Żaden autor nie lubi, kiedy redakcja odrzuca mu zamówiony tekst, bo napisał nie to, czego od niego oczekiwano. Mnie to spotkało z recenzją książki Jerzego Szackiego „Liberalizm po komunizmie” z 1994 r. Nie dostrzegłem w Autorze liberała walczącego piórem z Kościołem. Napisałem: „Nie przypadkiem więc rozdział poświęcony liberalizmowi w polityce traktuje głównie o liberalnej kulturze politycznej i jej szansach w katolickim kraju. O tym problemie Szacki pisze z bezstronnością, której często brakuje cytowanym przez niego autorom, zwłaszcza krytykom z prawej strony polskiej sceny politycznej”. Tekst opublikowało inne czasopismo, Profesor go przeczytał i skomentował: „Pan to dobrze zrozumiał”.
Choć często wypowiadał się na tematy, które interesują tzw. zwykłych obywateli, nie był typem intelektualisty gotowym angażować się w wojny kulturowe. Nie można go było do nich zwerbować. Jego głos był głosem uczonego, nie publicysty wykorzystującego swój akademicki status. Nic dziwnego, że nie był pupilem mediów elektronicznych. I z zawodu, i z temperamentu pozostał historykiem, z należnym dystansem podchodzącym do idei głośnych i modnych, sceptycznie też zapatrującym się na możliwość przekucia ich w hasła porywające – i rozrywające – społeczeństwo. Zupełnie obce było mu owo „jałowe podniecenie”, o którym mówił Max Weber w wykładzie o powołaniu do polityki. Jego właściwym powołaniem była nauka.