0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Krótko mówiąc > BROŻYŃSKI: Literarischer Führer...

BROŻYŃSKI: Literarischer Führer Österreich [KOMENTARZ DO TEMATU TYGODNIA]

Paweł Brożyński

Literarischer Führer Österreich

Czy chcemy literackiego przewodnika po Bernhardzie? Jeżeli tak, wypiszmy hasła takie, jak rozrachunek, rodzina, Austria, złość, skandal, bunt. Pewnie jeszcze kilka innych. Jeżeli chcemy czegoś więcej, pytajmy o każde zdanie z osobna.

To ostatnie nie jest oczywiście moją intencją w tym krótkim tekście, pomyślanym jako komentarz do artykułów z numeru „Kultury Liberalnej”, poświeconego Thomasowi Bernhardowi (ani w żadnym innym). Ciąg takich pytań uruchomić może tylko czytanie. Jednak czytając, bardziej o Bernhardzie, niż samego Bernharda, warto postawić sobie kilka pomocniczych pytań.

Zapytajmy na przykład: czy Bernhard był polityczny? Odpowiedź jest prosta – tak. Ale w jaki sposób? Jego polityczność jest mową zależną polityczności, choć niekoniecznie politycznością mowy zależnej. Na czym polega to rozróżnienie? Mowa zależna polityczności jest warunkiem możliwości polityczności samej, praktyką wielkiego politycznościowego eksperymentu, nie realizowanego czynem, a testowanego w inkubatorze (spisywanej) mowy, czyli w tekście. Polityczność mowy zależnej jest z kolei warunkiem możliwości literatury politycznej – i tym Bernhard zdaje się przejmować mniej, albo i wcale. Pewnie dlatego jego literatura jawi się jako cyniczna, rozpieszczona, narcystyczna.

Postawmy następnie pytanie o Bernharda w świecie sztuki postmedialnej. Wydaje się – choć rzadko podnosi się ten problem – że pozycja, społeczne znaczenie i funkcje literatury (z)destabilizowane są współcześnie w stopniu, którego w żadnym wypadku nie należy nie doceniać. Idąc dalej: wydaje się, że żadna ze współczesnych dziedzin sztuki nie znalazła się w tak trudnej i właściwie beznadziejnej sytuacji, co literatura. I nie chodzi rzecz jasna ani o raporty na temat stanu czytelnictwa, ani o dominację nowych mediów – to być może jedynie objawy, luźno powiązane fakty. Problem jest dużo bardziej fundamentalny i nieodłącznie związany z rozwojem kultury szczególnie świata zachodniego.

Można zaryzykować stwierdzenie, że rozpowszechnienie się cichego, prywatnego czytania było równie ważne w dziejach literatury, co odkrycie druku. Umiejętność, a z czasem nawyk cichego czytania, rozwinęły prywatne, intymne doświadczenie tekstu, niezapośredniczone przez głos lektora, wolne od obecności współczytających czy też współsłuchających. Literatura, choć jako doświadczenie warunkowana przez konkretyzację odbiorcy, choć (nad)używana przez czytelnika, nadal pozostaje opowieścią o przewodniku i turyście, abstrahując od tego czy turysta grzecznie przewodnika słucha, czy gania się z nim w berka. W literaturze konstruowanie sytuacji partycypacji (kategorii tak ważnej dla sztuki współczesnej, którą chyba przesadnie się zachłysnęliśmy) oraz przełomowej emancypacji czytelnika jest wciąż nieatrakcyjne dla pisarzy lub niemal niespotykane, a dotychczasowe praktyki idące w tym kierunku wydają się rozczarowujące. Cóż, być może to ślepa uliczka?

Stąd teza: literatura jako doświadczenie intymne jest w pewien przedziwny sposób wykluczona społecznie, zapóźniona wobec na przykład sztuk wizualnych i performatywnych. Co z tego, że niewyemancypowany widz siedzi w teatrze jak na tureckim kazaniu, skoro siedzi wśród ludzi. Nawet jeżeli jest znudzony, to nudzi się razem z nimi, czuje ich zapach, nienawidzi ich albo chce wydostać się z teatru czym prędzej jak Bernhard z wiedeńskiego tramwaju. Doświadczenie zbiorowe. Czy doświadczyli Państwo kiedyś, zamknięci w jednym pomieszczeniu z kilkoma setkami ludzi, słuchania lub czytania książki? Nie twierdzę, że to się nie zdarza, pytam czy Państwu się to zdarzyło? A w podtekście – na ile takie doświadczenia mogą warunkować nasze rozumienie literatury, skoro zdarzają się bądź bardzo rzadko, bądź wcale?

Efekt wykluczenia potęguje sposób, w jaki literatura uobecnia się w mediach: jest to szept o literaturze. Dość silny, żeby rozbudzić apetyty; zbyt mizerny, żeby ruszyć z posad ziemię. O wykluczonych również zazwyczaj nie mówi się głośno, a szepce. Od czasu do czasu pojawiają się krzyki frustracji – ale chyba nie o to nam chodzi?

Zadajmy sobie pytanie, w jaki sposób literatura jako doświadczenie czytania, a nie zbiór rozpowszechnianych przez system edukacji i wszelkiego rodzaju media motywów literackich, czy konstrukcji intelektualnych może być doświadczeniem zbiorowym? Czy w ogóle może być? Chyba nie może.

Wróćmy teraz do Bernharda. Okazuje się, a moim zdaniem będzie okazywać się nadal, że właśnie tacy pisarze jak Thomas Bernhard wyjdą z tej literackiej zawieruchy bez większego szwanku. Co więcej być może spotęgują swoje znaczenie i znaczenia swojej literatury. Popadając w benrhardowską skrajność powiem więcej: Bernhard jest jednym z niewielu pisarzy, których naprawdę warto czytać (o nieoczywistości czytania poniżej), i nie kiedykolwiek, ale właśnie teraz, kiedy czasu jest mało, a książek za dużo. Dziesiątki innych lektur (pozostając na skrajnej pozycji) mogą zastąpić, i zresztą zastępują, znane mam wszystkim wybiórczo cytaty, motywy, adaptacje filmowe i inscenizacje teatralne. Łatwo powiedzieć, że każdy o ważnym dla siebie pisarzu mówi coś podobnego. Jasne, ale jest to przekonanie poparte argumentem natury – być może nieładne słowo – uniwersalnej (który znów poniżej).

Dla Bernharda, podobnie jak dla Gombrowicza, sztuka (może z wyłączeniem muzyki), a więc również literatura była nadmiarem, przesytem. Obaj rozumieli, że kultura może człowieka zniszczyć, skorumpować, zdegenerować, uczynić bezbronnym i miałkim. Dowodów wciąż dostatek, gdyby ktoś miał wątpliwości. Dlatego pragnęli sztuki radykalnej, a nie liberalnej, szorstkiej i dość bezwzględnej. W młodości Bernhard nie lubił książek. Mówił, że widząc książki dziadka, odczuwał rodzaj obrzydzenia. Dorastał jako osoba nie mająca nawyku czytania, przez co rozumiem czytanie z przyzwyczajenia, czytanie do którego nawykło się na tyle, że tekst staje się czymś oczywistym i koniecznym. Z tej pierwotnej, młodzieńczej nieoczywistości (potrzeby) czytania wyrasta potrzeba i wola stworzenia niezwykle intensywnego doświadczenia tekstu. Doświadczenia, które nie jest ucieczką w zabawę językiem, czy ucieczką do świata alternatywnego. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem Krystiana Lupy:

Prawda w klasycznym rozumieniu tego słowa ostatecznie zostaje u Bernharda zanegowana: prawda jest tam, gdzie w tej chwili jesteśmy, wynika z perspektywy, z której w danej chwili patrzymy. Perspektywa może w każdej chwili ulec zmianie.

Warto pójść w dociekaniach jeszcze dalej, odpowiadając jednocześnie na powyższe pytania. Tekst u Bernharda cały czas apeluje, żeby stać się mową (choć znów raczej mową intymną i prywatną), stąd u czytelnika chęć do wygłaszania Bernharda, performowania Bernharda, fragmentaryzowania się w zdaniach-mantrach. Jest to badanie warunków możliwości własnej psychiczności i, jak się rzekło, polityczności, wkraczanie w sferę wyczytywanego i wypowiadanego po to, żeby zorientować się gdzie i jak daleko się zaszło. Można powiedzieć mając przekonanie graniczące z pewnością, że pole krytyczności (criticality), pod wieloma względami nie odróżnialnej od złośliwej i często celowo naiwnej krytyki, jest u Bernharda (nie ważne są tu domniemane intencje autora, chociaż jak sadzę niedalekie były od mojej propozycji) zakreślone bardzo szeroko. Tak szeroko, że pisarz pozostawia nas tylko z kilkoma – a może tak naprawdę z jednym – i znów nieładne słowo – uniwersalnym i nieco bardziej stabilnym mottem (skądinąd, jak chcą jego adwersarze, banalnym i/lub nieprawdziwym). W obliczu śmierci wszystko jest śmiechu warte.

I ostatnie pytanie. Czy owo motto jest w takim razie figurą współczesnego nihilizmu, reakcjonizmu, neoliberalizmu (najlepiej naraz)? Tak – jeżeli jest powtarzanym i reprodukowanym masowo frazesem. Nie – jeżeli jest punktem orientacyjnym w wysiłku krytycznym, punktem dodajmy nie mającym statusu dogmatu. Bardzo wiele, chciałoby się w tym kontekście powiedzieć wszystko, zależy od tak zwanego czytelnika, natomiast dogmaty u Bernharda znaleźć naprawdę trudno.

* Paweł Brożyński, prezes Fundacji SPLOT.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(8/2011)
22 lutego 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj