0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > BARAN: Fuzja żywiołów....

BARAN: Fuzja żywiołów. William Turner w Krakowie

Magdalena M. Baran

Fuzja żywiołów

Ledwo do swych wielkich, hermetycznie zamykanych pudeł spakowali się hiszpańscy mistrzowie, a już do Muzeum Narodowego w Krakowie nadjechały nowe cudeńka. Tym razem – ku wielkiej dumie dyrekcji muzeum – udało się namówić londyńską Tate Galery (a także kilka pomniejszych placówek i kolekcjonerów prywatnych), aby pozwoliła zagościć w Krakowie obrazom Williama Turnera. W niedzielny poranek czekały na niego tłumy. Dawno nie widziałam głównego holu muzeum wypełnionego wijącą się niemal od drzwi wejściowych kolejką potencjalnych zwiedzających w każdym wieku. Nie lepiej było na piętrze, gdzie ogonek oczekujących na wejście do kilku wystawowych sal układał się w wielką literę „U” – od wejścia, ku przeciwnej ścianie, wszerz holu, by na koniec pomału opadać w kierunku przeciwnym, ku schodom wiodącym na parter. U ostatnich drzwi muzealny cerber odsyłał co młodszych zwiedzających do szatni (ci bardziej nobliwi zostali w tej kwestii pominięci). Szkoda trochę, bo – przy całym rozbudzeniu apetytów miłośników sztuki – na krakowskiej wystawie Turnera wieje chłodem.

Ów chłód nie przychodzi jednak ze strony górskich szczytów, spienionych morskich fal, czy wiatru nadymającego żagle, ale wynika raczej ze sposobu urządzenia samej wystawy. Wbrew zapewnieniom o jej bogactwie, znajdujemy tylko kilka reprezentatywnych dla poszczególnych żywiołów obrazów. Jest za to wiele gwaszy z akwarelą i samych akwarel (jak długo żyją ich prawdziwe kolory?), pojedyncze rysunki węglem i ołówkiem. Ekspozycję podzielono na kilka „żywiołowych” sal, by na końcu uraczyć widzów ich nader interesującą fuzją. Jednak nawet i ta ginie w świetle, jakie zafundowali mistrzowi kolorystycznych niuansów krakowscy muzealnicy. Oświetlenie często nie pozwala zobaczyć prawdziwych barw poszczególnych dzieł i miast pomagać w ich odbiorze, przeszkadza, co rusz odbijając się to w szkle zabezpieczającym akwarele, to znów (!) w werniksie.

Jednak ani fatalne oświetlenie, ani przemykający z nad wyraz głośnymi audio przewodnikami zwiedzający nie są w stanie odebrać mi radości obcowania z dziełami angielskiego romantyka. Żywioły Turnera zapraszają do wnętrza tajemnicy, która leży u początków wszechrzeczy. Pierwiastki, spośród których każdy bywał dla Greków arché, Empedoklesowe korzenie wszystkiego, „to, co jest”, co nie powstaje i co się nie zmienia – nazwane w końcu żywiołami. Właśnie one, określone swym pierwotnym imieniem, ale i przetworzone przez „szkiełko i oko” współczesnych, stają się motywem oraz zaproszeniem w głąb twórczości.

Mamy więc ziemię, zastygłą w zimnej ciszy skał. Znaczoną ostrą kreską ołówka (Skalista „Przełęcz pośród gór”, 1809), leniwą nieco w pejzażu („Szczyt Pic del’ Oeillette i wąwóz Gorges del Guiers Mort”, 1802), ziemię w upiornym spokoju przełęczy nieprzebytych („Przełęcz górska”, 1830), półprzezroczystą w Wareli. Jest i ziemia olejna („Poranek w górach Coniston Fells”, 1798), gdzie góry niepewność znaczą, gdzie wśród skał poszarpanych czaić się może niebezpieczeństwo. Drzewa tam lekko koślawe, upiorne, wysuszone cienie, strumień, co kropla po kropli drogę sobie wyrywa do wody wolności, ludzie na potęgę obojętni. W tle miasteczko światłem zalane, senne jakby, dalekie od chęci czytania ziemi tajemnicy. Tam życie po swojemu, w oswojeniu tego, co obce i znane zarazem, płynie.

Nad gór szczytami – powietrze. Chmury w błękitach, różach, dotknięte pierwszym czy może ostatnim promieniem słońca („Studium chmur”, 1830). „Księżyc w nowiu” (1840) jednym tylko pociągnięciem pędzla, grubym, wygiętym paskiem białej farby znaczony, nad widowiskiem wieczornym wisi. Niżej morze w złocie i czerwieni, przypływu pierwsze fale rozlewające, igraszkom na brzegu swym przyjazne. Inne niż to, które potęgę swą okaże, „Maszty tonącego statku” (1825) tylko pozostawiając, gdy reszta w odmęty porwana. Woda niebezpieczeństw, nie życia dawcą. Port bezpieczeństwa już nie daje, kiedy statek falą uniesiony niemal ponad brzeg portu wyfruwa („Rams gate”, 1826-28), gdy bucha gniewem spieniona fala i od wody potęgi uciec nie sposób.

Ogień – w piecu, w „Świetle kominka i świetle lampy” (1827), co przenikają się, nie mogąc zasnąć, o ogniach sztucznych, radością rozbłyskających u brzegów Wenecji, w „Pożarze Rzymu” (1834-35), gdzie żywioł szalejący pochłania wszystko, co na drodze napotka. Padają więc teatralne dekoracje, domki z antycznych kart, kaprysowi losu poddani ludzie z papieru. W końcu ogień wulkanu… Miasto gorejące, rozciągnięte nad wodą, która odbija w sobie ognisty gniew. Ziemia z nieba do stóp leci, fale rozchodzą się równiuteńko, niczym kręgi na jeziorze gorącej lawy. Pośrodku wulkan, a może my, patrzący,  ponieważ akwarela ta zdaje się zapraszać do uczestnictwa w spektaklu ognia, wciągać do swego wnętrza („Zatoka Neapolitańska. Gniew Wezuwiusza”, 1817, w katalogu wystawy obraz odwrócony). Na koniec obiecana fuzja. W „Postaciach wśród burzy” (1935-36), jakby odbitych w dziecinnej zabawie w składanie zaplamionego farbą papieru, prostota. A przecież i deszcz smaga te dwa liche ludzkie przecinki, i wiatr doświadcza, starając się jakby wydmuchnąć je z wnętrza kartki. Obok „Wieczór przed potopem” (1843), gdzie żywioły przenikają się w sposób doskonały. Powietrze i ziemia, i niebo, i woda… przed burzą wielką. Niebo ptaków, które sznurem, słupem jak sadza czarnym, dymem powietrzem niesionym, zmierzają ku ukrytej w tle arce. Wśród skał postrzępionych spieszą zwierzęta. Równym szeregiem kroczą, w uporządkowaniu, ku życiu, co skalistą, niebezpieczną ścieżką. Ku mitowi religii wielu,  przed gniewu wodą niosącemu ocalenie. Co nadzieję gałązki oliwnej przyniesie powietrzem, co kości matki-ziemi, kamienie, na zrodzenie nowego pokolenia za plecy rzucać każe. Fuzja kończy żywioły. Obok znów audio przewodnik, zbyt głośny, używany nieumiejętnie, dzieci rozbrykane. Wrócę tu, poczekam tylko dni parę, aż będzie spokojniej.

 Wystawa:

„Turner. Malarz żywiołów”, Gmach Główny Muzeum Narodowego w Krakowie, 15 października 2011- 8 stycznia 2012

* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”, koordynator projektów Instytutu Obywatelskiego. Przygotowuje rozprawę doktorska z filozofii polityki.

 „Kultura Liberalna” nr 147 (44/2011) z 1 listopada 2011 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 146

(44/2011)
1 listopada 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj