0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Smakując > WĄDOŁOWSKA: Hamburger i...

WĄDOŁOWSKA: Hamburger i cała reszta

Agnieszka Wądołowska

Hamburger i cała reszta

Hamburgery nie muszą oznaczać ociekających tłuszczem rąk, tekturowych pudełek i jednorazowych podkładek. Mięsożercy i wielbiciele guilty pleasures mogą też rzucać się na nie, gdy spoczywają na olbrzymich talerzach z frytkami. A uzbrojeni w noże i widelce mogą w środku znaleźć jalapeño, tradycyjny meksykański sos guacamole, przypisywany jeszcze Aztekom, czy przebój restauracji Friday’s – sos Jack Daniel’s.

Tajemnicze inicjały T.G.I przed nazwą Friday’s to gra słów. Z jednej strony ukrywa się pod nimi typowy tekst, który można usłyszeć na koniec tygodnia: Thanks God It’s Friday (Dzięki Bogu, że dziś piątek). Z drugiej – autoafirmacja firmy: Thanks God It’s Friday’s (Dzięki Bogu, że jest Friday’s). Wszystko zaczęło się w latach 60. w Nowym Jorku, na rogu First Avenue i 63. ulicy, kiedy powstał pierwszy wyższej klasy diners dla samotnych i zagubionych, zupełnie jak z ikonicznego już dziś obrazu Edwarda Hoppera „Ćmy barowe”. Amerykański diners to nie jakiś tam bar, ale – poczynając od lat 20. – jeden z emblematów kultury amerykańskiej, symbol wielokulturowości, bezpretensjonalności i egalitaryzmu. Początkowo były to „bary na kółkach”. Gdy stały się stacjonarne, najczęściej otwierano je w emerytowanych wagonach kolejowych – stąd tradycyjny podłużny kształt i bar przez całą długość lokalu, równolegle do którego na ścianie ciągnął się rząd trunków. Panele ze stali nierdzewnej, elementy art deco, emalia oraz porcelana na ścianach i podłogach to również typowe elementy takiej restauracji. Dinersy stworzyły swój niepowtarzalny klimat. Z jednej strony był to symbol amerykańskiej zaradności i pomysłowości oraz wiary w możliwość zarobienia na najbardziej zaskakujących pomysłach, z drugiej dinersy – ponieważ były otwarte 24 godziny na dobę – stały się miejscami, do których po nocach ściągały „ćmy” z Hoppera. Pierwszy Friday’s miał zachowywać najlepsze tradycje dinersów, choćby takie, że sercem lokalu jest grill. Zdecydowana większość dań właśnie z niego pochodzi: steki, frytki, tosty. Jednocześnie udało się uczynić z niego restaurację dla bardziej wymagających podniebień.

Ponieważ Friday’s funkcjonuje na zasadzie franszyzy, wygląd lokalu jest dokładnie określony i zawiera całkiem sporo dekoracji, które mają motywować pracowników. Każdy biznes potrzebuje tego czegoś, co go napędza – może to być pomysł, silnik albo… śmigło. I właśnie zawieszenie śmigła nad barem, z naklejonymi na nim banknotami dolarowymi, które mają zapewnić powodzenie, otwiera uroczystość inauguracji nowego Friday’sa. Oczywiście nie ma American dream bez ciężkiej pracy, a tu w dodatku ma to być praca zespołowa – symbolizowana przez olbrzymią łódź wiosłową. Wystarczy, że jeden wioślarz będzie machał nie w tę stronę, a łódka nie ma szans w wyścigu. Żeby osiągnąć sukces, wszyscy muszą na niego zapracować. Ale jest i nagroda. Obowiązkowym elementem wystroju jest olbrzymia butelka szampana, obietnica zwycięstwa nad konkurencją. To trochę toporna ideologia sukcesu, wyłożona na prostych przykładach, jednak najwyraźniej działa – Friday’s jest obecny w 52 krajach, w których ma w sumie ponad 1000 lokali. Może to niewiele w porównaniu z 31 tysiącami McDonald’sów, które pokrywają glob. Ale Friday’s, w przeciwieństwie do McDonald’sa, nie jest restauracją tylko z nazwy. W warszawskiej restauracji udało się połączyć elementy secesyjnego wystroju – co też jest elementem licencji franchisingowej – witraże, lampy Tiffany’ego, ciężkie lustra, zabytkowe instrumenty i całą gamę reklam i tabliczek, w których zatrzymała się Ameryka z początków poprzedniego wieku. Znajdziemy tam jedną z pierwszych reklam Coca-Coli i tablicę promującą pianina Laffayeta. Kobiety w gorsetach i turniurach reklamują proszki do prania, a profil Indianina zachęca do kupna noży i siekier od firmy Mohawk. Nie może też zabraknąć kultowej, znajdującej się we wszystkich lokalach, tabliczki „Beware of the Trains” (Uwaga na pociągi). Polski akcent w warszawskiej Friday’s stanowi czarno-biała reklama Żywca z lat 30. Kierownik sali zarzeka się, że wszystkie tabliczki i plakaty są oryginalne. Tak samo, jak prawdziwie amerykańskie hamburgery.

Wbrew pozorom warto jednak zacząć od zupy. Dla smakoszy znajdzie się też cebulowa z zanurzoną w niej całą grzanką i topionym serem mozzarella, podawana wystarczająco szybko, żeby grzanka nie zamieniła zupy w chlebową papkę. Jeżeli nie zupa, to nie ma problemu – Friday’s znany jest też ze swej selekcji przystawek – ziemniaki zapiekane z serem Natan i chipsami z boczku, marynowane i zapiekane w ostrym sosie skrzydełka. Oraz zdrowy akcent w tym morzu kalorii – selery i marchewki z dipem śmietankowym, sosem Blue Cheese i marinara. Jeżeli chce się wyjść poza przystawki, to do Friday’sa watro przyjść naprawdę głodnym. Rozmiar porcji ładnie ilustruje amerykańskiego fioła na punkcie wielkości. Na szczęście ilość nie ma tu negatywnego przełożenia na jakość. Obok wyboru burgerów, restauracja może poszczycić się gamą steków od różnych rodzajów krwisto-wołowych po delikatne z łososia. Niełatwo zostawić sobie choć ociupinkę miejsca w żołądku na deser. A warto. Są cudownie czekoladowe Brownie Obsession czy Mocca Mud Pie, zdecydowanie zasługujące na swoje nazwy. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby je całe wchłonąć, ale na szczęście „resztki” zajmujące trzy czwarte talerza można zapakować na wynos. Jak sugeruje nazwa, Friday’s aspiruje do statusu imprezowego miejsca czy może raczej na „biforka” zaczynającego weekendowe szaleństwo. Dlatego nie mogło zabraknąć tu kolorowych drinków. Nazwa „giganty” mówi sama za siebie, a szklanice, w których są podawane, mogą być wyzwaniem dla niejednego klienta.

Friday’s należy też do prorodzinnych restauracji – ogródek z zabawkami i piłkarzykami dla rodziców czy opiekunów jest tak usytuowany, żeby maluchy nikomu nie przeszkadzały. Być może francuski model chodzenia do restauracji z dziećmi kiedyś i u nas się przyjmie.

Okazuje się, że amerykańska kuchnia, z jej wszystkimi wadami, z tonami tłuszczów i cukrów prostych i olbrzymimi porcjami oraz wbrew wszystkim wegetariańskim trendom i racjonalności zdrowego żywienia, może być prawdziwą ucztą dla podniebienia. Tyle że raczej od święta.

* Agnieszka Wądołowska, absolwentka filologii angielskiej UW.

„Kultura Liberalna” nr 82 (32/2010) z 3 sierpnia 2010 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 82

(31/2010)
3 sierpnia 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj