Aleksandra Niżyńska

Jeszcze street czy tylko art? Pierwsza polska aukcja street artu

Kolekcjoner sztuki w sile wieku zadaje mi pytanie o to, jak oceniam możliwości Chazme w porównaniu z Czarnobylem i czy za ZBIOKa warto tyle zapłacić, bo przy inwestycji kilku tysięcy złotych liczyć na późniejsze zyski w dziesiątkach tysięcy. Szanowany kolekcjoner sztuki wybiera się na pierwszą w Polsce aukcję street artu. Choć znam doskonale wymienionych artystów i mam rozeznanie w mechanizmach rynkowych sztuki współczesnej, zupełnie nie umiem mu doradzić. Do wystaw street artu już się przyzwyczaiłam, do internetowych sklepów z urban artem też, ale aukcje nadal wywołują u mnie pewną konfuzję i budzą sprzeciw. Choć pogodziłam się już z komercjalizacją sztuki ulicy, a reklamy w formie graffiti albo vlepek przestały mnie irytować, to sformułowanie „aukcja street artu” brzmi w moich uszach nienaturalnie. Przecież w street arcie chodzi o to, że do nikogo konkretnego nie należy, staje się częścią przestrzeni miejskiej i każdy może czuć się przez chwilę właścicielem ogromnego muralu albo małego taga, gdy przechodzi obok niego ulicą.

Nie mam nic przeciwko artystom, którzy chcą na swojej sztuce zarobić i być docenieni również na rynku komercyjnym. Uważam jednak, że warto odróżnić street art., nazywany sztuką ulicy, gdyż właśnie jej dotyczy i na niej się rozgrywa, od urban artu – sztuki odwołującej się do motywów miejskich i korzystającej ze streetartowych technik, ale funkcjonującej w „białych sześcianach” galerii i na stronach katalogów domów aukcyjnych. Jeśli zachowamy to rozróżnienie, łatwiej będzie zaakceptować jednoczesną obecność tych samych artystów i na murach, i na ścianach galerii.

Bardzo interesuje mnie, czy szanowany kolekcjoner zainwestuje w płótno Czarnobyla lub Goro. Będzie to w dużej mierze zależało od zainteresowania aukcją wśród znawców i innych kolekcjonerów. Jeśli wielu koneserów pojawi się na tym bezprecedensowym w świecie polskiej sztuki wydarzeniu, zapewne zdecyduje się na licytację. Jeśli ją wygra, pojawi się problem: jak streetartowe motywy będą się komponowały z jego salonem w stylu high-tec i minimal?

Większość prac wystawionych na sprzedaż to tradycyjne płótna. Spośród nich wyróżniają się dwa przedmioty – ceramiczne dzieła NeSpoon. Artystka zazwyczaj przytwierdza je w różnych nieoczekiwanych, nawet dla obeznanych ze street artem, miejscach miasta. Wprowadza sztukę ulicy do parków, dekorując drzewa „miejską biżuterią”. W ten sposób osiąga wyjątkowy efekt, a jej prace zapadają w pamięć. Obawiam się, że w salonie znajomego kolekcjonera nie będą już wywierały takiego wrażenia.

Hitem aukcji może stać się niewykonany jeszcze mural autorstwa Chazme i Sepe (artystów, którzy przygotowali między innymi mural chopinowski przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie). Za 2500 zł? Na taką ekstrawagancję mógłby sobie bez problemu pozwolić szanowany kolekcjoner. Czyż nie wspaniale będzie później opowiadać na przyjęciach, na jakie „szaleństwo” pozwolił sobie, kupując w ciemno streetartowe dzieło sztuki? I w dodatku uniknie dylematu, jak połączyć Sasnala i Tarasina w jednym pomieszczeniu z Czarnobylem.

Streetartowa aukcja, podczas której mieszkańcy mogliby „licytować” murale, jakie znajdą się na ścianach ich bloków, albo taka, na której świadomi estetyki własnego miasta mecenasi sztuki naprawdę licytowaliby dzieła street artu służące ubarwieniu miejskiej przestrzeni, byłaby sama w sobie genialną akcją streetartową. W formie proponowanej obecnie w Warszawie jest zwykłą transakcją kupna-sprzedaży.

* Aleksandra Niżyńska

„Kultura Liberalna” nr 114 (11/2011) z 15 marca 2011 r.