0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > „Owsianka chaosu i...

„Owsianka chaosu i walki”. Recenzja książki „Gliniany most” Markusa Zusaka [KL dzieciom]

Karolina Stępień

„Gliniany most”, nowa powieść Markusa Zusaka, nie może uwolnić się od porównań z bestsellerową „Złodziejką książek” tego autora. Tymczasem, choćby ze względu na charakter i formę, zdecydowanie powinna być rozpatrywana jednostkowo, bez względu na ostateczny werdykt.

„Gliniany most” [ang. Bridge of Clay] wydany w Polsce przez Naszą Księgarnię w tłumaczeniu Anny Studniarek-Więch to powieść, która domaga się czytania w spokoju, w samotności, a najlepiej dodatkowo z herbatą i talerzem ciasteczek. Szczególnie na początku, kiedy przy niewystarczająco uważnej lekturze plątanina imion, słów, poszarpanych akapitów i pourywanych zdań zmusza do cofania się o kilka stron w poszukiwaniu utraconej ciągłości fabularnej. Po kilku rozdziałach okazuje się jednak, że tak jak początkowo trudno się w tę opowieść zanurzyć, tak później niełatwo jest wystawić głowę nad jej powierzchnię.

Bracia Matthew, Rory, Henry, Clayton i Tommy mieszkają przy Archer Street sami, nie licząc pięciu zwierząt o imionach inspirowanych bohaterami „Iliady” i „Odysei”. Matka chłopców zmarła, a ojciec z niewyjaśnionych powodów wyjechał z miasta. Całą akcję książki napędza jego powrót do domu – choć od tego momentu narrator nazywa go nie ojcem, a Mordercą. Chwila, w której Morderca przekracza próg i czeka na spotkanie z synami, to punkt zero całej opowieści – od niego rozchodzą się kolejne wątki, zakorzenione w przeszłości i wybiegające w przyszłość.

Rodzinne narracje

Kilkanaście lat później Matthew, najstarszy z młodych Dunbarów, odzyskuje starą maszynę do pisania i zostaje narratorem historii rodzinnej, na głównego bohatera wybierając swojego brata Claya. Wiele lat wcześniej Penelopa Lesciuszko, matka chłopców, wyjeżdża z Polski do Austrii nieświadoma, że już nigdy nie wróci do ojczystego kraju. Jeszcze wcześniej Michael Dunbar, ojciec, znajduje stary kalendarz z „mężczyznami, którzy zmienili świat” i jego życie kształtuje fascynacja Buonarottim. A niedługo po tym, jak Morderca powraca do domu, Clay postanawia opuścić braci i dołączyć do ojca przy budowie mostu. Mostu, który – jak mówi przyjaciółka Claya, Carey – zbudowany będzie z niego samego.

Historia krąży więc wokół pięciu chłopców oraz ich rodziców – nie jest to zatem wielopokoleniowa saga. Nie ma tu też żółtych motyli ani plutonu egzekucyjnego i w zasadzie w ogóle nie dzieje się nic szczególnego, a jednak z jakiegoś powodu lektura „Glinianego mostu” wywołała we mnie wspomnienia emocji doświadczanych podczas pierwszego zetknięcia z powieścią Gabriela Garcíi Márqueza.

Tym, co uderza czytelnika niemal od razu, jest wspomniana już narracja, niechronologiczna i fragmentaryczna, i to na wielu poziomach. Wydarzenia z życia chłopców po śmierci matki i odejściu ojca przerywane są historią młodości Penelopy i Michaela, ale tekst rozpada się już na poziomie zdań, w których systematycznie frazy, takie jak „o wiele później”, „teraz”, „w przyszłości” czy „tamtego ranka”, zmuszają do podróży w czasie i nieciągłego podejścia do opowieści. Poza tym często poszczególne części zdania gubią jednoznaczne dopełnienia i posługują się ambiwalentnymi zaimkami – choć początkowo utrudnia to lekturę, po jakimś czasie daje poczucie przestrzeni, w której czytelnik może współtworzyć niedopowiedziane przez narrację sensy.

Konsekwentny rytm opowieści

Ciekawe, że biografie Penelopy i Michaela są znacznie bardziej uporządkowane i spójne niż pozostałe części opowieści. To tak jakby gdyby dla najstarszego syna Dunbarów spisującego historię Claya i całej rodziny cudze wspomnienia były wyraźniejsze i bardziej linearne – jednym słowem prawdziwie narracyjne. Tymczasem historie z dzieciństwa samego narratora, odzyskiwane w dużej mierze z własnej pamięci, to chaos wrażeń i epizodów, które znaczą coś tylko jako całość, bez początku i końca.

W miarę rozwoju akcji tytuły rozdziałów wzbierają jak rzeka – czy raczej nabierają fabularnej i emocjonalnej masy niczym tocząca się po zboczu kula śnieżna: od części pierwszej zatytułowanej „miasta”, przez „miasta + wody”, „miasta + wody + zbrodniarze”, i tak dalej aż po część ósmą „miasta + wody + zbrodniarze + łuki + opowieści + ocalali + mosty + ogień”. Pomimo (ale także dzięki) swojej fragmentaryczności i zaburzonej chronologii powieść ma swój konsekwentny rytm, w którym zmierza do finału i źródła niewypowiadanych tajemnic.

Jest w „Glinianym moście” coś niedzisiejszego, pomimo wzmianek o laptopie czy telefonie komórkowym. I coś ahistorycznego, choć losy Dunbarów ściśle wiążą się z losami dwudziestowiecznej Europy. Trudno na pierwszy rzut oka uchwycić źródło tej intrygującej anachroniczności; może wypływa ze sposobu snucia opowieści, a może z tego, jak w tę opowieść wpisani są bohaterowie. Podczas gdy subtelnie, acz konsekwentnie rysują się u Zusaka kobiece bohaterki – ciche, wrażliwe, pełne pasji, wszystko rozumiejące, cielesne – jednocześnie swoją intensywnością uderza gloryfikowane chłopięctwo: splecione w bójce ciała, braterska rywalizacja, rozcięte wargi, krzyki na boisku, burzliwa honorowość i wszystko to, co Matthew nazywa poetycko „owsianką chaosu i walki”.

Poezja codzienności

To właśnie ten duch młodzieńczej żywiołowości i zarazem tragedii przyspieszonego dorastania unosi się nad całą powieścią. Trzeba przyznać, że ma Zusak rozmach – w historii o życiu na przedmieściach, pozbawionym „wielkich” marzeń ze względu na okoliczności, jest miejsce na zachwyt Mozartem i Michałem Aniołem, a zarazem na przyjemność i satysfakcję płynące z fizycznego zmęczenia i prostej codzienności. Zachłyśnięcie dzikim, przestrzennym australijskim krajobrazem łączy się tu z rozbrajającym przywiązaniem do przedmiotów, jak klamerki do bielizny, zapalniczki, ulubiona książka o mostach. Oczywiście żaden z nich nie jest jedynie przedmiotem – wiążą się z emocjami i opowieściami – ale ich symbolika jest w pewnym sensie dyskretna i bardzo osobista. Poezja codzienności jest tu niezwykle wyrazista, zarówno w opisywanych wydarzeniach, jak i samym języku, i zarazem usilnie niewinna – jak sami chłopcy z Archer Street, którzy „pili w ten nastoletni sposób, chciwie i z szeroko otwartymi ustami”, „byli mistrzami aliteracji i o tym nie wiedzieli”.

Nowa powieść Zusaka jest prawdziwie epicka, przy całym swoim skupieniu na losach kilkuosobowej rodziny, żyjącej na niewielkiej przestrzeni i skupionej głównie na właściwych sobie i związanych ze swoim małym dziedzictwem problemach. Co wspaniale komponuje się z powracającą przez całą opowieść „Iliadą” i „Odyseją”. Bo „Gliniany most” też jest historią o podróży, heroizmie, wojnie, stracie i poświęceniu – ale w ich bardzo ludzkim i partykularnym, a wreszcie codziennym, wymiarze.

 

Książka:

Markus Zusak, „Gliniany most”, tłum. Anna Studniarek-Więch, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2019.

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 559

(39/2019)
24 września 2019

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj