0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > KAZIMIEROWSKA: Każdy film...

KAZIMIEROWSKA: Każdy film gwałci widza

Katarzyna Kazimierowska

Każdy film gwałci widza

Niewytłumaczalna przemoc, dojmujący chłód i głęboko skrywana nienawiść do innego człowieka. W swoich filmach Michael Haneke stawia przed widzami lustro i zostawia ich z pytaniem o człowieczeństwo.

Do tematu, jak i sylwetki reżysera postanowiłam podejść bardzo poważnie. Przygotowując się do napisania tego tekstu, obejrzałam tzw. trylogię lodowcową Hanekego („Siódmy kontynent”, „Benny’s video”, „71 fragmentów”), a ponadto „Kod nieznany”, „Pianistkę”, „Ukryte”, „Funny games” i „Białą wstążkę”. Jakkolwiek różne są to filmy, prowadzą do wspólnych refleksji, a te do twierdzenia, które Haneke cały czas stara się nam uświadomić i które jest tytułem tego tekstu. „Every film rapes the viewer” to pierwotnie tytuł wywiadu, jakiego austriacki reżyser udzielił niemieckiemu magazynowi „Der Spiegel”. Moim zdaniem wyraźnie nawiązuje on do gombrowiczowskiego „gwałtu przez ucho”. W filmie dodatkowo w grę wchodzi również oko. A jest na co patrzeć, bo „przemoc” i sposób jej pokazania, to pierwsze słowo-klucz w kinie austriackiego reżysera. Drugim jest „prowokacja”, trzecim „współczucie”. Choć Haneke zaczął swoją karierę od pracy w teatrze, to dopiero taśma celuloidowa okazała się środkiem, za pomocą którego w pełni mógł przekazać treści na tyle przerażające, by zmuszały do myślenia. Nic dziwnego, że mówi się o nim jako o jednym z ostatnich „apostołów edukacji medialnej”.

Przemoc

Epatuje nią każdy film Hanekego albo w sposób dosłowny, albo ukryty pod płaszczykiem słów, spojrzeń czy też braku jakiejkolwiek komunikacji. Mamy tu przemoc w każdej możliwej odmianie: w stosunku do bliźnich, najbliższych, wobec siebie, przemoc w postaci agresji fizycznej, słownej, psychicznej, przemoc emocjonalną, przemoc pasywną, a przerażającym emocjonalnym chłodem wieje od każdego filmu Hanekego. Jego lodowcowa trylogia, jak sam nazwał swoje pierwsze filmy, pokazuje, jak łatwo i z jak ogromną przyjemnością chowamy się za technologicznymi zdobyczami cywilizacji, z jaką ulgą zamykamy się w naszych światach, przyjmując za prawdziwą rzeczywistość tę, którą oglądamy w mediach i którą karmimy się w filmach. W „Benny’s video” rozpieszczony przez bogatych rodziców nastolatek morduje rówieśniczkę bronią do zabijania świń, bo „jest ciekaw, jak to jest”, a następnie na nich zrzuca odpowiedzialność za zbrodnię. Jedyna zabawna scena w tym filmie to ta, gdy ojciec rozmawiając o zbrodni syna, pyta matkę: „Wiesz, jak to będzie wyglądało w jego CV?”. W „71 fragmentach” każde kolejne wydarzenie prowadzi nas do nieuniknionego finału, choć właściwie tragedia ta – zupełnie bezsensowna – nie powinna się wydarzyć. Nic w postaci bohatera jej nie zapowiada. Nie ma motywu, powodów, nie ma odpowiedzi na nasze „dlaczego?”. W „Siódmym kontynencie”, pierwszym filmie należącym do trylogii, pewna rodzina nie mogąc znieść bezsensu świata, w którym żyje, kieruje przemoc na siebie samą, w niemym proteście wobec jałowego życia, jakie prowadzi. Czy nie było innego wyjścia? Nigdy się nie dowiemy, bo filmy Hanekego nie dają nam gotowej kafeterii odpowiedzi do wyboru, wytrącają nas z równowagi, budząc głośny, jęczący sprzeciw wobec tego, co oglądamy. Ale na co tak naprawdę patrzymy?

Prowokacja

Każdy z filmów Hanekego zawiera w sobie niewypowiedzianą przemoc, każdy jest przerażający, jest antythrillerem europejskiego kina, w przeciwieństwie do łopatologii, jaką sprzedaje nam kino hollywoodzkie, zawsze atrakcyjnie opakowane. Tym bardziej zadziwił Haneke, gdy dla świata Hollywood zdecydował się na remake własnego „Funny games”, 10 lat po premierze oryginału. W obsadzie mamy gwiazdorską parę: piękną Naomi Watts i jednego z ciekawszych aktorów swojego pokolenia, Tima Rotha. I z tym większym bólem i niezgodą patrzymy na to, jak oboje, wraz ze swoim uroczym dzieckiem, są psychicznie i fizycznie katowani przez dwójkę dobrze wychowanych i ślicznych, psychopatycznych chłopców. Oglądamy przemoc na najwyższym poziomie wytrzymałości. Ale zaraz! Kto nam ją każe oglądać? Przecież można wyłączyć film lub wyjść z kina. Ale nie robimy tego, czekamy do końca. Tylko na co? Tu happy endu nie będzie, nawet jeśli karmieni do tej pory sensacyjną papką amerykańskiego kina akcji spodziewamy się go w najbardziej zaskakującym momencie – gdy Haneke cofa taśmę, grając nam na nosie i mówiąc ustami psychopatów, którzy kilka razy zwracają się bezpośrednio do kamery: „Chcecie rozrywki, to ją macie. Przecież to lubicie, a to tylko taka funny game”. Równie dobrze mógłby odwrócić kamerę w naszą stronę. Bo to nie my jesteśmy współczującymi widzami. Przemoc, którą oglądamy, jest zaaranżowana na nasze potrzeby, to my nią epatujemy. Haneke czyni ją tylko bardzo realną, nie pozwala na komfort dystansu, jaki odczuwamy, siedząc bezpieczni w sali kinowej. On ją nam podsuwa pod nos. Przemoc bez powodu, prowokacja za to jak najbardziej zamierzona. W nagrodzonej w zeszłym roku w Cannes „Białej wstążce” reżyser już się z nami nie bawi. Otwarcie nas policzkuje i oskarża: „Jeśli do tej pory tego nie zobaczyliście, to teraz macie czarno na białym”. Bo to, kim jesteśmy, to jak najbardziej realny wytwór społeczeństwa karmionego „prawdami” wpajanymi konsekwentnym wychowaniem. Dziś wychowują nas także media, którym wierzymy bardziej niż naszym wartościom. „Biała wstążka” pokazuje, jak tzw. zimny chów i podskórnie przekazywana przemoc oraz beznamiętnie powtarzane wartości budują kolejne pokolenia psychopatów, ignorantów i emocjonalnych kastratów. Haneke stwierdza, że jesteśmy jednocześnie ofiarami i winnymi, bo fala przemocy przechodzi z pokolenia na pokolenie. I jak nam się to podoba?

Współczucie

W filmach Hanekego przeglądamy się jak w lustrze, ale reżyser nie jest w obrazie świata i nas samych wyłącznie surowy. Jego filmy wywołują silne, sprzeczne reakcje, ale w wypadku większości spotykamy bohaterów, na których los głęboko się nie godzimy. W „Siódmym kontynencie” egzystencjalny ból bohaterów staje się naszym udziałem. W „Pianistce” – prawdopodobnie najsłabszym filmie w dorobku reżysera, bo też nieoddającym w pełni historii pokazanej w książce Jelinek – wewnętrzne cierpienie bohaterki miotającej się w swojej seksualności i narzuconych przez toksyczną matkę zahamowaniach jest nie do zniesienia. W „Kodzie nieznanym”, który otworzył drogę takim filmom jak „Babel” czy „Mamut”, a pokazującym niemożliwość komunikacji w multikulturowym świecie, w jakim żyjemy, współczujemy zagubionym w trudnej rzeczywistości, wyrwanym z kontekstu jednostkom. To film chyba mi najbliższy, bo najdokładniej pokazuje naszą bezsilność: brak możliwości porozumienia na każdej płaszczyźnie – tej zwykłej codziennej, politycznej i tej intymnej, między dwojgiem najbliższych sobie ludzi. Współczując bohaterom, współczujemy jednocześnie sobie, bo podskórnie wiemy, że nie jesteśmy i pewnie nie będziemy w stanie wyjść poza uwikłanie, w jakim się znaleźliśmy. Wątek braku komunikacji, także tej – wbrew temu, co mówią media – między narodami/rasami/religiami/kulturami, Haneke kontynuuje w „Ukrytych”. Tu motyw winy i kary jest tylko przyczynkiem do spojrzenia dalej: nasze uprzedzenia rodzą nienawiść, której nie jesteśmy w stanie sprostać, a brak komunikacji i niechęć do konfrontacji z tym, co nas boli, sprawiają, że tracimy kontakt z własnymi emocjami i z naszymi najbliższymi. I, jak pokazuje Haneke, nie ma szans na zmianę tego stanu rzeczy. Jego filmy nie dają nadziei.

Filmy Hanekego można rozumieć i omawiać na wszelkie sposoby, pod kątem kata i ofiary, zbrodni i kary, braku i nadmiaru. Najważniejsze, że w swoich wieloznacznych dziełach reżyser nie poucza widzów, nie prowadzi też z nimi dialogu. On tylko pokazuje obraz i z nim zostawia. Pytania i odpowiedzi musimy znaleźć sami. To my budujemy elementy układanki, tak jak to my układamy nasze życie. Tyle że w jego świecie nic nie jest brane w cudzysłów. I dlatego tak bardzo wytrąca nas z równowagi.

* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 55 (5/2010) z 2 lutego 2010 r.


Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 55

(4/2010)
2 lutego 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj