Aleksandra Bilewicz
Koniec patriarchatu?
Adam Leszczyński w artykule „Mocna płeć” w ostatniej „Gazecie Świątecznej” sugeruje, że koniec dominacji mężczyzn nadchodzi. Byłaby to ze wszech miar miła wiadomość, zwłaszcza, że – jak wieszczy autor – pozytywna zmiana, skoro już ma miejsce w Stanach Zjednoczonych, niedługo dotrze i do nas.
Rozumowanie autora jest mi bliskie, bo źródła emancypacji kobiet – podobnie jak Hanna Rosin, autorka książki „Koniec mężczyzn”, do której odwołuje się Leszczyński – autor upatruje w przemianach gospodarczych, a więc w materialnych warunkach bytowania społeczeństw. Czy zatem ponowoczesne, postindustrialne społeczeństwo XXI wieku stwarza lepsze możliwości dla kobiet niż dla mężczyzn, i w konsekwencji doprowadzi do zniesienia ich podporządkowanej pozycji?
Leszczyński przytacza dane świadczące o tym, że kobiety są nie tylko lepiej wykształcone (to już nic nowego), ale różnice w wysokości płac między nimi a mężczyznami maleją w tych sektorach gospodarki, które dziś mają największe znaczenie („to w bankach, firmach programistycznych i biurach projektowych wypracowuje się dobrobyt ponowoczesnego społeczeństwa”). Dotyczy to nie tylko krajów zachodnich, ale również Polski. Co więcej, za Hanną Rosin przytacza on dane, wedle których firmy zarządzane przez kobiety lepiej radzą sobie w recesji, kiedy od siły i rywalizacyjności lepiej sprawdzają się zdolności komunikacyjne i empatia. Jednym słowem, kryzys powoli eliminuje mężczyzn z rynku pracy, oddając kobietom pole do popisu i sprawiając, że to one stają się głównymi żywicielkami rodziny – mimo że wciąż jeszcze nie osiągnęły „szczytu”, czyli nie weszły do elity najzamożniejszych.
Trudno powstrzymać się od uwagi, że jeśli kobiety rzeczywiście przejmują stery – zakładając, że ich dominacja na rynku pracy faktycznie przekłada się na społeczną pozycję – to trochę późno, bo cały okręt wydaje się tonąć. Kobiety mogą sobie radzić na rynku pracy, ale sam ten rynek w krajach rozwiniętych się kurczy, a wielu młodych w Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii, Grecji, Włoszech i również w Polsce przekonuje się o tym, że dobre wykształcenie nie gwarantuje już oczekiwanej kariery. Wszystko wskazuje na fakt, że stoimy u progu zmian, które zmuszą nas do przewartościowania roli pracy w życiu jednostki. Być może jedynym rozwiązaniem problemu bezrobocia w społeczeństwach rozwiniętych będzie zmniejszenie czasu pracy tak, by podzielić się nią z innymi – jak postulował m.in. Claus Offe na swoim ostatnim warszawskim wykładzie w siedzibie „Krytyki Politycznej”. A wtedy znaczenia nabierają inne aktywności, o których w tekście Leszczyńskiego nie ma ani słowa – związane z pracą na rzecz społeczności lokalnej, czasem wolnym czy życiem domowym. Może się więc okazać – choć na razie to spekulacja – że przejęcie roli „providera” stanie się raczej przykrym obowiązkiem niż źródłem społecznego prestiżu. Być może droga do zniesienia patriarchatu wiedzie nie tylko poprzez osiągnięcie równych szans w zdefiniowanym uprzednio przez mężczyzn wyścigu o prestiż mierzony pozycją finansową, ale przewartościowaniem hierarchii ludzkiej aktywności, w której praca opiekuńcza czy inne zajęcia nie związane z obecnością na rynku są niżej wartościowane. Bo dziś za ambitne kobiety, które mogą poświęcić się karierze, prace te wykonują inne kobiety o niskim statusie – jako niańki, sprzątaczki, kucharki – a nie „wieczne dzieci” czy „pracoholicy” – dysfunkcjonalni mężczyźni opisani w tekście.
Jeśli mówimy o wpływie gospodarki na relacje między płciami, warto sięgnąć do kultur, w których życie gospodarcze zorganizowane jest na zupełnie odmiennych od naszych zasadach. Społeczności zbieracko-łowieckie, dziś już niemal nieistniejące, opierały się na wyraźnym podziale pracy między płciami – mężczyźni zajmowali się polowaniem, kobiety – zbieraniem dostępnych w okolicy nadających się do spożycia płodów przyrody. Jednak antropolodzy, którzy analizowali gospodarkę pierwotną, jak Marvin Harris czy Marshall Sahlins, są zgodni do tego, że wbrew powszechnemu przekonaniu, w plemiennych społecznościach zbieracko-łowieckich (jak również tych opartych na pierwotnej formie rolnictwa – gospodarce żarowej) to kobiety, a nie mężczyźni, były głównymi „providerami” – bo owoce ich pracy stanowiły podstawę wyżywienia grupy, podczas gdy rezultaty polowań były niepewne. Mimo to władzę w tych społeczeństwach właściwie bez wyjątku dzierżyli mężczyźni, choć ich rola z gospodarczego punktu widzenia była drugorzędna. Harris upatrywał podporządkowaną pozycję kobiet (której dobitnym przykładem było szeroko praktykowane dzieciobójstwo dziewczynek) w potrzebie kontroli populacji. Również psychologiczna teoria dominacji społecznej przeczy temu, jakoby stosunki pracy determinowały relacje między płciami. Według Sidaniusa i Pratto, mężczyźni mają wyższą orientację na dominację społeczną, co sprawia, że mają oni tendencję do podtrzymywania społecznej hierarchii w każdych warunkach.
Niezależnie od tego, jak oceniamy trafność tych wyrywkowo przytoczonych powyżej teorii , warto zastanowić się nad relacją między pracą a płcią w sposób głębszy, niż tylko porównując wysokość zarobków. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
* Aleksandra Bilewicz, socjolożka i filozofka. Zajmuje się antropologią ekologiczną i historią Żydów sefardyjskich.
„Kultura Liberalna” nr 198 (43/2012) z 23 października 2012 r.