Morza i oceany stanowią aż dwie trzecie powierzchni Ziemi, dostarczają nam pożywienia, ale też… tlenu, którego aż 70 proc. produkują organizmy wodne. Nasze nierozważne korzystanie z tych zasobów sprawia, że nad gatunkami ryb, ssaków i skorupiaków pojawiło się widmo realnego zagrożenia. Odławialiśmy ich zbyt duże ilości, przez lata nikt nie chronił okresów rozrodu ryb, nie zastanawiał się nad takimi metodami połowów, by straty były jak najmniejsze. Teraz, gdy nad Bałtykiem po latach tłustych nastąpiły chude, na miłośników lekkostrawnego białka świeżych ryb padł blady strach.
Coraz częściej da się słyszeć pytanie: czy nasze wnuki będą znały smak dorsza bałtyckiego? Coraz bardziej prawdopodobna staje się odpowiedź, że niestety nie.
Połowy dorsza w Bałtyku są objęte restrykcyjnymi normami, z zachowaniem okresów chronionych oraz standaryzowanych narzędzi połowowych. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że sytuacja od lat wciąż stopniowo się pogarsza, specjaliści z krajów bałtyckich wciąż pracują nad nowymi rozwiązaniami sytuacji. Okazuje się bowiem, że obecnie zalecane (i od lat stosowane) metody połowów dorsza mają podstawowy mankament: wiele ryb zostaje „zmarnowanych”, tracąc życie w procesie połowu.

W jaki sposób ostateczny konsument – miłośnik ryb i owoców morza – jest w stanie wpłynąć na rzeczywistość? Przede wszystkim powinien wybierać świadomie. To już pierwszy krok do sukcesu.
WWF Polska co roku publikuje poradnik, dzięki któremu dowiemy się, gdzie i jakie gatunki ryb można bezpiecznie kupować w nadmorskich kurortach. Przypisuje w nim poszczególnym gatunkom światła: zielone, żółte oraz czerwone. Oczywiście ryby oznaczone światłem zielonym możemy kupować i spożywać bez obaw o istnienie konkretnych gatunków na danych obszarach. Światło żółte oznacza, że są to gatunki, które ze względu na obecną presję połowową, pochodzą z połowów, które narażają daną populację na przełowienie lub metoda połowu bądź hodowli zagraża środowisku. Czerwone światło powinno dać nam bezwzględnie do myślenia: to gatunki, których połów jest niezrównoważony i zagraża środowisku oraz środowisku morskiemu, a na skutek przeławiania stad wiele z nich zagrożonych jest wyginięciem.
Świeża ryba – „prosto z kutra” – to nad polskim morzem: dorsz, flądra, śledź lub szprot. Pozostałe ryby są do smażalni transportowane z mniej lub bardziej odległych miejsc. W Bałtyku nadal nie pływają halibuty.
Dorsze dostępne na polskim wybrzeżu pochodzą w większości z połowów oznaczanych przez WWF żółtym światłem, częściowo zaś czerwonym. Skąd ta różnica? Chodzi o różne narzędzia połowowe. O wiele bezpieczniejsza dla środowiska i populacji gatunków ryb jest metoda włokowa, a dużym zagrożeniem dla dorsza jest poławianie go sieciami skrzelowymi. Czy w smażalni nad morzem będzie wiadomo, jaką metodą złowiono rybę? Jeśli nikt nie będzie w stanie udzielić takiej informacji, warto zmienić miejsce na takie, w którym ryby albo pochodzą bezpośrednio z kutra (a właściciel kutra wie, jak dokonał połowu…), albo prowadzone są przez ludzi zainteresowanych tym, skąd pochodzi ich towar.
Podobnie ma się sytuacja ze swojską flądrą czy szprotem – poławiana w Bałtyku również ma żółte światło. To oznacza, że połowy mogą narażać populację na przełowienie. Specjaliści zalecają ograniczenie spożycia tych rodzimych gatunków ryb i sięganie po nie tylko wtedy, gdy w karcie nie znajdziemy gatunków bezpiecznych. Gatunkiem poławianym w Bałtyku w sposób zrównoważony, który możemy – na razie – spożywać bez obaw o środowisko, jest śledź.
Jeśli chodzi o gatunki ryb spoza obszaru Bałtyku, warto ściągnąć i przyswoić poradnik na bieżący rok opublikowany przez WWF. W sklepach najlepiej wybierajmy ryby, których opakowania mogą poszczycić się logo Certyfikatu MSC (w przypadku ryb dziko żyjących) oraz certyfikatu ASC (w przypadku ryb hodowlanych). To one gwarantują, że kupowana przez nas ryba została złowiona lub wyhodowana w sposób przyjazny dla środowiska.