Ot, jedna z tych info na mediach społecznościowych, promocja portalu ciekawostką – w tym wypadku historyczną: ostatni sejm Rzeczpospolitej, tak zwany sejm grodzieński w 1793 roku, zatwierdzający drugi rozbiór Polski, był przekupywany przez rosyjskiego ambasadora Jacoba Sieversa łapówkami, których maksymalna wysokość była ekwiwalentem 19 litrów wódki lub 10 par butów. Portal nazywa się „Dobra Historia”. Przez tydzień chodziłem z tą informacją w głowie, nie potrafiąc sobie odpowiedzieć, czy bardziej mnie uderzyła zabawna koincydencja nazwy portalu z informacją, czy sama informacja. Rzecz historycznie raczej znana, ale kiedy ktoś przeliczył wartości pieniądza z końca XVIII wieku, na siłę nabywczą, cała sytuacja stawała się dramatycznie wyrazista. 

Gdyby zastosować ją do obecnej, sprzedanie ojczyzny to byłaby kwota około tysiąca złotych, wybierając wersję najtańszą. Znam takie miejsca w Polsce, gdzie po stuleciach to nadal jest spory majątek, ale przyznajmy – to są raczej wyjątki, a nie jak w ówczesnej Rzeczpospolitej, reguła. Bo zakres nędzy społeczeństwa Polski rozbiorowej był dla dzisiejszego czytelnika prawie nie do wyobrażenia. Lata później, po ostatecznym upadku kraju, gdy wojska napoleońskie wchodziły na teren Księstwa Warszawskiego, ciągnąc na Moskwę, żołnierze Wielkiej Armii byli przekonani, że już się znaleźli na stepach Rosji, czymś w rodzaju cywilizacyjnej pustki, konie karmiono strzechami z chłopskich chałup, bo normalnego furażu niepodobna było kawalerii dostać. 

I i II Rzeczpospolita konały w biedzie

Pierwsza Rzeczpospolita konała w powszechnej biedzie, systemowej zapaści ekonomicznej, pustym skarbie, braku wojska i dyplomacji, w zupełnym odosobnieniu, i co gorsza – zupełnym niezrozumieniu własnego położenia przez ówczesną elitę społeczną. Z poprawką na ogólny rozwój cywilizacyjny, ponad 140 lat później II Rzeczpospolita przechodziła podobne koleje. Gwałtowność załamania się struktur państwowych i armii we wrześniu 1939 była dla ówczesnych absolutnym szokiem, tym większym, że oficjalna sanacyjna propaganda karmiła społeczeństwo kłamstwami o naszej sile i potędze. Zaraz po tym uruchomił się mechanizm powszechnych donosów do hitlerowskich okupantów na sąsiadów, co udokumentowano w przemilczanej książce „Szanowny Panie Gistapo” Barbary Engelking, ale także w innych źródłach i opracowaniach. Schemat niewiele się różniący od czasów, wspomnianego na początku, sejmu grodzieńskiego – tu też często chodziło o jakieś marne środki w morzu biedy lub po prostu zwykłą ludzką zawiść. 

Nędza ruguje wszystko inne – edukację, pragnienie wolności, godność własną, jakiekolwiek wyższe uczucia. Wpływa na taniość łapówek i powszechność donosów, z nadzieją wzbogacenia się o jakieś mizerne resztki. Jest pomocą dla wrogów o wiele skuteczniejszą niż tylko naga przemoc. Kiedyś opisałem ten stan jako hasło „rozejść się, Polsko”, które już trzykrotnie zdarzyło się w naszych dziejach (pierwszy raz w czasach potopu szwedzkiego) – jako przekleństwo tej kombinacji zacofania i peryferyjności, zawsze w finale odbierającej wolność Polakom. Wolności, z której nie potrafili skorzystać, by wzmocnić się, a nie osłabić. 

Moje pokolenie nosi w głowach ten schemat, ten lęk, na równi z pamięcią zwycięstwa i przełomu roku 1989, kiedy zaczęła się polska niepodległość. Ta kombinacja lęku i poczucia dumy z przezwyciężenia fatum budzi u pokolenia wychowanego w wolnej Polsce raczej zdumienie pomieszane z rozbawieniem. Taki pobłażliwy stosunek, jaki mamy dla niezbyt rozgarniętych krewnych, opowiadających na rodzinnych spotkaniach banialuki z przeszłości. I rozumiem ten odruch: ludzie urodzeni w wolności nie wyobrażają sobie innego stanu. Rozumiem, że moje pokoleniowe „ustawienia fabryczne” mogą być nieadekwatne do współczesnych czasów i nie odpowiadają w żaden sposób na wyzwania przyszłości – klimatyczne, równościowe czy przemian społecznych dokonujących się pod wpływem rewolucji technologicznych. Tak, chętnie dałbym się zmarginalizować, nieuchronnie podążając za swoim wiekiem, tylko dajcie mi nadzieję, że zostanie jedna nienaruszalna rzecz, w moim przekonaniu rozstrzygająca o wszystkim pozostałym: pewność istnienia państwa polskiego. Ta pewność, która na naszych ziemiach była raczej rzadkością, a nie normą. Wszak przez ostatnie 230 lat Polska była wolna i suwerenna zaledwie przez pięć dekad, w dwóch odsłonach po dwadzieścia i trzydzieści lat. Warto o tym pamiętać, przecież historia Polski to nie tylko moja historia, ale też Wasza. 

Nieistnienie

Bo na razie jesteśmy w sytuacji, w której osamotnienie Polski staje się zasadniczą racją polityki zagranicznej, systemowa kradzież państwowych zasobów sposobem na rządzenie, niezrozumienie nowych technologii militarnych wizytówką zdolności obronnych, a inflacja dodatkowym podatkiem zjadającym dorobek trzydziestu lat. Dodajmy do tego załamanie się inwestycji i rozłożenie systemu bankowego. A przede wszystkim coraz wyraźniejszą, fundamentalną wątpliwość, czy nasze miejsce jest wśród wolnych narodów Zachodu. Wszystkie te procesy, jeśli będą kontynuowane, prowadzą w finale do takiej straty, jaką będziemy znów odrabiać przez pokolenia. 

I nie ma znaczenia, czy nadal to będzie formalnie niepodległe państwo, mające swój herb, flagę, hymn, jakieś władze i instytucje, skoro to już będzie faktyczne nieistnienie. A jak ktoś nie istnieje, to możliwości jego wpływu na klimat, agendę równościową, uczestnictwo w skoku technologicznym są żadne. Gdyby ktoś nam opowiedział obecny stan Polski dajmy na to osiem lat wcześniej, wzięlibyśmy to za dystopię. I trochę tak jest, skoro zdjęciem seksu ze zwierzęciem, prezentowanym przez najwyższych urzędników państwa, można przykryć materiał trzech redakcji o systemowej korupcji całego układu rządzącego. Mechanizmy sprawowania władzy w Polsce już się stały dystopijne jak jakiś wschodnioeuropejski wariant „Black Mirror”, nie budząc przy tym powszechnego społecznego oburzenia. 

Będąc kiedyś młodym historykiem, przez lata nie rozumiałem, jak to się mogło stać, że gdy upadało państwo polskie lub pozbawiano je wolności i demokracji, udało się uzyskać tę porażającą powszechną obojętność, o której świadczą pamiętniki ks. Kitowicza z XVIII wieku i wielu innych z wieku XX. Kiedy jako poseł Rzeczpospolitej siedziałem nie tak dawno w czasie nocnego posiedzenia na sali sejmowej, kiedy to większość rządząca odzierała parlament z reszek swobody wypowiedzi i mechanizmów czyniących Sejm miejscem centralnej debaty politycznej, przy kompletnej bezsilności opozycji, przypomniałem sobie i Sejm Niemy, i grodzieński, i sejm Niepodległej, z mundurowymi na sali obrad pacyfikującymi przeciwników Piłsudskiego. A także sejm stanu wojennego, rechoczącego z radości przy przemówieniu Przymanowskiego wyśmiewającego siedzących w więzieniach polskich patriotów. Te wszystkie wydarzenia stały się nagle bardziej zrozumiałe, mimo że nikt w nas nie mierzył z armat czy karabinów i nikt nie zamykał do więzień, jak to dawniej bywało. Ale odczuwany wtedy przeze mnie flash back był jeszcze bardziej emocjonalnie nie do zniesienia w wolnej wciąż Polsce. Bo wiadomo przecież , co potem za tym zwykle szło – nieistnienie. 

Więc jeśli kiedyś będzie można sprzedać Polskę za dziesięć par butów lub paręnaście litrów wódki, to proszę pamiętać, że byłem przeciw.