Wiem, to temat zupełnie nie na karnawał; w dodatku t a k i karnawał, który świętując, trzeba przeciwstawiać się presji żałoby, narodowej celebracji śmierci. Taki jest przecież karnawał 2011, a ja w nim – trochę przewrotnie – zachęcam jeszcze do zachwytu nad celebracją cierpienia. Celebracja to jednak artystyczna, w cudowny sposób mieszająca sacrum i profanum, operę i świat muzyki religijnej. Dwie sfery zwykle dalekie od siebie, a w definiowaniu celu podniosłej ekspresji – skrajnie rozbieżne. Nie dziwi więc, że jeszcze niemal 30 lat później, kończąc inne dzieło, jego twórcę opadły wątpliwości, które wylał na papier w słowach: „Dobry Boże, oto skończona ta mała msza. Czy napisałem muzykę nabożną, czy diabelską? Zostałem stworzony do opery buffa, jak wiesz. Trochę z głowy, trochę z serca, to wszystko. Bądź więc pochwalony i przyjmij mnie do swego raju.”
„Stabat Mater” Rossiniego może zaskakiwać. Zrodzone z ducha włoskiej opery opracowanie średniowiecznej sekwencji „Stała Matka bolejąca”… Doskonale rozplanowany dramat religijny na cztery głosy, chór i orkiestrę, z pełną silnych emocji muzyką, która nie ilustruje tekstu, ale stanowi jego religijną interpretację. Nie ma tu medytacyjnego wchodzenia na poziomy wyrafinowanej teologii. Żarliwość i zaskakująca pogoda niektórych fragmentów mogą z początku wydać się dziwaczne. Ale szybko dziwić się przestajemy, kiedy dotrze do nas, że emocje te streszczają się w słowach „Spraw, niech cierpię z tobą razem”, w dobrowolnym przyjęciu na siebie tego bólu nie do pojęcia, w nadziei na wstawiennictwo Najświętszej Panienki, na wejście do raju…
Oto więc operowe środki wyrażają głębię religijności… tak, chyba muszę napisać: namiętnej, a na pewno: przesadnej, egzaltowanej. To zbliża dzieło Rossiniego do niesamowitego, też przecież „operowego” „Requiem” Verdiego. Ale Rossini jest jednak bliższy własnemu wyobrażeniu teatru muzycznego, bardzo skonwencjonalizowanego i tą konwencjonalnością silnego. Słuchając „Stabat Mater”, nie mamy prawa stawiać pytania o głębokość intencji: to prosta, „ludowa” niemal włoska religijność, ubrana w szaty postklasycznego stylu Mistrza z Pesaro. Bo przecież: czy mamy prawo analizować szczerość płaczek lamentujących nad otwartą trumną? Co z tego, że ich lament wpisuje się w konwencję? Czy mamy pewność, że jest przez to nieprawdziwy? Taneczne rytmy i operowe girlandy nut przesiąknięte religijną egzaltacją gorszyć mogą dewotki, przywodzą bowiem na myśl erotyczne niemal uniesienia. Czy przez to Rossini jest mniej religijny? Skoro przyjmuje konwencję, w której czuje się jak ryba w wodzie – czy nie oddaje tu Bogu tego, co potrafi najlepiej?
Antonio Pappano, który rozumie operę włoską jak mało kto, zaprosił do tego nagrania same gwiazdy muzycznych scen, wśród nich – podziwianą za pełne dowcipu i gracji role w operach Rossiniego Joyce DiDonato. I wygrał: wprawieni w godzeniu konwencji z czystą ekspresją artyści pomogli mu tchnąć niezwykły żar w dzieło Rossiniego, które dzięki nim „zwiedza się” z wypiekami na twarzy, jak barokową rzymską bazylikę. Pasjonujące i zwarte jak najlepsza operowa realizacja. I cieszące ucho – nawet w karnawale.
Nagranie:
Gioacchino Rossini „Stabat Mater”
Anna Netrebko sopran
Joyce DiDonato mezzosopran
Lawrence Brownlee tenor
Ildebrando d’Arcengelo bas
Coro e Orchestra dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia – Roma
Antonio Pappano dyrygent
EMI 2010