0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Utalentowana pani Fennell....

Utalentowana pani Fennell. Recenzja filmu „Saltburn”

Paweł Mossakowski

Autorka „Obiecującej. Młodej. Kobiety” oferuje nam tym razem połączenie satyry klasowej, czarnej komedii i mrocznego thrillera. Schemat tej opowieści jest już jednak wytarty: nieśmiały prowincjusz próbuje wślizgnąć się do lepszego klasowo świata.

Chociaż „Saltburn” nie jest grany w kinach, a jedynie na platformie streamingowej, mimo ograniczonego zasięgu stał się już filmem popularnym, głośnym, wywołującym zaciekłe spory w mediach społecznościowych. Główną przyczyną tego zainteresowania wydaje się osoba jego autorki. Jest nią Emerald Fennell, reżyserka „Obiecującej. Młodej. Kobiety”, feministycznego „kina zemsty” i ikonicznego tytułu epoki #MeToo, który przyniósł jej Oscara za scenariusz oryginalny. Po tak błyskotliwym debiucie zawsze jest się ciekawym, jak wypadł kolejny film. 

Wywołuje on też skrajnie różne opinie, co zawsze korzystnie wpływa na zainteresowanie publiczności. Fennell jest zresztą, jeśli można tak powiedzieć, programowo kontrowersyjna: już „Obiecująca. Młoda. Kobieta”, przy dość powszechnym entuzjazmie, miała też zdecydowanych przeciwników. Najnowszy film jeszcze bardziej dzieli widownię. Oprócz zachwytów pojawiają się niemal hejterskie sformułowania: „Nienawidzę tego filmu”, „Obrzydliwy”, „Wyłączyłem w połowie”. Jak to więc z nim jest? 

Outsider i towarzyska gwiazda

Głównym bohaterem filmu jest student Oksfordu o dickensowskim imieniu Oliver (grany przez irlandzkiego aktora Barry’ego Keoghana, znanego z roli „wioskowego głupka” w „Duchach Inisherin”), młodzieniec bystry i oczytany, ale też nieśmiały, zakompleksiony, nieporadny. Koledzy (i, niestety, koleżanki) ze studiów odnoszą się do niego z lekceważeniem, ponieważ nosi ubrania z lumpeksu, a studiuje dzięki stypendium, a nie pieniądzom rodziców, jak to jest w tym środowisku przyjęte. Nic dziwnego, że jest tu osamotniony, a jedynym jego znajomym jest zdziwaczały matematyczny geniusz, inny uczelniany outsider.

Ale jest to znajomość zawarta na zasadzie „na bezrybiu i rak ryba”. Tak naprawdę Oliver chciałby się zaprzyjaźnić z Felixem (Australijczyk Jacob Elordi, Elvis Presley w „Priscilli”) stanowiącym jego dokładne przeciwieństwo: bardzo przystojny, uwodzicielski, powszechnie wielbiony, rozrywany przez dziewczyny – i niezwykle bogaty. I oto pewnego dnia jego marzenie się spełnia: Felix, wzruszony opowieściami Olivera o nieszczęśliwym dzieciństwie, bierze go pod swoje opiekuńcze skrzydła. A gdy dowiaduje się, że po zakończeniu roku akademickiego Oliver nie chce wracać do domu, zaprasza go na wakacje do swojej rodzinnej wiejskiej posiadłości, tytułowego Saltburn.

Saltburn okazuje się luksusową rezydencją, wytrzymującą swobodnie porównanie z Wersalem. Mieszka tu matka Felixa, Elspeth Catton (Rosamund Pike), kobieta piękna i kapryśna, jego oderwany od rzeczywistości ojciec, sir James Catton (Richard E. Grant) oraz młodsza siostra Venetia (Alison Oliver), bulimiczka i nimfomanka, snująca się bez celu po pałacowych wnętrzach. Czasowo przebywa tu jeszcze jej przyjaciółka Pamela (Carrey Mulligan, grająca główną rolę w „Obiecującej. Młodej. Kobiecie”), dochodząca do siebie po romansie z rosyjskim milionerem, oraz amerykański „ubogi krewny”, ciemnoskóry Farleigh (Archie Madekwe), który zna Olivera z Oksfordu i odnosi się do niego z wyraźną niechęcią. Równie chłodno wita go, z miejsca wyczuwając w nim przybysza nie z tej sfery, kamerdyner Duncan (Paul Rhys). 

Oliver spędza tu czas, wylegując się z młodzieżą na nadrzecznych łąkach, grając w wieczorowym stroju w tenisa, popijając szampana i uczestnicząc w  wytwornych kolacjach. Ten styl życia coraz bardziej mu się podoba: coraz bardziej pragnie wejść na pełnych prawach do tego lepszego świata.

Znacie? Znamy. To popatrzcie

Zarysowana powyżej historia wydaje się bardzo znajoma. Ileż powstało już filmów i ile wcześniej napisano książek, w których ambitny parweniusz usiłował dostać się do lepszego, bogatszego, szlachetniejszego świata? Jeśli chodzi o literaturę, to najbliższe pokrewieństwo łączy „Saltburn” ze znaną niegdyś i zekranizowaną powieścią „Powrót do Brideshead” Evelyna Waugh. Fennell zresztą zdaje sobie sprawę z tego podobieństwa i neutralizuje z góry zarzut zapożyczenia, wymieniając ten tytuł w jednym z dialogów. Z filmów najbardziej narzuca się z kolei podobieństwo do „Utalentowanego pana Ripleya” Anthony’ego Minghelli z Mattem Damonem. Momentami przypomina się też „Wielki Gatsby”. Tak wymieniać można by jeszcze długo.

W facebookowych dyskusjach nad filmem kwestia jego wtórności jest często podnoszona: zetknąłem się nawet ze sformułowaniem „cienkie popłuczyny po «Utalentowanym panu Ripleyu»”. To już gruba przesada, ale generalnie zarzuty te są słuszne.

Fennell w swoim ostatnim filmie nie tylko korzysta z zastanego schematu, ale obracając się w nim, nie mówi też nic specjalnie odkrywczego. Jednak styl, w jakim to robi, jest już jej własny, swoisty – drapieżny i zaczepny. | Paweł Mossakowski

W filmie liczy się jednak nie tylko „co”, ale też „jak”. Fennell w swoim ostatnim filmie nie tylko korzysta z zastanego schematu, ale obracając się w nim, nie mówi też nic specjalnie odkrywczego. Jednak styl, w jakim to robi, jest już jej własny, swoisty – drapieżny i zaczepny. Fennell nie waha się zderzać tonacji i nie boi powstających przy tym zgrzytów, lubi też prowokować krzykliwymi efektami. Tutaj wrzuca do jednego worka społeczną satyrę, czarną komedię, mroczny thriller, a nawet horror (rodzina Felixa ma w sobie coś wampirycznego) – i jeszcze nim potrząsa. Granice prawdopodobieństwa falują, to rozszerzają się (jak to w grotesce), to kurczą (jak to w społecznym pamflecie). Międzygatunkowe szwy są widoczne, ale reżyserka się nimi nie przejmuje, zostawia je celowo. Czego jak czego, ale artystycznej odwagi jej nie brakuje.

Perwersje i niedopowiedzenia

W tego rodzaju opowieściach ważnym elementem jest seks – jak bowiem najłatwiej wejść do lepszego świata, jeśli nie uwodząc jego przedstawicielkę? W „Saltburn” seks też oczywiście występuje, choć nie w tak mechanicznej postaci. Oliver, relacjonując całą tę historię z późniejszej perspektywy, stwierdza, że „kochał” Felixa – i rzeczywiście, jest w tej relacji nie tylko uwielbienie fana do idola, z którym chce się zbliżyć i wejść bezpośrednio w jego kręgi społeczne, ale też i fascynacja natury seksualnej. Z tym że kwestie związane z seksualnością są tu niejednoznaczne, pozostają niedopowiedziane. Czy Farleigh jest gejem? Najprawdopodobniej. Czy Oliver jest hetero-, homo- czy biseksualny? Też do końca nie wiadomo. Ale nie ma to większego znaczenia: seks, zgodnie z gatunkową tradycją, jest tu albo instrumentalny (jako środek do założonego celu), albo realizowany zastępczo, symbolicznie.

Fennell nie byłaby bowiem sobą, gdyby poprzestała na jego prostym, ilustracyjnym przedstawieniu.

Sceny, nazwijmy to, „erotyczne” w filmie mają mocno perwersyjny charakter. Najbardziej niewinnie – choć cokolwiek „wampirycznie” – przedstawia się seks oralny z miesiączkującą właśnie kobietą. Ale mamy też kopulowanie ze świeżo usypanym grobem i – pomysł najbardziej wyrafinowany – spijanie znikającej w odpływie wody z wanny, w której przed chwilą ktoś się onanizował. Sceny te zresztą okazały się dla widzów najbardziej bulwersujące i wywołały w mediach społecznościowych najbardziej zawziętą dyskusję – nieproporcjonalnie zresztą do ich znaczenia. Co do mnie, to ani mnie nie szokowały, ani nie gorszyły, ani nie brzydziły, ale wydawały cokolwiek ornamentacyjne i zalatujące efekciarstwem. Tak czy inaczej, najdobitniej wskazują na to, że nie jest to film obliczony na każdą wrażliwość.

Satyra klasowa

„Saltburn”, choć tylko częściowo, można dopisać do coraz dłuższej listy filmów „krytyki społecznej”, w której uderza się w bogatych i uprzywilejowanych (m.in. „W trójkącie”, „Menu”, „Kwiat lotosu”, „The Palace”). Tyle że w wyżej wymienionych filmach atakowano – a właściwie ośmieszano – nowe elity finansowe, aroganckich i egoistycznych nowobogackich, tu zaś bije się w arystokratyczny system klasowy, zasilany „starymi pieniędzmi”. W angielskim filmie angielskiej autorki nie jest to niespodzianką: nie ma chyba we współczesnej Europie drugiego społeczeństwa tak tradycyjnie – by nie powiedzieć: feudalnie – klasowego, w którym tak żywe są snobizmy związane z tak zwanym dobrym pochodzeniem.

Satyra Fennell nie jest przy tym  szczególnie dotkliwa. Owszem, portrety rodziców Felixa są malowane złośliwie, ale bez jadu, a samotnej, nieszczęśliwej, cierpiącej na zaburzenia odżywiania Venetii – z niejakim współczuciem. Jej rodzice to raczej ekscentrycy niż potwory. Wesołkowaty sir James unosi się nad rzeczywistością, a szczątkowy z nią kontakt zawdzięcza codziennej lekturze gazety. Lady Elspeth bywa słodka i miła, ale potrafi być też okrutna – kompletnie nie zważa na uczucia innych. Oboje są egocentryczni, aż komicznie nieempatyczni i – mówiąc delikatnie – mało inteligentni. Wydają się też – i dotyczy to także zblazowanego Felixa – dosyć znudzeni: przygarniając pod swój dach różne nieszczęsne istoty, traktują ich jako urozmaicenie swojego monotonnego życia – nim ci również się im nie znudzą.

Trzeba powiedzieć, że w swojej satyrycznej czy komediowej warstwie film jest najbardziej udany. Poczynania państwa Catton, a zwłaszcza odzywki Elspeth (o jej niechęci do brzydoty, lesbijskiej przeszłości czy osobistym wkładzie w powstanie popowych przebojów) są niekiedy bardzo zabawne. Nie jest to humor zbyt subtelny – choć z drugiej strony nie wywołuje też dzikich wybuchów śmiechu – ale trafia celnie.

Jednakże kpina z arystokratycznej familii to tylko połowa filmu. Drugą jest, ukazywana już w innej, niekomediowej konwencji, próba zaanektowania Saltburn przez niewdzięcznego gościa. Rozleniwieni i rozbrojeni beztroskim życiem Cattonowie nie są zbyt trudnymi przeciwnikami dla przebiegłego Olivera, który potrafi bezwzględnie wykorzystać ich słabości. Umie się też nieźle maskować i ukryć plany „podboju” za fasadą układności i uprzejmości. Widz również nie od razu może połapać w jego zamiarach, zwłaszcza że pierwszy ruch – wyeliminowanie z gry Farleigha – wygląda stosunkowo niewinnie. I podobnie jak nieszczęśni Cattonowie nie podejrzewamy, do czego ich gość może okazać się zdolny, aby zawładnąć tym miejscem.

Jego poczynania i stopniowe odsłanianie prawdziwej twarzy sprawiają, że rozkład sympatii widza jest tu dość skomplikowany – w przeciwieństwie do debiutanckiego filmu Fannell, gdzie od początku do końca byliśmy całym sercem z bohaterką i solidaryzowaliśmy się z jej karną misją. Jak długo Oliver jest na uczelni outsiderem, samotnym, odtrąconym przez bogatych snobów chłopakiem, tak długo wzbudza nasze współczucie. Ale gdy przybywa do Saltburn, nasza sympatia powoli się od niego odwraca. Co nie znaczy, że automatycznie przechodzi na stronę manipulowanych przez niego Cattonów, którzy, niejako równolegle, przedstawiani są (może z wyjątkiem biednej Victorii) jako egoistyczni hipokryci. A z trzeciej jeszcze strony, przy wszystkich swoich śmiesznościach i słabościach nie zasługują chyba na taki los. Jeśli patrzy się „Saltburn” jako na swoiste starcie klas, nie będzie to walka zbyt emocjonująca – nasze uczucia wobec obu stron konfliktu znoszą się wzajemnie.

Końcowe dopowiedzenia

Nie jest to jednak jedyna przyczyna, dla której film był dla mnie raczej rozczarowaniem i ogólnie wydaje mi się słabszy od debiutu tej bardzo utalentowanej reżyserki. Nie byłem zresztą bezkrytycznym wielbicielem „Obiecującej. Młodej. Kobiety” (jego ostatnie pół godziny wyraźnie się rozłaziło), ale był tam niewątpliwie świetny pomysł, idealnie w dodatku trafiający w społeczny nastrój. Tutaj założenie jest stare jak świat, a oryginalność filmu zatrzymuje się na poziomie stylu (fakt, że bardzo interesującego). Oglądając go, miałem też wrażenie jakiegoś dziwnego anachronizmu, nawet jeżeli arystokracja brytyjska żyje teraz tak jak przed wiekami.

Ale najsłabsze jest to, co dzieje się w filmie tuż przed samym zakończeniem. Fennell, w szybkim, retrospektywnym montażu ukazuje tu kolejne etapy akcji Olivera, wyjaśniając szczegółowo, „jak on to zrobił”, co jest zupełnie niepotrzebne. Dawno się tego wszystkiego domyśliliśmy i detale techniczne nie są nam do szczęścia potrzebne. Trochę zaufania do widza, pani reżyser! 

Film:

„Saltburn”, reż. Emerald Fennell, Wielka Brytania–USA 2023.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 783

(2/2024)
9 stycznia 2024

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj