0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Komentarz nadzwyczajny > Strach w oczach...

Strach w oczach historyka [O książce Marcina Zaremby - komentarz do Tematu tygodnia]

Marcin Kula

Komentarz do Tematu tygodnia „Cisza po Wielkiej Trwodze”- całość CZYTAJ TU

***

Publikacja „Wielkiej trwogi” Marcina Zaremby zwiększyła częstotliwość pojawiania się terminów „strach”, „lęk”, „trwoga” w kontekście rozważań o historii najnowszej. Zdefiniowanie tych pojęć zostawmy psychologom. Jako historycy zastanówmy się raczej, co mamy na ten temat do powiedzenia. Spójrzmy na zjawiska określane przez wymienione terminy jako na zjawiska dziejowe, nie ograniczone do konkretnej epoki. Dopiero na takim tle można realistycznie spojrzeć na ich występowanie w określonym epizodzie historycznym. Tak właśnie uczynił – ze znakomitymi rezultatami – Marcin Zaremba, któremu umożliwiło to jego jednoczesne przygotowanie historyczne i socjologiczne. Już drugie jego dzieło („Wielka trwoga” po „Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm”) jest pozycją z zakresu socjologii historycznej – co jest tym milsze memu sercu, że właśnie ją staram się promować.

W zjawiskach strachu i lęku występują najpewniej elementy stałe, poczynając od reakcji fizjologicznych. Historyk zwróci jednak uwagę przede wszystkim na zmienność owych zjawisk w czasie. W poszczególnych epokach pojawiały i pojawiają się odmienne czynniki generujące lęk. W końcu trudno, by w bardzo odległych czasach obawiano się nie tylko bomby atomowej, czy wybuchu Czarnobyla, ale choćby samochodu.

W różnych epokach bano się różnych rzeczy. Jak wiadomo z opowieści René Goscinnego o Asterixie i Obelixie, Galowie bali się tylko tego, że niebo im spadnie na głowę. Dziś niektóre narody boją się bardziej, że na głowę spadnie im jakaś rakieta. Są momenty, w których ludzie boją się czegoś specyficznie. Często twierdzi się, że przed rokiem tysięcznym ludzie bali się końca świata. Jacques Le Goff wyrażał wątpliwość wobec tej tezy, zwłaszcza w uogólniającym sformułowaniu „ludzie” – ale może niektórzy nasi przodkowie rzeczywiście się bali. Przed rokiem 2000 pojawił się nieco podobny strach przed powszechną awarią komputerów, które przecież sterują dziś wszystkim. Choć miał on racjonalną przyczynę (specyfika oprogramowania, które nie odczytywało jednoznacznie daty 2000), to jednak obawa ta przypominała nieco strach przed końcem świata.

Istnieją oczywiście pewne stałe, ponadczasowe czynniki generujące strach. W końcu ludzie „zawsze” (ujmijmy to tak!) modlili się o to, by Bóg zachował ich od zarazy, pożaru, wojny… Jeśli nawet te stałe czynniki generujące lęk zmieniały się, a ludzie, pozornie bojąc się tego samego, bali się jednak trochę czegoś innego. Śmierci bano się zawsze – ale dziś chyba mało kto boi się dosłownie mąk piekielnych. Bardziej niż samego odejścia, ludzie boją się teraz agonii przedłużonej, trudnej. Ewolucja jest wynikiem powiązanej przemiany mentalnej i materialnej. Podejrzewam, że dawniej człowiek, który odchodził, czynił to na ogół szybciej. Postępy medycyny i przedłużenie życia postawiły przed ludźmi problem długotrwałej, ułomnej egzystencji, wręcz długiej agonii, a nieraz nawet fatalny dylemat przekręcenia kontaktu w urządzeniach podtrzymujących życie.

Zawsze bano się epidemii. Pewne reakcje w takich sytuacjach są ponadczasowe. Zdarzyło mi się być w Rio de Janeiro, gdy w mieście wykryto pierwsze przypadki cholery; nie miałem wątpliwości, że w mieście zapanowuje trwoga. Niemniej jednak dziś, przynajmniej w naszej strefie cywilizacyjnej, ludzie wierzą w medycynę, a z zagrożonego miasta na ogół się nie ucieka ani się go nie zamyka.

Zawsze bano się chorób. Strach przed niektórymi miał nawet cechy obawy przed złą magią. Wobec chorych stosowano środki nie tylko lecznicze (według standardów czasu i miejsca), ale ceremonialnie eliminujące ich ze społeczeństwa (trąd!). I dziś istnieją takie, ponad racjonalne obawy przed pewnymi chorobami. Jeszcze niedawno przerażającą chorobą była gruźlica, dziś jest rak, czy AIDS. Niemniej jednak nikt nie wyklina ze społeczeństwa ludzi chorych na gruźlicę, czy na raka. Z AIDS sprawa jest już bardziej skomplikowana.

Bardzo ciekawy dla historyka jest pojawiający się „od zawsze” strach przed nieznanym niebezpieczeństwem. Taki strach istniał latentnie przed niewolnikami (czarnymi!) w społeczeństwach niewolniczych, czy przed ludźmi skolonizowanymi w koloniach. Nieraz pojawiał się jako strach Białych przed ludami kolorowymi w momencie ich wyzwalania się. Poprzedzająca Rewolucję Francuską tzw. wielka trwoga (lipiec – sierpień 1789) miała cechy takiego lęku przed mało sprecyzowanym, ale groźnym niebezpieczeństwem. Lęk, o którym mowa, pojawiał się w momencie instalowania władzy komunistycznej i w perspektywie różnych jej działań. Wydaje mi się, że niektóre postawy komunistów w krajach, w których rządzili, można by jednak też tłumaczyć jako strach mniejszości przed większością.

Mało sprecyzowany lęk przed nieznanym występował w wielu procesach migracyjnych – przed drogą oraz przed tym, co się znajdzie u celu migracji. Ten strach też ewoluuje. Nawet jeśli ludzie wywożeni podczas wojny na tysiące kilometrów od swoich domów i rzucani w nieznane miejsca odczuwali najpewniej lęk jeszcze większy niż polscy chłopi emigrujący do Brazylii w końcu XIX wieku, to jednak w naszych czasach i w naszej cywilizacji akurat strach przed innym miejscem na ziemi raczej nie jest fundamentalny.

Strach przed nieznanym mógł się przejawiać w formie obaw przed obcymi, innymi. Jest on wciąż komponentą różnych nacjonalizmów. W ogóle tendencja grupy do bardzo silnego dzielenia na swoich i obcych, przy czym wszyscy obcy są pakowani do jednego worka, jest często dyktowana m.in. poczuciem zagrożenia. Niechęć wobec muzułmanów dziś w krajach Europy Zachodniej ma komponentę strachu przed obcymi, innymi, w sumie nieznanymi, a o których się domniemuje, że potrafią być niebezpieczni.

Z biegiem dziejów wzrósł także egzystencjalny strach przed niepewnością jutra. Rzadziej niż dawniej boimy się, że jutro burza zniszczy nam dom (choć i to się zdarza!). Od I wojny światowej zawaliło się jednak poczucie stabilności świata. Elementem destabilizacji wywołującej niepokój jest też przyspieszająca zmienność cywilizacyjna świata. Także jego organizacja jako świata konkurencyjnej walki i wyścigu szczurów. Nie da się dziś racjonalnie planować pracy i kariery; raczej trzeba łapać okazje – a te są nieprzewidywalne. Styl uprawiania współczesnej polityki ma w większości krajów (a w Polsce na pewno) cechy destabilizujące. Jak ma nie lękać się o przyszłość człowiek, który przeżywa zmiany ustrojowe, słyszy kłótnie polityków, widzi podważanie przez nich instytucji państwa, jest świadkiem tyleż częstego, ile mało szczęśliwego reformowania wszystkiego. Jak nie lękać się, skoro wszystko zdaje się chwiejne, skoro ma się dużą szansę stracić pracę, nie uzyskać pomocy lekarskiej, nie być pewnym emerytury… skoro asystuje się ciągłym zmianom programu szkolnego obowiązującego własne dzieci, a skądinąd trudno zorientować się w ciągle przemeblowywanym systemie studiów wyższych i ich programie? Już samo obecnie powszechne pojęcie „gry politycznej” sugeruje niestabilność – bowiem wynik zawodów jest z definicji nieprzewidywalny, a faule są częste w większości gier. Język („gra”) na ogół dobrze odzwierciedla realia.

Ciekawe jest dla historyka zjawisko pewnej nielogiczności strachu. Nie zawsze jest tak, aby strach był większy w przypadkach, gdy zagrożenie jest obiektywnie większe i odwrotnie. Można sto razy powiedzieć, że komunikacja lotnicza jest bezpieczniejsza od samochodowej, a jednak wsiadając do samolotu wielu z nas odczuwa lęk. Ciekawe są wypadki niedostrzegania, wręcz ignorowania czynników, które powinny budzić strach. Oczywiście w pewnych zawodach trzeba umieć zapanować nad strachem (strażacy, ratownicy, komandosi itd.), a w innych wypada przynajmniej udawać, że się nad nim panuje. Historia zna przypadki ignorowania zjawisk, które powinny budzić obawy całych grup ludzkich. Znane jest zdanie Tocqueville’a o beztrosce arystokracji francuskiej w przeddzień rewolucji. Chyba tak samo zachowywała się ekipa Gierka w przeddzień 1980 r.

Ciekawe jest opanowywanie pewnych typów strachu przez przyzwyczajenie. Takie zjawisko znamy z indywidualnego doświadczenia. Początkujący kierowca po prostu boi się; potem jednak jeździ bez strachu i lepiej, żeby się nie bał. Zjawisko ma jednak także charakter ogólnospołeczny. Pierwszych pociągów ludzie bali się do tego stopnia, że przed lokomotywą miał iść człowiek z chorągiewką. Dziś pociągów się nie boimy, choć wypadków lub katastrof jest z pewnością więcej – i to straszniejszych niż dawniej. Studenci przyzwyczajają się do egzaminów. Prawda, że napięcie przez nie wywołane różni się w poszczególnych epokach i społeczeństwach. Dziś egzaminy uczelniane w Chinach lub w Korei Południowej są wydarzeniami takiej wagi, że chyba aż traumatycznymi dla zainteresowanych.

Ważnym fragmentem tematyki jest działanie ludzi, organizacji  oraz grup społecznych pod wpływem strachu. Wielkim problemem jest stopień w jakim strach (jak duży?) jednoczy ludzi, a w jakim i w jakich sytuacjach ich atomizuje. Także to, czy ludzie w sytuacji lęku (jak silnego?) walczą, czy uciekają – co notabene nie musi być całkiem rozłączne. Ważne jak przełamują strach. Efekt sugestii tłumu zmniejsza strach, zbiorowy okrzyk żołnierzy „hurra” w Armii Radzieckiej zmniejszał ich strach przed podejmowanym atakiem. Mobilizacja „przed bitwą” zmniejsza nawet fizjologiczne objawy strachu. Złych działań też łatwiej dokonuje tłum, bowiem dezindywidualizuje on ludzi i zmniejsza ich strach przed skutkami.

Ciekawe jest zagadnienie strachu jako czynnika motorycznego działań, wręcz historii. Wielokrotnie, gdyby ludzie nie zadziałali pod wpływem strachu, to skutki byłyby fatalne. Bywa bowiem i tak, że to strach daje siłę. Nigdy w życiu nie przelazłem przez płot tak wysoki, jak kiedyś w 1968 r., uciekając wraz z innymi przechodniami przed szarżującą milicją. W późniejszych dniach nawet poszedłem obejrzeć ten płot i nie mogłem zrozumieć jak dałem mu rady. Oczywiście można postawić pytanie, na które odpowiedź zależy od bardzo wielu czynników: jak duży strach daje siłę, a jak duży paraliżuje? Jakie czynniki powodują, że ludzie, nawet w strachu, przestają się jednak liczyć z czymkolwiek?

Prowadząc historyczne rozważania nad strachem warto w końcu pamiętać, że strach jest jednym z elementarnych narzędzi regulacji zachowań społecznych. Możemy mówić, że wychowanie powinno być bezstresowe, ale nie da się wychowywać bez lęku – oczywiście niekoniecznie przed karą brutalną, ale przed złą oceną, przed złą opinią, ostracyzmem. Większość z nas nie kradnie bo „się” nie kradnie – ale jak dotychczas nie powstało społeczeństwo, które by się obeszło się bez zagrożenia potencjalnych przestępców karami.

Ciekawe jak strach bywa wykorzystywany socjotechnicznie – poczynając od wspominanych działań wychowawczych, a na  (przepraszam za bliskość wymienienia) działaniach zbójeckich rządów i ustrojów politycznych kończąc. Historyk może wskazać dowolną liczbę przykładów terroryzowania ludności podbitej przez zdobywców. Rozliczne rządy wykorzystywały każdy typ ludzkiego strachu dla wywołania pożądanych celów. Nie zawsze musiało to być sprecyzowane zagrożenie. Efektywnym narzędziem socjotechnicznym stalinizmu było wzbudzanie strachu wszechogarniającego. Jeśli w praktyce nie wie się za co można oberwać, tudzież jaką, wręcz jakiego typu karę za co można oberwać i od kogo można oberwać – bowiem działania odpowiedniej instytucji, a w znaczącym stopniu ona sama są utajnione – to najrozsądniej jest siedzieć możliwie cicho w jakimś kącie lub/i podporządkowywać się wszystkim żądaniom.

Wszystkie takie, a zapewne jeszcze dalsze sprawy powinny nas interesować jako historyków. Nie bójmy się szerokiego spojrzenia. Strach, jaki często odczuwamy przed uogólniającymi ujęciami, trzeba pokonywać. Strach nie musi się malować w naszych oczach; to raczej jemu możemy się badawczo przyglądać.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 196

(41/2012)
9 października 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj