0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > „Podkrzywdzie”, czyli słowo...

„Podkrzywdzie”, czyli słowo o świecie domagającym się opisu. O książce Andrzeja Muszyńskiego

Anna Majchrowska

Po doskonale przyjętym zbiorze opowiadań „Miedza” Andrzej Muszyński powraca do tematyki rustykalnej. Z punktu widzenia dorastającego dziecka obserwuje – i na nowo nazywa – świat, któremu nie chce pozwolić odejść.

podkrzywdzie_okladka

Andrzej Muszyński jest już dobrze znany polskim czytelnikom: w 2013 r. debiutował zbiorem tekstów reporterskich („Południe”) oraz tomikiem opowiadań („Miedza”). Dzięki pierwszemu stypendium Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego, w zeszłym roku do swojego dorobku reporterskiego dołączył książkę poświęconą Birmie („Cyklon”).

Wydawca określa „Podkrzywdzie” jako powieść, jest to jednak raczej zbiór krótkich tekstów składających się w koherentną i skrupulatnie przemyślaną całość. Podobnie jak w przypadku „Miedzy”, fabuła zostaje osadzona w okolicach bliskich autorowi, graniczących z Pustynią Błędowską.

Postacią centralną „Podkrzywdzia”, a zarazem jego osią i siłą sprawczą jest dziadek, którego oglądamy oczami dorastającego wnuka. Jest to właściwie bardziej podglądanie niż obserwowanie. Chłopiec skrada się za dziadkiem wymykającym się na coraz częstsze samotne wędrówki: ku Błędowskim Lasom do podnóża Chochołowych Skał czy w rejony tytułowego „Podkrzywdzia”, tajemniczego miejsca, o którym nie wiadomo nic i przez to rozpalającego dziecięcą wyobraźnię. Wnuczek podpatruje dziadka w codziennych czynnościach – grzybobraniu, biciu drobiu, zasiewie, koszeniu, przygotowaniu drew na opał – i z niepokojem wychwytuje wynikające z wieku odstępstwa dostrzegalne w słowach, gestach, zachowaniu. Bo czas, w którym toczy się opowieść – od jesieni do jesieni – jest czasem odchodzenia dziadka od tego, co nazwane, ku temu, co unika wszelkiej klasyfikacji, a co przyciąga starego człowieka z coraz większą siłą.

Ciekawe jest to podpatrywanie dziadka. Autor przygląda mu się w trzech perspektywach: najbliższego otoczenia („okołu” oddalonego od reszty obejść), społeczności (wsi zamieszkałej przez „tuziemców”) oraz w perspektywie sił natury reprezentowanych przez kolejne pory roku.

W tle obserwujemy losy wsi, w której wszystko się zaczyna dla wnuka (dziadek mówi: „Pij, jak zacząć, to tylko tutaj” [s. 62]) i wszystko kończy dla dziadka – cała książka jest obrazem ciągłego przenikania się tych dwóch mocy: życiodajnej siły nowego pokolenia i odchodzenia pokolenia najstarszego. Wieś także się kończy, jest miejscem u kresu, w zaniku, społecznością pogrążoną w apatii, już bez należnej czci wobec tradycji, bez księdza objeżdżającego chałupy przed Wielką Nocą, ale jeszcze zamkniętą na nowiny z Miasta. „Ostatnie krowy ocierały się o płoty, łańcuchy brzęczały o odwrócone miski, kury z rzadka gdakały pod zdziczałymi sadami pełnymi głogu i dzikich róż” [s. 120]. Staw jest „przyschnięty”, gniazdo bociana stoi puste, nie słychać dziecięcego szczebiotu. To jedno z ostatnich miejsc, w którym obowiązuje jeszcze wzór na szczęście: „pozwolić, by świat myślał za nas” [s. 135].

Ale dla wnuka świat oparty na dziadkowej krzątaninie nadal ma sens, jest piękny i tajemniczy, choć prosty i zwyczajny.

W książce mamy jeszcze kilka interesujących postaci: babka mądra, milcząca, czasem kłócąca się z dziadkiem, Śnięta Szmira – miejscowa wariatka, a także Stójkowy – strażnik ładu, symbol przewagi rozumu nad tradycją, porządku natury nad porządkiem wiary. Przegoniwszy księdza, w kościele feruje wyroki i rozsądza spory. Emisariusz Prawa, z którego wywodzi się słowo, dla działania którego jest potrzebny człowiek pojęty jako indywiduum. Dziadek jest natomiast wyznawcą odmiennej filozofii: emisariuszem sił natury, gdzie człowiek jest częścią całości. Prowadzi Diariusz Dni Słonecznych, w którym stosuje własną klasyfikację dni. Wita każdy wschód słońca ukłonem, zdejmując czapkę z głowy. Dziadek jest na przekór, ale nie wobec natury. „Jaka chytra siła wiodła tego karakana na beznadziejną pielgrzymkę po polu, gdy inni, pochłonięci już tylko sobą, uwikłani w filozofie Stójkowego, pozamykali się w domach?” [s. 104–105].

Dziadek jest obserwatorem świata, równocześnie świat żegna się z dziadkiem – oddaje mu pokłon kolejnymi porami roku wsączającymi się z różną intensywnością przez kuchenne okno.

Jest to proza o poszukiwaniu – wnuk stara się zrozumieć prawa rządzące światem – idzie po wiedzę do Stójkowego, sam błądzi – w przenośni i w rzeczywistości – na pustyni. Nie otrzymuje od dziadka bezpośredniej odpowiedzi, sam musi ją sobie sklecić z jego oszczędnych słów, gestów, podglądanych wypraw w Lasy Błędowskie, alkoholowych amoków, samotnych godzin spędzonych przy oknie, słów dotyczących tajemniczego „onego”.

To słowo rządzi regułami tej książki. Język Muszyńskiego jest bogaty w porównania, metafory (autor nadaje nowe znaczenie praktycznie wszystkiemu), bogaty w ozdobniki, symbole, zabiegi animizacji przyrody, personifikacji na granicy baśniowości. Jest to świat we władaniu dźwięków i obrazów. Autor nie unika też słów archaicznych i regionalizmów. Słowna ornamentyka jest próbą stworzenia języka potrafiącego oddać to, co przeminęło, sposobem na opisanie odchodzącego świata NA NOWO. Nie chodzi tu tylko o oddanie świata, ale nazwanie go, a czym innym jest nazywanie, jak nie stwarzaniem?

A zatem znowu próba witalnych sił reprezentowanych przez wnuka wobec odchodzenia w sferę, do której słowa nie mają wstępu.

Jest to proza, którą trzeba czytać uważnie, która nie pozwala na rozproszenie myśli, jest wymagająca, gęsta. Autor ułożył ją z fragmentów – ksiąg przywodzących na myśl księgi biblijne. Niektóre poruszane w nich wątki nie zostają rozwinięte, autor ucina je bez pardonu, co czasem wydaje się odbywać ze szkodą dla całości tekstu i wiarygodności postaci. Jakby autor bał się, że słowa wymkną mu się spod kontroli, popłyną zbyt wartkim nurtem. W ostatniej części książki – księdze wyjścia i epilogu (o znaczącym tytule „Księga drugiej strony”) – Muszyński niespodziewanie zmienia ton i konwencję. Przechodzi na język współczesny, powraca do teraźniejszości, w której siedzimy z „laptopikiem na kolankach” [s. 167], oglądamy telewizję śniadaniową i nie mamy na nic czasu (taki zabieg stosuje również w połowie książki: przeglądając księgozbiór Stójkowego, natrafia na współczesnych autorów). Zmienia się zasób słów – a więc to, co tę powieść do tej pory budowało. Epilog wybija z rytmu, pozwala czytelnikowi opowiedzianą historię urealnić, wiele wyjaśnia, ale czy naprawdę czytelnik tego potrzebuje? Prozą Muszyńskiego rządzi nastrój – stwarza kolejne zdania, nakręca spiralę słów – porzucenie go w ostatniej części i przejście na swoisty meta‑język lub pod‑język było dla mnie zabiegiem zbyt radykalnym. Mimo to cieszę się, że autor w swojej prozie pozwala sobie na wiele odważnych rozwiązań, zarówno pod względem kompozycyjnym, jak i językowym. Bardzo sprawnie fechtuje słowem, jest pisarzem o dużej wrażliwości i wielkim potencjale. W „Podkrzywdziu” udaje mu się uniknąć dusznej melancholii, oddać wielowymiarowość opisywanej rzeczywistości. Z brawurą podejmuje się zadania, które wydaje się z założenia niemożliwe do wykonania: pisaniem nie tylko odtwarzać, ale stwarzać na nowo świat odchodzący w zapomnienie.

Jest jak dziadek, który „żyje mitami, bo tylko one czynią go szczęśliwym, i stawia wszystkich w trudnej sytuacji, bo próbuje ocalić świat, który nie istnieje” [s. 130–131].

Książka:

Andrzej Muszyński, „Podkrzywdzie”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 366

(2/2016)
12 stycznia 2016

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj