0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Spacerując > RUTKOWSKI: Paryż –...

RUTKOWSKI: Paryż – Hôtel Pimodan

Krzysztof Rutkowski

Paryż – Hôtel Pimodan

1.

28 sierpnia 2009 roku smród moczu na quai d’Anjou, na Wyspie Świętego Ludwika, był szczególnie ostry.

Pomyślałem, że bije spod murów Hôtel Lambert, który kupił za czterdzieści i cztery miliony euro szejk z Kataru i postanowił przerobić go na elegancki burdel lub system garsonier dla nieprzeliczonych synów, co wychodzi na jedno.

Paryskie Towarzystwo Opieki nad Zabytkami podniosło larum, bo przecież Hôtel Lambert pełen jest dzieł sztuki i pamiątek cennych. Protesty i „społeczne listy w obronie…” ukazywały się w szacownych gazetach, na przykład w „Le Monde”. Co prawda aktywiści nie wspominali o Czartoryskim i Polakach, ale i tak argumentów im nie brakowało.

2.

Pomyślałem: mści się Towarzystwo za zniewagę i odlewa pod murem. Pomyślałem rozsądnie, bo od kiedy szejk z Kataru kupił Hôtel Lambert, naprzeciwko, po drugiej stronie Sekwany, pomiędzy trasą szybkiego ruchu i brzegiem rzeki rozkwitło miasteczko namiotowe. Miasteczko od początku wydawało mi się podejrzane, a raczej tajemnicze. Jego mieszkańcy nie wyglądali na bezdomnych. Bezdomni rozbijają namioty nad kanałem Świętego Marcina albo na północnych krańcach miasta, w pobliżu peryferiku.

3.

Za Hôtel Lambert, od strony Nabrzeża, przycupnął inny pałac, zwany Hôtel Lauzan (od nazwiska księcia de Lauzan, który w siedemnastym stuleciu kazał go zbudować), zwany też Hôtel de Teinturiers (w dziewiętnastym stuleciu na parterze mieściła się w nim farbiarnia) albo Hôtel Pimodan.

Pod bramą pałacu zniszczonego jak czynszówka na Pradze odlewał się niewysoki mężczyzna. On się odlewał, a ja szedłem niespiesznym krokiem w jego kierunku, bez złych ani dobrych intencji, bo chodzenie ma swoje prawa, a ponadto nie wypadało stanąć.

Zrównałem się z nim, gdy kończył. Odwrócił ku mnie zmęczoną twarz i bezczelnie spojrzał mi w oczy. Portki miał za krótkie, na ramionach bezbarwną bluzę, a na dłoniach czerwone rękawiczki z obciętymi palcami.

Pomyślałem: znam tę twarz. Pomyślałem: znam te rękawiczki. Nie odczułem zażenowania. Mężczyzna tym bardziej. Ruszył głową w geście – wejdź i zobacz. Brama była otwarta. Wszedłem. Czułem na plecach wzrok mężczyzny.

4.

Pusto. Z dziedzińca drewniane schody spuchnięte ze starości i z bólu prowadzą do apartamentu na pierwszym piętrze, wysokiego na trzy metry, o wypaczonych oknach i porwanych tapetach. Tu mieszkał pan Roger de Beauvoir, dandys zmieniający rękawiczki trzy razy dziennie, zapraszający na pijatyki z gryzetkami Delacroix, Dumasa ojca i syna, i Gautiera nieświętego oraz Baudelaire’a, który w attyce pałacu wynajmował dwa pokoje i trwonił w przerażającym tempie odziedziczony majątek.

W apartamencie cuchnęło, nie tylko moczem, lecz wżartym w ściany słodkawym cuchem tytoniu z odcieniem goździków i cynamonu.

5.

Pan Roger de Beauvoir, któremu syfilis rzucił się na mózg i wcisnął do szpitala w Charenton, odstąpił swój apartament sąsiadowi z góry: Fernandowi Boissard de Boisgenier. Nowy lokator zapraszał gości równie chętnie jak jego poprzednik i raczył „zielonym dżemem”, czyli pastą z haszyszu ugniecionego z miodem, popijaną mocną, gorzką kawą. Zielony dżem smakował ogromnie Balzakowi, Gautierowi i Baudelaire’owi. Kobiet nie brakowało. Córka George Sand, Solange, doznawała po dżemie erotycznych objawień, podobnie jak inne kobiety, w szczególności zaś Alfonsyna Plessis, jedna z najbardziej ekstatycznych kurew paryskich, zwana przez Dumasów (ojca i syna) „Damą kameliową”. Pan Fernand Boissard de Boisgenier podawał zielony dżem na aperitif. Później towarzystwo siadało do kolacji, której nikt już nie był w stanie spożyć. Niewiele pamiętano z tego, co się działo dalej, a działo się sporo.

6.

Pewnego sierpniowego ranka 1849 roku (daty nie jestem pewien i nie sposób jej ustalić) Charles Baudelaire, obudziwszy się po wieczerzy dżemowej, wyszedł z Hôtel Pimodan na nabrzeże i skręcił w lewo, ku Mostowi (Krzysztofa) Marii (Pont Marie). Ubrany był w szarą bluzę robotnika, przykrótkie portki, a drżące dłonie ukrył w czerwonych rękawiczkach. Po dojściu do Mostu Marii skręcił jeszcze raz w lewo i na ulicy Dwóch Mostów wszedł do apteki (istniejącej do dzisiaj). Powiedział, że zamordował ojca, zjadł mózg noworodka i zażądał zrobienia lewatywy.

7.

28 sierpnia 2009 roku, po wyjściu z cuchnącego pałacu, zaszedłem do apteki, żeby się znieczulić… Farmaceuta był niepokojąco blady.

* Krzysztof Rutkowski, pisarz, eseista, tłumacz.

„Kultura Liberalna” nr 53 (3/2010) z dn. 19 stycznia 2010 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(2/2010)
19 stycznia 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj