0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > [Projekt: Polska] 30-latki...

[Projekt: Polska] 30-latki do działania! Czy nadchodzi zmiana pokoleniowa w polskiej polityce?

Dominika Blachnicka

Wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej stanowi dość spektakularny finał roku wielkich rocznic – obrad Okrągłego Stołu, pierwszych częściowo wolnych wyborów, zakończonych powołaniem rządu Mazowieckiego, oraz dziesięciolecia obecności Polski w Unii Europejskiej.

Nominacja Donalda Tuska, przynajmniej dla mnie, wyznacza też symboliczne zwieńczenie całego okresu 25 lat polskich przemian zapoczątkowanych w ‘89 roku. Czy zatem, wraz z tymi rocznicami i podsumowaniami, dobiega końca epoka dominacji pokolenia polityków transformacyjnych na polskiej scenie politycznej? Czy możemy spodziewać się rychłej – albo jakiejkolwiek – zmiany pokoleniowej w polskiej polityce? Co nowego, mogłoby wnieść „nowe pokolenie” do politycznego krajobrazu?

Stawiam te pytania w kontekście toczącej się debaty o nowych ruchach miejskich i refleksji nad tym, czy są one raczkującą alternatywą – na razie lokalną – dla obecnego kształtu polskiej polityki. Bardziej jednak niż dyskusja o ich (bez)partyjności, profesjonalności czy szansach wyborczych, interesuje mnie pytanie o to, czy istnieje jakaś wspólnota doświadczeń pokolenia dzisiejszych 20- i 30-latków, która pozwoliłaby nie tylko na odmianę kształtu polskiej sceny politycznej, ale też na artykulację nowej wizji i ambicji Polski na następne dekady.

O pokoleniu dzisiejszych 20-30 latków od lat mówi się głównie w kategoriach nadawanych im etykietek. Najpierw były to „dzieci wolnego rynku”, pokolenie „nic”, a w swej najmłodszej odsłonie – „dzieci sieci”.

Dominika Blachnicka

W myśleniu o „pokoleniowości” towarzyszy mi klasyczna definicja Karla Mannheima, który postrzegał pokolenie nie tyle w kategoriach biologicznych, ale przede wszystkim w jego wymiarze społecznym. W ujęciu Mannheima pokolenie tworzą osoby, które łączy wspólnota położenia społeczno-historycznego, a co za tym idzie – wspólnota doświadczeń, które wyznaczają podobny horyzont myślenia i postrzegania rzeczywistości.

Polska scena polityczna, od prawej do lewej strony, zdominowana jest od ponad 25 lat przez pokolenie dzisiejszych 50- i 60-latków, które wchodziło w dorosłość w ostatnich dekadach PRL-u. Pomimo różnic biografii, łączyła je istotna wspólnota doświadczenia upadku systemu realnego socjalizmu i pokojowej rewolucji, która rozpoczęła okres transformacji ustrojowej i gospodarczej. W tej analizie celowo pomijam pokolenie 40-latków, które – z pominięciem wyjątków – jest moim zdaniem na trwałe praktycznie wyłączone z polskiej sceny politycznej. Są gdzie indziej.

Tymczasem o pokoleniu dzisiejszych 20-30 latków od lat mówi się głównie w kategoriach nadawanych im etykietek. Najpierw były to „dzieci wolnego rynku”, na które rodzice projektowali swoje niezrealizowane ambicje, pokolenie „nic”, które łączyła wspólnota konsumpcji, aby – w swojej młodszej odsłonie – stać się „pokoleniem 1600” i „dziećmi sieci”. Trudno mówić w tym przypadku o jednym szczególnym „przeżyciu pokoleniowym”. To pokolenie, które „nie załapało” się na „Solidarność” ani na upadek żelaznej kurtyny, a nawet na szybkie kariery charakteryzujące pokolenie ich starszych kolegów i koleżanek.

Mało tego, patrząc na kolejne Diagnozy Społeczne, nawet pod względem wartości – pokolenie to w swojej masie nie różni się specjalnie od pokolenia swoich rodziców – jest tylko trochę bardziej otwarte, trochę bardziej liberalne pod względem światopoglądowym i gospodarczym. Nadal liczy się przede wszystkim rodzina i stabilizacja materialna.

Trudno mówić o jednym szczególnym „przeżyciu pokoleniowym”. To pokolenie, które nie załapało się na „Solidarność” ani na upadek żelaznej kurtyny, a nawet na szybkie kariery charakteryzujące pokolenie ich starszych kolegów i koleżanek.

Dominika Blachnicka

Od wielu lat jest raczej przedmiotem działań politycznych, do którego adresuje się różne polityki, i wobec którego stawia się pewne oczekiwania (np. że wrócą z zagranicy), a nie jego świadomym podmiotem. Nie było szczególnie aktywne politycznie, zwłaszcza jeśli tę aktywność mierzyć tradycyjnie – jako wykorzystywanie swojego biernego i aktywnego prawa wyborczego. Generacja ta okazała swoją potencjalną sprawczość polityczną dwa razy – w 2007 roku, jedyny raz aktywnie uczestnicząc w wyborach parlamentarnych i przyczyniając się do odsunięcia PIS od władzy, oraz w 2011 roku, protestując przeciw umowie ACTA. W obydwu przypadkach wyłoniło się jako ruch protestu, który rozpłynął się tak szybo, jak powstał, ale co ważne – realizując swoje postulaty.

Czy zatem – gdy patrzymy z takiej perspektywy – raczkujące ruchy miejskie i cały szereg oddolnych inicjatyw obywatelskich, w których uczestniczą przede wszystkim młodzi ludzie, można widzieć jako próbę odzyskania (czy raczej zabrania) głosu w życiu publicznym przez pokolenie, które do tej pory było raczej pasywne i skoncentrowane na sobie i swoim życiu? I jeśli odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, to co takiego owo pokolenie, a raczej jego przedstawiciele – mogliby wnieść do polityki?

Dostrzegając zasadność argumentów o ich nieprzygotowaniu i niedojrzałości, co punktował Grzegorz Lewandowski na łamach Kultury Liberalnej, słabości zaplecza i przypuszczalnie słabym wyniku w nadchodzących wyborach samorządowych, o czym pisał Paweł Ciacek, wychodząc poza rozmowę: czy współpracować, czy nie, z istniejącą władzą – co innego jest dla mnie istotne. W myśleniu i działaniu aktywistów można dostrzec elementy, które świadczą o tym, że traktują politykę w sposób inny, niż pokolenie ich rodziców, inaczej widzą sens swojego zaangażowania, a przede wszystkim – potencjalnie – są zdolni do artykulacji nowej wizji Polski.

Po pierwsze: polityka jako miejsce działania, a nie trwania

Patrząc na szereg oddolnych działań ruchów miejskich i inicjatyw obywatelskich, stawiam pewnie ryzykowną tezę, że wchodzą do życia publicznego z innym zbiorem motywacji niż starsze pokolenia. Raczej z zamiarem działania niż trwania czy tylko zdobywania stanowisk. Polityka dziś – ani ta ogólnopolska, ani ta lokalna – nie jest najlepszym miejscem robienia „kariery” czy zarabiania pieniędzy. „Karierę” dziś robi się gdzie indziej i potrafię sobie wyobrazić dziesiątki bardziej prestiżowych wizytówek niż ta posła czy radnego miasta. Działaczom miejskim towarzyszy więc wizja realizacji konkretnych projektów i załatwienia konkretnych spraw – często żmudnych i całkiem niespektakularnych. Potencjalnie w hierarchii uznania liczy się ten, kto zrobi najwięcej, a nie ten, kto zajmie stanowisko w nieistniejących przecież strukturach ruchów społecznych.

Jasne, brak struktur i zaplecza to w dłuższej perspektywie problem, ale również i przyjemna odmiana od polityki partyjnej, gdzie główna energia inwestowana jest w układanie planszy na mapie różnych układanek partyjnych

Po drugie: polityka jako miejsce kolaboracji, a nie konfrontacji

Młodzi ludzie skupieni wokół ruchów miejskich i szeregu oddolnych inicjatyw potencjalnie potrafią dogadać się w zajmujących ich sprawach i walczyć ile się da w ograniczonych systemem warunkach. Wiem, że pisanie tego w świetle dzielącego się środowiska warszawskiego czy poznańskiego może brzmieć kuriozalnie. Nie piszę jednak o współpracy w kategoriach budowy frontu jedności, ale raczej dojrzałości myślenia o tym, że polityka nie jest grą zero-jedynkową – że nigdy nie jest tak, że da się zrealizować wszystko. Chodzi o postawę, w której załatwienie czegokolwiek jest ważniejsze niż wyjście z niczym, że kompromis to nie zawsze zdrada narodowa – i o myślenie o mieście, regionie i kraju w kategoriach „da się”, a nie: „nie da się, więc nie warto próbować”. Kolaboracja, nie oznacza braku konfliktu politycznego. Oznacza, że umiejętność zawierania sojuszy, nawet jedynie taktycznych i nawet z istniejącą władzą, jest z reguły bardziej skuteczna i pożądana niż palenie mostów.

Po trzecie: sprawa najważniejsza – ambicja, a nie adaptacja

Patrząc na pokolenie dzisiejszych 20-30 latków skupionych w ruchach miejskich i oddolnych inicjatywach lokalnych, można dostrzec nową ambicję w myśleniu o tym, jakim miejscem do życia ma być dzielnica, miasto i jakim krajem ma być Polska. Mam wrażenie, że to pokolenie definitywnie kończy z bezkrytyczną polityką często koślawej „modernizacji” i „adaptacji”, charakteryzującą ostatnie 25 lat myślenia o projektach życia publicznego. Powtarzana przez rodziców mantra: „żeby było jak na Zachodzie”, traci rację bytu i to definiuje ich doświadczenie generacyjne. Mam intuicję, że pokolenie to myśli o sobie i swoim kraju odważniej – nie w kategoriach kopiowania, ale w kategoriach kreowania i w tym sensie jest bardziej „wewnątrzsterowne” niż pokolenie transformacyjne – samo potrafi wyznaczać cele, ma ponadnarodowe horyzonty i wielowymiarową perspektywę. Warszawa nie musi być taka jak Berlin, a Kraków nie musi być wyłącznie wizytówką dla turystów. Kompleks „brzydkiego kaczątka” odchodzi do lamusa. Młodzi ludzie działają nie by się upodobnić do innych, ale dlatego że mają własne pomysły i idee na urządzenie swojego świata: od własnego podwórka po – mam szczerą nadzieję – wymyślenie nowego sposobu finansowania rent i emerytur.

Schodząc na ziemię i odpowiadając na postawione na wstępnie pytanie o możliwość rychłej zmiany pokoleniowej w polskiej polityce, nie spodziewam się, że nastąpi ona z dnia na dzień, a już na pewno nie w najbliższych wyborach. Przypuszczam, że pokolenie Kaczyńskiego, Komorowskiego i Millera – a lokalnie Majchrowskiego i Hanny Gronkiewicz-Watz – jeszcze przez pewien czas będzie wyznaczać główny nurt życia politycznego. Celem tego eksperymentu jest jednak co innego – pokazanie i uzmysłowienie sobie, że młode pokolenie Polaków mogłoby robić politykę inaczej, bo ma inne doświadczenia, inne motywacje, inny horyzont i potencjalnie jest zdolne do artykulacji nowej wizji Polski na najbliższe lata. To moim zdaniem są dobre wiadomości. Myśląc więc o tym, jak przygotowywać się do wzięcia odpowiedzialności za miasto i kraj, niekoniecznie chodzi o to, żeby uczyć się od „dorosłej” polityki, ale raczej – jak sprawić, żeby nie wpaść w koleiny wyłącznie peryferyjno-adaptacyjnego myślenia i jałowości, która trawi polskie życie publiczne. Podstawowe wyzwanie to jak dojrzewać, zachowując świeżość spojrzenia i ambicję w planowaniu. No i oczywiście, jak porwać – już nie do działania, a do głosowania – tę większość ziewających przed ekranami rówieśników.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 295

(35/2014)
8 września 2014

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj