0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Temat tygodnia > Nasza własna przemoc

Nasza własna przemoc

Iza Mrzygłód

Setna rocznica śmierci Gabriela Narutowicza mogłaby być doskonałą okazją do namysłu nad tym, jaką wspólnotę chcemy budować – opartą o wykluczającą przemoc czy otwartą na potencjały różnorodności. Refleksję tę jednak wciąż utrudnia mit niewinności II RP i tamtej zbrodni jako odosobnionego ekscesu.

Między 9 a 11 grudnia 1922 roku Warszawa stała się sceną przemocy – rozruchów na ulicach, pobić, starć między bojówkami, napaści na żydowskich przechodniów, nienawistnych haseł. Kampanię pogardy podsycali na ulicach i w prasie politycy endecji. Dwóch kluczowych aktorów politycznych odbyło wtedy rozmowę: 

„Byłem natychmiast po zajściach z wizytą u Gabriela Narutowicza” – pisał Józef Piłsudski. – „Siedział w fotelu głęboko poruszony. Nie chciał mi opowiadać szczegółów. […] 

Rzucił na stół plik listów i kopert. – Patrz pan! – zawołał. Spojrzałem na niektóre. Były to anonimy wszelkiego rodzaju, pełne brudu, inwektyw, płaskich dowcipów, gróźb. Nie mogłem się powstrzymać od głośnego śmiechu. Spojrzał na mnie zdziwiony. 

– A telefony? – zapytałem – rozmyślne pomyłki, pytania, zadawane udawanym żydowskim akcentem, czy zdarzają się już u pana? 

Zerwał się z fotela. […] 

– Skąd pan o tym wie? 

– Ależ panie, ja byłem w Polsce Naczelnikiem Państwa i Naczelnym Wodzem, więc wszy wyłaziły zewsząd. Zwykłe rzeczy! To „narodowa robota”. […] 

Nie mógł się z tym pogodzić. […] – Po co te burdy? – wołał. – Po co te burdy?” [1]

 

Trudno się dziwić emocjonalnej reakcji Narutowicza, który w ciągu kilku zaledwie dni z pracującego w zaciszu gabinetu ministra-naukowca o liberalnych poglądach stał się dla części społeczeństwa wrogiem publicznym numer jeden. A kilka godzin wcześniej został obrzucony gulami śniegu i kamieniami, gdy jechał na zaprzysiężenie jako pierwszy w historii prezydent-elekt odrodzonej Polski. Dla Piłsudskiego, który do tej pory stał na czele państwa i w brutalnej polityce uczestniczył od dawna– także jako członek socjalistycznej organizacji bojowej i żołnierz – przemoc i nienawiść nie były pierwszyzną. Nic więc dziwnego, że z typową dla siebie nonszalancją podszedł do sprawy i starał się przekonać prezydenta, że fala hejtu to codzienność polityki. Tym razem jednak Piłsudski się mylił, zdarzenia z grudnia 1922 roku wykroczyły poza utarte ramy, Narutowicz stał się polskim Alfredem Dreyfusem, człowiekiem niesłusznie oskarżonym o narodową zdradę, symbolem rosnącej ksenofobii, która podzieliła trwale społeczeństwo. I nie chodzi tu tylko o antysemicką kampanię, z którą kojarzą się te dwa (przypadkowo zaplątane w wielką historię) nazwiska. Chodzi o głęboką rysę w dziejach II Rzeczpospolitej, piętno odciśnięte na polskim życiu politycznym i społecznym przez nienawiść skierowaną w stronę pierwszego prezydenta.

Tymczasem w zbiorowej pamięci zabójstwo Narutowicza często postrzegane jest jako eksces, odstępstwo od normy w polskiej tradycji tolerancji, w państwie bez stosów i bez przypadków królobójstwa. Ba, wciąż nie brakuje głosów, że było to dzieło szaleńca-zamachowca, za które trudno ponosić jakąkolwiek zbiorową odpowiedzialność. II RP chcemy postrzegać jako ideał kraju suwerennego i demokratycznego w swym zamyśle, rządzonego przez plejadę mężów stanu, którym w raczkującej jeszcze niepodległości i demokracji przytrafiła się ta niewypowiedziana tragedia. Należy się nad nią ze smutkiem pochylić, uczcić pamięć zamordowanego, lecz niewiele trzeba zmieniać w wyobrażeniach i myśleniu o polskiej kulturze politycznej. Jednak, gdy przyjrzymy się bliżej okolicznościom i następstwom zdarzeń z grudnia 1922 roku, dostrzeżemy, że wspomniane piętno domaga się namysłu i prawdziwego, a nie fasadowego, miejsca pamięci. Domaga się także zastanowienia, jakie zasady powinny rządzić wspólnotą, czym jest przemoc w życiu publicznym i jak budować demokratyczny porządek.

Państwo jednego narodu

Wybór Gabriela Narutowicza, uczonego o międzynarodowej sławie, niezwiązanego wyraźnie z żadnym ruchem politycznym, a dotychczas ministra robót publicznych, był z pewnością niespodziewany i wziął się z pata, który zaistniał w Zgromadzeniu Narodowym. Naturalnym kandydatem na urząd prezydenta był dla lewicy i części centrum Józef Piłsudski, ten jednak zrażony nikłą władzą, która przysługiwała na mocy konstytucji głowie państwa, zabronił wystawiania swej kandydatury. Pozostali kandydaci proponowani przez kolejne partie polityczne nie byli w stanie uzyskać większości w głosowaniu. Ostatecznie udało się przeprowadzić kandydaturę Narutowicza, a języczkiem u wagi okazały się głosy centroprawicowego PSL „Piast”. Jednak endecja rozpętała nagonkę, prezentując go jako kandydata popieranego przez Blok Mniejszości Narodowych, a przede wszystkim Żydów. Zaprzysiężenie Narutowicza miało doprowadzić do budowy „Judeo-Polonii” i umocnienia się żydowskich wpływów w państwie. 

Propaganda ta była zresztą kontynuacją jesiennej kampanii wyborczej, w której hasła antysemickie słały się gęsto. Prawica usilnie forsowała pogląd, że w odrodzonej Polsce to polska etnicznie większość powinna mieć prawo do decydowania o państwie i jego interesach, a siły zdefiniowane przez endecję jako niepolskie powinny być wykluczone z jakiejkolwiek roli politycznej w kraju. Narutowicz jednoznacznie zyskał większość głosów polskich obywateli II RP, jednak jak pisze historyk Brian Porter-Szűcs: „problem Narodowej Demokracji polegał na tym, że samo pojęcie obywatela opierało się na idei, zgodnie z którą wolne jednostki otrzymują równe prawa niezależnie od narodowego dziedzictwa” [2]. A ta idea narodu polityczno-państwowego była obca endecji, ona chciała stworzenia narodu definiowanego w wąskich, etniczno-religijno-językowych kategoriach. Ujawnił się więc zasadniczy spór w sposobie myślenia o tym, co znaczy być Polakiem. 

Wydarzenia grudnia 1922 roku rzuciły co prawda cień na praktyki endecji. A po śmierci Narutowicza z rąk Eligiusza Niewiadomskiego, jej zwolennika, duża część opinii publicznej obarczała Narodową Demokrację odpowiedzialnością moralną za mord. Zdawać by się mogło, że powinno to zakwestionować jej rozumienie narodu, jednak – jak pokazuje w swej książce Paweł Brykczyński – „doktrynę polskiej większości” oraz ideę Polaków-gospodarzy udało się w dużym stopniu ugruntować i przeforsować w życiu publicznym [3]. 

Przemoc jako zasada polityki

Nieodłączną częścią antysemickiej kampanii nienawiści rozpętanej przez zwolenników i polityków Narodowej Demokracji, obok demagogii i radykalizmu, była w tych dniach przemoc. Przemoc werbalna i fizyczna, skierowana w Żydów, Narutowicza i przeciwników politycznych. Ulice miasta sterroryzowały bojówki prawicowe i socjalistyczne, pobito posłów zmierzających na zaprzysiężenie, napadnięto na powóz wiozący prezydenta-elekta, bito przechodniów wyglądających na Żydów, zginął robotnik, a nawet w samym Sejmie dochodziło do rękoczynów. Wydawało się, że zaprzysiężenie Narutowicza przywróci spokój, jednak było to uspokojenie pozorne, bo zwieńczone mordem politycznym w Zachęcie.

Myliłby się ten, kto uważałby, że tamta sytuacja była tylko wypadkiem czy ekscesem. Przemoc w życiu II RP nie była może tak powszechna, jak ta na ulicach Republiki Weimarskiej czy Republiki Austriackiej, jednak była obecna w życiu społecznym i politycznym młodego państwa. Ani nie zaczęła się wraz z jego powstaniem (gdy przypomnimy sobie rewolucję 1905 roku), ani też nie ustała z upadkiem II RP. Stanisław Cat-Mackiewicz pisał: „W Polsce […] użycie gwałtu, przemocy, użycie siły fizycznej wywołuje odrazę” [4]. Kolejne zdarzenia po grudniu 1922 roku zaprzeczyły temu obrazowi. Obecność bojówek w życiu publicznym, krwawe stłumienie wystąpień robotniczych w Krakowie jesienią 1923 roku, zamach majowy Piłsudskiego, wybory brzeskie i brutalne więzienie posłów opozycji w 1930 roku, Bereza, protesty chłopskie i ich tłumienie, pacyfikacje ukraińskich wsi, w końcu antysemicka przemoc na uniwersytetach w latach trzydziestych – to wszystko wydarzyło się w idealizowanej II RP. 

Przemoc była zasadą polityki międzywojennej, o czym wolimy nie pamiętać, bo nie pasuje nam to do obrazu ani II RP ani nas samych. Obrazu, w którym przemoc przychodzi z zewnątrz – od obcych państw, okupantów; albo tych wykluczonych ze wspólnoty politycznej – komunistów czy motłochu. Historia grudnia 1922 roku jest historią przemocy bratobójczej, ale też bierności policji, która – jak podają źródła – niechętnie interweniowała na ulicach Warszawy, niechętnie też stawała w obronie atakowanego prezydenta-elekta. To doskonały asumpt do dyskusji nie tylko o tym, jak łatwo wzbudzić w polityce demony przemocy, ale też na jakich zasadach powinien opierać się monopol przemocy państwowej i w jaki sposób powinni być chronieni przed nią obywatele. Taka dyskusja nigdy się nie odbyła. A w dobie odwołania z urzędu zastępczyni rzecznika praw obywatelskich Hanny Machińskiej, która stawała na straży praw więźniów, protestujących czy uchodźców, jest wręcz paląca.

Zdjęcie z pogrzebu Gabriela Narutowicza. Wyprowadzenie trumny z Belwederu – 19 grudnia 1922

Fot. Wyprowadzenie trumny z Belwederu – 19 grudnia 1922

Nienawiść, która przelała czarę

Wybory 1922 roku, te jesienne parlamentarne i te grudniowe w łonie Zgromadzenia Narodowego, które wybierało głowę państwa, miały być świętem młodej polskiej demokracji. Po raz pierwszy miał być wybrany w pełni demokratyczny parlament, bo Sejm Ustawodawczy z lat 1919–1922 został co prawda wybrany w pięcioprzymiotnikowych wyborach, jednak głosowanie w styczniu 1919 roku przeprowadzono tylko na części terytorium. Kolejnych posłów dokooptywano do niego w rytm rozstrzygnięć o przynależności do państwa polskiego kolejnych terenów. Doprowadziło to do sytuacji, że trudno było uznać parlament za w pełni reprezentatywny i dobrze ukazujący sympatie polityczne wszystkich mieszkańców ziem polskich. Przede wszystkim jednak w marcu 1921 roku została uchwalona konstytucja, która dawała zupełnie nową legitymację do rządzenia i szersze kompetencje władzy ustawodawczej. Wybory do parlamentu miały więc ogromną wagę i jak pisał Wiesław Władyka: „były doświadczeniem w dziejach Drugiej Rzeczypospolitej szczególnym; były jak żadne inne, i «pełne», i «normalne»” [5]. Jak żadne inne, ponieważ sytuacja ta miała się nie powtórzyć aż… do 1991 roku.

Na kolejnych wyborach w dziejach II RP kładły się cieniem zarzuty o manipulacje i niedemokratyczną ordynację wyborczą. W 1926 roku Józef Piłsudski przeprowadził bowiem zamach stanu, który zapoczątkował budowanie autorytarnego systemu władzy. Zabójstwo Narutowicza miało być jednym z kamieni węgielnych jego postawy. Głęboki rozbrat i polaryzacja, którą kampania nienawiści i śmierć prezydenta wniosła w społeczeństwo, ułatwiło zresztą działania piłsudczykom i zapewniło poparcie w środowiskach liberalnych i lewicowych, przerażonych demagogią i zdolnościami mobilizacyjnymi prawicy. Jak pisał Antoni Słonimski: „namiętności nie wygasły. Na grobie Niewiadomskiego składano stosy kwiatów. Jak we Francji w czasach procesu Dreyfusa, wrogość dzieliła najbliższych” [6]. Zresztą początek lat dwudziestych stanowił schyłek triumfu demokracji w Europie, który przyszedł po zakończeniu pierwszej wojny światowej, w kolejnych latach nastąpił odpływ w stronę reżimów autorytarnych i totalitarnych.

Oszustwo niewinności

Kampania nienawiści i przemocy – tej antysemickiej i tej politycznej – z grudnia 1922 roku oraz zabójstwo pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej odkrywają więc kolejne warstwy niedomyślanych problemów, które tylko z pozoru przynależą do zamkniętego rozdziału. Setna rocznica śmierci Gabriela Narutowicza mogłaby być doskonałą okazją do namysłu nad tym, jaką wspólnotę chcemy budować – opartą na przemocy czy otwartą na różnorodność, szanującą ją i korzystającą z jej potencjału. I do jasnego powiedzenia, gdzie jest granica za którą są nienaruszalne prawa człowieka, a nie arbitralnie wyznaczane interesy grup politycznych. Już odpowiedzi na te dwa pytania mogłyby wiele powiedzieć o tym, jakiej demokracji pożądamy. Trzeba jednak te pytania sobie zadawać.

Pamięć o Narutowiczu może być więc do tego okazją, musi jednak wyjść z opłotków wydarzenia ekscentrycznego, niepasującego do polskich wyobrażeń – i z zakłamań, które również przy okazji setnej rocznicy śmierci prezydenta serwuje nam Instytut Pamięci Narodowej. Ten „strażnik pamięci” przedstawił nam okolicznościową wykładnię, w której przemoc oraz inwektywy nazwane są „protestami i krytyką środowisk prawicowych”, a antysemityzm i ksenofobię – cóż za brak zaskoczenia – wymazano, za to wspomniano zarzuty o „ateizm” i „przynależność do masonerii”. Podkreślenie roli zamachowca Eligiusza Niewiadomskiego jako jedynego odpowiedzialnego za zbrodnię dopełnia tylko obrazu i pozwala zachować dobre mniemanie o sobie (i o endecji). Do nas należy decyzja, czy przyjmiemy klisze usłużnie serwowane nam przez IPN, czy miejsce pamięci pod szyldem nazwiska Narutowicza wypełnimy nową treścią – odczarujemy II RP i wyobrażenia o własnej niewinności. 

Przypisy:

[1] Cytat ze zbioru „Zabójstwo Narutowicza. Kres demokracji w II RP”, red. Adam Safaryjski, Ośrodek Karta, Warszawa 2022, s. 87.
[2] Brian Porter-Szűcs, „Całkiem zwyczajny kraj: historia Polski bez martyrologii”, tłum. Anna Dzierzgowska i Jan Dzierzgowski, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2021, s. 172.
[3] Paweł Brykczyński, „Gotowi na przemoc: mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce” , tłum. Michał Sutowski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017.
[4] Cytat ze zbioru „Zabójstwo Narutowicza…”, s. 143.
[5] Wiesław Władyka, „Śmierć Prezydenta – grudzień 1922” [w:] „Nie szablą, lecz piórem. Batalie publicystyczne II Rzeczypospolitej”, red. Daria Nałęcz, Wydawnictwo IBL, Warszawa 1993, s. 13.
[6] Cytat za: Michał Przeperski, „Zajścia w Warszawie 9–11 grudnia 1922 roku : geneza, przebieg, konsekwencje”, „Almanach Warszawy”, 11 (2017), s. 276.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 727

(51/2022)
13 grudnia 2022

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj