelkie nadzieje, które można było żywić po usłyszeniu ich wykonania poprzednich trzech utworów. Kluczowe po raz kolejny okazało się zgranie obu artystek oraz ich uważność na kwestie kolorystyczne.

Choć niewątpliwie skrzypaczka lubi grać dużym dźwiękiem, to potrafi panować nad jego barwą i wolumenem. Nie szarżowała więc z fortissimem, za to potrafiła znakomicie wykorzystywać niknące pianissimo na granicy słyszalności. Pianistka nie przestawała jej uważnie słuchać i dostrajać się do niej. Umiała też wysunąć się na pierwszy plan tam, gdzie to pożądane, na przykład w wielu fragmentach zamykającej utwór „Passacaglii”, jak choćby w prezentacjach tematu czy imponującym finale tej części. Jak to często bywa w kameralistyce okazało się, że kluczowe znaczenie ma praca zespołowa – nawet jeżeli zespół składa się z zaledwie dwóch osób.

Z laurami można zrobić parę ciekawych rzeczy: wykorzystać je jako ozdobę, przyprawę albo na przykład palić je jak kadzidło. W tym ostatnim przypadku działają leczniczo, rozluźniająco i uspokajająco. Można robić więc z laurami wiele, byle na nich nie osiadać. Wygląda na to, że Weriko Czumburidze i Ketewan Sepaszwili tego uniknęły i mają nam jeszcze dużo do zaproponowania.

 

Koncert:

„Laureaci Konkursu Wieniawskiego – laureatka w duecie”

Weriko Czumburidze (Veriko Tchumburidze) – skrzypce
Ketewan Sepaszwili (Ketevan Sepashvili) – fortepian

  1. S. Bach, F. Schubert, K. Szymanowski, O. Respighi

Sala Kameralna Filharmonii Narodowej, Warszawa, 17 lutego 2022 roku

 

W imię ojca. O biografii Marka Kotańskiego pióra Anny Kamińskiej

 

Najważniejsze zdanie, jakie pada w książce to: „Gdyby nie było Kotańskiego, należałoby go wymyślić”. I tyle wystarczyłoby, aby opowiedzieć o bohaterze tej biografii. Jednak Anna Kamińska, pisząc „Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja. Opowieść o legendarnym twórcy Monaru”, doskonale wiedziała, że legenda musi zostać zreinterpretowana. W tym roku mija dwadzieścia lat od tragicznej śmierci twórcy Monaru. Niedawno obchodziliśmy też trzydziestolecie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a przed nami identyczna rocznica Polskiej Akcji Humanitarnej. Dlaczego zestawiam te trzy inicjatywy? Bo łączą je bardzo silne postaci, które stały się „twarzą” tych organizacji – Jurek Owsiak, Janina Ochojska i właśnie Marek Kotański. Choć doskonale wiemy, że do powodzenia tego typu inicjatyw potrzebne są setki ludzi zaangażowanych w ich codzienne działanie. Jednak w ogólnej świadomości pozostają konkretni ludzie. Kiedy idea Monaru krystalizowała się w Głoskowie, nikt nie wyobrażał sobie, że ośrodek mógłby istnieć bez Kotańskiego.

W imię ojca…

Kamińska już dawno udowodniła, że potrafi pisać biografie, które czyta się jak dobrą powieść, a jednocześnie – dbać o fakty, dokumenty, podbudowę w postaci licznych rozmów. I tym razem jest podobnie. Jej bohatera oglądamy oczami pierwszych pacjentów Monaru, znajomych ze wczesnych, szkolnych i studenckich lat, współpracowników, rodziny (choć brakuje tu na pewno najbliższych, choćby ojca czy żony Kotańskiego). Widać, że Kamińska stara się zachować dystans i równoważyć opinie. Polskim zwyczajem o zmarłych mówimy bowiem albo dobrze, albo wcale, a przecież nasze życie nigdy nie jest czarno-białe. I choć tych negatywnych opinii jest tu znacznie mniej, to widać, że autorka naprawdę starała się odbrązowić twórcę Monaru. Co zresztą nie było takie trudne, bo już za życia (zwłaszcza pod jego koniec) Kotański był szeroko krytykowany przez władze, media, społeczności lokalne, a nierzadko także przez swoich współpracowników. Ale po kolei. 

Marek Kotański był raczej przeciętnym uczniem, choć oczekiwania rodzinne były wyśrubowane. Jego matka pracowała jako urzędniczka, jednak syn widział ją przede wszystkim jako artystkę. Ojciec wykładał zaś japonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i liczył, że Marek również zostanie wykładowcą, a ostatecznie profesorem. A ten poszedł zupełnie inną drogą – wybrał psychologię. Od lat sześćdziesiątych XX wieku udzielał się w Ruchu Młodych Wychowawców, gdzie po raz pierwszy spotkał się z sytuacjami, które dotychczas były mu obce – przemocą, uzależnieniami, biedą wśród dzieci i młodzieży. Potem pracuje w izbie wytrzeźwień w Warszawie, ale coraz częściej czuje, że jako psycholog zamiast pomagać, wypełnia tony papierów i testów psychologicznych. 

Oprócz uzależnionych od alkoholu coraz częściej spotyka osoby, które eksperymentują z narkotykami. Kolejnym przystankiem jest szpital psychiatryczny, gdzie spotyka jeszcze więcej uzależnionych od narkotyków. W Polsce nie tylko nie ma dla nich osobnych oddziałów, ale sam problem jest negowany przez władze. Tymczasem młodzi biorą coraz nowsze, słabo przebadane substancje, nawet wtedy, kiedy przebywają na oddziale. Psychiatrzy nie mają pomysłu, jak ich leczyć, a metody, które znają, są zupełnie nieskuteczne. Młodzi ludzie trafiają raz po raz na oddział, odtruwają się i wracają do ćpania. Kotański zaczyna szukać sposobu, żeby przestali oszukiwać i naprawdę chcieli się leczyć. Jest zaangażowany, cały czas obecny, wydaje się szczery, a młodzi widzą, że mu zależy. Bardziej niż im. Ktoś okazuje im prawdziwe zainteresowanie, zadaje pytania i naprawdę czeka na odpowiedź. Kotański w końcu odkrywa, że w szpitalu nie da się wyleczyć osób uzależnionych od narkotyków. Tak powstaje pierwszy ośrodek Monaru w Głoskowie – eksperyment wzorowany na amerykańskich domach. Ten sposób leczenia zakładał, że uzależnieni będą mieszkali wspólnie ze swoimi terapeutami w miejscu, gdzie wszyscy muszą pracować fizycznie na swoje utrzymanie (na przykład uprawiać pole, hodować zwierzęta, gotować, sprzątać, a najpierw wyremontować dom, w którym zamieszkają) i wzajemnie sobie pomagać. Młodzi mają nauczyć się, czym jest przyjaźń, odpowiedzialność, uczciwość, prawdomówność, ciężka praca, przede wszystkim zaś altruizm. 

Na tym etapie pojawiły się kontrowersje. Metodą leczenia była bowiem psychodrama. Kotański w czasie jej odgrywania był nie tylko zdeterminowany, lecz też często twardy czy wręcz agresywny. Jeśli ktoś nie chciał się podporządkować zasadom, które obowiązywały w ośrodku, musiał go opuścić. Z czasem o tym, czy ktoś zostanie ukarany, czy wyrzucony, decydowała cała społeczność. Powrotu najczęściej nie było, choć – jak od każdej reguły –zdarzały się wyjątki. Pod warunkiem, że społeczność tak postanowiła. Kiedy okazało się, że ta metoda jest w wielu przypadkach skuteczna, Kotański zaczął pozyskiwać dla Monaru kolejne opuszczone miejsca na ośrodki, aż rozwinęły się w całej Polsce. Wraz ze wzrostem liczby domów rosła też megalomania ich twórcy. A przynajmniej tak to widzimy jako czytelniczki i czytelnicy. 

Marek upada po raz pierwszy 

Bez wątpienia Kotański stał się prekursorem w dziedzinie leczenia narkomanii w Polsce, a także w Europie. Nie lubił, kiedy ktoś przypominał mu, że wzorował się na amerykańskich domach „Synanon”. Kiedy wydawało się, że może uznać Monar za sukces, nadeszła nowa fala problemów. W Stanach Zjednoczonych masowo zaczął się rozprzestrzeniać wirus, który zabijał ludzi – HIV. Kotański wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż dotrze on do Polski. Po pierwszych doniesieniach, że dotyka on osoby homoseksualne, zaczęto robić badania, jaką drogą faktycznie się przenosi. Bardzo szybko okazało się, że osoby uzależnione od narkotyków, współdzielące często ze sobą igły i strzykawki, również są w sposób szczególny narażone na zachorowanie. Kotański zareagował natychmiast – postanowił stworzyć domy dla nosicielek i nosicieli wirusa oraz ich dzieci. Tak narodziło się Stowarzyszenie Solidarni Plus. I po raz pierwszy Kotański upadł. 

Lokalne społeczności nie chciały w swoich wsiach i miasteczkach miejsc, gdzie mieszkają chorzy – ani dorośli, ani dzieci. Kotański nie pytał ich o zdanie, nie tłumaczył, nie prowadził dialogu. Stworzył dom i liczył, że będzie tak, jak w przypadku Monaru. Nie było. Protesty przybierały wręcz formy pogromowe – rzucano kamieniami w chorych, podpalono jeden z domów. Znów się okazało, że duża część Polek i Polaków nie tylko nie współczuje, lecz z łatwością dopuszcza się dyskryminacji, nietolerancji i aktów agresji. Na to Kotański nie był gotowy. 

Marek upada po raz drugi

W Polsce Ludowej Kotański świetnie sobie radził. Potrafił lawirować, na przykład z prób zwerbowania przez bezpiekę wyszedł w miarę obronną ręką. Wiedział, na jakie ustępstwa może, a na jakie nie powinien iść. Pozyskiwał kolejne miejsca na ośrodki, biura dla Monaru itp. Jednak wiele zmieniło się po 1989 roku. Nowy ustój wiązał się z regulacją trzeciego sektora, czy jak wolą niektórzy – biurokracją. Kotański nigdy nie był do tego przyzwyczajony. Wykazywanie wydatków, skrupulatne rozliczanie się – to było coś, co go przerosło. Źle znosił uwagi i kontrole. Monar to on, a nie jakieś tam papiery, statuty i rozliczenia. To był dopiero początek problemów. 

Kotański czuł, że nie jest już potrzebny. Kierownikami ośrodków Monaru zostali jego współpracownicy, czasem byli pacjenci i doskonale radzili sobie bez niego. Jego wizyty przestały być tak bardzo wyczekiwane, a czasem były nawet niemile widziane – burzyły codzienną pracę innych terapeutów. Wtedy Kotański dostrzegł kolejną grupę ludzi, którzy potrzebowali jego pomocy – osoby w kryzysie bezdomności. Po upadku PGR-ów ludzie masowo stracili pracę, czego konsekwencją była także utrata dachu nad głową. Na dworcach kolejowych, autobusowych, w altanach działkowych, na ławkach, w pustostanach pojawiało się coraz więcej osób. Tak narodził się Markot, dziś jedna z największych organizacji pomocowych. 

Za czasów prowadzenia jej przez Kotańskiego szerzyła się tam jednak plaga patologii. Metody, które zadziałały w Monarze, nie sprawdziły się w Markocie. Tym razem jego twórca nie miał zaplecza w postaci doświadczonych terapeutów, a i problemy podopiecznych nowej organizacji były inne – zdarzało się uzależnienie od alkoholu czy narkotyków, ale poważnym problemem była również kryminalna przeszłość, skłonność do kradzieży, czasem przemocy. Do Markotu trafiali też inni ludzie – dorośli, starsi, a nie młodzież, która była zapatrzona w terapeutę. Tutaj Kotański nie był już dla nikogo bogiem. Dlatego bardzo często dawał się oszukiwać, wodzić za nos. Czy faktycznie o tym nie wiedział? Kamińska nie daje łatwych odpowiedzi. Dlaczego nie szukał pomocy? Dlaczego nie zrezygnował? Tego już się nie dowiemy. 

Faktem jest, że na jego pogrzeb w 2002 roku przyszły tłumy, a wśród nich prym wiodły osoby w kryzysie bezdomności. Nawet dla jego współpracowników z czasu Monaru był to prawdziwy szok. Być może zatem Markot nie był takim fiaskiem, jak widzieli go rozmówcy tej książki. 

Konfrontacja

Anna Kamińska najwięcej miejsca poświęca Monarowi i czasom, kiedy powstawały kolejne ośrodki. Jak sama deklaruje, na temat Markotu i innych działań Kotańskiego mogłaby powstać osobna książka. I być może kiedyś powstanie. 

Z tej biografii wyłania się postać tak kontrowersyjna, jak metody leczenia, które stosował Kotański. Jednym jawił się jako stale domagający się uwagi, uwielbienia narcyz, megaloman. Dla innych był genialnym terapeutą, który uratował setki, jeśli nie tysiące żyć. Z pewnością miał potencjał do bycia gwiazdą, zawsze w centrum uwagi, ale porywał za sobą tłumy, które chciały tak jak on pomagać najsłabszym, zagubionym. Otrzymywał ogrom dowodów uznania, jednocześnie koncentrował się na słowach krytyki, z którą nie potrafił sobie poradzić. Otoczony rzeszą ludzi, ale w gruncie rzeczy samotny. Widzimy też człowieka, który miał zbyt wielkie oczekiwania zarówno względem siebie samego, jak i innych ludzi. 

Jego sukces polegał na tym, że po dwudziestu latach od jego śmierci organizacje, które stworzył, wciąż istnieją i nadal z sukcesem pomagają ludziom potrzebującym. To najlepiej świadczy o tym, jakim człowiekiem był Marek Kotański. 

Książka:

Anna Kamińska, „Marek Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja. Opowieść o legendarnym twórcy Monaru”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.

Wiosna na horyzoncie, czyli książki dla dzieci o porach roku [KL dzieciom]

Pory roku to uniwersalny temat i jeden z wielu podstawowych, które spotkać można na kartach informacyjnych książek dla dzieci. Co ciekawe, jest tak niezmienny jak sama cykliczność sezonów. Czasem książki pokazują ich następstwo miesiąc po miesiącu (jak seria „Rok w…” Naszej Księgarni [1]), czasem kolejne pory roku stanowią osobne publikacje (jak słynne książki Rotraut Susane Berner o ulicy Czereśniowej [2]). Tak dla młodszych, jak i dla starszych, nieustannie pojawiają się nowe tytuły, a że wielkimi krokami zbliża się wiosna, to akurat świetna pora przyjrzeć się kilku tytułom prezentującym zmianę sezonów.

Wśród nowości dla najnajów interesująca jest propozycja od niewielkiego wydawnictwa Dziwimisie. Są to cztery twardostronicowe słowniki obrazkowe, czy też książki wczesnokonceptowe dla najmłodszych dzieci [3], prezentujące podstawowe zjawiska związane z porami roku. Na każdej stronie znaleźć można jedną lub kilka ilustracji umiejscowionych na białym tle oraz podpis – czasem jest to jeden wyraz („bocian”, „walizka” itd.), a czasem fraza („zabawy w wodzie”, „pada śnieg”). Choć autorka Agnieszka Potocka stara się ująć specyficzne dla każdego z sezonów zjawiska, to nie brakuje również tych uniwersalnych, takich jak „wieczór z książką” („Jesień”). 

 

Całość robi raczej pozytywne wrażenie (zwłaszcza warstwa edytorska, w tym pięknie skomponowane okładki), również uwzględnienie bardziej ogólnych zjawisk („herbata”, „góry”, „Słońce”) sprzyja poznawaniu słownictwa przez odbiorczynie i odbiorców, jednak kilka szczegółów budzi wątpliwości. Po pierwsze, uwzględnienie w „Zimie” słowa „kulig” wraz z przedstawieniem zaprzęgu ciągniętego przez konia. Wydaje się, że w trzeciej dekadzie XXI wieku zjawiska kulturowe bazujące na wykorzystaniu zwierząt powinny na dobre zniknąć z książek dla dzieci i młodzieży. Za podobnie nieudaną uznaję antropomorfizację zwierząt: ukazanie jeża w okularach („Jesień”) czy skowronka w muszce („Wiosna”). Trudno powiedzieć, jaki jest cel tego zabiegu, ale budzi on wątpliwości w kontekście funkcji, jakie pełnią książki konceptowe, stanowiące normatywny wzór świata dla wkraczających w życie najmłodszych czytelniczek i czytelników.

Dla trochę starszych, kilkuletnich odbiorczyń i odbiorców przeznaczone są cztery sezonowe tytuły o Wesołym Ryjku ze znanej serii Wojciecha Widłaka z ilustracjami Agnieszki Żelewskiej [4]. Uzupełnieniem tych książek obrazkowych, zawierających krótkie opowiadania i elementy słownika obrazkowego, jest niewielka objętościowo książka aktywnościowa „Cztery pory roku” [5]. Styl graficzny Żelewskiej świetnie sprawdza się w tej formie: gruby, czarny kontur zaprasza odbiorczynie i odbiorców do kolorowania, malowania i rysowania wielu elementów związanych z każdą z pór roku. 

Za pomocą różnych kolorów należy zaznaczać przedmioty przydatne wiosną, latem, jesienią i zimą, dorysowywać postaci do scen na plaży i boisku piłkarskim czy pokolorować liście różnych gatunków drzew. Choć zadania do wykonania są powtarzalne, urok uproszczonych formalnie ilustracji Żelewskiej i krótkie zdania Widłaka, objaśniające różnice między porami roku, wprawić mogą odbiorczynie i odbiorców w dobry nastrój, odpowiedni do zaangażowania w kreatywną pracę z książką. Jedyny sprzeciw budzi użycie w tekście słowa „Indianin”, które – choć nie doczekało się jeszcze opinii Rady Języka Polskiego – uznawane jest za obraźliwe i coraz częściej zastępowane innymi, również w książkach dla dzieci (choćby w nowszych wydaniach „Map” Aleksandry i Daniela Mizielińskich wyrazy „Indianie” i „indiański” zostały zastąpione innymi, na przykład „języki indiańskie” to „języki lokalne”) [6].

Dla czytelniczek i czytelników z pierwszych klas podstawówki wartościowym doświadczeniem okazać się może lektura książki „Slow down. Zwolnij” Rachel Williams z ilustracjami Freyi Hartas. Bogata graficznie i dopracowana edytorsko publikacja to – jak zapowiada podtytuł – zbiór „50 opowieści o przyrodzie, która wnosi spokój do zabieganego świata”. Rzeczywiście, twórczynie spełniają daną na pierwszej stronie okładki obietnicę, pozwalając zapomnieć na chwilę o codziennym pędzie i atakujących zewsząd bodźcach. W ich miejsce proponują bliskie przyjrzenie się procesom dziejącym się w przyrodzie, zwracając uwagę na ciągłe trwanie krótszych i dłuższych procesów, charakterystycznych dla różnych pór roku. 

Zarówno pomysł, jak i jego realizacja robią pozytywne wrażenie: każda rozkładówka to krótka opowieść prowadzona za pomocą kilku komiksowych kadrów, w których czytelniczki i czytelnicy odnajdą piękno takich zjawisk, jak zbieranie się rosy na liściach, tkanie sieci przez pająka czy powstawanie płatków śniegu. Spośród kilkudziesięciu obrazków uderzające są zwłaszcza te związane ze zmianą sezonów – „Wiewiórka jesienią zakopuje żołędzie… aby wykopać je zimą”, „Jesienne liście zmieniają kolory… i spadają” czy „Dzwonki przemieniają las” – które podkreślają tytułową powolność zmian w świecie fauny i flory. Całość nabiera dodatkowej wartości dzięki pełnym uroku, wykonanym kredkami ilustracjom Hartas, których faktura nadaje przyrodniczym opowieściom głębi.

Czytający samodzielnie odbiorczynie i odbiorcy sięgnąć mogą po przewodniki poświęcone każdej z pór roku stworzone kilka lat temu przez Marcina Kozioła i Bartka Jędrzejaka. W ten świat wprowadza ich puchacz Bubuś, który w pierwszoosobowej narracji opowiada o swoim życiu, a partie narracyjne przeplatane są ciekawostkami o pogodzie i przyrodzie. Głównym wątkiem jest oczywiście funkcjonowanie puchaczy, jednak na kartach kolejnych tomów pojawiają się także inne gatunki, spotykane przez Bubusia i jego rodzinę. Poza tym czytelniczki i czytelnicy są zaproszeni do wykonywania różnorodnych aktywności, co ma niezwykle cenny walor interaktywny. Podobnie zawarte w książkach kody, umożliwiające zapoznanie się z dodatkowymi materiałami filmowymi, sprawiają, że „Pogoda dla puchaczy” to atrakcyjne źródło wiedzy o czterech porach roku i o tym, jak funkcjonuje przyroda. 

W środku znaleźć można zarówno ilustracje, jak i zdjęcia zwierząt i przyrody, a także, co nieco psuje radość z lektury, wiele fotografii Jędrzejaka, przypominających bardziej sesje zdjęciowe w kolorowych magazynach niż materiał wspierający przekaz w książce edukacyjnej. Mimo to opowiadania Kozioła dobrze się czyta, a świetnie zachowana równowaga między akcją i informacją sprawia, że czytelniczki i czytelnicy z łatwością przyswoją wiele ciekawostek o życiu zwierząt i naszej planecie.

***

Niewielki przegląd książek o porach roku ujawnia interesującą tendencję we współczesnej literaturze dziecięcej, która zdaje się w tym zakresie pomijać zmiany klimatu wpływające na pogodę i inne zjawiska związane ze zmianą sezonów. Wydaje się, że cykliczność dziecięcego świata wyznaczana jest właśnie przez lepienie bałwana zimą, obserwowanie odradzających się kwiatów wiosną, opalanie na słońcu latem i szuranie nogami po opadających, brązowo-złotych liściach jesienią. Nie ma tu ani braku śniegu w grudniu czy styczniu, ani sierpniowych upałów niepozwalających normalnie funkcjonować. Ciekawe, kiedy do świata zmieniających się pór roku pokazywanego w książce dziecięcej wkroczą pogodowe anomalie i zmiany klimatyczne, które przychodzi nam obserwować od kilkunastu lat. Choć na rynku nie brakuje książek wskazujących na kryzys klimatyczny, niezmienność sezonów i kojarzone z nimi zjawiska pozostają wolne od zmian środowiska. Pytanie, na jak długo? 

Przypisy:

[1] Zob. m.in. Emilia Dziubak, „Rok w lesie”, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2015; Magdalena Kozieł-Nowak, „Rok na wsi”, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.
[2] Pojawiło się też wydanie zbiorcze jej książek, zob. Rotraut Susane Berner, „Rok na ulicy Czereśniowej”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2020.
[3] Zob. Bettina Kümmerling-Meibauer, Jörg Meibauer, „Pierwsze ilustracje, pierwsze koncepty: książki wczesnokonceptowe” [w:] „Książka obrazkowa. Wprowadzenie”, red. Małgorzata Cackowska, Hanna Dymel-Trzebiatowska, Jerzy Szyłak, wyd. Instytut Kultury Popularnej, Poznań 2017, s. 57–78.
[4] Zob. Wojciech Widłak, Agnieszka Żelewska, „Wesoły Ryjek i wiosna”, wyd. Media Rodzina, Warszawa 2020; ciż, „Wesoły Ryjek i lato”, wyd. Media Rodzina, Warszawa 2017; ciż, „Wesoły Ryjek i jesień”, wyd. Media Rodzina, Warszawa 2018; ciż, „Wesoły Ryjek i zima”, wyd. Media Rodzina, Warszawa 2015.
[5] W serii „Wesoły Ryjek. Rysowanki, zgadywanki” ukazały się też dwa inne tytuły: „Zegary” i „Kosmos” [2021].
[6] Zob. M. Wystrach, „Boliwia: byle nie Indianin?”, „Polityka”, 7 sierpnia 2018 ; O. Synowic, „Dlaczego przestałam używać słowa «Indianie»”, „Przekrój”, 24 listopada 2020 ; M. Kania, „Czy «Indianin» podzieli los «Murzyna»?”, „Gazeta Wyborcza”, 23 kwietnia 2021

 

Książki:

Agnieszka Potocka, „Wiosna”; „Lato”; „Jesień”; „Zima”, wyd. Dziwimisie, Siechnice 2021.

Proponowany wiek odbiorcy: 1+

 

Wojciech Widłak, Agnieszka Żelewska, „Wesoły Ryjek. Cztery pory roku”, wyd. Media Rodzina, Warszawa 2021.

Proponowany wiek odbiorcy: 3+

 

Rachel Williams, „Slow down. Zwolnij. 50 opowieści o przyrodzie, która wnosi spokój”, il. Freya Hartas, przeł. Stanisław Kroszczyński, wyd. Znak emotikon, Kraków 2021.

Proponowany wiek odbiorcy: 6+

 

Marcin Kozioł, Bartek Jędrzejak, „Pogoda dla puchaczy. Jesień”; „Pogoda dla puchaczy. Zima”

  1. Małgorzata Osieleniec, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.

Marcin Kozioł, Bartek Jędrzejak, „Pogoda dla puchaczy. Wiosna”; „Pogoda dla puchaczy. Lato”; il. Małgorzata Osieleniec, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019.

Proponowany wiek odbiorcy: 7+

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.