0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > W imię ojca....

W imię ojca. O biografii Marka Kotańskiego pióra Anny Kamińskiej

Sylwia Góra

Najpierw Monar dla osób uzależnionych od narkotyków, potem Stowarzyszenie Solidarni Plus, które wspierało osoby zarażone wirusem HIV, a na koniec Markot, pomagający osobom w kryzysie bezdomności. I jeden człowiek – Marek Kotański.

 

Najważniejsze zdanie, jakie pada w książce to: „Gdyby nie było Kotańskiego, należałoby go wymyślić”. I tyle wystarczyłoby, aby opowiedzieć o bohaterze tej biografii. Jednak Anna Kamińska, pisząc „Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja. Opowieść o legendarnym twórcy Monaru”, doskonale wiedziała, że legenda musi zostać zreinterpretowana. W tym roku mija dwadzieścia lat od tragicznej śmierci twórcy Monaru. Niedawno obchodziliśmy też trzydziestolecie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a przed nami identyczna rocznica Polskiej Akcji Humanitarnej. Dlaczego zestawiam te trzy inicjatywy? Bo łączą je bardzo silne postaci, które stały się „twarzą” tych organizacji – Jurek Owsiak, Janina Ochojska i właśnie Marek Kotański. Choć doskonale wiemy, że do powodzenia tego typu inicjatyw potrzebne są setki ludzi zaangażowanych w ich codzienne działanie. Jednak w ogólnej świadomości pozostają konkretni ludzie. Kiedy idea Monaru krystalizowała się w Głoskowie, nikt nie wyobrażał sobie, że ośrodek mógłby istnieć bez Kotańskiego.

W imię ojca…

Kamińska już dawno udowodniła, że potrafi pisać biografie, które czyta się jak dobrą powieść, a jednocześnie – dbać o fakty, dokumenty, podbudowę w postaci licznych rozmów. I tym razem jest podobnie. Jej bohatera oglądamy oczami pierwszych pacjentów Monaru, znajomych ze wczesnych, szkolnych i studenckich lat, współpracowników, rodziny (choć brakuje tu na pewno najbliższych, choćby ojca czy żony Kotańskiego). Widać, że Kamińska stara się zachować dystans i równoważyć opinie. Polskim zwyczajem o zmarłych mówimy bowiem albo dobrze, albo wcale, a przecież nasze życie nigdy nie jest czarno-białe. I choć tych negatywnych opinii jest tu znacznie mniej, to widać, że autorka naprawdę starała się odbrązowić twórcę Monaru. Co zresztą nie było takie trudne, bo już za życia (zwłaszcza pod jego koniec) Kotański był szeroko krytykowany przez władze, media, społeczności lokalne, a nierzadko także przez swoich współpracowników. Ale po kolei. 

Marek Kotański był raczej przeciętnym uczniem, choć oczekiwania rodzinne były wyśrubowane. Jego matka pracowała jako urzędniczka, jednak syn widział ją przede wszystkim jako artystkę. Ojciec wykładał zaś japonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i liczył, że Marek również zostanie wykładowcą, a ostatecznie profesorem. A ten poszedł zupełnie inną drogą – wybrał psychologię. Od lat sześćdziesiątych XX wieku udzielał się w Ruchu Młodych Wychowawców, gdzie po raz pierwszy spotkał się z sytuacjami, które dotychczas były mu obce – przemocą, uzależnieniami, biedą wśród dzieci i młodzieży. Potem pracuje w izbie wytrzeźwień w Warszawie, ale coraz częściej czuje, że jako psycholog zamiast pomagać, wypełnia tony papierów i testów psychologicznych. 

Oprócz uzależnionych od alkoholu coraz częściej spotyka osoby, które eksperymentują z narkotykami. Kolejnym przystankiem jest szpital psychiatryczny, gdzie spotyka jeszcze więcej uzależnionych od narkotyków. W Polsce nie tylko nie ma dla nich osobnych oddziałów, ale sam problem jest negowany przez władze. Tymczasem młodzi biorą coraz nowsze, słabo przebadane substancje, nawet wtedy, kiedy przebywają na oddziale. Psychiatrzy nie mają pomysłu, jak ich leczyć, a metody, które znają, są zupełnie nieskuteczne. Młodzi ludzie trafiają raz po raz na oddział, odtruwają się i wracają do ćpania. Kotański zaczyna szukać sposobu, żeby przestali oszukiwać i naprawdę chcieli się leczyć. Jest zaangażowany, cały czas obecny, wydaje się szczery, a młodzi widzą, że mu zależy. Bardziej niż im. Ktoś okazuje im prawdziwe zainteresowanie, zadaje pytania i naprawdę czeka na odpowiedź. Kotański w końcu odkrywa, że w szpitalu nie da się wyleczyć osób uzależnionych od narkotyków. Tak powstaje pierwszy ośrodek Monaru w Głoskowie – eksperyment wzorowany na amerykańskich domach. Ten sposób leczenia zakładał, że uzależnieni będą mieszkali wspólnie ze swoimi terapeutami w miejscu, gdzie wszyscy muszą pracować fizycznie na swoje utrzymanie (na przykład uprawiać pole, hodować zwierzęta, gotować, sprzątać, a najpierw wyremontować dom, w którym zamieszkają) i wzajemnie sobie pomagać. Młodzi mają nauczyć się, czym jest przyjaźń, odpowiedzialność, uczciwość, prawdomówność, ciężka praca, przede wszystkim zaś altruizm. 

Na tym etapie pojawiły się kontrowersje. Metodą leczenia była bowiem psychodrama. Kotański w czasie jej odgrywania był nie tylko zdeterminowany, lecz też często twardy czy wręcz agresywny. Jeśli ktoś nie chciał się podporządkować zasadom, które obowiązywały w ośrodku, musiał go opuścić. Z czasem o tym, czy ktoś zostanie ukarany, czy wyrzucony, decydowała cała społeczność. Powrotu najczęściej nie było, choć – jak od każdej reguły –zdarzały się wyjątki. Pod warunkiem, że społeczność tak postanowiła. Kiedy okazało się, że ta metoda jest w wielu przypadkach skuteczna, Kotański zaczął pozyskiwać dla Monaru kolejne opuszczone miejsca na ośrodki, aż rozwinęły się w całej Polsce. Wraz ze wzrostem liczby domów rosła też megalomania ich twórcy. A przynajmniej tak to widzimy jako czytelniczki i czytelnicy. 

Marek upada po raz pierwszy 

Bez wątpienia Kotański stał się prekursorem w dziedzinie leczenia narkomanii w Polsce, a także w Europie. Nie lubił, kiedy ktoś przypominał mu, że wzorował się na amerykańskich domach „Synanon”. Kiedy wydawało się, że może uznać Monar za sukces, nadeszła nowa fala problemów. W Stanach Zjednoczonych masowo zaczął się rozprzestrzeniać wirus, który zabijał ludzi – HIV. Kotański wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż dotrze on do Polski. Po pierwszych doniesieniach, że dotyka on osoby homoseksualne, zaczęto robić badania, jaką drogą faktycznie się przenosi. Bardzo szybko okazało się, że osoby uzależnione od narkotyków, współdzielące często ze sobą igły i strzykawki, również są w sposób szczególny narażone na zachorowanie. Kotański zareagował natychmiast – postanowił stworzyć domy dla nosicielek i nosicieli wirusa oraz ich dzieci. Tak narodziło się Stowarzyszenie Solidarni Plus. I po raz pierwszy Kotański upadł. 

Lokalne społeczności nie chciały w swoich wsiach i miasteczkach miejsc, gdzie mieszkają chorzy – ani dorośli, ani dzieci. Kotański nie pytał ich o zdanie, nie tłumaczył, nie prowadził dialogu. Stworzył dom i liczył, że będzie tak, jak w przypadku Monaru. Nie było. Protesty przybierały wręcz formy pogromowe – rzucano kamieniami w chorych, podpalono jeden z domów. Znów się okazało, że duża część Polek i Polaków nie tylko nie współczuje, lecz z łatwością dopuszcza się dyskryminacji, nietolerancji i aktów agresji. Na to Kotański nie był gotowy. 

Marek upada po raz drugi

W Polsce Ludowej Kotański świetnie sobie radził. Potrafił lawirować, na przykład z prób zwerbowania przez bezpiekę wyszedł w miarę obronną ręką. Wiedział, na jakie ustępstwa może, a na jakie nie powinien iść. Pozyskiwał kolejne miejsca na ośrodki, biura dla Monaru itp. Jednak wiele zmieniło się po 1989 roku. Nowy ustój wiązał się z regulacją trzeciego sektora, czy jak wolą niektórzy – biurokracją. Kotański nigdy nie był do tego przyzwyczajony. Wykazywanie wydatków, skrupulatne rozliczanie się – to było coś, co go przerosło. Źle znosił uwagi i kontrole. Monar to on, a nie jakieś tam papiery, statuty i rozliczenia. To był dopiero początek problemów. 

Kotański czuł, że nie jest już potrzebny. Kierownikami ośrodków Monaru zostali jego współpracownicy, czasem byli pacjenci i doskonale radzili sobie bez niego. Jego wizyty przestały być tak bardzo wyczekiwane, a czasem były nawet niemile widziane – burzyły codzienną pracę innych terapeutów. Wtedy Kotański dostrzegł kolejną grupę ludzi, którzy potrzebowali jego pomocy – osoby w kryzysie bezdomności. Po upadku PGR-ów ludzie masowo stracili pracę, czego konsekwencją była także utrata dachu nad głową. Na dworcach kolejowych, autobusowych, w altanach działkowych, na ławkach, w pustostanach pojawiało się coraz więcej osób. Tak narodził się Markot, dziś jedna z największych organizacji pomocowych. 

Za czasów prowadzenia jej przez Kotańskiego szerzyła się tam jednak plaga patologii. Metody, które zadziałały w Monarze, nie sprawdziły się w Markocie. Tym razem jego twórca nie miał zaplecza w postaci doświadczonych terapeutów, a i problemy podopiecznych nowej organizacji były inne – zdarzało się uzależnienie od alkoholu czy narkotyków, ale poważnym problemem była również kryminalna przeszłość, skłonność do kradzieży, czasem przemocy. Do Markotu trafiali też inni ludzie – dorośli, starsi, a nie młodzież, która była zapatrzona w terapeutę. Tutaj Kotański nie był już dla nikogo bogiem. Dlatego bardzo często dawał się oszukiwać, wodzić za nos. Czy faktycznie o tym nie wiedział? Kamińska nie daje łatwych odpowiedzi. Dlaczego nie szukał pomocy? Dlaczego nie zrezygnował? Tego już się nie dowiemy. 

Faktem jest, że na jego pogrzeb w 2002 roku przyszły tłumy, a wśród nich prym wiodły osoby w kryzysie bezdomności. Nawet dla jego współpracowników z czasu Monaru był to prawdziwy szok. Być może zatem Markot nie był takim fiaskiem, jak widzieli go rozmówcy tej książki. 

Konfrontacja

Anna Kamińska najwięcej miejsca poświęca Monarowi i czasom, kiedy powstawały kolejne ośrodki. Jak sama deklaruje, na temat Markotu i innych działań Kotańskiego mogłaby powstać osobna książka. I być może kiedyś powstanie. 

Z tej biografii wyłania się postać tak kontrowersyjna, jak metody leczenia, które stosował Kotański. Jednym jawił się jako stale domagający się uwagi, uwielbienia narcyz, megaloman. Dla innych był genialnym terapeutą, który uratował setki, jeśli nie tysiące żyć. Z pewnością miał potencjał do bycia gwiazdą, zawsze w centrum uwagi, ale porywał za sobą tłumy, które chciały tak jak on pomagać najsłabszym, zagubionym. Otrzymywał ogrom dowodów uznania, jednocześnie koncentrował się na słowach krytyki, z którą nie potrafił sobie poradzić. Otoczony rzeszą ludzi, ale w gruncie rzeczy samotny. Widzimy też człowieka, który miał zbyt wielkie oczekiwania zarówno względem siebie samego, jak i innych ludzi. 

Jego sukces polegał na tym, że po dwudziestu latach od jego śmierci organizacje, które stworzył, wciąż istnieją i nadal z sukcesem pomagają ludziom potrzebującym. To najlepiej świadczy o tym, jakim człowiekiem był Marek Kotański. 

Książka:

Anna Kamińska, „Marek Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja. Opowieść o legendarnym twórcy Monaru”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 685

(8/2022)
22 lutego 2022

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj