Annie Ernaux – Literacki Nobel 2022

Czym jest pisarstwo Annie Ernaux? Jej książki nie są klasycznymi powieściami. Nie są też opowiadaniami, autobiografią, ani socjologiczną analizą. Daleko im do eseju. Z czym mamy tu więc do czynienia? Być może najtrafniej twórczość Ernaux określił Frédéric-Yves Jeannet w rozmowie z pisarka pt. „L’écriture comme un couteau” [Pisanie jak nóż] – to „opowieści autobiograficzne”. O jej twórczości piszemy i rozmawiamy w tekstach i podcastach „Kultury Liberalnej”.

Recenzje

Czy byłabym szczęśliwsza, mając inne życie? O książce „Lata” Annie Ernaux pisze Sylwia Góra >>>

O „Zdarzyło się” Annie Ernaux, czyli o literackiej nie-fikcji pisze Piotr Kieżun >>>

Jak dostrzec realność? O filmie w reżyserii Audrey Diwan na podstawie powieści „Zdarzyło się” Annie Ernaux pisze Karolina Felberg >>>

Zwykłe namiętności. O literackich szaleństwach Annie Ernaux i jej mikropowieści „Passion simple” [Zwykła namiętność] pisze Katarzyna Sułkowska >>>

Wideopodcast

„Liberalna Rosja żyła w bańce – a my razem z nią”

Dom Sowietów, Kaliningrad. Fot. Julian Nyča. Źródło: Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0)

Filip Rudnik: W swoim reportażu „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” przedstawiasz, za pośrednictwem bohaterów swojej książki, szereg opinii na temat „wyjątkowości” obwodu kaliningradzkiego i samych kaliningradczyków. Niektórzy z nich postrzegają siebie samych jako mentalnie najbardziej „zachodnich” Rosjan, podczas gdy część uważa to przeświadczenie za powierzchowny snobizm. Jak ty osobiście do tego podchodzisz? Na czym opiera się osobliwość mieszkańców tej rosyjskiej enklawy?

Paulina Siegień: Najchętniej wymigałabym się od odpowiedzi na to pytanie. W swojej książce chciałam oddać głos bohaterom. Z pierwszego wykształcenia jestem etnografką, więc nie mam zamiaru narzucać nikomu tożsamości.

Kaliningrad, ze względu na swoje położenie i historię, jest bardzo specyficzny. Przez lata czułam wiele zgrzytów w jego obrazie, który kreślili przede mną kaliningradczycy. W rezultacie wytworzyło się we mnie poczucie, że kaliningradzka wyjątkowość to jednocześnie prawda i nieprawda, rzeczywistość i mit. Wśród kaliningradzkiej inteligencji, aspirującej i rzeczywistej klasy średniej, panuje silne poczucie odrębności. Przyjezdni z innych regionów Rosji mają z tym problem. Niektórzy się w tym odnajdują, niektórzy nie. Są i tacy, którzy „zapalają” się do kaliningradzkości, do niemieckich śladów, do dawnej pruskości do tego stopnia, że przeginają w drugą stronę.

Obecność służb i militarne znaczenie obwodu wcale nie muszą być obciążeniem dla mieszkańców. Nieraz słyszałam, że w Kaliningradzie ludzie czują się bardziej wolni niż w innych częściach Rosji.

Paulina Siegień

Ale na czym tak naprawdę polega ta odrębność?

W najprostszym sensie jest po prostu tak, że ludzie, którzy żyją na terytorium odciętym od reszty kraju, siłą rzeczy wytwarzają nieco inne praktyki symboliczne, inne wyobrażenia, ale też praktyki dnia codziennego niż pozostali współobywatele. Ważne jest jednak to, by nie wpaść tu w pułapkę. Rosja jest duża, obwód kaliningradzki nie jest jej jedynym regionem, którego odrębność się podkreśla.

Politycznie jest to region bardzo specyficzny – relatywnie mały, gdzie wszyscy się znają, więc klasa polityczna kisi się we własnym sosie. Mamy tu też do czynienia z „najazdem” moskiewskim, czyli pojawieniem się elit spoza regionu – za czasów obecnego gubernatora, również wysłannika Moskwy, to się nasiliło. Co więcej, na takim małym obszarze możliwy jest dużo ściślejszy nadzór służb, zwłaszcza, że to region militarnie strategiczny dla Rosji.

Paradoksalnie obecność służb i strategiczne znaczenie obwodu wcale nie muszą być obciążeniem dla mieszkańców. Nieraz słyszałam, że w Kaliningradzie ludzie czują się bardziej wolni niż w innych częściach Rosji. W domyśle dlatego, że to Europa, a przynajmniej obszar położony bliżej Europy. W pogłębionych rozmowach zaczął pojawiać się również argument, że kaliningradczycy czują się swobodnie, ponieważ funkcjonariusze FSB to są ludzie, z którymi chodziło się do szkoły. Jeśli wpadasz w tarapaty, to jest szansa, że sąsiad z policji czy właśnie FSB cię ostrzeże. Trochę jak na wsi czy w innej niedużej, zamkniętej społeczności. Ta kaliningradzka nie jest zresztą taka mała – niedawno populacja regionu przekroczyła milion.

Kaliningradczycy wyobrażają sobie, że są bardziej zachodni, europejscy od innych Rosjan. I przez to trochę lepsi. W rosyjskim bałaganie tożsamościowym Zachód mimo wszystko waloryzowany jest jako lepszy.

Paulina Siegień

Kiedy przez krótki czas byłem w obwodzie, odniosłem wrażenie, że nie jestem już w Rosji – architektura czy nawet przyroda sprawiały, że czułem się jakbym był na Dolnym Śląsku, ale nadpisanym cyrylicą. Może również ta odmienność sprawia, że jest tam trochę swobodniej?

Nie jestem pewna, czy tak rzeczywiście jest. Zawsze starałam się walczyć z uproszczoną wizją, że Kaliningrad to w sensie politycznym zeuropeizowana Rosja – opozycyjna, prodemokratyczna itd. To nieprawda, chociaż taka opinia utarła się po protestach z 2010 roku. Od tamtego czasu próżno szukać w Kaliningradzie przejawów jakiegoś silnego ducha buntu. To nie przypadek, że w książce pojawia się Dima z Jekaterynburga. Stolica Uralu i Kaliningrad to dwa przeciwstawne bieguny. W odbiorze Dimy społeczeństwo kaliningradzkie jest bardzo pasywne, ułożone, ze sztywną hierarchią.

Czyli ta zachodniość Kaliningradu to mit?

Wydaje mi się, że z Kaliningradem jest tak – i stąd tytuł mojej książki – że tam wszystkim rządzą pewne wyobrażenia, przekładające się na rzeczywistość. Kaliningradczycy wyobrażają sobie, że są bardziej zachodni, europejscy od innych Rosjan. I przez to trochę lepsi. W tym całym rosyjskim bałaganie tożsamościowym Zachód mimo wszystko waloryzowany jest jako lepszy. Nienawidzi się go, ale jednak wszyscy milcząco zgadzają się, że jeśli coś jest zachodnie, to jest lepsze. Jeszcze parę lat temu turystyczna promocja obwodu kaliningradzkiego wśród Rosjan opierała się na haśle, że to Nasza Jewropa. Z drugiej strony, Rosja tak naprawdę nigdy nie „przetrawiła” tego regionu, nigdy go w pełni nie zintegrowała, nie włączyła do kanonu wyobrażeń o sobie. Kaliningrad pozostaje wciąż ciałem obcym.

Przeświadczenie o „obcości” obwodu przekłada się na lęki z nim związane. Rosja stale obawia się tego, że jakaś część jej ziemi „odpadnie”. I dlatego Rosjanie z „dużej” Rosji, jak mówią kaliningradczycy, są totalnie nieufni wobec Kaliningradu.

Paulina Siegień

Teraz ten region, ze względu na blokadę ekonomiczną, jest jeszcze bardziej odseparowany od reszty.

Chyba nie ma wątpliwości, że obwód kaliningradzki to ten region Rosji, w który sankcje uderzają najmocniej, bo jest najbardziej powiązany biznesowo i handlowo z Zachodem. Rosja zaś zabiegała o to, by te więzi nie były zbyt silne – przeświadczenie o „obcości” obwodu przekłada się na lęki z nim związane. Tutaj pojawia się ta wielka fobia separatyzmu, dzielona przez największe państwo świata, które wciąż obawia się tego, że jakaś część ziemi „odpadnie”. I dlatego Rosjanie z „dużej” Rosji, jak mówią kaliningradczycy, są totalnie nieufni wobec Kaliningradu.

Czy to wyobrażenie o odrębności regionu w jakikolwiek sposób przełożyło się na reakcje kaliningradczyków wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę?

Już pierwszego dnia grupa ludzi wyszła na główny plac miasta w geście spontanicznego protestu. Część osób zatrzymano na miejscu, inni nie zdążyli nawet dojść do placu, a już ich zaaresztowano. Na drzwiach do klatek schodowych wielu z nich pojawiły się naklejki o „zdrajcach”. To pokazuje, jaki panuje klimat społeczny.

A jak zareagowała kaliningradzka elita polityczna? Pytam, bo stopień zmilitaryzowania regionu jest w Polsce odbierany jako dość silny straszak.

Gubernator raz na jakiś czas stara się pokazać, że jest ideologicznie lojalny wobec Kremla. Rządowym mediom rosyjskim mówi, że gdyby wojska NATO pojawiły się w Kaliningradzie, to Rosja da „asymetryczną odpowiedź”. Cokolwiek to znaczy. Kiedy reklamuje walory turystyczne regionu wspomina, że nie ma tu Polaków z karabinami, więc Rosjanie nie muszą się bać wakacji w regionie.

Jednocześnie gubernator zabiega o otwarcie granic, bo przypomnę, że mieszkańcy obwodu nie mogą swobodnie podróżować od marca 2020 roku. Zdjęcie tych ograniczeń pomogłoby stabilizować trudną sytuację w regionie.

To jest ten młody gubernator, który dał się sfotografować w koszulce miejscowego punkowego zespołu i prezentował się jako „młodzieżowy”?

Tak, Anton Alichanow. Jego młodzieżowy komponent wizerunku już dawno jest nieaktualny, ale wciąż stara się być gubernatorem, który jest blisko ludzi. Przez lata służyło mu do tego konto na Instagramie, który wraz z Facebookiem został w Rosji zdelegalizowany w marcu 2022 roku. Ostatni post Alichanowa na Instagramie to dość przydługi wywód, w którym wspomniał o Stutthofie – nazistowskim obozie koncentracyjnym, który według niego znajdował się pod Królewcem. To manipulacja, bo obóz był pod Gdańskiem. Jego wycieranie sobie gęby Stutthofem strasznie mnie zirytowało. Z mojego mieszkania w Gdańsku widać z balkonu cmentarz ofiar obozu. No, ale jego wywód zmierzał do tego, że Facebook i Instagram są jak Trzecia Rzesza. Pokazuje to stan mentalny kaliningradzkich elit.

Kaliningradczykom trudno wcisnąć kit, że Polska to wrogi kraj, a Polacy to agresywne rusofoby. Ich doświadczenia z podróży do Polski są generalnie bardzo pozytywne.

Paulina Siegień

Czyli jednak pojawia się agresywna retoryka?

Kaliningradczycy podświadomie wiedzą, że region jest bardzo specyficzny, bardzo uzależniony od sąsiadów: Unii Europejskiej z jednej strony, a z drugiej – od centrum, czyli Moskwy, która wobec regionu zachowuje się dość kolonialnie. Ale mam wrażenie, że kwestia militarna zeszła na dalszy plan. Poza reakcją na słowa generała Skrzypczaka – o tym, że Polska powinna się upomnieć o obwód – nie zauważam jakiegoś grania kartą wojenną. Nie szuka się eskalacji. Rosja nie naciska szczególnie mocno w tym regionie.

W książce wspominasz o obecnym przez cały okres istnienia Związku Sowieckiego widmie niemieckich faszystów, ukrywających się gdzieś po lasach obwodu. Opisujesz, jak powrotem Niemców straszono kaliningradczyków. Czy na tle wojny w Ukrainie i napięć w relacjach z NATO ten temat powrócił?

Nie widzę, żeby to było bardzo obecne w mainstreamie. Są oczywiście środowiska, które z zagrożenia „pełzającej germanizacji” zrobiły główny program społeczno-polityczny. Ale myślę, że ludzie doskonale wiedzą, co stanowi realne niebezpieczeństwo – blokada transportowa na lądzie. Otwarcie granic i umożliwienie ludziom przemieszczania się uspokoiłoby nastroje w regionie. Kaliningradczycy mogliby jeździć do Polski, chociażby po to, aby kupić te rzeczy, których w regionie brakuje bądź zaczynają mocno drożeć.

Opisujesz też polsko-rosyjskie kontakty graniczne, również te biznesowe i przemytnicze. Czy ta „bliskość” sprawia, że kaliningradczycy inaczej odnoszą się do Polaków niż Rosjanie z innych regionów?

Tak, chociaż znowu: nie oczekiwałabym nie wiadomo jakich cudów. Pamiętam, że kiedy w 2014 roku byłam przez parę dni w Rosji, to spotykałam się z otwartą agresją. I to ze strony ludzi, których znałam i z którymi współpracowałam od lat, na przykład naukowo. Do Kaliningradu zaś wracałam prawie jak do domu. Kiedy mój samolot z Moskwy lądował w Chrabrowie, to odczuwałam ulgę, że tutaj nikt się mnie nie będzie czepiał tylko dlatego, że jestem z Polski.

Kaliningradczycy Polskę znają bardzo dobrze. Około 30 proc. Rosjan posiada paszporty zagraniczne, które pozwalają na wyjazd z kraju. W Kaliningradzie ten odsetek wynosi 70 proc. To oczywiście nie przekłada się na to, że każdy z nich jeździ do Polski. Dokument jest też potrzebny, żeby przejechać przez Litwę samochodem bądź pociągiem do Rosji. Natomiast kaliningradczycy generalnie dużo częściej bywają w innych krajach europejskich, w Polsce przede wszystkim.

Kiedy jeszcze istniał mały ruch graniczny pomiędzy Polską a Kaliningradem, to bardzo dużo ludzi, którzy z obwodu wyjeżdżali za granicę po raz pierwszy, jechali właśni do Polski. Do Gdańska czy Olsztyna przyjeżdżali emeryci, organizowano szkolne wycieczki itd. Kaliningradczykom trudno wcisnąć kit, że Polska to wrogi kraj, a Polacy to agresywne rusofoby. Ich doświadczenia z podróży do Polski są generalnie bardzo pozytywne.

Rosjanie są bardzo mobilni. Często nie mają swoich małych ojczyzn, łatwiej godzą się na przeprowadzkę do jednej ze stolic. W Kaliningradzie jest inaczej – sporo ludzi zostaje tam świadomie, bo uważa, że to najlepsze miejsce na świecie.

Paulina Siegień

A czy na przestrzeni lat to się nie zmieniło?

Pamiętam, jak w 2014 roku pojawiało się sporo newsów o tym, jak to Polacy rzucają kamieniami w samochody Rosjan na autostradzie. Te wiadomości były zazwyczaj wyśmiewane przez samych kaliningradczyków. Była taka historia, że ktoś na obwodnicy Gdańska rzucił cegłą w szybę samochodu Rosjanki. Miała ona zjechać na pobocze, żeby pójść „za potrzebą”, i w tym czasie ktoś zdewastował jej samochód. Tymczasem mieszkańcy obwodu wiedzą, że na każdym tamtejszym zjeździe jest centrum handlowe z toaletą. Wyszło, że to jedna wielka ściema.

Co więcej, niedawno na portalu „Nowy Kaliningrad” widziałam artykuł, w którym mieszkający w Europie kaliningradczycy odpowiadają na pytanie, czy po wybuchu wojny nasiliła się tu rusofobia. I wychodzi na to, że niekoniecznie.

Wspomniana przez ciebie świadomość uzależnienia regionu od sąsiadów pojawia się również w książce. Ponadto jeden z cytowanych przez ciebie bohaterów mówi o tym, że Federacja Rosyjska prędzej czy później się rozsypie, a Kaliningrad powinien być autonomiczny. Miałem wrażenie, że przemawia przez niego poczucie niepewności – braku zakorzenienia, wciśnięcia na nierosyjskie terytorium. Czy te emocje nie są teraz spotęgowane?

Nie ma żadnych danych na ten temat. Jeśli ktoś robi badania odnośnie tego, jakie są realne nastroje w Kaliningradzie, to nie są one publiczne. Ale większość osób, która potrafi liczyć i ma doświadczenia biznesowe, zdaje sobie sprawę z tego, że blokada ekonomiczna to katastrofa dla regionu. Obwód funkcjonowałby wspaniale, gdyby mógł swobodnie kształtować swoje relacje z sąsiadami. Moskwa tego nie chce i robi wszystko, żeby uzależniać Kaliningrad od swoich kroplówek budżetowych. W ostatnich latach bardzo mocno widać, że zwiększają się wpływy oligarchów – w megaprojekty wpompowuje się petrodolary, żeby je potem ukraść.

Świadomość konieczności współpracy z Europą mają te osoby, które są szczególnie przywiązane do regionu. To bardzo specyficzna, kaliningradzka cecha – nawet ludzie urodzeni tam dopiero w pierwszym pokoleniu utożsamiają się z obwodem. W skali kraju nie jest to takie powszechne. Rosjanie są bardzo mobilni, co wynika z ich dwudziestowiecznych traum. Ludzie przemieszczają się z łatwością i przez to tkwią zawieszeni nieco w próżni. Często nie mają swoich małych ojczyzn, łatwiej godzą się na wyjazd i przeprowadzkę do jednej ze stolic. W Kaliningradzie jest inaczej – sporo ludzi zostaje tam świadomie, bo uważa, że to najlepsze miejsce na świecie.

Ale to jest paradoksalne – przecież w obwodzie wszyscy są skądś, nie żyją tam od pokoleń.

Tak jest. Tak samo paradoksalne jest to, jak ludzie – którzy są w najlepszym wypadku pierwszym pokoleniem urodzonym w Kaliningradzie – w pewnym momencie zaczęli się negatywnie odnosić do nowych fal migracji do obwodu. Dla mnie to był dowód na to, że istnieje jakiś rodzaj kaliningradzkiej tożsamości i to jest jej najdoskonalszy przejaw. Kiedy oni w pewnym momencie stwierdzili, że „my jesteśmy tacy, jeśli ktoś przyjeżdża to niech będzie taki jak my – a jak nie potrafi to niech spieprza”. Kaliningradczycy postawili tę barierę i zaczęli postrzegać Rosjan z innych regionów jako obcych, jako ponajechawszych, czyli takich, którzy poprzyjeżdżali nie wiadomo po co.

Wracając do rozpadu Rosji i autonomii Kaliningradu – teraz ta narracja o upadku kraju jest bardzo popularna. W pewnym sensie nie wydaje się ona zupełnie wzięta z sufitu, bo żyjemy w takim momencie historii, kiedy wszystko jest możliwe. Ale przyznam, że choć kibicuję rozwojowi regionalnemu, lokalnym społecznościom, samorządności i federalizacji Rosji, to nie wierzę w trwały rozpad.

W 1991 roku też nikt się nie spodziewał, że Związek Sowiecki upadnie. W tym roku wielu rosjoznawców się myliło i nie wierzyło w wybuch wojny.

Wydaje mi się, że ludzie, którzy byli mocno zanurzeni w rosyjskim dyskursie liberalnym, słuchali ekspertów i śledzili opozycyjne media, zostali tym nieco zepsuci. Dla porównania, mój mąż zajmuje się Ukrainą i przez wiele lat badał Donbas. Uważnie i na poważnie słucha rosyjskiej propagandy. I o tym, że będzie wojna mówił otwarcie, z dużym przekonaniem, już na wiele tygodni przed jej rozpoczęciem.

Pamiętam, że jego wypowiedzi były cytowane przez wiele mediów. Wieszczył rychły wybuch wojny, opierając się na tych wszystkich najgorszych propagandowych talk-show. Ja zaś, oglądając rosyjską telewizję myślałem, że to tylko próżna gadanina, a za tym nie pójdą żadne działania.

Kiedy pisałam teksty przed wojną, to rozmawiałam z rosyjskimi i polskimi ekspertami – wszyscy przekonywali mnie, że wojna się raczej nie wydarzy. Mam wrażenie, że liberalna Rosja najmniej wierzyła w to, że Putin otwarcie napadnie na Ukrainę. W niezależnych mediach wyśmiewano się z doniesień amerykańskiego wywiadu czy z map, które publikowano w mediach na Zachodzie. Dziennikarze opozycyjnej Meduzy nabijali się z tej histerii. W tym samym czasie mój mąż dawał komentarze, mówiąc, że wojna wybuchnie. A ja mówiłam mu, żeby przestał straszyć ludzi!

Myślę, że nie tylko mi nieobce było uczucie wstydu, że w ogóle kiedykolwiek się tę Rosję lubiło. Mówię o literaturze ostatnich lat, muzyce, serialach, o projektach kulturalnych. Wszystko to autentycznie lubiłam, a i tak zostało to przekreślone. Tylko chyba nieuczciwie byłoby dzisiaj mówić, że stało się to w jeden dzień.

Paulina Siegień

Twoją książkę też czyta się inaczej po wybuchu wojny. Znajduje się tam fragment, pod którym – jeszcze przed 24 lutego, a więc przed dniem rozpoczęcia otwartego ataku Rosji na Ukrainę – mógłbym się podpisać obiema rękami. Teraz już tak nie jest.

Już się boję.

Chodzi mi o wypowiedź Olgi, która oprowadza Rosjan po kaliningradzkiej wyspie Knipawie. Rosjanka opowiada o tym, jak to pyta uczestników wycieczek czy głosowali na Putina. I dalej mówi: „To nieprawda, że zwykły człowiek może zmienić bieg historii. Zwykłych ludzi historia pożera. I to właśnie zasługuje na współczucie. Nie wszyscy Niemcy głosowali na Hitlera”. Teraz, po rosyjskich zbrodniach w Ukrainie, trudno przyjąć ten cytat na poziomie emocjonalnym.

A ja myślę, że to jest bardzo dobra myśl i na czasie. Paradoksalnie. Oczywiście, możemy się nie zgadzać z tym, czy szary człowiek może zmienić historię, czy nie. Od razu muszę zaznaczyć, że na mój odbiór tego cytatu wpływa też to, że znam Olgę. Jest to jedna z bliskich mi osób, którą bardzo szanuję. I ona ma świetnie przerobioną refleksję na ten temat. Być może jest też trochę tak, że oddziałuje na to pamięć o wojnie w Kaliningradzie. Nie przekłada się to na spektakularne, publiczne działania, ale miasto i cały region zmuszają do refleksji o życiu w totalitaryzmie.

Emocjonalne odrzucenie tego cytatu wynika z tego, że oczekujemy od Rosjan, żeby coś teraz zrobili, żeby zaprotestowali, żeby obalili Putina, żeby zatrzymali wojnę. Gdyby nie mówiła tego Rosjanka, to pewnie byśmy mogli się zgodzić z tym, że większość ludzi historia pożera. Jeśli byłoby inaczej, to pewnie nie przeżywalibyśmy teraz tej budzącej grozę powtórki, która przypomina lata trzydzieste. Przecież wiedzieliśmy wszystko o mechanizmach faszyzmu, ale znowu okazuje się, że jesteśmy zaskoczeni.

Niedawno spotkałam jednego ze znanych rosyjskich socjologów, który do niedawna mieszkał w Rosji. I on też przyznał, że z jednej strony wszystko wiedział, obserwował przecież trendy społeczne, ale z drugiej w ogóle nie poczuł, że to wyrasta tuż pod jego bokiem. Wydaje mi się, że liberalna Rosja, zwłaszcza moskiewska, żyła w bańce, a my często żyliśmy w tej bańce razem z nią.

Mieszkam na Podlasiu. Właśnie przez to, że od wielu miesięcy żyjemy tu z doświadczeniem ślepej, niezgodnej z prawem przemocy państwa wobec uchodźców – i nie bardzo potrafimy z tym coś zrobić – mam chyba w sobie więcej zrozumienia dla tych Rosjan, którzy są przeciwni wojnie, ale nie potrafią jej zatrzymać.

Paulina Siegień

Rozumiem pokorę wybrzmiewającą w wypowiedzi Olgi. Ale czy tam nie ma równocześnie poczucia rezygnacji, poddania się?

Tak, jest w tym pewien historiozoficzny fatalizm. Tylko że ja nie umiem jej powiedzieć – mojej bohaterce – że on jest nieuprawniony. Minęła mi ta wielka i niepohamowana złość na Rosjan, którą czułam w pierwszych dniach wojny. Wydaje mi się, że to w jakimś sensie było naturalne, ten rodzaj odrzucenia, jaki żeśmy przeżywali. Chyba szczególnie ciężko przeżywały to osoby, które się Rosją zajmują, są w jakiś sposób z nią związane, mają tam przyjaciół.

Myślę, że nie tylko mi nieobce było w tych dniach uczucie wstydu, że w ogóle kiedykolwiek się tę Rosję lubiło, że lubiło się wytwory jej kultury. I nie mam tu na myśli Tołstojów i Dostojewskich. Mówię o literaturze ostatnich lat, muzyce, serialach, o projektach kulturalnych. Wszystko to autentycznie lubiłam, ceniłam, a i tak zostało to przekreślone. Tylko chyba nieuczciwie byłoby dzisiaj mówić, że stało się to w jeden dzień. Ta wojna na dobrą sprawę zaczęła się na Majdanie w 2014 roku. I może właśnie z tego spóźnionego poczucia winy bierze się wstyd. Że lubiłam Rosję, kiedy już być może nie wypadało jej lubić.

Ale mimo wszystko coraz trudniej mówi się o Rosji – bo ten „lubiany” przez nas obraz został całkowicie przesłonięty gniewem.

Mnie to już przeszło. Nie da się oczywiście w żaden sposób porównać Rosji do Polski, ale dla mnie pierwszym przykładem z brzegu, mówiącym o możliwości wpływu człowieka na to, co się dzieje z nim i wokół niego, jest to, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej. Mieszkam na Podlasiu, dla wielu osób to zawsze był taki wewnętrzny magiczny, egzotyczny Wschód. Od wielu miesięcy panuje tutaj jednak nastrój mrocznych czarów. Bliski Wschód czy Afryka stały się nagle bardzo bliskie miejscom, które postrzegane były powszechnie jako koniec świata. O kwestii humanitarnej nawet nie będę wspominać, bo pogodziłam się z tym, że przytłaczająca większość Polaków nienawidzi ludzi o innym kolorze skóry, że jest im wszystko jedno, jeśli umierają na terytorium naszego kraju – pomimo solidarności tysięcy aktywistów i mieszkańców. Wciąż jest mi jednak trudno zrozumieć, dlaczego my, mieszkając tutaj, mamy płacić za fantazmatyczne bezpieczeństwo ludzi, którzy siedzą na przykład w centralnej Polsce i boją się uchodźców. Nasz region jest po prostu dewastowany, rząd kradnie nam przyszłość. I nie ma żadnego sposobu, żeby to zmienić. Nie znajdujemy żadnych sojuszników, nasi współobywatele uważają, że jeśli nasze dziedzictwo jest niszczone, a nasze prawa obywatelskie są ograniczane, to jest to w porządku, skoro chroni ich przed tymi strasznymi uchodźcami. Wszyscy się od nas odwracają, łącznie z politykami. Ci, którzy chcieli pomóc, nie potrafili wymyśleć kontrnarracji dla tej obrzydliwej kampanii strachu, którą rozpętał polski rząd i którą realizują polskie służby. I nieważne, że to wszystko jest niezgodne z prawem, co już wielokrotnie potwierdziły wyroki sądów. Ale żaden nasz bunt tutaj nie przynosi skutków. Bezprawie jest silniejsze, historia nas pożera.

I właśnie przez to, że od wielu miesięcy żyjemy z doświadczeniem takiej ślepej, niezgodnej z prawem przemocy państwa – i nie bardzo potrafimy z tym coś zrobić, i nic się nie zmienia na lepsze – mam chyba w sobie więcej zrozumienia dla tych Rosjan, którzy są przeciwni wojnie, ale nie potrafią jej zatrzymać. Dla tych, którzy są świadomi tego, że w obliczu masowego zaczadzenia ich współobywateli nie byli w stanie nic zrobić.

 

Książka:

Paulina Siegień, „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu”, wyd. Czarne, Wołowiec 2021.

 

Trudno czytelne pismo istnienia. „Dziennik wojenny” Józefa Czapskiego

Trudno zliczyć, który to już raz w tym stuleciu dostajemy do czytania dziennik pisany przez ważną postać kultury polskiej dwudziestego wieku. Należy on do rodzaju dzienników pisanych na gorąco, bez starannej obróbki stylistycznej. Może nawet nie tyle był „pisany”, ile rzucany na papier, momentalnie, w wolnych chwilach wyrwanych ze strumienia wydarzeń. Ponadto jego autor przeplatał zapisy wieloma rysunkami, szkicami i portretami, ponieważ dla opisu tego, co widział i czego doświadczał, nie wystarczało mu medium słowa. Jest to dziennik wojenny Józefa Czapskiego.

Zapiski Czapskiego z okresu dwóch lat (od marca 1942 do marca 1944 roku z niewielkimi wtrętami późniejszymi) zajmują sześćset stron druku, a podana przez wydawców informacja, że stanowią zawartość czterech zeszytów z zasobu liczącego ich około trzystu, powoduje u czytającego lekki wstrząs. Z pobieżnego rachunku wynika bowiem, że edycja całości tego dorobku diarystycznego zajęłaby jakieś czterdzieści pięć tysięcy stron, czyli więcej niż mają dzieła zebrane Lenina. Chyba jednak lepiej będzie, i to pod każdym względem, porównać Czapskiego z Gandhim, którego dzieła wydano w okrągło stu tomach i mają one przeszło pięćdziesiąt tysięcy stron druku. Doprawdy, ciężar dorobku kulturowego może przytłaczać i trudno dziwić się tym z nas, którzy go nie dostrzegają, a jeszcze trudniej ich potępiać.

Zarówno objętość dzienników Czapskiego, jak i ich forma piśmienna, w której znać gorączkowy pośpiech (dotyczy to zarówno stylu, jak i grafii, o czym dalej), są dowodami przymusu pisania, jaki cechował ich autora. Te lawinowe zapisy nie są ani dziełem literackim, ani nawet sprawozdaniem z egzystencji. Są dodatkiem do dziania się dookolnego świata, które diarysta utrwalał w tysiącach zapisów, przetykanych gęsto rysunkami, nie w celach dokumentacyjnych czy artystycznych, lecz – prawdopodobnie – z potrzeby wyłożenia na piśmie własnego istnienia w świecie oraz zatrzymania pędzącego wciąż naprzód strumienia wydarzeń, w czasach tego pisania na ogół niedobrych i wzbudzających zgrozę. Pisanie jest w takim przypadku czynnością tak samo oczywistą i niezbędną do życia, jak oddychanie czy odżywianie się, za to pytania o sensy, role czy funkcje takiego pisania są drugorzędne. Pisze się, bo trzeba pisać. Jest to rodzaj rozmowy z samym sobą, uzewnętrznionego pismem strumienia świadomości.

Z takiego nastawienia pisarza wynika poważny problem dla czytelnika, problem, którego nie są w stanie w pełni rozwiązać nawet znakomicie opracowane przypisy redakcyjne objaśniające setki detali oczywistych tylko dla autora. Ścisła przyległość zapisu do tego, co jest zapisywane, co się dzieje tu i teraz („tam i wtedy” dla nas), źle bowiem wpływa na komunikatywność przekazu. Zapiski Czapskiego mogą się wydawać nużące, kiedy usiłujemy na ich podstawie zrekonstruować jego otoczenie – podobnie, jak nużące byłoby słuchanie czyjegoś toku myśli za pomocą aparatu, który umożliwiałby wejście do cudzej świadomości. Jednak raz na jakiś czas z doraźnych uwag i spostrzeżeń wyłania się sugestywny samodzielny obraz. Taka jest natura dziennika pisanego nie przy biurku w przytulnym gabinecie, lecz w biegu zajęć, w jadącym pociągu, w krótkich chwilach odpoczynku albo w momentach szczególnego poruszenia emocji.

Z zapisków Czapskiego można jednak przy cierpliwej lekturze wyprowadzić sporo spostrzeżeń na temat jego podejścia do rzeczywistości. Uderzającą cechą jego umysłu jest obserwowanie świata bezzałożeniowo, bez przedustawnego podziału jego elementów na te, które są dobre, i te, które są złe – a dotyczy to również ludzi. Trzeba podkreślić tę cechę postrzegania świata przez Czapskiego, ponieważ jest ona dość rzadko spotykanym przymiotem naszych bliźnich. Czapski rzadko feruje wyroki, pozwala sobie jedynie na dawanie upustu zniecierpliwieniu, jakie wzbudzają w nim co bardziej nieznośni, choć na ogół przygodni towarzysze drogi życiowej. Zazwyczaj jednak skupia się na rejestrowaniu tego, co pojawia się przed nim i jest właśnie takie, jakie jest. I takim właśnie chce to opisać.

To nieafektywne traktowanie rzeczywistości zbliża Józefa Czapskiego do jego kuzyna w piątym stopniu pokrewieństwa, Zygmunta Mycielskiego. Poczucie wspólnoty rodowej u arystokratów z dawnych epok było niekiedy czymś więcej niż pretensjonalnym gestem towarzyskim. Oprócz dbałości o swoje interesy przejawiali oni również czasem jedność w dystansie do otaczającego ich świata i rozgrywających się na ich oczach wydarzeń. „Arystokratyczny dystans” – to właśnie to, co łączy Czapskiego z Mycielskim, a obaj mieli do czego się dystansować. Gdyby istniały dzienniki Mycielskiego prowadzone w oflagu podczas lat wojny, być może dałoby się odnaleźć między oboma pisarzami jeszcze silniejsze podobieństwa. Ale i bez takiej ścisłej odpowiedniości widać wyraźnie, że nawet bardzo ciężkie warunki i bardzo kryzysowe sytuacje życiowe nie powodowały u nich nazbyt emocjonalnych reakcji. Ponieważ obaj pisali bardziej dla siebie niż dla kogokolwiek innego, nie trzeba posądzać ich o pozowanie na czyjś użytek.

Różnica między nimi – i to bardzo istotna – polega natomiast na tym, że w postrzeganiu i doświadczaniu świata przez Mycielskiego dominował analityczny intelekt, Czapski zaś poddawał się bardziej wrażeniom i intuicjom. Tym z kolei, co ich dodatkowo łączy, jest nie do końca spełnione powołanie artystyczne. Obaj być może pisali zbyt wiele i zbyt wiele myśleli, aby móc poświęcić się swobodnie tworzeniu obrazów malarskich czy kompozycji muzycznych. U obu tych nieprzeciętnie przenikliwych obserwatorów i świadków „spustoszonego stulecia” nadmiar refleksji przeważał chyba nad potencjałem twórczym. Z tego powodu mamy w spadku po owym stuleciu o dwóch wybitnych diarystów więcej.

Interesująca z punktu widzenia krytyki genetycznej jest w dzienniku wojennym Czapskiego obecność licznych zapisów, które potem weszły do tekstu książki „Na nieludzkiej ziemi”, będącej najbardziej znanym w Polsce i na świecie utworem tego autora. Porównanie wersji opublikowanej z pierwotnymi zapisami będącymi jej podstawą daje wgląd w etap pośredni między realnymi przeżyciami Czapskiego a ich przetworzonymi w utworze świadectwami. To również, wśród wielu innych cech jego dzienników, stanowi cenny wkład w znajomość jego życia i twórczości.

Wydawcy podkreślają w komentarzu, że praca ich była żmudna między innymi z powodu nieczytelnego pisma Czapskiego. Uznanie dla edytorów, z których jeden odcyfrował zapis, a drugi opatrzył go bogatym i – to niestety nie jest dziś regułą – kompetentnym aparatem przypisów objaśniających, łączy się jednak z pewnym ogólniejszym spostrzeżeniem. Charakter pisma Czapskiego rzeczywiście czyni to pismo niełatwym do odczytania, lecz nieczytelność jest częstą cechą pisma ludzi, dla których pisanie jest powołaniem, nie zaś tylko zawodem. Modelowym przykładem jest tu pismo ręczne Tomasza Manna, na pierwszy rzut oka całkowicie nieczytelne. Jeszcze bardziej niezwykłe było pismo Karola Marksa (niestety, to już drugie w tym felietonie odniesienie do pośrednich i bezpośrednich sprawców „nieludzkiej ziemi”). Podobno jedynym człowiekiem, który umiał je odczytywać – poza samym Marksem – był Engels, który po zgonie autora „Kapitału” wtajemniczył w tę ezoteryczną umiejętność Karla Kautsky’ego, a ten poniósł ją dalej wśród egzegetów, dzięki czemu w dwudziestym wieku udało się odcyfrować i opublikować teksty Marksa niewydane drukiem za jego życia. Zagadnienie (nie)czytelności pisma ręcznego, kluczowe dla kultury nowożytnej i nowoczesnej, tej, która zaczyna się z zanikiem średniowiecznej chirograficzności i kończy z nadejściem mediów cyfrowych, jest fascynujące między innymi z tego powodu, że może nam lepiej uświadomić, jak bardzo niekomunikatywne bywają niekiedy próby głębokiego sondowania rzeczywistości za pomocą słów. Niekomunikatywność ta wynika nie tylko z zaawansowania intelektualnego tych sondowań, ale również z nieczytelności ich zapisów, narastającej, odkąd pismo ręczne przestało być kierowane duktami średniowiecznych minuskuł.

W jednym ze swoich filmów Xavier Dolan ustawia się w pewnym ujęciu tak, że widać wyraźnie jego obgryzione paznokcie. Ponieważ jest mało prawdopodobne, by był to szczegół przypadkowy, należy uznać, że ów utalentowany młody filmowiec chciał w ten sposób przekazać swoim widzom jakiś sygnał, może nawet sygnał podprogowy. Zaniedbane paznokcie Dolana w środku kadru jego wysmakowanego wizualnie filmu – to być może emblemat niedoskonałości świata widzianego oczami estety. Dzienniki wojenne Józefa Czapskiego są wypełnione takimi niechlujnymi szczegółami. Ale nie piszący jest za to odpowiedzialny. W końcu to nie on ten świat stworzył, nie on puścił go w ruch. On go tylko spisywał.

 

Książka:

Józef Czapski, „Dziennik wojenny (22 III 1942 – 31 III 1944)”, odczytał Janusz S. Nowak, opracował Mikołaj Nowak-Rogoziński, Wydawnictwo Próby. Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską, Warszawa 2022.

 

* Ilustracja użyta na stronie głównej: Józef Czapski w Berlinie, 1950. Źródło: http://www.wojciechkarpinski.com/

 

Inwazja Rosji na Ukrainę na zawsze zmieni oblicze Europy. Tekst z nowej książki „Obrona liberalizmu” [PREMIERA 30 maja]

Dlaczego zawsze popełniamy ten sam błąd? Ach, to wyłącznie bałkański problem, mówimy – a zabójstwo w Sarajewie prowadzi do wybuchu wojny światowej. Ach, groźby Adolfa Hitlera wobec Czechosłowacji to tylko „niesnaski w odległym kraju, między ludźmi, o których mamy mgliste pojęcie” – i zaczyna się druga wojna światowa. Ach, zajęcie przez Józefa Stalina odległej Polski po 1945 roku to nie nasza sprawa – i wkrótce mamy zimną wojnę. Teraz znów zrobiliśmy to samo. Przespaliśmy właściwy moment i jest za późno, żeby zareagować na urzeczywistnienie się konsekwencji zajęcia Krymu przez Władimira Putina w 2014 roku. Tak – 24 lutego 2022 roku budzimy się z tą właśnie świadomością, odziani jedynie w podarte resztki straconych złudzeń.

W takich chwilach potrzebujemy odwagi i zdecydowania, ale też mądrości. To oznacza również uważność w doborze słów. Nie mamy do czynienia z trzecią wojną światową. Jednak jest to także coś znacznie poważniejszego niż sowiecka inwazja na Węgry w 1956 roku i na Czechosłowację w 1968 roku. Pięć wojen w byłej Jugosławii w latach dziewięćdziesiątych to było coś okropnego, jednak skala wiążących się z nimi międzynarodowych zagrożeń nie była tak wielka. W Budapeszcie w 1956 roku istniał pełen odwagi ruch oporu, ale w przypadku dzisiejszej Ukrainy mówimy o całym niezależnym, suwerennym państwie z duża armią, a także narodzie, który deklaruje, że jest zdeterminowany do walki. Jeśli nie stawi oporu, będziemy mieli do czynienia z okupacją. Jeśli go stawi, to dojdzie do największej wojny w Europie od 1945 roku.

 

Przeciwko Ukraińcom staje przytłaczająca siła jednej z największych potęg militarnych świata, która dysponuje dobrze wyszkolonymi i wyposażonymi siłami konwencjonalnymi oraz niemalże sześcioma tysiącami sztuk broni jądrowej. Rosja jest obecnie największym państwem zbójeckim na świecie. Rządzi nią prezydent, który, sądząc po jego histerycznych tyradach w ostatnim tygodniu, porzucił rzeczywistość racjonalnej kalkulacji – jak to zwykle, prędzej czy później, dzieje się z odizolowanymi od świata dyktatorami. Niech będzie jasne: kiedy w czwartek rano, wypowiadając wojnę, Putin groził każdemu, „kto spróbuje stanąć im na drodze”, że poniesie „konsekwencje, z jakimi nie spotkaliśmy się nigdy w swojej historii”, groził nam wojną nuklearną.

Przyjdzie pora na refleksję nad wszystkimi błędami, które popełniliśmy w przeszłości. Gdybyśmy począwszy od 2014 roku poważnie zajęli się pomaganiem Ukrainie w budowaniu zdolności do samoobrony, zmniejszyli zależność energetyczną Europy od Rosji, oczyścili Londyn z przepływających przez niego ścieków pełnych rosyjskich brudnych pieniędzy i nałożyli więcej sankcji na reżim Putina, być może bylibyśmy w lepszym położeniu. Musimy jednak odnaleźć się w miejscu, w którym się znajdujemy.

W spowijającej krajobraz mgle rozpoczynającej się wojny dostrzegam cztery rzeczy, które powinny zrobić Europa i reszta Zachodu. Po pierwsze, musimy zapewnić obronę każdego centymetra terytorium NATO, zwłaszcza na jego wschodnich granicach z Rosją, Białorusią i Ukrainą, przed wszelkimi możliwymi formami ataku, w tym cybernetycznymi i hybrydowymi. Przez siedemdziesiąt lat bezpieczeństwo krajów Europy Zachodniej, w tym Wielkiej Brytanii, zależało od wiarygodności obietnicy „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, złożonej w artykule piątym Traktatu północnoatlantyckiego. Czy nam się to podoba, czy nie, wieloletnie bezpieczeństwo Londynu jest obecnie nierozerwalnie splecione z bezpieczeństwem estońskiego miasta Narva; bezpieczeństwo Berlina z bezpieczeństwem polskiego Białegostoku; a bezpieczeństwo Rzymu z bezpieczeństwem rumuńskiej Kluż-Napoki.

Po drugie, musimy zaoferować Ukraińcom wszelkie możliwe wsparcie, nie przekraczając jednak granicy, która chroni Zachód od bezpośredniej wojny z Rosją. Ci Ukraińcy, którzy zdecydują się na pozostanie w kraju i stawianie oporu, będą walczyć za pomocą środków wojskowych i cywilnych w obronie wolności swojego kraju, co wolno im uczynić zgodnie z prawem i sumieniem, tak jak my uczynilibyśmy dla naszych krajów. Ograniczony zakres naszej reakcji z konieczności wywoła u nich gorzkie rozczarowanie. W e-mailach od ukraińskich przyjaciół pojawiają się głosy, że Zachód powinien wprowadzić strefę zakazu lotów nad Ukrainą, odgradzając jej przestrzeń powietrzną od rosyjskich samolotów. NATO tego nie zrobi. Jak Czesi w 1938 roku, jak Polacy w 1945 roku, jak Węgrzy w 1956 roku, Ukraińcy powiedzą: „Wy, nasi europejscy współtowarzysze, porzuciliście nas”.

Wciąż są jednak rzeczy, które możemy zrobić. Możemy dalej dostarczać broń, środki łączności i inne wyposażenie tym, którzy całkowicie legalnie stawiają opór siłom zbrojnym przy użyciu sił zbrojnych. Co równie ważne w perspektywie średnioterminowej, możemy pomóc tym, którzy będą wykorzystywać sprawdzone techniki oporu cywilnego przeciwko rosyjskiej okupacji i wszelkim próbom ustanowienia rządu marionetkowego. Musimy też być gotowi do udzielenia pomocy licznym Ukraińcom, którzy będą uciekać na zachód.

Po trzecie, sankcje nałożone na Rosję powinny wykraczać poza przewidziane dotąd rozwiązania. Oprócz szeroko zakrojonych sankcji gospodarczych, należy wydalić Rosjan w jakikolwiek sposób związanych z reżimem Putina. Putin, ze swoim skarbcem wojennym o wartości ponad 600 miliardów dolarów i ręką na kurku z gazem do Europy, przygotował się na taką ewentualność, więc na pełne efekty tych posunięć trzeba będzie poczekać.

Ostatecznie to sami Rosjanie będą musieli wykonać zwrot i powiedzieć: „Wystarczy. Nie w naszym imieniu”. Wielu z nich, w tym laureat Pokojowej Nagrody Nobla Dmitrij Muratow, już teraz głośno wyraża swoje przerażenie z powodu tej wojny. Również ukraińska dziennikarka Natalia Humeniuk napisała poruszająco o rosyjskim dziennikarzu, który płakał, rozmawiając z nią przez telefon, gdy rosyjskie czołgi przekraczały ukraińską granicę. Przerażenie będzie narastać, gdy do kraju wrócą w workach na zwłoki młodzi Rosjanie – i gdy w Rosji uwidocznią się wszystkie gospodarcze i wizerunkowe skutki tej wojny. Rosjanie będą pierwszymi i ostatnimi ofiarami Władimira Putina.

Prowadzi mnie to do ostatniego, ważnego punktu: musimy być gotowi na długą walkę. Potrzeba będzie lat, a prawdopodobnie nawet dziesięcioleci, aby wszystkie konsekwencje wydarzeń z 24 lutego nabrały wyrazu. W najbliższym czasie perspektywy Ukrainy są nad wyraz ponure. Ale myślę w tej chwili o wspaniałym tytule książki na temat rewolucji węgierskiej 1956 roku: „Zwycięstwo w porażce”. Prawie wszyscy na Zachodzie zdali sobie obecnie sprawę, że Ukraina jest krajem europejskim atakowanym i rozszarpywanym przez dyktatora. Dzisiejszy Kijów jest miastem pełnym dziennikarzy z całego świata. To doświadczenie na zawsze ukształtuje ich poglądy na temat Ukrainy. W latach naszych pozimnowojennych złudzeń, zapomnieliśmy, że tak właśnie narody zapisują się na mentalnej mapie Europy: krwią, potem i łzami.

 

* Przełożył Tomasz Sawczuk.

** Tekst umieszczony w zbiorze „Obrona liberalizmu. Eseje o wolności, wojnie i Europie” [wyd. Fundacja Kultura Liberalna, 2022] pierwotnie ukazał się 24 lutego 2022 w „The Guardian”.

 

Pięć książek na Dzień Dziecka [KL dzieciom]

„Poławiacz cieni. Bajki zebrane” Erny Rosenstein – poleca MAGDA FURMANIK-KOWALSKA

„Bardzo dawno temu, kiedy ludzie nie znali jeszcze kart do gry, żył pewien król. Było to tak dawno, że dziś trudno sobie przypomnieć nazwę kraju, w którym panował. Zdaje się, że był to kraj Wymyślony”. Tymi słowami rozpoczyna się jedna z bajek autorstwa znakomitej polskiej malarki – Erny Rosenstein (1913–2004). Kiedy pisze plastyczka, to musi być barwnie. I taka jest książka „Poławiacz cieni”.

Nadrealne światy budowane za pomocą słowa konstruuje tak jak swoje dzieła malarskie. Ulotne piękno przeplata się w nich z tym, co mroczne. Dostrzec można zachwyt przemijającą chwilą – kolorami baniek mydlanych lub zapachem i urodą kwiatów. Artystka jako osoba, która przeżyła Zagładę i straciła najbliższych w czasie wojny, poprzez swoje obrazy plastyczne i słowne mówi: zatrzymajcie się, spójrzcie, przyjrzyjcie się pięknu obecnemu w drugim człowieku i w przyrodzie. Zapiszcie w swoich sercach zanim zniknie. Ta wrażliwość na kruchość istnienia to główny motyw „Poławiacza cieni”.

Bajek Rosenstein nie czyta się, lecz pochłania, aby po pewnym czasie powracać do nich w myślach. Choć często humorystyczne, to dotykają wielu trudnych tematów, jak śmierć, choroba, zdrada, wykorzystywanie innych itp.  Oczywiście metaforycznie, jak w to w bajkach bywa.

„Poławiacz cieni” zachwyci wszystkich, którzy cenią starannie wydane publikacje – twarde oprawy, gustownie dobrane wyklejki i z dużym smakiem dopasowane do treści czcionki. Zastosowana zaś stonowana kolorystyka uwypukla treść i podkreśla nastrój przedstawianych historii.

Niezaprzeczalnym walorem książki są jej intrygujące i znakomite ilustracje. Ich autorką jest Katarzyna Walentynowicz, posiadająca duże doświadczenie w tym zakresie. Jej rysunki są tak charakterystyczne, że trudno pomylić jej prace z innymi. Linearne i bardzo dekoracyjne trafiają w gusta najmłodszych i starszych. Są jednocześnie zabawne i lekko niepokojące, przez co na długo zapadają w pamięć. Świetnie skomponowane, niekiedy wręcz abstrakcyjne, są przykładem najlepszej współczesnej dziecięcej ilustracji książkowej.

Jest to publikacja do czytania i oglądania. Najlepiej wspólnego, rodzinnego. Obcowanie z bajkami Rosenstein i ilustracjami Walentynowicz zapewni na pewno dużo przyjemności, a jednocześnie przywoła wiele ważnych pytań i refleksji.

 

Książka:
Erna Rosenstein, „Poławiacz cieni. Bajki zebrane”, il. Katarzyna Walentynowicz, opr. Jarosław Borowiec, wyd. Wydawnictwo WOLNO/ Fundacja Galerii Foksal, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 7+

 


 

„Dla mnie” Zacka Busha i Gregorio De Lauretisa – poleca ANNA MIK

 

Niewiele jest książek dla dzieci podejmujących temat miłości ojca do dziecka – już z tego powodu niniejsza pozycja jest wyjątkowa. „Dla mnie” (Made for Me) Zacka Busha (w tłumaczeniu Katarzyny Huzar-Czub) z ilustracjami Gregoria De Lauretisa to ciepła opowieść o wielkim (dosłownie) tacie, który po narodzinach  dziecka przeobraża  się  w górę miłości. Wrażliwość głównego bohatera możemy obserwować, podążając za pierwszoosobową narracją. Tuż po przyjściu na świat potomka (nie otrzymujemy informacji o płci) ojciec nie potrafi ukryć wzruszenia. Przyznaje, że niemowlę to najlepsze, co się w jego życiu wydarzyło – jest jego największą radością i skarbem. Obserwujemy mężczyznę w pełni zaangażowanego w opiekę nad dzieckiem (zabawę, karmienie, układanie do snu), co również jest dość niecodziennym, a z wszech miar pożądanym obrazkiem. Powracającą frazą jest „[to dziecko] dla mnie jedyne jest przecież”, podkreślająca wyjątkową relację dwojga bohaterów.

„Dla mnie” jest książką idealnie wpasowującą się w konwencję Dnia Dziecka. Jest to wyznanie rodzica, pełne miłości i ciepła, oddające, czym może być lub wręcz czym powinno być tacierzyństwo czy rodzicielstwo w ogóle. Ogromna brodata postać taty opiekującego się dzieckiem w przenośny sposób ukazuje wizję poczucia bezpieczeństwa, którego każde dziecko potrzebuje, by móc się prawidłowo rozwijać („Pędziłem na pomoc, gotowy na wszystko, bo bać się nie trzeba, gdy tata jest blisko”). To, co w książce wydaje się jednak najważniejsze, to ukazanie męskich emocji względem drugiej istoty, troski, którą główny bohater obdarza swoje dziecko. Jest to zatem pozycja nie tylko dla maluchów – również przyda się ona ojcom nieprzekonanym jeszcze, jak fantastyczne może być rodzicielstwo.

 

Książka:

Zack Bush,  „Dla mnie”, il. Gregorio De Lauretis, przeł. Katarzyna Huzar-Czub, wyd. Dwukropek, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 0+

 


 

„Pan Nikt” Joanny Concejo – poleca KRZYSZTOF RYBAK

Na tytułowego bohatera, żyjącego niejako we własnym świecie, inni ludzie albo patrzą z ukosa, albo całkowicie go ignorują. Zdziwienie budzi jego statyczny tryb życia, na który składa się robienie „niczego szczególnego”: wyglądanie przez okno, czytanie gazety, podlewanie roślin. Jednak po zmroku, gdy wszyscy już śpią, Pan Nikt rusza do pracy, dzięki której tak naprawdę świat jest taki, jakim go wszyscy znamy. „Zawód” mężczyzny pozostawię w tajemnicy, bowiem jego odkrycie nie tylko zdziwi czytelniczki i czytelników, ale też pozwoli im na dostrzeżenie zarówno w książce obrazkowej Joanny Concejo, jak i we własnym życiu tego, na co zwykle nie zwracają uwagi.

„Pan Nikt” – pierwsza autorska książka obrazkowa Concejo (wyd. oryg. 2008) – po kilkunastu latach trafia do rąk polskich czytelników dzięki wydawnictwu Format i tłumaczeniu Doroty Hartwich. Publikacja nie zaskoczy formalnie fanów artystki, znaleźć w niej można bowiem delikatne rysunki utrzymane w subtelnej palecie barwnej: dominują oczywiście beże, obok których przebijają się granat i zieleń. Subtelność kreski Concejo realizuje się zwłaszcza w detalach, których wiele znaleźć można na pełnostronicowych ilustracjach: gdzieniegdzie pojawiają się drobne budowle, kwiaty, sztućce czy szpulka czerwonej nici. Decyzja o umieszczeniu tekstu pod ilustracjami (zamkniętymi białą ramką) niejako oddziela go od warstwy wizualnej, odbiorcy mogą więc w pierwszej kolejności skupić się na nieraz niezwykle złożonych symbolicznie obrazach, by następnie przejść do znajdujących się poniżej słów. Możliwa jest też oczywiście strategia odwrotna (od słów do obrazów) – niezależnie od obranej drogi, na czytelniczki i czytelników czeka melancholijna podróż po życiu Pana Nikogo i w głąb samych siebie. Wszystko to, w połączeniu z budzącą fascynację, melancholijną postacią tytułowego bohatera, z pewnością poruszy nastoletnich i starszych odbiorców.

 

Książka:

Joanna Concejo, „Pan Nikt”, przeł. Dorota Hartwich, wyd. Format, Wrocław 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: brak wskazania wiekowego. Podobnie jak inne książki obrazkowe Concejo „Pan Nikt” trafić może do czytelniczek i czytelników w każdym wieku, ale zapewne większe wrażenie zrobi na młodzieży i dorosłych.

 


 

„Co to za kuleczka?” Igi i Przemysława Ścibków – poleca KAROLINA STĘPIEŃ

Choć w naszym antropocentrycznym świecie im więcej włosów na głowie, tym lepiej, u Tutka, bohatera książki obrazkowej „Co to za kuleczka?” Igi i Przemysława Ścibków, jest dokładnie odwrotnie – to zwyczajny lis o nadzwyczajnej ilości futra. Nienormatywna puszystość sprawia, że Tutek postrzega swoje życie jako serię porażek, brak mu gracji, pewności siebie, czuje się niezdarny i niechlujny, przeszkadza mu niemal wszystko dookoła. Pewnego dnia jednak spotyka na swojej drodze tajemniczą czerwoną kuleczkę, która staje się narzędziem umożliwiającym bohaterowi inne spojrzenie na świat i siebie samego.

Uhonorowana nagrodą główną jury Wydawnictwa Dwie Siostry w międzynarodowym konkursie na projekt ilustrowanej książki dla dzieci „Jasnowidze 2020/2021” publikacja „Co to za kuleczka?” to na pierwszy rzut książka bardzo prosta, ale w rzeczywistości świetnie przemyślana pod wieloma względami i absolutnie urocza. Po pierwsze, jest idealnie wyważona; autorzy potrafili znaleźć równowagę między uniwersalnym przekazem, a kameralną, osobistą opowieścią – prawie puste strony zdobią listki miłorzębu, pod którym mieszka puchaty lis.  Po drugie, jest polifoniczna, co w przypadku literatury dziecięcej szczególnie ważne – do głosu poza narratorem dopuszczony zostaje główny bohater, a dzięki pytaniu zawartemu w tytule także czytelnicy i czytelniczki, zachęcani do zastanowienia się nad istotą czerwonej kuleczki. Po trzecie, jest skromna, a jednocześnie wymowna w sferze graficznej – nie brakuje miejsca na ukazanie emocji, relacji Tutka z jego otoczeniem, ani nawet na ciszę czy pustkę, zawieszające na chwilę akcję opowieści w kluczowych momentach. Po czwarte, poświęca kilka stron roli natury w naszym życiu.

Ale najważniejsze jest to, że opowieść Igi i Przemysława Ścibków pokazuje, iż można zaopiekować się samym/samą sobą. Taka świadomość to piękny prezent dla dziecka w każdym wieku, nawet takiego całkiem już dorosłego.

 

Książka:
Iga Ścibek, Przemysław Ścibek, Co to za kuleczka?, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 3+

 


 

„Mocne słowa” Kimberly Brubaker Bradley – poleca PAULNA ZABOREK

W pierwszej chwili pomyślałam sobie, że może to nie najlepszy wybór na Dzień Dziecka. Ale zaraz przyszła druga myśl – to właśnie znakomity wybór. Książka, która wspiera, dodaje wiary we własne siły, pomaga uwierzyć, że może być lepiej i dostrzec sens walki o swoje dobro – to przecież jeden z najlepszych prezentów, jaki można podarować dziecku.

W „Mocnych słowach” słowa są naprawdę mocne. Nawet jeśli nie wprost, bo wszystkie przekleństwa i wyzwiska zastąpiono wyrazem „śnieg”, pełniącym funkcję wykropkowania tego, czego głośno powiedzieć się nie da. Są mocne, bo dotyczą mocnych oskarżeń wobec dorosłego. Dorosłego, który dopuścił się wobec dzieci tak plugawych czynów, o których nie mamy ochoty mówić ładnie. Właściwie nie mamy ochoty mówić w ogóle. I o tym też jest ta książka. Że trzeba mówić. Przełamuje barierę milczenia i mówi o wykorzystaniu seksualnym dzieci, głośno ŚNIEŻĄC.

Narratorką opowieści jest dziesięcioletnia Delicious Nevaeh Roberts zwana Dellą. Gdy ją poznajemy, trafia wraz z siostrą Yuki pod opiekę matki zastępczej, wyrwana w ostatniej chwili z rąk „przyjaciela rodziny” o pedofilskich skłonnościach. Był on jedynym opiekunem dziewczynek, po tym jak ich matka, uzależniona od mety, przeżyła epizod psychotyczny, naraziła je na śmierć w pożarze i została osadzona w oddziale zamkniętym. Della zeznaje na potrzeby procesu sądowego, opisując napastowanie mężczyzny, które przerwała Yuki. No właśnie, Yuki… czego ona sama doświadczyła? Skryta szesnastolatka, zawsze starająca się zastąpić młodszej siostrze matkę, mimo że sama jest dzieckiem, w pewnym momencie załamuje się psychicznie. I dopiero wtedy na jaw wychodzi koszmarna prawda.

„Mocne słowa”, których autorką jest Kimberly Brubaker Bradley znana już polskim czytelnikom z „Wojny, która ocaliła mi życie”, to powieść, która paradoksalnie daje pocieszenie. Po pierwsze przekonuje, że można wydobyć się nawet z największego mroku, po drugie – uświadamia, że problem nie jest bynajmniej jednostkowy, a doświadczenie przemocy seksualnej nie czyni napiętnowanym, gorszym czy innym.

 

Książka:

Kimberly Brubaker Bradley, Mocne słowa, tłum. Marta Bręgiel-Pant, wyd. Entliczek, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 10+

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

 

Gorzka magdalenka, czyli brudnopis Historii. O książce „Duchy z miasteczka Demmin” Vereny Kessler

Wybrałem studia historyczne, jak zrozumiałem po latach, z kilku powodów. Pierwszy, ten głośno wypowiadany, to ekscytacja tym, co bezpowrotnie rozpłynęło się w czasie dawno minionym, a czego bez próby (od)czytania nie sposób dotknąć. Chciałem kopać w bibliotekach i archiwach, by wydobywać na światło to, co umarłe. Było w tym coś z gestów archetypicznego rycerza, rzecz jasna (może dlatego historyk to zawód tak zdominowany przez mężczyzn?) – walka z ciemnością, stanie po stronie światła i dobra, obrona spraw i rzeczy beznadziejnych.

Drugim powodem był z całą pewnością mój dom. Pełen martwych książek i martwych ludzi. Mój ojciec był starszy od mojej mamy o dwadzieścia osiem lat (dziś miałby 101 lat), dziadek urodził się w 1886 roku, zmarł na dwadzieścia jeden lat przed moimi narodzinami, a w domu ów Wielki Bibliotekarz, przyjaciel Boya, doktor filozofii i bohater (kulturalnej) Bydgoszczy miał swoje mauzoleum – do połowy lat dziewięćdziesiątych na drzwiach wisiała złota tabliczka z jego imieniem i nazwiskiem, a na kamienicy, staraniem zakompleksionej upadłej rodziny, miasto powiesiło kamienną tablicę pamiątkową. Już w szkole podstawowej zaliczyłem kilkanaście pogrzebów – nieuchronna logika starzejącej się rodziny. Do dziś spacery po cmentarzach wywołują u mnie perwersyjną przyjemność; czytanie epitafiów, zaglądanie w szczeliny, zaglądanie w oczy utrwalone na połyskujących medalionach budzą we mnie dreszcze niezdrowej rozkoszy. Nie wolno mi było bawić się na podwórku, a sztukę jedzenia i zachowania przy stole musiałem opanować przed szóstym rokiem życia. Były w domu pokoje, do których nie wolno mi było wchodzić, książki, setki książek i rękopisów (w tym wielkich polskich poetów), których nie wolno było dotykać. Pytania nie były mile widziane. Sprowadzanie kolegów, powiedzmy, z klasy robotniczej, a już nie daj Boże, synów ówczesnej władzy były surowo, acz milcząco, zakazane. W ogóle dom mojego wczesnego dzieciństwa był naznaczony mrokiem, ciszą i niewzruszoną surowością.

Tak, to dom uzależnił mnie od nostalgii, tego nieodpartego przymusu patrzenia wstecz, patrzenia z ukosa, z bezpiecznej kryjówki. Greckie słowo nostos (gr. νόστος) oznacza powrót do domu, ojczyzny, ale też ból, cierpienie i smutek (gr. άλγος). I gdy tylko zacząłem, jak mi się wydawało, strząsać z siebie ten straszny, konserwatywny, martwy dom, natychmiast zdecydowałem, że chcę zawodowo grzebać w grobach ludzkich praktyk.

Trzecim powodem była moja wrodzona predylekcja do ucieczki od świata. Odgradzanie się od rzeczywistości książką było ratunkiem dla mojej poturbowanej, naznaczonej chłodem i lękiem duszy. Wyobrażałem sobie historyka jako samotnego odkrywcę (kolejny męski archetyp), który cały zwrócony ku przeszłości nie musi mierzyć się z teraźniejszością, rozumieć braku, milczenia i nieobecności Innych. Jak napisał gdzieś Houellebecq: „Życie bez czytania jest niebezpieczne, trzeba zadowolić się samym życiem, a to niesie ze sobą pewne ryzyko”. Nie umiałem tego tak celnie tego nazwać jak autor „Cząstek elementarnych”, ale niewątpliwie chodziło mi właśnie o uchylenie się od niebezpieczeństwa, którego grozę czułem od wczesnego dzieciństwa; mój dom był grobem, a w grobie już nic nam przecież nie zagraża. Słowem, zrozumiałem po latach, że moją decyzją o wyborze studiów sterowała, by tak powiedzieć, nostalgia absolutna. Czy jeszcze inaczej i jeszcze raz sięgając po Houellebecqa – zdecydowanie wolałem życie na nieruchomej mapie niż na realnym, żywym terytorium.

Teraz, przez które cała przyszłość wpada do przeszłości

Pięć lat studiów, prawie trzydzieści lat nieprzerwanej, poważnej lektury nauczyły mnie jednak, że w przeszłości niczego nie da się wypatrzyć, że nic nowego się tam nie kryje. Ale zanim to się stało przez pierwsze trzy lata siedziałem niemal dosłownie zamknięty w Zakładzie Historii Starożytnego Bliskiego Wschodu, wkuwałem staroakadyjski, biegałem dumny i podniecony po korytarzach uczelni z podarowanym przez profesora podręcznikiem „Introduction to Akkadian”. Po zajęciach odczytywałem nieodczytane dotąd (są tego wciąż całe kilometry) gliniane tabliczki. Byłem pierwszym studentem od wielu lat, który w ramach fakultetu językowego wybrał jeden z najbardziej martwych ze wszystkich martwych języków – akadyjski właśnie, ów lingua franca starożytnego Bliskiego Wschodu, który to język panował tam ponad dwa tysiące lat (nawet korespondencja dyplomatyczna starożytnego Egiptu jest spisana w tym języku), żeby na prawie kolejne dwa tysiące lat ulec zatarciu i zapomnieniu. Czyż może być coś bardziej ekscytującego dla młodziutkiego mola książkowego? Odniosłem nawet „naukowy sukces” i ustaliłem etymologię imienia jednego z władców starożytnego Elamu. Szybko zostałem studentem stażystą, a etat i studia doktoranckie miałem zaklepane już na dwa lata przed końcem studiów. Chciałem patrzeć najdalej wstecz jak tylko w nauce historycznej można patrzeć.

I dlatego też pamiętam wielki szok na trzecim roku, gdy jeden ze wspaniałych wykładowców pokazał nam, jak się myśli przeszłością, jak jałowe jest szukanie nowych faktów, rewelacji, nieodkrytych grobów i inskrypcji. Był to czas, kiedy poznański uniwersytet miał najlepszy i otwarty na świat Zakład Metodologii i Filozofii Historii. Po zajęciach usłyszałem od niego złośliwe, ale podszyte czułością pytanie: „I co Bełza, spędzisz trzydzieści lat nad starą gliną, żeby w piwnicach British Museum mieć skrót z własnego nazwiska? Po co?”.

Świat mi się zawalił, a ja rzuciłem piaski i kamienie Bliskiego Wschodu, by zakończyć studia w Zakładzie Metodologii magisterką pod tytułem „Język – Prawda – Teksti mottem z „Ulissesa” Joyce’a, w którym to Stefan Dedalus wypowiada zdanie: „Trzymaj się teraźniejszości, tego tu, przez które cała przyszłość wpada do przeszłości”. Pracę oparłem na Haydenie Whicie, Derridzie, Feyerabendzie i innych, żeby skwitować, że historiografia nie różni się za wiele od literatury, że za „wysoką ceną” mętności chce ukryć swoje związki z władzą i literaturą, a fakty i źródła (już sama metafora źródła – czystości, przejrzystości etc. wprawiała moje pióro w sarkastyczne napięcia) to wyłącznie konstrukcje. W mojej pracy nie padła ani jedna tak zwana historyczna data.

Metafizyczna moc narracji

Tym, co zostało mi do dziś z tych trzech lat ślęczenia nad rzędami klinów, jest naiwna wiara w język, w to, że kryje wielkie, prawdziwie niebezpieczne tajemnice. Z kolei z buntu przeciwko historiografii, która ma zdawać relację z tego, jak to naprawdę było, pozostała mi niewzruszona wiara w metafizyczne moce narracji, w to, jak kiedyś ujął to w rozmowie ze mną wyśmienity polski pisarz Wit Szostak, że: „opowieść ustanawia pewien porządek, a potem my [czytelnicy – MB] mówimy «tak jest!»”.

Nie ma tu miejsca na rozwijanie metodologicznych i filozoficznych kłopotów, które sprawia uprawianie historii rozumianej jako nauka. Powiedzmy tylko tyle, że historycy chyba nigdy nie pozbyli się iluzji (ściślej: ambicji rządów dusz) przywołanego wyżej wielkiego niemieckiego historyka Leopolda von Rankego; to właśnie m.in. on w XIX wieku przyłożył rękę do unaukowienia historii i zatarcia wszelkich śladów powinowactwa pisarstwa historycznego z literaturą.

W ogóle relacja historia-władza, której początki sięgają końca XVIII wieku to odrębny wielki temat. Dość powiedzieć, że bez historyków obłędny topos państwa narodowego nie odniósłby takiego sukcesu. Byli oni i często nadal są niezbędną podporą władzy, polityki i propagandy, eufemistycznie nazywanej polityką historyczną. Do dziś historycy odrzucają myśl lub udają, że nie wiedzą, iż samo układanie historycznej narracji – przyjęcie chronologii, określonych ram czasowych i przestrzennych, dobór tak zwanych faktów, styl, podział na rozdziały, a nawet tempo i opuszczenia; słowem, wszystko to, co składa się na rudymentarne elementy narracji historycznej – to gest z gruntu fikcjonalny, a więc taki, który może budować wyłącznie fikcję. Właściwie to, czego brakuje pisarstwu historycznemu to frontalne, czyli programowe i w pełni jawne otwarcie się na metody narracji literackich. Są oczywiście wspaniałe, wielkie wyjątki, żeby wspomnieć choćby pisarstwo Saula Friedländera. Ale dość o tym.

Potem w moim życiu duchowym nastąpił ostry zwrot w kierunku literatury. Nigdy nie zarzuciłem lektury książek historycznych, ale czytałem historii zdecydowanie mniej, żeby wreszcie odkryć, że najlepiej naukowo o przeszłości piszą antropolodzy, że ich myślenie przeszłością jest mi najbliższe, bo zdecydowanie lepiej wyjaśniają, co, jak, dlaczego i skąd jest teraz. Jednak to literaturą ćwiczyłem swoje wrażliwości, karmiłem obsesje, szukałem kluczy do przyszłości, o której mówił przywołany wyżej Stefan Dedalus, i wreszcie – to w literaturze gorączkowo szukałem epifanii. I choć, co oczywiste, do dziś często lekturze towarzyszy mi tak zwana przyjemność, to nigdy przyjemności w literaturze nie szukałem; wręcz przeciwnie – zawsze dostawałem więcej od tych tekstów, które wymagały ode mnie wysiłku, które powodowały ból, zmęczenie, prawdziwą trwogę…

Tylko nam się wydaje, że potrafimy spojrzeć wstecz

Dokonuję tu tego swoistego ekshibicjonizmu po to, żeby skreślić kilka słów o niezwykłej powieści Vereny Kessler „Duchy z miasteczka Demmin” w kapitalnym przekładzie Małgorzaty Gralińskiej, która ukazała się nakładem Książkowych Klimatów i Art Rage niespełna dwa miesiące temu. Cały ten  nagi występ ma wyjaśnić moje osobiste odczytanie niemożliwie przenikliwej powieści Kessler. Tym razem będę pisał bez uników, mądrych cytatów, totemów (serdecznie pozdrawiam nameste blog!) i nieoczywistych złożeń przymiotnikowych.

Otóż lektura „Duchów” wywołała we mnie ten sam szok, który przeżyłem przed laty i o którym piszę wyżej. Proszę mi wybaczyć ten wytarty, sentymentalny skrót, lecz czasami warto sięgnąć po banał – „Duchy” były dla mnie niczym magdalenka dla Prousta. Ich gorzki wydźwięk przywołał w mojej pamięci ten moment, gdy zdałem sobie sprawę, że nie sposób sięgnąć przeszłości, że to przeszłość sięga (w) nas, wrze i buzuje, wiąże słowa, plącze pojęcia i zagarnia przyszłość, sama pozostając nieprzenikniona. Że w historii nie ma linii prostych, że tak zwane fakty nie mają żadnej mocy wyjaśniania, że wreszcie – historią da się nie tylko myśleć, ale i odczuwać i to, co mi pozostaje to szukanie narracji, splotów słów i rzeczy, i siebie gdzieś tam pomiędzy, w nadziei, że choć trochę uda się spowolnić nostos, ten samobójczy wieczny powrót do domu.

Dziś, po lekturze powieści Kessler, nie wiem, co nam ma dać przywoływanie zatartych głosów przeszłości, wymazanych z pamięci, ponurych i haniebnych historii, o których władza nie pozwala mówić albo które w najlepszym razie fałszuje. Zawsze wydawało mi się, że przypominanie ich to coś więcej niż spór o władzę, że to spór – proszę się nie śmiać – o prawdy, jakich nie chcemy albo boimy się pomyśleć. Przeczytałem stosy powieści, o których recenzenci pisali jak o historii zapomnianej – jedne lepsze, inne gorsze. Sam nie raz grałem na tym fortepianie, na jego skrajnych klawiszach; w literaturze szukałem zapomnianych języków, dawno wygasłej mowy (ostatnio zdaje się w „Rozrzuconych” Liliany Hermetz). Kessler zdaje się jednak mówić, że o przeszłość nie ma co walczyć, że tylko nam się wydaje, że potrafimy spojrzeć wstecz. Na kartach jej prozy, która dotyka niemieckiej rzeczywistości końca II wojny światowej, nie ma krzyków gwałconych przez czerwonoarmistów kobiet (jak w ogóle oddać krzyk milionów istnień?), lęku dziecka przed śmiercią, grozy wymazania. Jest natomiast strach Teraz, który zaczął się Wtedy.

Największego zbiorowego samobójstwa ciągi dalsze

Powieść Kessler prowadzona jest w dwóch liniach narracyjnych, które przecinają się, by tak rzec, wyłącznie pod powierzchnią tekstu. Jedna to narracja pierwszoosobowa siedemnastolatki Larry, współczesnej nam mieszkanki niemieckiego miasteczka Demmin. Larra mieszka z matką (ojciec odszedł od rodziny) i marzy, by zostać korespondentką wojenną. By to osiągnąć ćwiczy się w niewygodach i zadaje sobie ekstremalny trud – wiele godzin zwisa głową w dół (na wypadek, gdyby jako korespondentka została złapana przez terrorystów; w jednej z kluczowych scen zwisa głową w dół z barierki mostu), trzyma dłonie pod strumieniem lodowatej wody czy wchodzi na cienki lód z „internetową wiedzą”, co zrobić, jeśli się ów lód załamie (ta wiedza na nic się zdała i gdyby nie kolega szkolny…). Jednak w tych praktykach Larry jest coś więcej: nieuchronne dzianie się przeszłości w teraźniejszości. Bo czy Larry nie stara się w ten sposób dopełnić (czy może raczej: kontynuować) największego zbiorowego samobójstwa w historii? Otóż w maju 1945 roku na wieść o zbliżaniu się Armii Czerwonej prawie tysiąc mieszkańców Demmin popełniło samobójstwo.

Po wkroczeniu Armii Czerwonej w wielu miastach Niemiec doszło do masowych samobójstw. Na zdjęciu lipski burmistrz Kurt Lisso oraz jego żona i córka po dokonaniu samobósjstwa 18 kwietnia w pomieszczeniu Nowego Ratusza, Lipsk, 20 kwietnia 1945. Fot. US Army Signal Corps – NARA. Źródło: Wikimedia Commons. Domena publiczna

To właśnie ducha tej historii Kessler zawiesza w swojej powieści, której cała akcja odbywa się współcześnie – nie ma tu żadnych retrospekcji, żadnych opisów, a nawet obrazów przywoływanych przez bohaterki. Druga narracja jest bowiem prowadzona w trzeciej osobie i dotyczy sąsiadki Larry – sędziwej pani Dohlberg; to jedynie starsza pani w swojej głowie przywołuje czasami wspomnienia, choć i to nie jest pewne – nie sposób przecież wierzyć bezgranicznie trzecioosobowej narratorce zarówno w tej powieści, jak i w literaturze w ogóle. Wiemy jedynie na pewno, że bohaterka straciła w tym zbiorowym nieszczęściu w maju 1945 roku matkę i ojca, którzy rzucili się do rzeki z jednym z jej rodzeństwa. Sama już była w rzece, ale biologiczny odruch życia nie pozwolił poddać jej ciała śmierci. Pani Dohlberg wiedzie samotne życie i z pomocą młodszego krewnego przygotowuje się do przeprowadzki do domu spokojnej starości. Jednak, co oczywiste, duch miasteczka Demmin wisi i nad nią, dokładnie ten sam duch, który zdaje się sterować Larry.

Narratorka odkrywa nam, że Dohlberg nigdy nie mówiła o swojej ponurej przeszłości, nie dzieliła się swoją historią, traumą. Nie wiemy też, jak radziła sobie w życiu z tym ciężarem – powieść dzieje się teraz. W momencie pakowania tuż przed przeprowadzką starsza pani odkrywa fiolkę z trucizną, swoją gorzką magdalenkę, którą jej rodzice dostali od jakiś znajomych owego strasznego maja 1945 roku (ostatecznie wybrali inny rodzaj śmierci). Nie jestem pewny, dlaczego decyduje się zażyć truciznę, niemniej nie wydaje mi się, że ma to cokolwiek wspólnego z późną starością i koniecznością porzucenia domu, w którym spędziła całe swoje życie. Zresztą samobójstwa nieustannie wiszą nad Demmin, produkują kolejne duchy – krewny i opiekun starszej pani Dohlberg, ojciec kolegi Larry ze szkoły, mierzy się z depresją i jest po próbie samobójczej (uratował go jego własny syn, żeby później uratować od utonięcia pod cienkim lodem Larry, swoją szkolną koleżankę).

Obie opowieści – ta o młodziutkiej Larry i ta o jej sędziwej sąsiadce pani Dohlberg – nie zazębiają się fabularnie. Między Larry a panią Dohlberg nie odbywa się żaden dialog, są sobie odległe – współobecne wyłącznie tak, jak można być z dalekim sąsiadem. To jednak cała narracja złożona jest w jedno i tworzy opowieść nie tylko o tym, jak było, ale jak jest, czy może ściślej – jak jest, dlatego, że kiedyś tak było. Te dwie opowieści są niczym dwie linie ciągłe, idealnie równoległe, a jednak w jakiś magiczny i ponury sposób przecinające się ze sobą. Moim zdaniem Kessler napisała wielką historię wojny, śmierci i życia po śmierci. Napisała historię Historii – milczenia i krzyku, o których Ranke i jego akolici nie mieli i nigdy nie będą mieć pojęcia. Kessler odsłania też to, że śmierć zdarza się nie w historii, w młynach czasu, a w geografii – przynależy do miejsca, na zawsze, jest nieusuwalna i zagarnia przyszłość.

Brudnopis Historii

Po studiach przyjechałem do Warszawy. Zakochałem się beznadziejnie i poznawałem miasto. Pamiętam jeden, gorący sierpniowy dzień na Woli, gdy pewnej niedzieli dwa tysiące czwartego, może piątego, na rogu Nowolipek i Jana Pawła II kupiłem absurdalnie słodkie lody od Grycana. Gdy wyszedłem w oślepiające słońce dopadła mnie głucha cisza w centrum miasta, jakby wszystko stanęło w złowieszczym bezruchu. Poczułem przeszłość – tych wszystkich, którzy tam umierali za życia, w piekle na Ziemi. Przeszłość dosłownie wylała mi się pod nogi i przypomniałem sobie sąsiada z Chłodnej, prawie dziewięćdziesięcioletniego staruszka,  który mówił, że w tych blokach na Woli jest tyle szczurów, bo po wojnie tylko zaorano gruzy getta razem z trupami i na tym wszystkim zaczęła się największa budowa Europy, że oni tam leżą płytko w ziemi, a my wysypujemy na nich nasze śmieci. Proszę wierzyć – było to obłędnie przerażające czucie, przerastające wszystko to, co przeczytałem o Zagładzie i getcie warszawskim (a przeczytałem bardzo dużo).

Po oddaniu tego tekstu do pierwszej redakcji pojechałem do Demmin. Jest to najstraszniejsze miasto Meklemburgii – puste, powolne, groźne. Sterowała mną, rzecz jasna, powieść Kessler jednak czułem – jak wiele lat wcześniej w Warszawie – wszystkie duchy, zapach strachu i śmierci. Zajęło mi wiele casu, żeby odnaleźć jeden jedyny rzeczywisty ślad – tablicę upamiętniającą samobójców z kwietnia i maja 1945 roku. Za niewielkim kamieniem ulokowanym na kościelnym cmentarzu rozciąga się wielki zbiorowy grób przykryty trawą. Upamiętnienie ustawiono jakby ze wstydem, z intencją wymazania tej niemożliwej tragedii. Jednak to miasto, geografia noszą piętno ponurej przeszłości – ona jest, nie przestaje szeptać.

Autor tekstu z przyjacielem na cmentarzu Demmin – maj 2022. Fot. Jan Olczyk

Tym dla mnie są „Duchy” Kessler – szeptem miejsca i czasu. Lektura duchów porusza historię – obrazy samobójców z prawdziwych zdjęć zrobionych w maju 1945 roku w Demmin zdają się ożywać, nabierać złowieszczych kolorów. W końcu Larry nie udaje się uciec – ani z mostu głową w dół, ani z Demmin… Powieść Kessler jest brudnopisem Historii; gdy skończyłem ją czytać, przypomniało mi się otwarcie „Czarodziejskiej góry” Manna, w którym narrator mówi o rozszczepieniu życia i świadomości. No właśnie – narratorka, która rozszczepia i zanurza życie i świadomość dwóch kobiet w jednej opowieści. Może tym jest ta powieść, może na tym polega jej transgresywna moc? W każdym razie „Duchy z miasteczka Demmin” są dla mnie kolejnym, intymnym głosem nawołującym do tego, by nieustannie próbować lektury, wracać, nie liczyć na oswojenie, starać się pomyśleć przeszłością, złapać oddech w tekście i uważniej stąpać po miejscach i czasach.

Książka:

Verena Kessler, „Duchy z miasteczka Demmin”, przeł. Małgorzata Gralińska, wyd. Książkowych Klimatów i Art Rage, Wrocław–Warszawa 2022.

Literatura, wojna, polityka i znowu literatura. O esejach Józefa Wittlina

Całe nieszczęście jest w tym, że mamy tylko jeden świat do naprawy, a naprawców niezliczoną ilość. I dlatego zawsze ten świat jest nieuleczalnie chory.

[Józef Wittlin, esej „Wojna, pokój i dusza poety” (1923–1924) [w:] tenże, „Orfeusz w piekle XX wieku”, Kraków 2021, tom 1, s. 45]

 

Odkąd hommes des lettres uzyskali prawo swobodnego wypowiadania się na tematy bieżące, w tym zwłaszcza polityczne – czyli mniej więcej od czasów rewolucji francuskiej, chociaż w pewnych rejonach Europy uzyskali je znacznie później i nie na zawsze – niektórzy z nich zaczęli korzystać z tego prawa regularnie. To oni od przeszło dwustu lat piszą uczone rozprawy o polityce, zapełniają szpalty gazet i czasopism opiniotwórczych, zapewniają treść radiowym i telewizyjnym pasmom publicystycznym, a od końca zeszłego wieku dostarczają też kontentu nieskończonej liczbie publikatorów cyfrowych.

Lecz inna grupa intelektualistów nie skorzystała z prawa i szansy na urabianie bieżących opinii, pozostając przy tematyce zwanej ponadczasową, chociaż obecnie określenie to stosowane jest przeważnie w znaczeniu ironicznym albo z nacechowaniem negatywnym. Takich autorów, odcinających się od spraw aktualnych, określa się mianem „klerków” w nawiązaniu do nazwy średniowiecznych pracowników umysłowych wywodzących się ze stanu duchownego (dlatego skojarzenie tej nazwy ze słowami „kleryk” i „kler” nie jest błędne, choć jest nieco mylące). Klerkizm – postawa polegająca na celowym i wyraźnym dystansowaniu się intelektualistów od spraw bieżących – do końca XIX wieku nie wzbudzał większych emocji i nie był nawet postrzegany jako szczególne zjawisko (nie miał wówczas jeszcze swojej nazwy). Problemem stał się dopiero po pierwszej wielkiej katastrofie cywilizacji zachodniej, czyli po roku 1918. Rozpoczęła się wtedy trwająca po dziś dzień debata na temat zakresu obowiązków intelektualisty wobec jego kraju, narodu i społeczeństwa. Jej emblematem została zaś opublikowana w 1927 roku przez francuskiego pisarza Juliena Bendę książka „La Trahison des Clercs”, która na polski przekład czekała – nie do końca przypadkowo – osiemdziesiąt siedem lat („Krytyka Polityczna” wydała ją jako „Zdradę klerków” w przekładzie Marka Mosakowskiego w roku 2014).

Tą „zdradą” nie było jednak dla Bendy odrzucenie zaangażowania politycznego, lecz, przeciwnie, wejście myślicieli w politykę, które jego zdaniem przyniosło jak najgorsze skutki, ponieważ opowiadający się za rozmaitymi (na ogół partykularno-narodowymi) formami polityczności intelektualiści, wzmacniając swoim potencjałem myślowym popierane przez siebie idee, przyczynili się do ich niszczycielskiej skuteczności zademonstrowanej w Wielkiej Wojnie. Zdradzili w ten sposób empireum idei czystych, ponadhistorycznych i pozbawionych kontekstu, stanowiących najcenniejszy dorobek ludzkiego umysłu.

Druga strona tej kwestii jest oczywista – autorzy, którzy zachowują się tak, jak gdyby nie zauważali niczego, co się dzieje obok nich, uznawani są albo za pięknoduchów przymykających oczy na realność, albo za naiwniaków nierozumiejących, że nie ma czegoś takiego, jak „myśl czysta”, albo wręcz za szkodników odciągających ludzi od istotnych spraw w kierunku jakichś wież z kości słoniowej. To ostatnie niebezpieczeństwo jest jednak, zwłaszcza dzisiaj, nieduże, biorąc pod uwagę, że głosy osób o takich nastawieniach są praktycznie niesłyszalne w kakofonii bieżącego życia mediów cyfrowych.

I tu dochodzimy z kolei do dość poważnego problemu, z jakim mają do czynienia dzisiejsi intelektualiści zaangażowani. Otóż jest dla nich niemal niemożliwe, aby brać udział w debatach publicznych i nie osunąć się w powszechną kłótnię, która stanowi o ich obecnym kształcie. Między klerkizmem a publicystyką nie ma dziś szerokiego pasa ziemi neutralnej, na którym w ubiegłym stuleciu uprawiali swoje poletka liczni pisarze odznaczający się zarówno dobrym wglądem w tradycję i dziedzictwo kulturowe swojej cywilizacji, jak i wyostrzonym zmysłem obserwacji bieżących wydarzeń. Wcale nie jest pewne, czy w obecnych czasach takie postacie jak Bertrand Russell, Arthur Koestler czy Jean-Paul Sartre uzyskałyby szerokie zasięgi.

Sytuacja hommes des lettres usytuowanych między dwoma skrajnymi modelami uprawiania myśli humanistycznej zaczęła się zaostrzać w dwudziestoleciu międzywojennym. Próby intelektualnego przepracowania tego, co się stało po roku 1914, kończyły się zejściem na manowce nawet dla takich tuzów jak Tomasz Mann, którego „Betrachtungen eines Unpolitischen”, blisko sześćsetstronicowy esej o sytuacji Niemiec w latach pierwszej wojny światowej, jest dziś, obok poematu napisanego na cześć narodzin jego najmłodszej córki, bodaj najbardziej kuriozalnym elementem jego twórczości. Wszystkie, nawet najbardziej radykalne opcje polityczne międzywojnia miały swoich spin doktorów, zasilających ich propagandę mniej lub bardziej wyrafinowanymi argumentami intelektualnymi. Po drugiej wojnie światowej sytuacja ta nie zmieniła się znacząco – tyle tylko, że oba wielkie obozy polityczne nadające kształt naszemu światu od 1945 do 1989 roku zinstytucjonalizowały i usankcjonowały tę intelektualną podbudowę, przy czym obóz wschodni uczynił to w dużo większym stopniu.

Historię politycznych uwikłań polskich pisarzy i intelektualistów w poprzednim stuleciu opisano już po wielekroć – a jest o czym pisać, bowiem kraj nasz był wówczas polem niemal manichejskiej walki o rząd dusz, mając wątpliwy przywilej bycia położonym na styku Zachodu ze Wschodem i ulegając równie mocno oddziaływaniom obu tych światów. Jednym z ciekawszych przykładów w tej dziedzinie jest Józef Wittlin (1896–1976), pisarz, poeta, eseista i tłumacz znany najbardziej z powieści „Sól ziemi”, w której zawarł sugestywną wizję dramatu Wielkiej Wojny dorównującą najsławniejszym jej ujęciom w literaturze powszechnej. Po drugiej wojnie pozostał poza Polską, a jego twórczość ograniczała się przeważnie do krótkich esejów i artykułów publikowanych w periodykach emigracyjnych. W kręgach starożytników znany był też jego przekład „Odysei” na głęboko archaizowaną polszczyznę.

Dramat intelektualny i twórczy Wittlina – widoczny doskonale w antologii jego esejów i artykułów zatytułowanej „Orfeusz w piekle XX wieku”, wydanej pierwotnie przez paryską „Kulturę”, w Polsce udostępniony w 2000 roku przez Wydawnictwo Literackie, teraz zaś wydany po raz kolejny z obszernym aparatem przypisów objaśniających – polegał na tym, że pisarz ten wyraźnie wolał być klerkiem, ale uważał jednocześnie za swój obowiązek dostrzeganie rzeźni cywilizacyjnej, jakiej stał się świadkiem i zajmowanie wobec niej stanowiska. Najlepsze spośród jego tekstów publicystycznych powstały na bazie dojmującego poczucia sprzeczności między tymi dwiema postawami. Co więcej, sporo uwag i opisów Wittlina napisanych w latach dwudziestych i trzydziestych zeszłego wieku można by przenieść do naszych czasów, podmieniając tylko nazwy narodów i nazwiska polityków. Wittlin należał do autorów wyjątkowo silnie i boleśnie odczuwających załamanie cywilizacyjne, jakiego Europa zaczęła doświadczać od początku XX wieku. Nie mniej dojmujące było dla niego poczucie bezradności ludzi pióra wobec tego załamania – podobnej do bezradności każdego człowieka w obliczu klęski żywiołowej, z tą jednak ohydną różnicą, że natura działa na mocy bezosobowych praw i nie zwraca swoich niszczycielskich mocy przeciwko komukolwiek konkretnemu, podczas gdy masowe szaleństwa świata ludzi rozniecane są i ukierunkowywane przez reprezentantów tego świata wobec ich bliźnich.

W przypadku Wittlina dochodzi do tego jeszcze specyficzna kwestia podtrzymywania działalności literackiej na emigracji. Trzeba podkreślić, jak dużej determinacji i desperacji wymagało pisanie i publikowanie w języku, którego w krajach zamieszkiwanych przez piszących nie zna prawie nikt oprócz nich samych. W tej dziedzinie Polacy również mają ponadprzeciętnie duże doświadczenie, od popowstaniowej Wielkiej Emigracji po kręgi emigracji paryskiej i londyńskiej w drugiej połowie XX wieku. Warto czasem wyjść z przechowanego w tekstach świata emigrantów i popatrzeć na nich z zewnątrz – jako na osobliwych ludzi z dalekiego peryferyjnego kraju, mówiących niezrozumiałym językiem, zawsze pogrążonych w jakichś swoich teraźniejszych i przeszłych sprawach, które dla reszty świata nie mają istotnego znaczenia, oraz domagających się, na ogół bezskutecznie, aby świat ich szanował i doceniał.

Wittlina zaś warto dziś czytać nie tylko dla dokumentalnej wartości jego pism, ale również dlatego, że kto żyje w XXI wieku i ma oczy otwarte, ten traci wiarę – jeśli ją miał – w „humanizm”, „kulturę”, „postęp cywilizacyjny” i inne ułudy ludzkich umysłów. Wystarczy drobna iskra, aby znów wylała się z ludzi stłumiona w nich przez „kulturę” agresja i żądza przemocy. Wystarczy bardzo niewiele, aby bardzo wielu ludziom uczynić w głowach niebezpieczny chaos. Józef Wittlin należy do najczulszych i najinteligentniejszych obserwatorów i diagnostów tych zjawisk i daje po dziś dzień świadectwo klerka wiernego przegranym sprawom.

 

Książka:

Józef Wittlin, „Orfeusz w piekle XX wieku”, opracowała Katarzyna Szewczyk-Haake, Instytut Literatury, Kraków 2021, tom 1–2.

Bunt bez echa. Recenzja filmu „Rytmy Casablanki” w reżyserii Nabila Ayoucha

Fabuła „Rytmów Casablanki” opiera się na znanym motywie: oto do zapomnianej i ubogiej dzielnicy przybywa nauczyciel buntownik, który podejmuje się pracy z lokalną młodzieżą – trudną i pozostawioną samą sobie. Oferuje jej narzędzie do wyrażenia siebie – muzykę, literaturę, czasami taniec. Tym samym młodzi ludzie otrzymują możliwość ukazania, a czasami wykrzyczenia światu tego, co myślą i czują. Pociąga to za sobą daleko idące konsekwencje. Czasami tego typu filmy kończą się happy endem – młodzi ludzie zyskują uznanie i dalej mogą rozwijać swoje talenty. Czasami młodzieńczy zryw kończy się jednak na oporze ze strony szkoły czy rodziny. W takiej oto ramce zamyka się fabuła „Rytmów Casablanki”. To, co w tym filmie ciekawi, to niewątpliwie wypełnienie tej ramki, czyli marokański, muzułmański kontekst (a dla amatorów języka arabskiego dodatkowo rymy w marokańskiej dariji).

Materiały dystrybutora Aurora Films

Sam tytuł, „Rytmy Casablanki”, może kojarzyć się muzyką raï czy Alabiną śpiewającą niegdyś z Gypsy Kings „De Granada a Casablanca…”. W filmie Nabila Ayoucha są to jednak rytmy i rymy rapu. Daje się tu swoją drogą zauważyć stopniowa ewolucja tytułu, który w języku arabskim brzmi „علي صوتك” – „na twój głos”, w wersji francuskiej – „Haut et Fort” [wysoko i głośno], podczas gdy w wersji angielskiej – i co za tym idzie, polskiej – tytuł został sprowadzony wyłącznie do sfery muzycznej [„Casablanca Beats”=„Rytmy Casablanki”]. W ten sposób główne przesłanie filmu, czyli głos i jego doniosłość, zeszło na dalszy plan.

Arabski rap jako głos sprzeciwu

Rap zdecydowanie nie jest rdzenną muzyką arabską, jednak jako muzyka sprzeciwu bardzo dobrze wkomponował się w realia Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Początkowo, w latach dziewięćdziesiątych, kojarzony był przede wszystkim z Palestyną. Raperzy palestyńscy zwracali w ten sposób uwagę na swoje dążenia do ustanowienia niepodległego państwa palestyńskiego oraz na opresyjny sposób traktowania Palestyńczyków przez Izrael. Utwór najbardziej wówczas znanego zespołu DAM „Min irhabi?” [Kto jest terrorystą?] stał się znany i rozpoznawalny daleko poza granicami arabskojęzycznego świata. Ponowne zainteresowanie rapem przypada na czas Arabskiej Wiosny, kiedy to rzesze młodych mieszkańców regionu wyszły na ulicę, domagając się zmian politycznych i godziwych warunków życia. Rap był wówczas znakomitym środkiem do wyrażania niezadowolenia, a raperzy tacy jak tunezyjski El General stali się rozpoznawalni także poza światem arabskim.

Problemy, z którymi muszą się mierzyć, nie zniknęły w momencie, gdy znaleźli sposób na to, aby o nich mówić. Wręcz przeciwnie – pojawiły się nowe, ponieważ wyrażanie swojego zdania i przeciwstawianie się porządkowi społecznemu nie jest dobrze widziane w tradycyjnych społecznościach.

Katarzyna Górak-Sosnowska

W czasie tych trzech dekad sporo się zmieniło, jeżeli chodzi o to, co w rapie można i wypada. Zakres tematyczny zdecydowanie poszerzył się poza kontekst palestyński, obejmując całą gamę problemów społecznych i politycznych – opresyjną kulturę, skorumpowanych polityków, bezrobocie. Obok arabskich raperów zaczęły pojawiać się arabskie raperki – niektóre, jak Shadia Mansour, mieszkają na Zachodzie, inne – jak chociażby Soultana – w Afryce Północnej. Każda z nich na swój sposób przełamuje granice, nie tylko muzyczne, ale i obyczajowe. Warto wspomnieć, że jeszcze dwie dekady temu zastanawiano się, czy kobiecie w hidżabie wypada kołysać się w takt muzyki. Tymczasem saudyjska raperka Asayel Slay nagrała teledysk w Mekce, wywołując spore kontrowersje, jednak nie ze względu na to, że rapowała, a na miejsce.

Materiały dystrybutora Aurora Films

To wyjątkowe znaczenie kulturowe, jakiego nabrał rap w świecie arabskim, pozwoli nam lepiej zrozumieć „Rytmy Casablanki”. Oto na przedmieściach tego miasta, w miejscowości Sajidi Mumin, w lokalnym domu kultury nastoletnia młodzież – chłopcy i dziewczęta – poznaje rap. Wkrótce staje się on środkiem wyrazu buntu, sprzeciwu i niezgody na to, co dzieje się w ich najbliższym otoczeniu. Młodzi ludzie rapują o biedzie, przemocowych rodzinach czy konieczności trzymania się tradycyjnych norm społecznych. Nastoletnie dziewczyny domagają się uznania swojej podmiotowości niezależnie od tego, czy noszą hidżab, czy nie, oraz od tego, co na ten temat sądzą ich bracia.

Wspólne podwórko

Zdumiewające jest nie tylko to, jak szybko i sprawnie młodzi adepci rapu wczuwają się w ten nowy środek wyrazu, ale i to, jak sprawnie i skutecznie – nieraz do bólu – potrafią z niego skorzystać. W grupie artystycznej w lokalnym ośrodku kultury bez problemu wyrzucają z siebie to, co przynosi im cierpienie czy wywołuje niezgodę. Ich poglądy czy opinie poznajemy śladowo – jedynie przy kilku dyskusjach, które pojawiły się podczas omawiania występu tej czy innej osoby. Ich życie poza ośrodkiem kultury znamy jeszcze słabiej – docierają do widza w zasadzie tylko jego strzępy – chora matka, kłótliwy ojciec, nadopiekuńczy brat czy inna matka, która tak dba o to, by rapująca córka nie narobiła wstydu rodzinie, że zapomina o jej potrzebach. Niewiele wiemy również o nauczycielu grupy – pojawił się znikąd, przyjechał starym samochodem, w którym zdaje się mieszkać i mieścić całe swoje życie. Trudno powiedzieć, co sprowadziło go do Sajidi Mumin.

Świat arabski najpierw pokazał, że może wyjść poza przypisane mu ramki ostatniej ostoi autorytaryzmu, a następnie już nieco mniej spektakularnie wrócił do punktu wyjścia. […] Podobnie i w „Rytmach Casablanki” rapowanie daje młodym ludziom namiastkę poczucia, że mogą coś zmienić, i tyle.

Katarzyna Górak-Sosnowska

Ten swoisty dualizm – zresztą nie jedyny w filmie – jest uderzający. Na sali w ośrodku wszyscy rozumieją się bez słów (czy raczej w tym kontekście – od razu rozumieją swoje słowa). Poza ośrodkiem każdy zdaje się podążać swoją drogą, wraca do swojego zakątka nieprzyjaznego świata, w którym musi na co dzień funkcjonować. Wspólnota losu staje się efemeryczna i krucha. Jeżeli faktycznie ci młodzi ludzie mają wziąć sprawy i życie w swoje ręce, będą to najpewniej robić w pojedynkę. Pytanie, które należy postawić, brzmi: czy będą mieli na to siłę? Mieszkają w nieznanej nikomu miejscowości na przedmieściach dużego miasta (podkreśla to nawet angielski tytuł – rytmy są w Casablance, a nie w Sajidi Mumin), w ubogich, tradycyjnych rodzinach, funkcjonują w dość konserwatywnej społeczności lokalnej, i – jak powiedziała to jedna z rapujących dziewcząt – nie umieją nic więcej ponad rapowanie. Problemy, z którymi muszą się mierzyć, nie zniknęły w momencie, gdy znaleźli sposób na to, aby o nich mówić. Wręcz przeciwnie – pojawiły się nowe, ponieważ wyrażanie swojego zdania i przeciwstawianie się porządkowi społecznemu nie jest dobrze widziane w tradycyjnych społecznościach. Na trudności napotkały głównie dziewczęta (co ciekawe: nie za taniec, tylko za mówienie na głos tego, co uważają), choć i jeden z chłopców musiał bronić swojego stanowiska podczas spotkania z grupą starszych mężczyzn przed modlitwą w meczecie.

Pobożne życzenia?

A może zatem film należałoby odczytać jako fantazmat – pobożne życzenie, aby głos młodych ludzi został nie tylko zauważony, ale i zrozumiany. Film pod względem formuły nie jest do końca jednoznaczny – niekiedy mamy do czynienia z wydarzeniami faktycznymi, a czasami być może z fikcją. Żadna ze scen, gdy młodzi bohaterzy poprzez rap wyrażają swoje zdanie w kłopotliwej dla siebie sytuacji, nie kończy się reakcją ze strony otoczenia – ani pozytywną, ani negatywną; po prostu scena urywa się. Nie wiemy, co się wydarzyło później – czy wyrapowany przekaz dotarł, czy nie. Skoro nic się w życiu bohaterów nie zmieniło, być może rap okazał się narzędziem nieskutecznym, albo tak naprawdę nigdy nie został wypowiedziany na głos.

Materiały dystrybutora Aurora Films

Charakter tych scen raz jeszcze ilustruje ulotność nadziei młodych ludzi, czy to w Maroku, czy innych państwach Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Nie inaczej było z Arabską Wiosną, do której na początku filmu nawiązał nauczyciel. Przez kilka miesięcy młodzi ludzie, którzy demonstrowali na ulicach, mieli złudne poczucie, że mogą coś zmienić. Z perspektywy ponad dekady od wybuchu Arabskiej Wiosny bilans wydarzeń przedstawia się niekorzystnie. Świat arabski najpierw pokazał, że może wyjść poza przypisane mu ramki ostatniej ostoi autorytaryzmu, a następnie już nieco mniej spektakularnie wrócił do punktu wyjścia: przez Syrię, Jemen czy Libię przetoczyły się wojny, w Egipcie władza wróciła w ręce wojskowego, a w Maroku skończyło się na kilku reformach. Podobnie i w „Rytmach Casablanki” rapowanie daje młodym ludziom namiastkę poczucia, że mogą coś zmienić, i tyle. Wobec braku innych zasobów najpewniej nadal najwięcej do powiedzenia będą miały ich rodziny. Główny bohater – nauczyciel – też zresztą nie wyszedł najlepiej na tym, że przeciwstawił się swojemu otoczeniu i wybrał własną drogę. A może jednak wyszedł?

Patrząc na wycinek rzeczywistości zobrazowany przez jeden lokalny ośrodek kultury, można powiedzieć, że nic się nie zmieni, a wystawianie młodych ludzi na dodatkowe trudności – pomimo już i tak niełatwego losu – nie ma sensu. Jeżeli jednak ten sam wycinek zostanie osadzony w pewnej chronologii wydarzeń, zilustruje olbrzymią zmianę, jaka dokonuje się na naszych oczach (choć biorąc pod uwagę niewielkie zainteresowanie w Polsce światem arabskim, można raczej powiedzieć, że obok nas). Oto w zabiedzonej niewielkiej miejscowości organizowane są zajęcia z rapu, młodzi ludzie są świadomi problemów, z którymi się stykają, i umieją je wyrazić w kreatywny, twórczy sposób. Nie znikają w slumsach, nie pogrążają się w nałogach, ale myślą i starają się coś zmienić w swoim otoczeniu. Rapują młodzi chłopcy, rapują i tańczą dziewczęta – niektóre mają hidżaby, a do tego spodnie-rurki, inne burzę niesfornych loków i koszulki z odsłoniętymi ramionami. Mentalna i kulturowa przepaść między nimi a ich rodzicami pogłębia się coraz bardziej. To już nie jest archetyp religijnego muzułmanina czy „kobiety w islamie”, jakie znamy z naszych wyobrażeń na temat tamtej części świata. Bo tamten świat intensywnie się zmienia – i to często szybciej i bardziej, niż jesteśmy sobie to w stanie wyobrazić. Chociażby z tego powodu, by tę wyobraźnię rozwinąć, warto pójść na „Rytmy Casablanki”.

Film:

Reżyseria: Nabil Ayouch
Scenariusz: Nabil Ayouch
Obsada: Ismail Adouab, Meriem Nekkach, Abdelilah Basbousi
Zdjęcia: Virginie Surdej, Amine Messadi
Muzyka: Mike Kourtzer, Fabien Kourtzer
Producenci: Francja, Maroko
Gatunek: Dramat
Rok produkcji: 2021
Czas trwania: 101 min
Dystrybutor w Polsce: Aurora Films

Wymyślanie miłości. Psia literatura dla dzieci [KL dzieciom]

Zwierzęta są stałym elementem literatury dla najmłodszych, stanowiącym zapośredniczoną reprezentację cichych uczestników dorosłego świata. Nie-ludzkie zwierzęta oraz postaci dziecięce stanowią literacką wspólnotę, która często musi współpracować, by pokonać przeciwności losu. Psy zajmują w tym świecie miejsce szczególne. Tak literackie (psy fikcyjne), jak i te prawdziwe (psie rasy) zostały w mniej lub bardziej dosłownym znaczeniu „wymyślone” przez człowieka: przypisywano im konkretne cechy, jak miłość i oddanie, krzyżowano tak, by spełniały standardy estetyczne czy użytkowe. Jako jedne z najstarszych nie-ludzkich stworzeń naszej kultury oraz niekwestionowani aniołowie stróżowie tej Ziemi, zasługują na szczególną uwagę, również w perspektywie studiów nad literaturą dziecięcą. A przykładów psich lektur na pewno nie brakuje.

Psia literatura, w pewnym sensie trochę jak same psy, nie musi być skomplikowana. Doskonałym tego przykładem są „Charcie harce” Marty Lipczyńskiej-Gil z pełnymi humoru i naturalnego dla tytułowych chartów wdzięku ilustracjami Niki Jaworowskiej-Duchlińskiej. Jest to klasyczna książka obrazkowa, a zarazem wyliczanka skierowana do najmłodszych czytelników.

Oprócz funkcji dydaktycznej, autorki proponują również zapoznanie się z psim urokiem przekazywanym przez stopniowo zwiększającą się liczbę psich amantów. Dla tych chartów właśnie warto „doliczyć” książkę do samego końca – nawet jeśli już na samym początku dowiadujemy się, że: „Jeden chart to już fart”.

 

Podobnie w książce „Gdzie jest Pulpo?” Barbary Gawryluk z ilustracjami Joanny Rusinek, akcja może nie należy do najbardziej ekscytujących – ta jednak nie wydaje się najważniejsza. To, co jest w centrum wydarzeń, to ludzcy i psi lokatorzy pewnej żółtej kamienicy. O wyjątkowości budynku stanowi nie tylko kolor, lecz także wspólnota ich mieszkańców. Autorki przedstawiają wszystkich bez wyjątku, łącznie ze starym mopsem, tytułowym Pulpem, oraz dziecięcymi sąsiadami, założycielami Biura Detektywistycznego „Psi Pazur”. Sama ich obecność zapowiada wprowadzenie wątku kryminalnego do podmiejskiej sielanki.

Podczas wernisażu obrazów namalowanych przez jedną z mieszkanek, przedstawiających psich lokatorów, jeden z bohaterów portretów ginie bez śladu. Starszy Pulpo bardzo boi się nagłych dźwięków. W momencie nadmiernego skupienia się na obrazach mops ucieka przed głośnymi oklaskami. Chwila ta w interesujący sposób ilustruje, jak zogniskowanie uwagi na perspektywie ludzkiej oddala psy czy zwierzęta w ogóle od kulturowego centrum, w którym teoretycznie właśnie miały być obecne.

Zaginięcie Pulpa wydaje się nauczką dla ludzkich mieszkańców kamienicy, którzy na chwilę zapomnieli o potrzebach swoich pupili, co stanowi bardzo ciekawy wątek. Interesujące jest też pojednanie sił ludzkich i psich w celu odnalezienia tytułowego Pulpa. Co szczególnie ujmujące w książce Gawryluk i Rusinek, to właśnie poczucie wspólnoty mieszkańców kamienicy. Być może, gdyby nie psy, ludzcy lokatorzy nigdy nie zamieniliby ze sobą ani słowa. Co tylko unaocznia fakt, że to psy, nieme stworzenia, pomagają swoim ludziom we wspólnotowej komunikacji.

Kolejną propozycją w zestawieniu jest „Miasto Psów” Nikoli Kucharskiej, mistrzyni książek bogato ilustrowanych. Jak to i w ludzkim mieście, tak i w psim dzieje się tak wiele rzeczy, że trudno streścić historię ich mieszkańców. Kucharska zabiera nas na Rynek, do Muzeum Psów czy Instytutu Badań Psich. Zapoznaje ze znanymi czworonożnymi osobistościami i sprytnymi wynalazkami (na przykład psią myjnią czy czochraczką). Wśród miejskiego chaosu czytelnicy i czytelniczki mają za zadanie odnaleźć wskazane przez autorkę obiekty. Książka absolutnie kipi humorem, jest gęsta i ciekawa, a przez to „wielokrotnego użytku”. Do Miasta Psów można wracać wiele razy, by sprawdzić, czy przypadkiem nie wydarzyło się coś nowego, coś, czego wcześniej nie dostrzegliśmy.

Takie właśnie wrażenie mobilności psich spraw proponuje nam autorka, w bardzo sprawny sposób rozpisując naturę psa i związane z nim skojarzenia, tak biologiczne, jak i kulturowe. Jest to zabawa słowem i obrazem, przy której nie można się nudzić. A jeśli są jeszcze z nią związane psy, najlepiej tej zabawy nigdy nie kończyć.

Nieco inną perspektywę przyjmuje Zofia Stanecka, opisując losy swojego ukochanego psa, złocistej Principiessy. „Lotta, czyli jak wychować ludzkie stado” z ilustracjami Marianny Sztymy to hołd dla tytułowej psicy, która ukradła serca wszystkim członkom rodziny. Przyszła na świat w odpowiedzi na psie wołanie o koniec cierpienia i życia w samotności, zesłana do ludzkiego świata przez Prapsicę, matkę wszystkich psów. Trafiła do rodziny, która musiała dojrzeć do tego, by swobodnie stwierdzić, że najlepiej w życiu jest leżeć razem w łóżku i jeść kabanosy.

Historia jest opowiadana przez córkę kobiety, która na początku (oczywiście) opierała się przygarnięciu czworonożnej towarzyszki, a która jako pierwsza straciła dla niej głowę. Jest to nie tyle psia perspektywa (choć ta pojawia się na ilustracjach Sztymy), ile umieszczenie psa w centrum opowieści. Epizody z życia Lotty mają ilustrować ogólne i jednocześnie niekwestionowane prawdy dotyczące ludzko-psiego życia, z których najważniejszą jest ta, że: „Pies rozumie wszystko”. Stanecka przypomina, że w życiu nie liczą się tylko epickie historie, lecz także szczęście wynikające z codzienności. Może zatem nie jest to wielka literatura, ale za to psia i bardzo przyjemna.

Psia literatura to również liczne książki informacyjne skierowane do najmłodszych czytelników. „SOS pies” Kasi Antczak i Kasi Fryzy to swoisty poradnik dla psich opiekunów. Otwierając książkę, po lewej stronie widzimy przedstawioną sytuację potencjalnie trudną dla psa. Po prawej autorki proponują możliwe rozwiązania. Na przykład, jeśli pies warczy na obcych – to znak, że czuje się osaczony, warto więc dać mu przestrzeń. Jeśli ma kołtuny na grzbiecie, można go wyczesać samemu albo zabrać do psiego fryzjera. Choć rady są skierowane do dzieci, aż korci, by podetknąć je pod nos wielu dorosłym opiekunom psów, którzy niejednokrotnie, nieświadomi psiej etykiety, popełniają bardzo podstawowe błędy.

Książa duetu Antczak–Fryza może zatem zarówno dobrze przygotować przyszłych opiekunów na przyjęcie czworonoga do swojej rodziny, jak i pomóc tym ludzkim stadom, które nie mogą sobie poradzić z niesfornymi, bądź raczej nie do końca szczęśliwymi psiakami.

Inną perspektywę książki informacyjnej przyjmuje Marcin Kozioł w publikacji „Psyjaciele” (z ilustracjami Marcina Minora). Autorzy prezentują w niej czworonożnych podopiecznych znanych ludzi polskiej kultury i historii, m.in. Markiza Fryderyka Chopina, Dolara Leopolda Janikowskiego czy Boby la Beauté Olgi Boznańskiej. Po raz pierwszy w zestawieniu pojawia się tak zwana psia perspektywa, czyli narracja pierwszoosobowa psów.

Choć z pewnością dodaje ona świeżości i przede wszystkim stanowi humorystyczny element dziecięco-psich narracji, można ją wziąć pod lupę i zobaczyć, gdzie tak naprawdę słyszymy psie szczekanie i potrzeby, a gdzie ludzką projekcję i wyobrażenia życia naszych podopiecznych. Tak czy inaczej jest to cząstka psiej historii, rzadko uwzględnianej w szkolnych podręcznikach. A z pewnością nie mniej ważnej niż historia człowieka, która, jak pokazuje pozycja Kozioła, bez psów nie wyglądałaby tak samo.

Psią perspektywę odnajdujemy również w „Książce dla psa” Moniki Hanulak i Grażki Lange. Tu narracja, mimo że nie pierwszoosobowa, wydaje się najbliższa czworonożnej wizji świata. Brakuje tutaj spójnej historii – format przypomina raczej książki kontrastowe dla niemowląt. Dominują duże ilustracje psów na białym tle, z prostymi komunikatami, jak: „Spacerek?” czy „Brzuszek”. W jednostkowym badaniu przeprowadzonym przez autorkę niniejszego zestawienia, podczas którego to badania czytała ona książkę psu Dyziowi, ten zareagował na „Brzuszek” i „Spacerek” niezwykle entuzjastycznie, co może być sygnałem pozytywnego odbioru omawianej pozycji.

Propozycja Hanulak i Lange jest z pewnością nietypowa, ale jednocześnie intrygująca. Dla kogo ostatecznie jest przeznaczona? Wydaje się, że przede wszystkim dla psich opiekunów. Czworonogom warto lekturę dawkować przez wzgląd na różnorodność komunikatów, po których będą chciały robić wszystko na raz. Na rynku dostępna jest również wersja dla kotów, jednak tej Dyzio nie aprobuje.

W ramach podsumowania psiego przeglądu chcę zaproponować pozycję „Hau” Tora Åge Bringsværda, podsumowującą kulturową historię psów. Norweski autor zwraca się ku nie-biologicznym czworonogom, zamieszkującym baśnie, mity, legendy z różnych zakątków świata. W pozycji omawiane są stworzenia towarzyszące postaciom historycznym, czy też te obecne w religiach i różnych wierzeniach. Bringsværd przywołuje również czworonogi znane z popkultury (na przykład cairn terriera Toto z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” czy cocker spanielkę Lady i kundla Trampa z „Zakochanego kundla”), prezentując figurę psa z perspektywy humanistycznej czy też antropocentrycznej. Choć mamy do czynienia z ludzkim spojrzeniem, trochę jak w przypadku „Lotty…”, jest to perspektywa „pro-psia”, w dodatku wykraczająca poza tradycje europejskie (uwzględniająca choćby historię Pierwszych Ludów Ameryki czy krajów Azji). Adresatem książki jest każdy psi pasjonat, który oprócz opowieści otrzymuje również bogaty zasób ikonograficzny.

***

Psów, piesków, pieseczków, tak jak i książek o nich – nigdy za wiele. Można odnieść wrażenie, że kryzys pandemiczny zmusił człowieka (również autorów i autorki literatury dziecięcej) do skierowania uwagi na własną codzienność i należącego do niej psa – figurę stale obecną, stale kochającą, rozumną i towarzyską. Docenienie tej obecności i próby przyjęcia psiej perspektywy mogą być też sygnałem zmieniającego się paradygmatu antropocentrycznego. To z pewnością dopiero początek drogi będącej częścią podróży do odnowienia relacji z Naturą. Jednak książki z niniejszego zestawienia napawają nadzieją. Każdej bez wyjątku towarzyszą fantastyczne ilustracje, oddające zarówno psią naturę, jak i ludzkie uczucia skierowane do czworonogów. Nie sposób obcować z nimi bez entuzjazmu – zarówno z samymi psami, jak i książkami o nich.

 

Książki:

Marta Lipczyńska-Gil, „Charcie harce”, il. Nika Jaworowska-Duchlińska, wyd. Hokus-Pokus, Warszawa 2021.

Proponowany wiek odbiorcy: 2+

Barbara Gawryluk, „Gdzie jest Pulpo?”, il. Joanna Rusinek, wyd. Dwukropek, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 3+

Nikola Kucharska, „Miasto Psów”, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 0+

Zofia Stanecka, „Lotta, czyli jak wychować ludzkie stado”, il. Marianna Sztyma, wyd. Kropka, Warszawa 2021.

Proponowany wiek odbiorcy: 4+

Kasia Antczak, „SOS Pies”, il. Kasia Fryza wyd. Kropka, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 0+

Marcin Kozioł, „Psyjaciele”, il. Marcin Minor, wyd. Bumcykcyk, Nowa Iwiczna 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 5+

Monika Hanulak, Grażka Lange, „Książka dla psa”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 4+

Tor Åge Bringsværd, „Hau Psy, pieski i bestie w baśniach, mitach i wierzeniach”, przeł. Milena Skoczko-Nakielska, wyd. Marginesy, Warszawa 2020.

Proponowany wiek odbiorcy: 10+

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.

 

Kwestia siły. Recenzja książki „Potwór pamięci” Yishaia Sarida

W Izraelu pamięć o Holokauście wciąż jest żywa. Przede wszystkim dużo uczy się o nim w szkołach, organizowane są też wycieczki młodzieży do Jad Waszem i do byłych niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych oraz obozów zagłady. To jednak nie wszystko – Zagłada stała się częścią popkultury, dlatego nie tylko młodzi, ale i starsi Izraelczycy z informacjami o niej stykają się na co dzień. „Poczynając od lat osiemdziesiątych nie było chyba dnia, żeby w codziennych gazetach nie wspominano o Zagładzie w takim czy innym kontekście” [1] – stwierdza jeden z izraelskich historyków, Tom Segev.

Czasem są to odniesienia z naszego punktu widzenia dość kontrowersyjne – w kwietniu 2011 roku na najbardziej popularnym kanale w Izraelu można było zobaczyć chociażby ludzi starających się o udział w reality show, w którym musieli… rywalizować z „hitlerowcami” w „obozie koncentracyjnym” (sic!); osobom publicznym, szczególnie tym popierającym skrajnie prawicowe ugrupowania, zdarza się porównywać osoby żyjące współcześnie do nazistów. Poza tym Zagłada stanowi jeden z głównych tematów kina i literatury [2].

Jak mówić o Zagładzie

Nic zatem dziwnego, że w 2017 roku ukazała się w Izraelu kolejna książka, która próbuje się mierzyć z tematem Holokaustu – „Potwór pamięci” Yishaiego Sarida. Wbrew temu, czego mógłby oczekiwać polski czytelnik, nie jest to ani reportaż historyczny, ani fabularyzowana opowieść o losach ocalałych. Nie ma w niej osobistych świadectw ofiar Zagłady. Nie jest ona nawet opowiadana z perspektywy historycznej. Nie przeszłość jest bowiem w tej krótkiej powieści najważniejsza, ale to, jak ta przeszłość wpływa na teraźniejszość. Sarid podejmuje trudny temat tego, jak dzisiejsi Izraelczycy postrzegają Holokaust i z czego to wynika.

Głównym bohaterem „Potwora pamięci” jest żyjący współcześnie młody historyk z Izraela. W bardzo długim liście adresowanym do dyrektora Jad Waszem (stanowiącym – od pierwszej do ostatniej strony – treść całej książki) tłumaczy się z pewnego incydentu, do którego doszło, gdy oprowadzał on niemieckiego reżysera filmowego po jednym z obozów koncentracyjnych w Polsce. Mężczyzna chce przedstawić przełożonemu pełen obraz swojego położenia, dlatego opisuje mu dokładnie swoją ścieżkę życiową, zwracając uwagę na motywy kierujące nim na poszczególnych jej etapach.

Historyk, którego imienia nie poznajemy, wyjaśnia na wstępie, że zajął się historią Zagłady zupełnie przypadkowo. Zdecydował się napisać o niej doktorat wyłącznie ze względów ekonomicznych i rodzinnych. Wprost wyznaje, że wolałby zająć się historią bardziej odległą, taką, która nie budzi już dziś w ludziach większych emocji, ale utrzymanie się z tego byłoby możliwe tylko za granicą – a jego narzeczona Rut nie chce wyjeżdżać z kraju.

Temat pracy doktorskiej młodego historyka – „Podobieństwa i różnice w systemach działania niemieckich obozów zagłady w czasie II wojny światowej” – wymaga od niego bardzo skrupulatnej kwerendy w archiwach, przeczytania setek, jeśli nie tysięcy książek naukowych i relacji na temat życia i śmierci w obozach. Ponownie ze względów ekonomicznych, mężczyzna podejmuje się dodatkowo oprowadzania wycieczek po Jad Waszem. Na pewnym etapie uświadamia sobie, że żeby się rozwijać, musi pojechać do Polski i zobaczyć obozy na własne oczy. Dostaje tam propozycję oprowadzania wycieczek szkolnych. Myśląc o swoim synku, który niedawno się urodził, historyk nie zastanawia się długo nad przyjęciem nieźle płatnej oferty.

Bez przemocy jesteśmy jak bydło

Mężczyzna dobrze odnajduje się w roli przewodnika. Z biegiem czasu coraz trudniej mu jednak odgrodzić się od rzeczywistości obozowej, którą tak dobrze zna i – oddalony od rodziny o tysiące kilometrów – tak rzadko opuszcza. Niezauważenie przekracza cienką czerwoną linię i zaczyna żyć przeszłością. Coraz częściej próbuje postawić się na miejscu ofiar Zagłady. Zadaje sobie i grupom, które oprowadza, coraz więcej niewygodnych pytań: co wy byście zrobili, gdybyście byli na miejscu ofiar? Czy próbowalibyście uciec? A gdybyście żyli poza murami getta – czy pomoglibyście brudnemu, zawszonemu chłopcu, który poprosiłby was o pomoc, a tym samym narazilibyście siebie i swoich bliskich na niebezpieczeństwo?

W głowie historyka pojawia się przekonanie, że do Zagłady by nie doszło, gdyby nie posłuszeństwo ofiar; że najważniejsza była – i wciąż jest – siła:

„[…] wszystko to kwestia siły, siły i jeszcze raz siły. […] Najważniejsza jest siła. Bić. Strzelać. Zniszczyć drugiego. Bo bez przemocy jesteśmy jak bydło, kurczaki skazane na zarżnięcie. Skazani na łaskę innych, którzy w każdej chwili pod wpływem jednej decyzji mogą ściąć nam głowę, udusić, obnażyć z ubioru i godności i znęcać się w jakikolwiek sposób, jaki im podda ich chora fantazja […]. Kultura, moda, ubranie, nasza gadka, uśmiechy, przyjaźnie, poglądy, listy, muzyka, sport, jedzenie, miłość nie mają tu żadnej wartości. Są one jedynie cienką przykrywką zrobioną z cukru. Jedno plunięcie wprost na to i wszystko znika. Zostaje tylko siła. Siła bez żadnej uprzejmości, sumienia i wahania. To pozostałe tylko męczy naszego ducha i utrudnia działanie” [s. 105–106].

Teza, że „aby przetrwać, musimy być trochę nazistami” [s. 104], jest kluczową tezą, z którą Sarid w swojej książce dyskutuje. W tej dyskusji zasadniczą rolę odgrywa wspomniany już incydent z niemieckim reżyserem – związany z użyciem przemocy. Sarid opisuje go lakonicznie w ostatnim akapicie książki. Nie przedstawia czytelnikowi jednoznacznie swojej oceny tego, co się zdarzyło, i nie potępia osoby, która zaatakowała drugą stronę. Interpretację zdarzenia pozostawia odbiorcy. Z jednej strony użycie siły w opisanej sytuacji wydaje się usprawiedliwione; z drugiej – pojawiają się wątpliwości: czy było ono konieczne, czy konfliktu nie można było rozwiązać inaczej, pokojowo? A może i jedna, i druga perspektywa jest w pewnej mierze słuszna? Może nie ma tu miejsca na czerń i biel, tylko trzeba oceniać ten incydent, posługując się skalą szarości? Uznać, że siła jest ważna, ale koniec końców to nie ona stanowi o naszym człowieczeństwie?

Dwie strony medalu

Do takiej interpretacji skłaniają dwa obrazy. Pierwszym jest mikrostudium prześladowania – historyk opisuje sytuację swojego syna, Ido, który jest bity w przedszkolu. W tym kontekście widzimy wyraźnie, że przeciwstawienie się oprawcy bywa niezbędne. Bywa też jedynym sposobem na to, żeby uniknąć dalszych prześladowań (wstawiennictwo rodziców jedynie pogarsza sytuację i pogłębia podziały między dziećmi). Jeżeli ktoś, jak mały Ido, nie umie postawić się dręczycielom, pozostanie ofiarą.

Nie jest to jednak takie proste. Sarid pokazuje drugą stronę medalu: jak wiele krzywdy wyrządza się młodym Izraelczykom wychowywanym w przeświadczeniu, że siła decyduje o wartości człowieka; że najważniejsze w obozach i gettach były momenty oporu. W trakcie wizyty w jednym z obozów koncentracyjnych jeden uczeń próbuje wyryć w ścianie drewnianego baraku napis „Śmierć lewakom”; inny stwierdza, że to samo, co naziści zrobili z Żydami, należałoby zrobić z Arabami. Kim tacy ludzie będą w przyszłości?

W tym miejscu Sarid skupia się na zagadnieniu edukacji młodzieży. Wydaje się sugerować, że nie należy zabierać do miejsc masowych mordów ludzi w zbyt młodym wieku – większość nastolatków po prostu do tego nie dojrzała, a w tej sytuacji łatwo o błędne wnioski z wycieczki. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że niektórzy z nich nigdy do takich wypraw nie dojrzeją. Czy zatem wycieczki do miejsc pamięci w ogóle powinny być obowiązkowe? Może każdy powinien samodzielnie decydować o tym, czy chce – i jest gotów – je odwiedzić? Bez ryzyka społecznego osądzania? A jeśli już się na to zdecyduje, co powinien usłyszeć? Jaki powinien być główny przekaz?

Syjonistyczny ideał

To ostatnie pytanie jest kluczowe, i to nie tylko w kontekście wycieczek młodzieży do obozów Zagłady, ale w ogóle: narracji Izraelczyków o Szoa. Ta zmieniła się diametralnie na przestrzeni lat. Tuż po wojnie eksterminacja Żydów była w Izraelu tematem tabu, powodem do odczuwania winy i wstydu. Syjonistyczny ideał krzepkiego „nowego człowieka” daleki był od obrazu prześladowanego, uległego i anemicznego „starego Żyda”. Trudno było w tej sytuacji znaleźć ocalałym odpowiednie miejsce w tworzącym się państwie, a jeszcze trudniej – wsłuchać się w ich potrzeby i udzielić im niezbędnego wsparcia. Wsparcia, o które niewielu jest w stanie poprosić, kiedy trauma jest jeszcze zbyt świeża i zbyt bolesna. Siłą rzeczy dążono więc do tego, by ci, którzy ocaleli, jak najszybciej się zasymilowali, by po prostu wpasowali się w tkankę społeczeństwa, zapominając o tym, czego doświadczyli w obozach, i skupili się na budowie nowej rzeczywistości.

Takie podejście zaczęło ulegać zmianom po procesie Eichmanna w 1961 roku. Wtedy o Zagładzie zaczęto mówić głośno, a o ocalałych i ich świadectwach, które były tak istotne dla skazania oskarżonego, nie można było dłużej milczeć. Po kilkunastu latach, w 1979 roku, izraelskie Ministerstwo Edukacji zdecydowało, że nauka o Holokauście powinna być obowiązkowym elementem programu nauczania w szkołach średnich. W latach 80. mówienie o Szoa było już powszechne.

Kultywowanie pamięci o Holokauście zrodziło pytanie: w jaki sposób należy przekazywać wiedzę o nim? Na początku za największą wartość uznawano wszelkie przejawy siły, a więc przede wszystkim próby stawiania hitlerowcom zbrojnego oporu. To do nich, choć nie było ich wiele, przywiązywano największą wagę. Z czasem coraz powszechniej uznawano, że już sam wysiłek zachowania ludzkiej godności stanowił akt bohaterstwa. On też jest przecież przejawem siły, kto wie, czy nie większej, niż siła czysto fizyczna.

Obłaskawić mechanicznego potwora

Ta optyka wydaje się bliska Saridowi. Nie ułatwia on jednak czytelnikowi sprawy i nie podsuwa mu gotowych interpretacji; daleki jest od moralizatorstwa i zero-jedynkowych stwierdzeń. Może chce w ten sposób pokazać, że w kontekście kultywowania pamięci o Zagładzie trudno rozstrzygnąć pomiędzy szacunkiem dla jej ofiar a uznaniem dla zbrojnego oporu, a jeszcze trudniej ocenić, kiedy siła użyta po to, by zapobiec jej w przyszłości, może wymknąć się spod kontroli. Jedno jest pewne. Pamięć zawsze wymaga nie tylko emocji, ale i namysłu. Tylko wtedy możemy być pewni, że nie zamieni się w mechanicznego potwora.

Przypis:

[1] Tom Segev, „Siódmy milion”, przeł. Barbara Gadomska, wyd. PWN, Warszawa 2012, s. 481.

[2] Tamże, s. 481 i n.

Książka:

Yishai Sarid, „Potwór pamięci”, przekład z hebrajskiego Michał Sobelman i Joanna Stocker-Sobelman, Wydawnictwo KEW, Wrocław–Wojnowice 2021.

Ці крызіс на беларуска-польскай мяжы скончаны?

Супакоіць сітуацыю на польска-беларускай мяжы дапамаглі дзеянні польскіх службаў, якія перадухілілі масавае перамяшчэнне мігрантаў. Аднак не менш істотнымі былі дыпламатычныя намаганні прадстаўнікоў Еўрасаюзу, у тым ліку – інтэрвенцыя палітыкаў Францыі і Германіі.

І адыходзячы канцлер Ангела Мэркель і прэзідэнт Францыі Эмануэль Макрон размаўлялі з Уладзімірам Пуціным па гэтым пытанні, а Мэркель двойчы тэлефанавала Аляксандру Лукашэнку. Ініцыятывы Берліна і Парыжа выклікалі вельмі рэзкую рэакцыю польскіх уладаў і часткі грамадскай думкі. Пасыпаліся абвінавачванні ў здрадзе і ў тым, што Варшаву абмінаюць у перамовах.

Аднак даволі хутка пасля гэтага сітуацыя на мяжы стала супакойвацца. Скарацілася колькасць масавых спробаў перасекчы памежную зону, і вялікая частка мігрантаў была перавезеная беларускімі службамі ў спецыяльна падрыхтаваныя для гэтага складскія памяшканні.

Дзякуючы дыпламатычнаму ўмяшальніцтву Еўрасаюза ўдалося ў вялікай ступені спыніць працэс пералётаў з Блізкага Усходу ў Беларусь. З Менску ў Ірак рушылі самалёты, адвозячы назад мігрантаў, якія прыбылі з гэтай краіны. Тым часам для тых, хто застаўся ў лясах на памежжы, сітуацыя робіцца ўсё больш драматычнай з-за нізкіх тэмператур і з’яўлення снегу. Перакідванне гэтых людзей паміж дзвюма дзяржавамі пагражае ім смерцю.

Пра тое, ці скончыўся крызіс на ўсходнім флангу ЕС і НАТА, у відэападкасце «Ліберальнай культуры» разважае Вітольд Юраш. Ніжэй скарочаная версія размовы.

***

Якуб Бадзёны: Ці насамрэч мы назіраем канец крызісу на польска-беларускай мяжы?

Вітольд Юраш: Цяпер рана пра гэта казаць, але гэта даволі верагодна. Выглядае на тое, што мігрантаў перасталі перамяшчаць у Беларусь. Аднак пра заканчэнне крызісу можна будзе казаць, калі кожны з бакоў зможа не губляючы твару заявіць пра свой хаця б частковы поспех.

Што гэта магло было б быць у выпадку Аляксандра Лукашэнкі?

Некалькі самалётаў з мігрантамі, верагодна, яшчэ прыляцяць у Беларусь, але астатнія мігранты, хутчэй за ўсё, будуць перапраўленыя праз мяжу.

Гэта значыць, што мяжа зусім не такая шчыльная, як сцвярджаюць польскія ўлады.

Нямеччына афіцыйна агучвае лічбу ў прыкладна 10 000 чалавек, якія прыбылі ў іх краіну за апошні час. Гэта пры тым, што частка мігрантаў дагэтуль не легалізаваная.

Лукашэнку цяжка было б пагадзіцца з адпраўкай іх усіх у краіны паходжання, гэта была б праява слабіны. Дыктатары могуць шмат, але прызнаць паразу – гэта для іх непрымальна.

Што хацеў асягнуць беларускі лідар?

Ён хацеў адпомсціць Захаду за падтрымку беларускай апазіцыі пасля сфальсіфікаваных выбараў летась і пасля ўвядзення новых санкцый. То бок, гаворка пра тое, каб прымусіць Захад адмяніць свае санкцыі без умовы, якой дагэтуль было вызваленне палітвязняў.

Калі ж натхняльнік гэтых дзеянняў Расея – то мэты могуць быць шырэйшыя: тэставанне НАТА, насмешка над Польшчай як чальцом альянсу і памежнай краінай ЕС, прымушэнне Захаду ісці на саступкі, напрыклад, у пытанні Украіны, а патэнцыйна – размяшчэнне расейскіх войскаў на тэрыторыі Беларусі. Гэта дало б Маскве магчымасць раптоўна атакаваць нашую краіну і дазволіла б атачыць Кіеў. Але гэта вельмі малаверагодны сцэнар.

Пакуль ні адну з гэтых мэтаў ні Беларусі, ні Расеі рэалізаваць не ўдалося. Істотнае значэнне мае таксама факт прыспяшэння інтэграцыі Масквы і Менску. 4 лістапада быў падпісаны ўказ аб інтэграцыі, рэалізацыя якога, на думку шэрагу аналітыкаў, азначала б практычнае ўключэнне Беларусі ў склад Расеі. Пагадненне прадугледжвае сумесныя падаткі, валюту і абаронную стратэгію. Ужо праз некалькі дзён пасля падпісання ўказу пачаўся канфлікт на мяжы.

Давайце вернемся да ролі Парыжа і Берліна ў гэтым канфлікце. Ангела Мэркель двойчы гутарыла з Лукашэнкам і адзін раз з Пуціным, якому таксама тэлефанаваў і прэзідэнт Францыі. Сярод польскіх палітычных элітаў і – часткова – грамадскай думкі гэтыя дзеянні выклікалі раздражненне і абвінавачванні ў паразуменні па-над нашымі галовамі.

Прэзідэнт Анджэй Дуда таксама заявіў, што мы не падтрымаем ніякіх пагадненняў, прынятых без нашага ўдзелу. А што, калі гэтыя пагадненні будуць у нашых інтарэсах? Мы самі будзем прыцягваць мігрантаў, каб крызіс працягваўся? [смех].

Не ведаю, як меркавалася вырашыць гэтую праблему, калі польскія ўлады публічна заяўлялі пра нежаданне кантактаваць з Масквой ці Менскам. Прабачце, але нельга весці дыпламатыю без размоваў.

Амерыканцы, немцы і французы заўсёды будуць лічыцца з Расеяй. Гэта агрэсіўная, рэваншысцкая дзяржава, карумпаваная і сапсаваная, але, тым не менш, гэта дзяржава, якая адыгрывае важкую ролю ў шматлікіх сусветных канфліктах. Польшча – не.

Андрэй Дуда ў гутарцы з «Тыднёвікам Сеціва» заявіў, што «нам сігналізавалі гэтыя размовы. Мы моўчкі паціснулі плячыма. Калі хтосьці хоча размаўляць, то хай размаўляе».

Гэта праўда, што нам паведамлялі. Шкада, што прэзідэнт не патлумачыў, як здарылася, што з прэзідэнтам Літвы кансультаваліся па гэтым пытанні, а не проста паведамлялі.

Нашая мяжа – гэта ўсходняя мяжа Еўрапейскага Саюзу і НАТА. І ў нашых інтарэсах не дапусціць, каб там прагучалі стрэлы, не адбылося, скажам так, умоўнага забойства эрцгерцага Фэрдынанда – то бок інцыдэнту, які мог бы стаць падставай для пачатку ваенных дзеянняў. Магчыма, калі б мы не пачалі бессэнсоўную антынямецкую кананаду, наша пазіцыя выглядала б інакш.

***

Выдаецца ў рамках праектнай лініі «RAZAM-RAZEM-ZUZAM» на сродкі Міністэрства Замежных Cпраў ФРГ выдзеленыя Фондам Польска-Нямецкага Cупрацоўніцтва.

Мастацтва рэакцыі. Як дзейнічаць у эміграцыі

Дыяна Ігнаткова са Студэнцкага аб’яднання мастацтва (SOI) пераехала ў Варшаву на пачатку гэтага года. Да руху, заснаванага студэнтамі трох мастацкіх вучэльняў, яна далучылася яшчэ ў Беларусі, пасля фальсіфікацыі прэзідэнцкіх выбараў. Студэнты з SOI гучна казалі пра тое, што хочуць ствараць без цэнзуры і ціску, у сувязі з чым многіх з іх адлічылі з вучэльняў. Амаль палова з’ехала з краіны.

Дыяна Ігнаткова расказвае: “У Беларусі ў нас не было месцаў, дзе можна было б рэалізоўваць сябе, не было інструментаў, мы не ведалі, як пісаць грантавыя заяўкі. Толькі ўжо за мяжой мы ўбачылі, як шмат магчымасцей існуе ў дэмакратычнай краіне. У нас закруцілася ў галовах, і мы пачалі рэалізоўваць творчыя праекты, хоць гэта і было няпроста, бо мы кепска ведаем мову. Цудоўна, што мы можам гэта рабіць, шкада, што мы не маглі ў Беларусі”.

Дыяна расказвае пра мастацкі актывізм беларусаў у Майстэрні Вялікі пакой у Варшаве, нагода – выстава плакатаў аднаго з самых вядомых беларускіх графікаў Уладзіміра Цэслера “Мастацтвам па рэжыме”. На фоне вымоўных антырэжымных работ адбываюцца сустрэчы з беларускімі творцамі і актывістамі. Тая, у якой прыняла ўдзел Дыяна, называлася “Мастацтва рэакцыі” і была прысвечана таму, як змагацца, калі ўсе сродкі ўздзеяння на месцы вычарпаныя.

Актывізм у эміграцыі – гэта спосаб змагацца ў міжнароднай прасторы, але таксама – падрыхтоўка да дзейнасці на радзіме тады, калі гэта будзе магчыма. “Цяпер мы можам навучыцца таму, чаму не змаглі навучыцца ў Беларусі, – гаворыць Дыяна. – Мы можам здабываць веды, каб потым прывезці іх у Беларусь і там аднавіць культуру з папялішчаў”.

Стася Гліннік з супольнасці Беларускі Моладзевы Хаб, што дзейнічае ў Варшаве, расказвае, як цягам апошняга года яны дапамагаюць эмігрантам з іх радзімы ўладкавацца ў Польшчы. Праводзяць кансультацыі. Дапамагаюць матэрыяльна, ладзяць курсы беларускай мовы для дарослых і дзяцей.

Вядзецца пра штосьці большае за дапамогу ў выжыванні. “Гэтыя людзі не спынілі сваю барацьбу, пераехаўшы ў Польшчу, – гаворыць Стася. – Яны працуюць дзеля таго, каб Польшча і іншыя краіны перасталі весці бізнес з Лукашэнкам, то-бок каб яны не гандлявалі з беларускімі прадпрыемствамі, або каб Інтэрпал перастаў уносіць беларусаў у свае спісы”. Польшча не падтрымлівае рэжым, але, як заўважае Стася Гліннік, імігранты бачаць у крамах беларускія тавары. “У варшаўскіх трамваях рэкламуюць беларускія дзверы, па вуліцах ездзяць мікрааўтобусы з рэкламай беларускіх фірмаў. Яны выклікаюць у беларусаў страх, бо акурат з такіх бусікаў выскокваў АМАП, каб схапіць людзей”, – гаворыць Стася.

Адначасова з гэтым беларусы вучацца дзейнічаць у дэмакратычнай сістэме, якой не ведалі да таго, як пераехалі ў Польшчу. Стася Гліннік расказвае: “Для іх нова, што можна даслаць мэйл палітыку, можна напісаць заяўку ў мэрыю, атрымаць грант. Таму мы ствараем школы грамадзянскага актывізму, каб вучыць людзей дзейнічаць у дэмакратычным свеце”.

Яны рыхтуюць свае праграмы і знаёмяцца з падобнай дзейнасцю польскіх актывістаў. Калі хтосьці захоча ўплываць на тое, каб вытворцы мэблі перасталі купляць драўніну ад высечкі беларускіх лясоў, іх пазнаёмяць з польскімі эколагамі. Калі хтосьці будзе займацца справай Інтэрпалу, яны пазнаёмяцца з актывістамі-праваабаронцамі.

“Падчас пратэстаў супраць фальсіфікацыі выбараў мы выходзілі на вуліцы ад адчування крыўды, каб бараніць дарагое нам, – гаворыць Стася Гліннік. – Але мы не думалі пра тое, якой будзе наша краіна, калі гэтая ўлада сыдзе. А вось гістарычныя прыклады гавораць, што людзі, звяргаючы рэжым у сваёй краіне, павінны ведаць, у якім кірунку яны хацелі б ісці. Таму наша «восень пасля пратэстаў» – гэта час на прапрацоўку таго, што адбывалася, і на вывучэнне таго, як функцыянуе дэмакратыя, як высоўваць уласных прадстаўнікоў і што яны павінны прадстаўляць”.

Такім чынам яны плануюць будучыню цяпер, хоць гэта і цяжка рабіць, калі брутальнасць рэальнасці толькі ўзмацняецца. Як заўважыла Вольга Гардзейчык-Мазярска з Інстытута беларускай культуры, прадстаўніца хвалі эміграцыі пасля рэпрэсій супраць апазіцыі амаль дваццацігадовай даўніны, цяперашняя дзейнасць Аляксандра Лукашэнкі на польска-беларускай мяжы паўплывала на сітуацыю імігрантаў. “Яшчэ год ці паўгода таму асобы, якія прыязджалі з Беларусі ў Польшчу, адчувалі сябе як дома, адчувалі, што Польшча іх разумее, падтрымлівае і дае ім бяспеку, – гаворыць Вольга. – Аднак тое, што адбываецца на мяжы, уплывае не толькі на адносіны паміж дзяржавамі, але і кідае цень на пазіцыі звычайных людзей. Іх стаўленне да беларусаў пагаршаецца. Апошні год я займаюся, галоўным чынам, дапамогай прыезджым, таму праз мяне праходзіць мноства гісторый. Я чую пра дзяцей, якія спазнаюць горшае стаўленне да сябе ў польскіх школах. Год таму імігранты былі для палякаў тымі, хто змагаецца за свабоду, з імі салідарызаваліся, іх падтрымлівалі”.

У выніку крызісу на мяжы і прапагандысцкай праграмы праўладных СМІ і саміх палітыкаў паняцце “імігрант” для многіх набывае пейаратыўную афарбоўку, і гэта праектуецца на беларусаў. “Польшча зрабіла для нас вельмі шмат, больш, чым якая-колечы іншая краіна, – гаворыць Вольга Гардзейчык-Мазярска. – І я лічу, што яна таксама атрымала шанец, бо тут апынулася львіная доля беларускай інтэлігенцыі і творцаў”.

Дыяна Ігнаткова дадае, што ідэальная сітуацыя была б тады, калі б беларускіх творцаў ўспрымалі не праз прызму нанесенай ім шкоды і іх геройства, а праз іх мастацтва. Як творцаў, а не як імігрантаў.

 

***

Выдаецца ў рамках праектнай лініі «RAZAM-RAZEM-ZUZAM» на сродкі Міністэрства Замежных Cпраў ФРГ выдзеленыя Фондам Польска-Нямецкага Cупрацоўніцтва.

Лукашэнка. Гісторыя апошняга дыктатара Еўропы

Якуб Бадзёны: Вы пачыналі вучобу ў 1993 годзе, калі фармавалася дэмакратычная і незалежная Беларусь, а скончылі – ужо ў 1998, калі ў краіне выспеў аўтарытарны рэжым Лукашэнкі. Як замянілася Беларусь за гэты час?

Павел Усаў: Гэта была грамадская і акадэмічная эвалюцыя. Памятаю, што як студэнт я  адчуваў вялізныя магчымасці. І ня толькі ў навуцы – Беларусь была тады адчыненая на ўвесь свет і ўвесь свет у пэўным сэнсе быў прадстаўлены ў Беларусі.

Я паходжу з абласнога цэнтру Магілёў, які месціца на ўсходзе і лічыцца фарпостам расейскасці. У 90-х гадах моладзь была захопленая беларускай мовай і ідэяй незалежнасці. На жаль, большасць грамадства не падзяляла гэтага захаплення, таму што, як у кожнай краіне, звычайныя людзі мараць проста пра нармальнае, стабільнае жыццё і працу. Гэта студэнтам хочацца часта чагосьці большага, часам нават насуперак маральным нормам і на карысць поклічам інтэлектуальным.

Перыяд да 1996 году быў часам акадэмічных свабодаў. Аляксандр Лукашэнка вучыўся на гістарычным факультэце ў Магілёўскім дзяржаўным універсітэце. У мяне выкладалі тыя ж прафесары, што і ў яго. Калі Лукашэнка стартаваў у прэзідэнцкіх выбарах у 1994 годзе, яны не былі ім захопленыя…

Давайце затрымаемся на хвілінку ў 1991 годзе. Беларусь робіцца незалежнай і літаральна праз тры гады ладзяцца першыя прэзідэнцкія выбары – у якіх з трыумфам перамагае Лукашэнка. Як да гэтага дайшло?

Варта заўважыць, што частка дэмакратычнай апазіцыі была супраць увядзення пасады прэзідэнта. Канстытуцыю, прынятую ў 1993 годзе, падтрымала наменклатурная, посткамуністычная большасць, што і стала адной з прычынаў прыходу Лукашэнкі да ўлады.

Прадстаўніком гэтай посткамуністычнай наменклатуры быў тагачасны прэм’ер Вячаслаў Кебіч. Гэта менавіта з Кебіча наменклатура спрабавала зрабіць першага прэзідэнта, і дзеля яго і з’явілася пасада прэзідэнта ў Канстытуцыі. Тым ня менш, у гэтай пасады былі даволі абмежаваныя паўнамоцтвы і магчымасці.

Чаму?

Таму што Беларусь у 1993–1996 гадах фактычна была парламенцка-прэзідэнцкай рэспублікай, то бок асноўныя прэрагатывы былі сканцэнтраваныя ў руках парламента.

Сам Лукашэнка дайшоў да ўлады на двух матывах. Па першае, напярэдадні выбараў ён кіраваў камісіяй па барацьбе ў карупцыяй сярод прадстаўнікоў найвышэйшай улады. Гэтая тэма была тады вельмі запатрабаванай, таму ў яго з’явіўся пэўны сацыяльны капітал. Акрамя таго, СМІ на той момант былі незалежнымі, і Лукашэнку публікавалі ўсе значныя газеты, што дапамагло яму хутка здабыць папулярнасць.

То бок ён стаў гэткім голасам народу, які скарыстаўся грамадскімі свабодамі, каб дабрацца да ўлады?

Менавіта. А другім матывам, які яму паспрыяў, была маладосць. На фоне прадстаўнікоў старой наменклатуры, такіх як Вячаслаў Кебіч, ён выглядаў дастаткова амбітным і… простым. Гэта таксама спадабалася людзям.

Беларускае грамадства на той момант было сельскагаспадарчым. Хоць гарадское насельніцтва лічбава і пераважала над жыхарамі вёскі, яшчэ з 70-х гадоў, але гэта былі людзі, які з вёскі прыехалі, і жыхары малых мястэчак. Іх свядомасць не змянілася: яна засталася сельскагаспадарчай, патрыярхальнай і аўтарытарнай.

І Лукашэнка здолеў выкарыстаць менавіта тыя прымітыўныя чаканні, якія спараджала гэтая аграрная культура. Доўгі час у Беларусі бытаваў папулярны выраз «чарка і скварка», то бок самыя асноўныя рэчы для простых людзей, для якіх паняткі свабоды, дэмакратыі ці незалежнасці – пусты гук.

І калі можна было замест гэтых абстрактных паняткаў атрымаць канкрэтныя рэчы, то большасці гэта пасавала. Таму яны прагаласавалі за Лукашэнку, а пазней – падтрымалі яго ў чарговых рэферэндумах, якія ўмацоўвалі ягоную ўладу.

Гэта тады было вырашана не абараняць дэмакратыю, а таксама – гістарычныя, культурныя і моўныя каштоўнасці. Беларускае грамадства было вельмі русіфікаванае, саветызаванае, гэта быў паспяховы праект камуністычнай улады. У 90-х гадах можна было ўбачыць, як выглядае сутнасць савецкага чалавека, для якога незалежнасць і ўласная дзяржава ня маюць значэння.

Істотным таксама зʼяўляецца пытанне вельмі цяжкай эканамічнай сітуацыі, якая дазволіла зрабіць паняткі дэмакратыі, свабоды ці плюралізму сінонімамі грамадскага хаосу і анархіі. Падобныя працэсы адбываліся зрэшты ў тым самым часе ў Расеі.

Дакладна. Большасць беларускага грамадства, гэтаксама як і ўкраінскага і расейскага, апынулася ў хаосе, які запанаваў у іхных дзяржавах разам з дэмакратыяй. Насамрэч гэта быў вынік падзення аўтарытарызму. Да 1991 году грамадзяне не бралі ўдзелу ў прыняцці рашэнняў. За гэта адказвалі пануючыя ўлады.

Беларускае грамадства ня ведала, як карыстацца новымі правамі і як функцыянаваць у межах новай дзяржавы і новай палітычнай рэальнасці. Тым больш, што гэты перыяд нестабільнасці вельмі спрытна, хутка і эфектыўна пачала выкарыстоўваць гэтак званая залатая моладзь, якая некалі была набліжанай да камуністычнай наменклатуры, а з часам утварыла групы алігархаў.

Падобным чынам выглядала сітуацыя і з прадстаўнікамі колішніх спецслужбаў, якія перанялі банкі і прадпрыемствы. З-за гэтага рабунку, аніяк не адпаведнага працэсам дэмакратыі, грамадства засталося без нічога, без прывязкі да новай сістэмы. У людзей адабралі магчымасць нармальнага функцыянавання, ім не хапала стабільнасці і перспектываў на будучыню.

І менавіта гэтым скарыстаўся Лукашэнка, калі сказаў, што ён пасадзіць у турмы ўсіх, хто краў і рабаваў. Ён таксама паабяцаў, што адновіць частковы кантроль дзяржавы над эканомікай, меўся дзеля гэтага выкарыстаць наноў інструменты з часоў СССР. Дзяржава мела непасрэдна кіраваць эканамічнай сферай, прамысловасцю і аграрным сектарам. Да сёння ў Беларусі дзейнічаюць калгасы, падобныя да тых, якія некалі існавалі ў Польшчы. Лукашэнка сам, зрэшты, быў калісьці кіраўніком аднога з іх.

Гэтыя крокі не прывялі да паляпшэння ўмоваў жыцця беларусаў у вёсках, але на фоне таго, што адбывалася на Украіне і ў Расеі, сацыяльная і эканамічная палітыка ў Беларусі ацэньвалася пазітыўна. І гэта стала прычынай доўгатэрміновай падтрымкі і легітымізацыі ўлады Лукашэнкі. Пакуль ён ажыццяўляў гэтак званую сацыяльную дамову, заснаваную на забеспячэнні матэрыяльнага дабрабыту, то меў паўсюдную і стабільную падтрымку, якая складала нават да 50%.

То бок мы бачым былога калгасніка, а цяпер – асобу, якая стала суперзоркай антыкарупцыйнай палітыкі і на гэтай хвалі выйграе выбары. І былыя палітычныя эліты, ды, відаць, і іншыя групоўкі разумелі, што на сцэну выходзіць асоба, якая плануе засяродзіць на сабе ўсю палітычную сістэму.

У той кароткі, менш чым пяцігадовы перыяд дэмакратыі не магла паўстаць новая палітычная эліта, якая была б у стане дайсці да ўлады, утрымаць яе і паспяхова кіраваць дзяржавай.

Кіравалі посткамуністы, людзі, прывязаныя да ідэі Савецкага Саюзу, якія марылі пра адбудову яго хоць у нейкай постаці. Калі Кебіч прайграў выбары ў 1994, большасць элітаў пачала пошукі іншага моцнага лідара, і Лукашэнка стаў для іх добрым кандыдатам.

Быў аднак і момант супраціву. Калі Лукашэнка дайшоў да ўлады, група дэпутатаў забарыкадавалася ў адной з залаў паседжанняў у знак пратэсту супраць зменаў. Лукашэнка тады прадэманстраваў, што не спыніцца ні перад чым, каб знішчыць сваіх палітычных апанентаў.

Тады большасць дэпутатаў пагадзілася на правядзенне першага рэферэндуму, які датычыў змены нацыянальнай сімволікі і дазволу для прэзідэнта распускаць парламент. Беларускі палітычны лагер вырашыў сыграць з Лукашэнкам у гэтую гульню, і толькі невялікая група дэпутатаў на чале з Зянонам Пазняком у знак пратэсту забарыкадавалася ў будынку парламента. Лукашэнка накіраваў туды спецслужбы, пратэстуючых пабілі і выкінулі на вуліцу.

Не было ніякай рэакцыі ні з боку грамадства, ні з боку ўрадавых структур: пракуратуры, судоў ці нават парламента, дзе і адбылася бойка. Рэакцыі не было, таму што прасавецкая парламенцкая большасць падтрымлівала рашэнне ўжыць сілу.

Тая сітуацыя выклікала значны псіхалагічны эфект і паспрыяла пералому на карысць Лукашэнкі. Ён паказаў свае моц і гатоўнасць да барацьбы любымі сродкамі. З другога боку была прадэманстраваная слабасць і нерашучасць з боку грамадства і нібыта дэмакратычных інстытуцый. А яны не маглі дзейнічаць спраўна, паколькі на чале там па-ранейшаму знаходзіліся людзі з постсавецкай ментальнасцю.

Мы гаварылі пра прасавецкі вектар Лукашэнкі, які імкнуўся апеляваць да нядаўняй мінуўшчыны, карыстаючыся эканамічным і палітычным крызісам і частковай дэмакратыі. Якім чынам Расея стала для Лукашэнкі апірышчам і гарантам? Якімі матывамі, на Вашую думку, кіраваўся Крэмль?

Перадусім крамлёўскія эліты разумелі, што дзякуючы Лукашэнку Беларусь можна ўтрымаць пад расейскім кантролем. Маніпулюючы ідэяй саюзнай дзяржавы, якая з’явілася ўжо ў другой палове 90-х, Расея намагалася гарантаваць, што Менск застанецца ў межах яе мілітарнага, палітычнага і эканамічнага ўплыву.

Лукашэнка вельмі актыўна ўдзельнічаў у апрацоўцы і ўвядзенні трактатаў аб саюзнай дзяржаве. У той час Расейская Федэрацыя развальвалася, і ўтрыманне Беларусі мела яшчэ і псіхалагічнае значэнне. Расея атрымлівала шанец паказаць, што па-ранейшаму можа прыцягваць, а ня толькі губляць.

Інтэграцыя была для Лукашэнкі гэтаксама і шляхам рэалізацыі ўласных амбіцыяў і інтарэсаў. У сваіх прамовах ён не хаваў, што хацеў стаць прэзідэнтам саюзнай дзяржавы. Хацеў увайсці ў Крэмль і ў Расею менавіта на базе гэтага праекту, прадаючы Беларусь Расеі.

Як Вы думаеце, гэта было б рэальна? Калі б на сцэне не зʼявіўся Уладзімір Пуцін, то Лукашэнка мог бы сёння заведваць Крамлём?

Цяжка сказаць, наколькі гэта быў рэалістычны сцэнар. Я аднак упэўнены, што сам Лукашэнка свята ў яго верыў і рабіў усё, каб яго рэалізаваць. Дастаткова прыгадаць актыўную ролю тагачаснага Лукашэнкі ва ўнутранай расейскай палітыцы. Акрамя непасрэдна інфармавання Барыса Ельцына і прэзідэнцкай адміністрацыі, ён ездзіў па розных рэгіёнах Расеі, сустракаўся з лакальнымі ўладамі.

На фоне пажылога Ельцына Лукашэнка выглядаў досыць прывабна, прынамсі для часткі расейскага электарату. Частка грамадства верыла, што калі яму ўдалося навесці парадак у Беларусі, то ён змог бы тое ж самае зрабіць у Расеі. Я аднак сумняюся, што ён насамрэч здолеў бы кіраваць такой вялікай тэрытарыяльна краінай.

 

***

Выдаецца ў рамках праектнай лініі «RAZAM-RAZEM-ZUZAM» на сродкі Міністэрства Замежных Cпраў ФРГ выдзеленыя Фондам Польска-Нямецкага Cупрацоўніцтва.

Палітычная трансфармацыя і ўмовы для паспяховай дэмакратызацыі Беларусі [АНАЛІЗ]

Беларускі народ чакае доўгі і складаны шлях да дэмакратыі са шматлікімі выклікамі, пераадольванне якіх будзе патрабаваць глыбокай мабілізацыі і свядомай грамадзянскай актыўнасці большасці насельніцтва. Гэтыя актыўнасць і дзейнасць будуць неабходныя не толькі для адхілення ад улады аўтарытарнага кіраўніцтва, але, перш за ўсе, для дасягнення паспяховай дэмакратызацыі дзяржаўнай сістэмы праз палітычныя і эканамічныя рэформы.

Пасля змены рэжыму ў Беларусі прынцыпова важным з’яўляецца недапушчэнне скачвання дзяржавы і грамадства ў перманентны працэс трансфармацыі і ўнутранай палітычнай турбулентнасці, як гэта ў рознай ступені адбываецца ў Грузіі, Малдове і Украіне. Хвалі крызісаў і ўнутраных канфліктаў у гэтых постсавецкіх краінах фарміруюць пэўныя палітычныя страхі ў свядомасці беларусаў і недавер да перамен у цэлым. У сваю чаргу, страхі, а таксама стэрэатыпы выкарыстоўваюцца рэжымам Лукашэнкі для маніпуляцыі свядомасцю грамадзян, нібы перамены абавязкова прывядуць да негатыўных вынікаў і сістэмнай дэстабілізацыі, а магчыма і войнаў. Тым не менш нельга ігнараваць наяўнасці такой рызыкі для Беларусі, калі новая ўлада ўвязне ў карупцыі і ўнутраных інтрыгах. У сваю чаргу, працэс перманентнай трансфармацыі (інстытуцыянальны параліч, ратацыі ўрадаў) будзе ўтрымліваць Беларусь у “шэрай зоне” [1], а сацыяльна-эканамічныя і палітычныя крызісы створаць пагрозу аўтарытарнага рэваншу.

На працэс паспяховай трансфармацыі і дэмакратычнай кансалідацыі будзе ўплываць шмат знешне- і ўнутрыпалітычных фактараў. Ключавымі з’яўляюцца: 1. Стан палітычнай сістэмы ў Беларусі; 2. Сітуацыя ўнутры грамадства і апазіцыі; 3 Геапалітычная сітуацыя ў момант змены ўлады і трансфармацыі.

Згаданыя вышэй фактары ў значнай ступені будуць акрэсліваць тое, ці ў Беларусі сапраўды адбудзецца пераход ад аўтарытарнага праўлення да стабільнай дэмакратычнай сістэмы, або ў краіне пройдуць працэсы, якія абмяжуюцца ўнутрыаўтарытарным транзітам улады.

Перад усім паспяховасць трансфармацыі будзе залежыць ад палітычнай адказнасці і спеласці дэмакратычных эліт і грамадства. З аднаго боку, абуджэнне грамадства ў 2020 годзе стварае спадзяванні на тое, што ў насельніцтва будзе захоўвацца вялізарнае запатрабаванне на дэмакратыю заходняга ўзору, а не на расійскую “суверэнную дэмакратыю” [2]. З іншага – беларускае грамадства ўсё яшчэ знаходзіцца на этапе нацыянальнай кансалідацыі і асэнсавання свайго геапалітычнага быцця, палітычных каштоўнасцей, а таксама разумення таго, якой павінна быць краіна.

Тыя сацыялагічныя апытанні, які спрабуюць праводзіць незалежныя аналітычныя цэнтры, паказваюць даволі складаны і неадназначны сацыяльна-палітычны ландшафт Беларусі.

Напрыклад, паводле дадзеных цэнтра палітычных даследаванняў “Chatham House” з лета 2021 года, 56% апытаных беларусаў пазітыўна ставяцца да постаці Уладзіміра Пуціна, 17% – нейтральна, 27% – негатыўна. 32% грамадзян выступаюць за інтэграцыю з Расіяй, толькі 9% – з ЕС. 11% выступаюць за шчыльны інстытуцыянальны саюз з Расійскай Федэрацыяй, а 7% – за ўваход у склад РФ (калі перанесці гэта на ўсё насельніцтва краіны, што мае права голасу, то лічба можа складаць да 300 тысяч чалавек), 44% беларусаў выступаюць за шчыльную эканамічную інтэграцыю з Расіяй. Каля 60% апытаных лічаць, што пасля змены ўлады Беларусь павінна заставацца ў АДКБ [3]. Гэтыя апытанні паказваюць, наколькі няясным з’яўляецца бачанне будучыні ўласнай краіны з боку большасці грамадзян, што сведчыць пра слабую артыкуляцыю нацыянальных інтарэсаў і дэмакратычных каштоўнасцей у свядомасці беларусаў.

Больш за тое, вынікі апытання сведчыць і пра тое, што ў часткі беларускага грамадства ўсё яшчэ існуе запыт на аўтарытарызм. Магчыма, што падобны стан свядомасці звязаны з унутранай патрэбай стабільнасці і прадказальнасці ў палітычных і эканамічных працэсах. На такіх ментальных схемах будуецца вера ў тое, што моцная аўтарытарная ўлада і лідарства, а не нармальна функцыянуючыя дзяржаўныя інстытуты, з’яўляюцца гарантыяй усеагульнага дабрабыту насельніцтва. Адсюль бярэцца міфалагізаваны погляд на Пуціна і Расію як прагрэсіўны аўтарытарызм. Такое бачанне можа будавацца на пачуцці ўласнага дзяржаўнага правінцыялізму, недахопу веры ў тое, што Беларусь – самадастатковая дзяржава.

Ужо цяпер можна сказаць, што палітычная трансфармацыя ў Беларусі будзе адбывацца ў складаных сацыяльных і палітычных умовах, і тое, якім будзе канчатковы вынік дадзенага працэсу, прадбачыць немагчыма. Дакладна, што без глыбінных зменаў у палітычнай культуры і свядомасці беларусаў ажыццявіць сістэмныя перамены будзе даволі цяжка, асабліва калі ўлічваць узмоцнены працэс інтэграцыі з Расіяй.

Зыходзячы з таго, якім чынам развіваецца сітуацыя ў Беларусі, можна акрэсліць наступныя сцэнары палітычных зменаў у Беларусі і іх магчымыя вынікі ў перспектыве некалькіх гадоў.

І. Сцэнары пераменаў

1. Геапалітычныя рамкі палітычных пераменаў

Не выклікае сумневу, што ў бліжэйшыя гады геапалітычнае становішча Беларусі будзе акрэсліваць характар і сутнасць палітычных змен. Чым глыбей краіна будзе пагружацца ў інтэграцыйныя праекты з Расіяй, тым менш шанцаў на тое, што ў Беларусі адбудуцца зрухі дэмакратычнага характару. Ужо цяпер геапалітычнае становішча рэспублікі вельмі небяспечнае і не спрыяе хуткім палітычным пераменам у краіне, больш за тое, фармат адносін з Расійскай Федэрацыяй стварае ўмовы для кансервацыі аўтарытарнай сістэмы.

Як паказалі падзеі 2020 году, Масква застаецца галоўным суб’ектам, які наўпрост уплывае на палітычныя працэсы ўнутры Беларусі. Эканамічны, палітычны і ваенны саюз з Расіяй дае апошняй неабмежаваныя магчымасці для наўпроставага ўмяшальніцтва ў справы Беларусі. Агульныя тэндэнцыі апошніх месяцаў сведчаць пра тое, што Масква зацікаўлена ў максімальным аслабленні суверэнітэту рэспублікі. У сваю чаргу, у межах функцыянальнай саюзнай дзяржавы дэмакратызацыя Беларусі не можа адбыцца ў прынцыпе, нават калі Лукашэнка будзе вымушаны сысці са сваёй пасады.

Сёння для расійскага кіраўніцтва важным з’яўляецца захаванне сваіх уплываў у Беларусі, што магчыма толькі пры наяўнасці ў краіне аўтарытарнага рэжыму. Безумоўна, Крэмль можа быць зацікаўлены ў змене кіраўніка (транзіце ўлады), але не ў дэмакратызацыі дзяржавы (трансфармацыі сістэмы). Масква мае ў сваіх руках велізарныя рэсурсы для рэалізацыі ўнутрыаўтарытарнага транзіту ўлады, але Крэмль не ўпэўнены ў тым, што да канца зможа кантраляваць працэс пераходу ўлады ўнутры сістэмы ва ўмовах палітычнага крызісу ў Беларусі, без небяспечных зрухаў у грамадстве, таму не спяшаецца ісці на такія радыкальныя крокі.

Калі дапусціць, што сыход Лукашэнкі адбудзецца цягам наступных 5 гадоў, то Крэмль можа падтрымаць любы сцэнар транзіту ўлады, які захавае аўтарытарны рэжым у краіне, які, у сваю чаргу, будзе арыентавацца на Расію і бараніць яе стратэгічныя інтарэсы ў Беларусі. Вынікам транзіту ўлады, адаптаванага пад чаканні Масквы, павінна быць:

– шчыльнасць і інтэгральнасць ваенна-стратэгічных сістэм (Рэгіянальная групіроўка войскаў, Аб’яднаная сістэма супрацьпаветранай абароны, размяшчэнне новых ваенных аб’ектаў/баз ваеннага кантынгенту ў Беларусі);

– эканамічная залежнасць, прыватызацыя буйных прадпрыемстваў, умацаванне расійскіх алігархічных груп у Беларусі;

– фарміраванне моцных прарасійскіх палітычных суб’ектаў у Беларусі (партый і арганізацый, якія могуць актыўна ўдзельнічаць у палітычных працэсах у Беларусі ў перыяд транзіту);

– працяг дэнацыяналізацыі ключавых палітычных і сацыяльных інстытутаў, а таксама структур дзяржаўнай бяспекі, якія і на сённяшні дзень цяжка назваць нацыянальнымі [4].

У перыяд транзіту ўлады ў Беларусі Расія можа рэалізаваць два сцэнары:

Прамы палітычны кантроль (магчымы ў доўгатэрміновай перспектыве, ва ўмовах дынамічнага развіцця інтэграцыйных працэсаў)

Дадзены варыянт абумоўлівае стаўку на прарасійскія кіроўныя эліты ў Беларусі, фактычнае прызначэнне фігуры прэзідэнта. Правадніком расійскіх інтарэсаў можа стаць часовы пераходны ўрад, які сфарміруецца на базе Савета бяспекі. Апошні ўжо атрымаў надзвычайныя паўнамоцтвы і можа самастойна рэалізоўваць тую ці іншую палітыку падчас пераходу ўладных паўнамоцтваў [5]. Пры гэтым працэс можа кантралявацца і падтрымлівацца наднацыянальнымі органамі Саюзнай дзяржавы і нават расійскай ваеннай прысутнасцю, якая можа пашырыцца цягам наступных гадоў. Прастора для палітычнай актыўнасці будзе заставацца абмежаванай, а наступным “прэзідэнтам” можа быць абраны або прадстаўнік клану Лукашэнкі (Азербайджанскі варыянт), альбо чалец наменклатурна-вайсковай групіроўкі (Узбекскі варыянт). Такая канфігурацыя будзе спрыяць інтэнсіўнаму распаду беларускай дзяржаўнасці і вычэрпванню сацыяльна-эканамічных рэсурсаў краіны.

Ускосны кантроль, магчымы ва ўмовах захавання інтэграцыйнага status quo (Армянскі сцэнар )

Гэты сцэнар прадугледжвае мяккі аўтарытарны транзіт, які забяспечвае гарантыі захавання расійскай стратэгічнай прысутнасці ў Беларусі, пакідае Беларусь у ключавых геапалітычных праектах АДКБ, ШАС, Саюзе з Расіяй пры паслабленым кантролі за ўнутрыпалітычнымі працэсамі. Такі сцэнар можа спрыяць больш шырокай палітычнай аўтаноміі для грамадзянскай супольнасці, што стварае ўмовы (хоць і вельмі абмежаваныя) для кампрамісу паміж апазіцыяй і кіроўнай наменклатурай. Гэта не выключае ўмоўна дэмакратычнага прадстаўніцтва ў парламенце і мясцовых радах, але без сістэмнай дэмакратызацыі дзяржаўных інстытутаў. У сваю чаргу такі варыянт будзе патрабаваць суцэльнай згоды апазіцыйнага руху на наменклатурную фігуру ў якасці прэзідэнта, падкантрольную Маскве. Разам з тым будзе рабіцца ўпор на далейшы дэмантаж нацыянальнага фундаменту і дзяржаўнасці. Фактычна ўсталёўваецца гібрыдны рэжым з моцнымі прарасійскімі алігархічнымі ўплывамі. Рэалізацыя антынацыянальнай палітыкі будзе падрываць сацыяльна-культурныя ўмовы і магчымасці для фарміравання моцнага антырасійскага руху, а хуткае зліццё беларускіх і расійскіх інтарэсаў і пашырэнне карупцыі абумовяць далейшую дэградацыю Беларусі.

У сваю чаргу, нацыянальная рэвалюцыя ва ўмовах інтэграцыі з Расіяй на маю думку, немагчымая, гэта прывядзе да імгненнай інтэрвенцыі з боку Масквы. Фактычна падобная сітуацыя склалася адразу пасля выбараў 2020 году, калі Пуцін заявіў пра фарміраванне вайсковага рэзерву, які мог быць выкарыстаны ў Беларусі ў выпадку актыўных дзеянняў пратэстоўцаў [6]. Іншым выклікам для нацыянальнай рэвалюцыі і дэмакратычнага транзіту ўлады з’яўляецца моцная арыентацыя сілавога і наменклатурнага блокаў на Маскву. Па сутнасці яны гатовы хутчэй падтрымаць прысутнасць Расіі ў Беларусі і абмежаванне суверэнітэту, чым нацыянальную рэвалюцыю.

Такім чынам, аўтарытарная Расія будзе заўсёды з’яўляцца цывілізацыйным выклікам для Беларусі і будзе імкнуцца выкарыстаць перамены ў краіне ў сваіх інтарэсах.

У рэальнасці хуткія і пазітыўныя змены могуць адбыцца пры аслабленні эканамічнай і стратэгічнай залежнасці ад Расіі, што магчыма:

1. A. Пры вельмі хуткім палітычным транзіце ўлады ў Беларусі, да якога Масква не будзе падрыхтавана;

2. Пры ўнутрыпалітычнай і эканамічнай турбуленцыі ў самой Расіі, калі ўласныя праблемы (крызіс) вымусяць Маскву аслабіць свае ўплывы на Беларусь;

Так ці інакш для таго каб выкарыстаць тую ці іншую сітуацыю ў інтарэсах Беларусі і запусціць працэс палітычнай трансфармацыі, неабходны кансалідаваны нацыянальна-дэмкратычны фронт з шырокай падтрымкай грамадства.

На дадзеным этапе дэмакратычная супольнасць Беларусі павінна сканцэнтраваць сілы на тармажэнні пашырэння ўплываў Расіі ў рэспубліцы. Ізноў жа, для гэтага неабходна:

– агульная нацыянальная кансалідацыя беларускага грамадства і апазіцыі. Спробы “спадабацца” Крамлю, атрымаць падтрымку не будуць спрыяць узмацненню пазіцыі новай апазіцыі;

– фармаванне, з аднаго боку, антырасійскіх, а з другога – праеўрапейскіх настрояў і арыентацый у беларускім грамадстве;

– сістэмная падтрымка з боку Захаду (ЕС, у прыватнасці) для развіцця беларускіх нацыянальных інстытутаў і супрацьдзеянне пашырэнню саюзнай інтэграцыі на міжнародным узроўні. Урэшце для Еўропы Беларусь павінна стаць геапалітычным прыярытэтам;

Апошні тэзіс павінен быць вуглавым каменем у агульнай стратэгіі Еўрапейскага саюзу ў дачыненні да Беларусі, незалежна ад таго, як будуць разгортвацца падзеі ўнутры краіны.

2. Палітычная сістэма ў перыяд транзіту ўлады

Характар і напрамак палітычных зменаў безумоўна залежыць ад таго, у якім стане будзе знаходзіцца палітычны рэжым і кіроўная эліта. Унутраная кансалідацыя ўлады будзе акрэсліваць здольнасці сістэмы супрацьстаяць пераменам, у сваю чаргу, распад дзяржаўных структур змусіць кіроўныя групы шукаць кампраміс і ісці на саступкі грамадству. Акрэсленая цяпер палітыка рэжыму шмат у чым будзе фарміраваць характар будучых перамен. Працяг рэпрэсій, тэрор, бяспраў’е паглыбяць супярэчнасці ў грамадстве, узмацняць градус узаемнай нянавісці і схільнасці да гвалту, што можа стварыць умовы для радыкальна рэвалюцыйных зломаў у краіне і доўгага палітычнага супрацьстаяння ў грамадстве пасля таго, як палітычны кантроль пачне аслабляцца.

Канешне, стабільнасць сістэмы рэч умоўная, есць шэраг фактараў, якія немагчыма прадбачыць і якія могуць змяніць змест палітыкі і палітычных адносін у Беларусі. Сярод такіх фактараў можа быць раптоўная хвароба Лукашэнкі, яго раптоўны сыход, ваенны пераварот у Беларусі, сістэмныя праблемы ў Расіі, пашырэнне знешнепалітычнай канфрантацыі і г.д.

У дадзеным тэксце даецца ацэнка таму, як будзе развівацца сітуацыя, зыходзячы з сённяшніх палітыка-псіхалагічных умоў унутры кіроўнай эліты і грамадства.

Тыя акалічнасці, якія склаліся ў Беларусі цяпер, даюць падставы сцвярджаць, што Лукашэнка не збіраецца добраахвотна адмаўляцца ад улады ў бліжэйшы час, а наадварот будзе рабіць усе магчымае, каб не толькі захаваць свае пазіцыі, але і перадаць кіраванне каму-небудзь са свайго атачэння, магчыма, малодшаму сыну Мікалаю. Дзеля гэтага яму неабходна стварыць такія структуры кіравання, якія забяспечаць стабільнасць яго ўлады і стабільнасць сістэмы на доўгі час, прынамсі на 7-10 гадоў. Палітычны крызіс падштурхнуў Лукашэнку і яго атачэнне да глыбокіх трансфармацый функцыянавання рэжыму ў кірунку таталітарызму са знішчэннем грамадзянскай аўтаноміі.

Разам з гэтым, адбылася ўнутраная кансалідацыя вышэйшай наменклатуры і сілавікоў. Гэта новая палітычная эліта коштам развіцця дзяржавы і грамадства будзе забяспечваць сваю ўладу і імкнуцца да захавання пераемнасці ў аўтарытарным лідарстве. Злачынствы, якія ўчыняе кіроўная група, падштурхоўваюць да яшчэ большай кансалідацыі і большых рэпрэсій, бо толькі ўтрыманне ўлады з’яўляецца гарантыяй іх бяспекі і беспакаранасці. Інакш кажучы, захаванне неататалітарнай сістэмы – псіхалагічная патрэба тых людзей, якія рэалізуюць і абслугоўваюць сённяшні рэжым. Гэта таксама азначае, што на дадзеным этапе гэтая група не гатовая ісці ні на якія кампрамісы ў бліжэйшай будучыні.

Сыходзячы з гэтага палажэння ўнутры палітычнай сістэмы можна акрэсліць наступныя сцэнары аўтарытарнага транзіту ўлады:

А. Кланавы транзіт. Утрыманне ўлады ўнутры кіроўнай эліты. Мэта – захаваць персаналісцкі рэжым і кансалідаваную ўладу ў руках сыноў Лукашэнкі – Віктара ці Мікалая. Дзеля гэтага ўносяцца адмысловыя папраўкі ў канстытуцыю (2022-2023 гады), якія павінны забяспечыць знаходжанне Лукашэнкі-старэйшага пры ўладзе на наступны 5-7 гадоў з магчымасцю падрыхтаваць унутрыкланавы транзіт. Такі пераход магчымы выключна пры працяглым захаванні ўлады ў руках дзейснага дыктатара і персанальнай адданасці наменклатурна-сілавога апарату сям’і;

В. Вайскова-наменклатурны транзіт (Узбекскі варыянт) прадугледжвае абмежаванне ўплываў сям’і або адхіленне яе ад улады (пасля сыходу Лукашэнкі) і канцэнтрацыі ўсіх палітычных і эканамічных інструментаў у руках групы вышэйшых чыноўнікаў і сілавікоў. Новы рэжым будзе працягваць практыкі папярэдняга, бо гэта асноўная ўмова яго выжывання. Тым не менш рэалізацыя палітыкі тэрору ў доўгатэрміновай перспектыве не магчымая, а ўмоўная легітымацыя новай улады неабходна для яе стабільнасці. У гэтым выпадку нельга выключаць абмежаванага кампрамісу з апазіцыйным рухам (асобнымі групамі), калі той застанецца ўплывовай сілай у доўгатэрміновай перспектыве. Зараз цяжка сказаць, наколькі глыбокім магчымы такі кампраміс і ці падштурхне ён да сістэмных змен, або роля апазіцыі будзе абмежавана дэкаратыўнымі палітычнымі функцыямі, без уплыву на працэсы кіравання, асабліва, калі яна будзе разбіта на часткі.

У сваю чаргу, чым даўжэй Лукашэнка знаходзіцца пры ўладзе, тым цяжэй будзе адбывацца працэс змены ўлады і дэмакратызацыі краіны, незалежна ад таго, які сцэнар транзіту чакае краіну. Працяглае кіраванне Лукашэнкі, з аднаго боку, будзе спрыяць далейшай унутранай кансалідацыі сістэмы, вынішчэнню грамадскіх інстытутаў, інтэлектуальнаму, прафесійнаму вычэрпванню беларускага грамадства і агульнай дэградацыі соцыуму і эканамічнай сістэмы. З іншага боку, частка грамадства, сацыяльныя групы, якія рэалізуюць неататалітарную палітыку, будуць суцэльна супрацьстаяць дэмакратычнаму транзіту, забяспечваць кансервацыю сітуацыі і такім чынам прыспешваць негатыўныя тэндэнцыі ўнутры грамадства і эканомікі.

Такім чынам, узрастаюць эканамічныя і палітычныя кошты перамен. Напрыклад, калі б змены адбыліся ў 2020-2021 годзе, пры наяўнасці велізарнага псіхалагічнага імпэту, прафесійнага чалавечага рэсурсу, больш-менш стабільнай фінансавай і прамысловай сістэмы і г.д. – рэалізацыя палітычнай і эканамічнай трансфармацыі патрабавала б менш часу і высілкаў (кансалідацыі грамадства) і фінансавых затрат. Пасля 2021 года (напрыклад, калі б змены адбыліся ў 2025 годзе) ва ўмовах вымывання інтэлектуальнага і прафесійнага рэсурсу краіны (рухавіка рэформаў), знішчэння грамадскіх інстытутаў, разбурэння эканамічна актыўнага сярэдняга класа, узрастання крызісных з’яў у дзяржаўнай сферы вытворчасці, павелічэння схаванага беспрацоўя і незадаволенасці і г.д. – рэалізацыя сістэмных рэформаў будзе патрабаваць большых эканамічна-чалавечых затрат, рэсурсаў і, адпаведна, часу. Інакш кажучы, рэфармаваць больш-менш стабільную сацыяльную і эканамічную сістэму прасцей, чым сістэму ў стане разбурэння. Нельга не адзначыць, што разбуральны эфект для беларускай эканомікі будзе аказваць палітыка санкцый і эканамічная ізаляцыя Беларусі.

3. Апазіцыя і грамадства: рухавікі пераменаў

Шанец для дэмакратычнага транзіту Беларусі магчымы толькі пры моцнай мабілізацыі і кансалідацыі апазіцыі і грамадства, толькі пры ўмове іх непасрэднага ўдзелу ў палітычных працэсах. На сённяшнім этапе гістарычнага развіцця Беларусі можна заўважыць негатыўныя тэндэнцыі, якія абазначыліся ў беларускім грамадстве і апазіцыі, што сталася вынікам разбуральнай палітыкі тэрору і ўмацавання дзейснага рэжыму.

З цягам часу такія з’явы, як расчараванне, пасіўнасць, недавер у грамадстве і канфлікты, сегментацыя, разгубленасць у апазіцыі, пашыраюцца. Новыя апазіцыйныя структуры былі і застаюцца негатовымі да сістэмнага і доўгатэрміновага супрацьстаяння рэжыму. Іх дзейнасць застаецца на ўзроўні няўрадавых арганізацыі і партый з крыху большай міжнароднай прысутнасцю. Разам з тым, калі апазіцыя да моманту транзіту не будзе ўяўляць моцнай кансалідаванай сілы, яна не зможа быць паўнавартасным суб’ектам перамен у Беларусі. Есць рызыка, што апазіцыя страціць магчымасць уплыву на працэсы, асабліва, калі не будзе мець шырокай падтрымкі сярод грамадства. Больш з тое, адсутнасць глабальнай, адзінай стратэгіі дзеяння і кадравага патэнцыялу зробіць немагчымым паспяховую трансфармацыю ў Беларусі.

На дадзеным этапе, калі ёсць пагроза таго, што палітычны крызіс і супрацьстаянне зацягнуцца на неакрэслены час, перад апазіцыяй стаяць наступныя стратэгічныя задачы:

– унутраная кансалідацыя, захаванне шырокага нацыянальна-дэмакратычнага фронту;

– інстытуцыялізацыя – стварэнне матрыцы палітычных інстытутаў і механізмаў кіравання;

– пашырэнне кадравага патэнцыялу для магчымасці атрымання і захавання кантролю ў перыяд трансфармацыі на макра- і мікраўзроўнях, з выкарыстаннем дыяспары;

– захаванне шырокай падтрымкі ўнутры Беларусі;

– узмацненне нацыянальнага дыскурсу, дзеля паступовых зменаў у свядомасці насельніцтва Беларусі і пераадольвання фобіяў, звязаных з нацыянальным адраджэннем;

Інакш кажучы, стварэнне і развіццё інстытуцыянальнай матрыцы і канцэнтрацыя высілкаў, накіраваных на фармаванне нацыянальнай самасвядомасці беларусаў, на змены ўнутры палітычнай культуры і каштоўнасцей, умацоўвае ідэалагічны і структурны базіс для перамен у будучым. Толькі так апазіцыя можа захаваць свае становішча і быць тым суб’ектам, з якім будзе вымушана лічыцца ўлада ў перыяд транзіту. Толькі так большасць насельніцтва можа пераўтварыцца ў сацыяльны падмурак для грунтоўных рэформаў.

Ідэальны сцэнар развіцця падзей у Беларусі – прыход да ўлады нацыянальна арыентаванай, прафесійнай і адказнай палітычнай эліты, якая мае чалавечыя і фінансавыя рэсурсы для хуткіх і паспяховых рэформаў. У рэальнасці такі сцэнар малаверагодны, пагатоў ён магчымы толькі пры рэвалюцыйным развіцці сітуацыі і патрабуе адзінага палітычнага фронту і гатоўнасці да радыкальных дзеянняў. Перадумовамі для такога сцэнару могуць быць:

– раптоўны сыход (смерць) Лукашэнкі, калі кіроўная эліта можа знаходзіцца ў разгубленасці. Апазіцыя на працягу аднаго-двух дзён павінна арганізаваць маштабны рэвалюцыйны ціск на кіроўны апарат і прымусіць яго да саступак;

– у выніку змены аўтарытарнага лідара наменклатура змагла ў крытычны момант захаваць уладу, але адсутнасць палітычнай волі (праблема кантролю і моцнага ўпраўлення) можа прымусіць наменклатуру да перамоў з апазіцыяй. У гэтай сітуацыі дэмакратычны фронт праз масавыя пратэсты і блакады змушае ўлады да дыялогу і цалкам перахоплівае ўпраўленне краінай.

Зыходзячы з рэальнай сітуацыі, у далёкай перспектыве можна казаць пра дзве палітычныя канфігурацыі з удзелам апазіцыі: наменклатурна-апазіцыйны і апазіцыйна-наменклатурны.

А. Наменклатурна-апазіцыйны сцэнар азначае, што наменклатура/сілавікі здолелі ўтрымацца пры ўладзе і захаваць свае пазіцыі, але для таго, каб панізіць унутраную напружанасць у краіне, прыдаць легітымнасць свайму кіраванню, яны будуць выкарыстоўваць апазіцыю ў сваіх мэтах. У такіх умовах поўная дэмакратызацыя краіны будзе немагчымай, а рэжым набудзе рысы гібрыднага, алігархічнага;

В. Апазіцыйна-наменклатурны сцэнар можа рэалізавацца пры ўмове наяўнасці моцнай уплывовай апазіцыі, якая будзе ў стане змусіць кіроўныя эліты да саступак і кааптаваць частку кіроўнага апарату ў новую сістэму з мэтай захаваць інстытуцыянальную стабільнасць. З аднаго боку, выглядае непазбежным, што частка адміністрацыйна-кіроўнага апарату застанецца на сваіх месцах. У Беларусі каля 200 тысяч дзяржслужачых [7], а апазіцыя пакуль не мае магчымасці сфарміраваць уласны шырокі кіроўны апарат, нават на ўзроўні замяшчэння ключавых пазіцый. З іншага боку, пры захаванні наменклатурна-карпаратыўных (сілавых) уплываў на вышэйшых узроўнях улады, улічваючы асаблівасці культуры чыноўнікаў, такі кампраміс можа затармазіць працэс дэмакратызацыі.

У той ці іншай ступені сцэнар “В” найбольш канструктыўны і дазволіць пазбегчы радыкальных зломаў у грамадстве і дзяржаве, што, тым не менш, будзе патрабаваць таксама рэалізацыі тых механізмаў, якія мінімалізуюць пагрозы сабатажу рашэнняў, карупцыі і аўтарытарнага рэваншу.

Яшчэ раз варта падкрэсліць, што “спакойныя” сцэнары пераходу – ад транзіту, да трансфармацыі – магчымыя толькі ў выпадку, калі Расія застаецца “назіральнікам” за ўнутрыпалітычнымі працэсамі ў Беларусі. У адваротным выпадку пры любым сцэнары наўрад ці ўдасца пазбегнуць умяшальніцтва Масквы, пытанне будзе толькі ў яго форме.

Стратэгія трансфармацыі

Цягам апошніх гадоў розныя апазіцыйныя колы распрацоўвалі свае праграмы дзеянняў і шматлікія праекты эканамічных і інстытуцыянальных рэформаў у Беларусі [8]. У дадзеным тэксце будуць акрэслены базавыя напрамкі, без рэалізацыі якіх паспяховая трансфармацыя будзе малаверагодна.

Як ужо адзначалася, стартавым капіталам для рэформаў будзе ўнутраная кансалідацыя і адзінства апазіцыі ў падыходах і метадах рэалізацыі сістэмных зменаў. Гэта дазволіць накіраваць палітычную энергію не на ўнутраныя спрэчкі і канфлікты (перадзел уплываў), а на дасягненне агульных мэтаў і сацыяльнага дабра. Адзінства таксама будзе гарантаваць шырокую падтрымку грамадства і звузіць прастору для з’яўлення палітыкаў-папулістаў. Важна таксама падкрэсліць, што агульная мабілізацыя і калектыўная адказнасць дадуць магчымасць сканцэнтраваць кадравы, прафесійны, інтэлектуальны патэнцыял дэмакратычнай супольнасці для вырашэння важных для дзяржавы і грамадства пытанняў. Найважнейшае, што для рэалізацыі сістэмных зменаў у новых палітычных эліт будзе не так шмат часу, літаральна ад 6 да 12 месяцаў, пасля чаго пачнецца сістэмны крызіс, узмоцняцца супярэчнасці і магчымы аўтарытарны рэванш.

Дэмакратычная супольнасць ужо павінна мець разгорнуты аналіз магчымых сцэнароў падзей у Беларусі [9] і быць псіхалагічна і палітычна, а галоўнае, практычна падрыхтаванай да нечаканага развіцця сітуацыі ў краіне. Таксама ў наяўнасці павінна быць кадравая база, “банк адміністрацыйна-кіроўнага апарату”. Кадравы рэзерв дае магчымасць гарантаваць стабільнасць кіравання ў цэнтральным апараце і на месцах да моманту выбараў. Адначасова неабходна забяспечыць кантроль над сілавымі структурамі, войскам і спецслужбамі, для захавання ўнутранага кантролю і правапарадку, а таксама дзеля бяспекі дзяржавы перад вонкавымі выклікамі.

Фактычна ўжо цяпер апазіцыя магла б сканцэнтраваць сілы на фармаванні сеткавай дзяржавы (альтэрнатыўных прота-дзяржаўных структур), якія б сталі фундаментам для будучай Беларусі [10].

1. Трансфармацыя палітычнай сістэмы будзе адбывацца ў некалькі этапаў. На першым этапе, некалькі месяцаў з моманту змены ўлады неабходна выправіць функцыянаванне ключавых палітычных інстытутаў праз вяртанне дэмакратычнай канстытуцыі (мадэрнізаванай канстытуцыі 1994 года, якая прадугледжвала наяўнасць парламенцка-прэзідэнцкай рэспублікі), правядзенне выбараў ва ўсе ўстановы: парламент, прэзідэнт, мясцовыя саветы. Пры гэтым, улічваючы цяжкасць пераходнага перыяду, рызыка рэваншу альбо сабатажу з боку былой лукашэнкаўскай наменклатуры, сілавікоў, набліжаных да Лукашэнкі бізнес-груп, частка з іх павінна быць пазбаўлена пасіўнага выбарчага права. Гэта часовае, але неабходная мера ў абмежаванні палітычных правоў, на пераходны перыяд да 5 год, каб пазбегнуць перманентных канфліктаў унутры цэнтральных і мясцовых органаў улады, карупцыі і г.д. Прыклад Украіны, Грузіі, Малдовы паказвае, як хутка дэмакратычныя інстытуты пераўтвараюцца ў палітычную зброю супраць дэмакратыі і афармляюць алігархічныя лады.

2. За гады функцыянавання рэжыму Лукашэнкі ў Беларусі сфарміравалася больш-менш кансалідаваная бізнес-наменклатурная групіроўка, якая ўжо цяпер рэалізуе свае ўплывы ў моцнай прывязцы да існуючага палітычнага ладу. Аляксей Алексін (“Энерга-Оіл” і ТДА “Белнафтагаз”), Аляксандр Шакуцін, член Савета Рэспублікі Нацыянальнага сходу Рэспублікі Беларусь, Аляксандр Зайцаў (“Браміна Груп”), Міхаіл Машэнскі (СП “Санта-Брэмар”) і многія іншыя. Гэта група мае велізарны палітычны і эканамічны рэсурс, які ў перыяд трансфармацыі будзе выкарыстоўвацца для ўтрымання ўласных уплываў і палітычнага кантролю. Дзеля гэтага постлукашэнкаўскі бізнес будзе ствараць або падтрымліваць партыі і арганізацыі, медыя-холдынгі, уключацца ў палітычнае ўпраўленне, што можа прывесці да “прыватызацыі” палітыкі і ўтварэння алігархічнай сістэмы. Без прэвентыўных мер у справе абмежавання палітычных уплываў гэтай групоўкі, Беларусь можа трапіць у сур’ёзны эканамічны і палітычны крызіс, карупцыю і падрыў новых палітычных інстытутаў. Пагатоў гэты алігархічны бізнес будзе шукаць падтрымку ў Маскве. Менавіта таму і павінны быць уведзены абмежаванні для такіх людзей у палітычнай дзейнасці і фінансаванні палітычных арганізацый на пераходны перыяд.

3. Нельга таксама недаацэньваць і ролю былых супрацоўнікаў спецслужбаў Беларусі. У Расіі ігнараванне актыўнасці гэтай групы прывяло да рэваншу ў 2000 годзе і аднаўлення аўтарытарнай сістэмы на чале з Пуціным. Адпаведна адным з механізмаў забеспячэння працэсу трансфармацыі павінна быць люстрацыя. Яна неабходная, перш за ўсе, для аздараўлення грамадства і адбудавання пачуцця справядлівасці. Але, перад усім, вельмі важна, каб людзі, якія прымалі ўдзел у рэпрэсіях і фальсіфікацыях не маглі займаць пасадаў у дзяржаўных інстытутах: судах, пракуратуры, сілавых структурах, інстытутах кіравання і сістэме адукацыі. Канечне, гэта можа спарадзіць дэфіцыт кадраў, але без усебаковай люстрацыі будзе цяжка стварыць дзейсную прававую сістэму, эфектыўныя інстытуты цэнтральнай і мясцовай улады.

4. Неадкладна павінны быць ліквідаваны прадзяржаўныя масавыя арганізацыі, такія як БРСМ, БРПА, “Белая Русь”. Гэта датычыцца і інстытуту “дзяржаўнай ідэалогіі”. Неабходна суцэльна перагледзіць дзяржаўную палітыку ў сферы СМІ, скасаваць неабмежаваны дзяржаўны кантроль над інфармацыйнай прасторай, вярнуць інфармацыйны плюралізм і ўзмацніць нацыянальны дыскурс беларускіх СМІ.

5. Для кансалідацыі дэмакратычных інстытутаў неабходна, каб адбыліся змены ў палітычнай культуры і свядомасці грамадзян, змяніліся адносіны да палітыкі. А гэта магчыма пры актыўным удзеле ў грамадзян у палітычным жыцці на мясцовым і агульнанацыянальным узроўні. Гэта актыўнасць будзе выражацца ў старэнні грамадзянскіх аб’ядннанняў і ініцыятыў, ад камунальных суполак да бацькоўскіх камітэтаў у школах, адным з элементаў такой актыўнасці з’яўляецца студэнцкае самакіраванне ва ўніверсітэтах. Агульна ў Беларусі павінны быць уведзены акадэмічныя свабоды і забяспечана хуткая інтэграцыя нацыянальнай сістэмы адукацыі ў еўрапейскую.

6. Мэтазгодным з’яўляецца таксама стварэнне Інстытуту нацыянальнай памяці, які забяспечыць працэс шырокай дэкамунізацыі і дэсаветызацыі грамадства, забяспечыць захаванне і доступ да архіваў часоў СССР і кіравання Лукашэнкі. Адпаведна дзейнасць інстытуту будзе накіравана на аднаўленне гістарычнай праўды і даследаванне злачынстваў у дачыненні да беларускага народа.

7. Пазітыўны вынік палітычнай трансфармацыі немагчымы без апоры на нацыянальную свядомасць і дэмакратычныя каштоўнасці большасці беларускага грамадства. Гэта абумоўлівае папулярызацыю нацыянальнай мовы і культуры, паступовае, але сістэмнае ўвядзенне беларускай мовы на дзяржаўны элітарны ўзровень, узмацненне нацыянальнай адукацыі і арыентацыя на пабудаванне нацыянальнай дзяржавы.

Пры актуальным геапалітычным раскладзе, які грунтуецца на агрэсіўнай (імперыяльнай) палітыцы Расіі, будзе немагчыма пазбегнуць канфрантацыі з Масквой, у працэсе палітычных зменаў у Беларусі. Усходняя суседка так ці інакш будзе дэстабілізацыйна ўплываць на падзеі ў краіне. Гэта трэба разумець як апазіцыі з грамадствам, там і міжнароднай супольнасці. З аднаго боку, новыя палітычныя эліты могуць будаваць свае адносіны з Расіяй на аснове нейтральнасці і роўных дачыненняў як з Захадам, так і з Усходам, але з іншага боку – мець моцныя гарантыі міжнародных арганізацый і структур абароны незалежнасці і тэрытарыяльнай цэласнасці Беларусі. Разам з гэтым, таксама трэба разумець, што тыя краіны, які развіваюцца па-за сістэмай палітычных і эканамічных уплываў і каардынат Еўрапейскага Саюза, маюць сур’езныя праблемы ў працэсе трансфармацыі і ўмацавання дэмакратычных інстытутаў. Еўрапейскі Саюз стварае моцную прававую і інстытуцыянальную абалонку для пераходу да дэмакратыі, супрацьдзейнічае аўтарытарным і карупцыйным з’явам і змушае кіроўныя эліты да выканання прававых нормаў. Калі казаць пра Беларусь, то, улічваючы доўгі досвед быцця ў аўтарытарнай рэчаіснасці, слабасць дэмакратычнай і прававой культуры, без арыентацыі на Еўрапейскі Саюз з перспектывай інтэграцыі, без апоры на эканамічную і палітычную дапамогу, паспяхова пераадолець пераход ад аўтарытарызму да дэмакратыі будзе вельмі цяжка.

 

Зноскі:

1)   Thomas Carothers “The end of the transition paradigm”, https://www.journalofdemocracy.org/wp-content/uploads/2012/02/Carothers-13-1.pdf.

2)  “Суверенная демократия”: идеология государства или “партии власти”? https://ria.ru/20060719/51553356.html.

3) Chatham House, “Результаты социологического опроса, проведенного с 20 по 30 апреля 2021 года. Взгляды белорусов на политический кризис”, https://www.chathamhouse.org/sites/default/files/2021-06/2021-06-14-belarusians-views-political-crisis-russian.pdf.

4)   Współpraca i integracja militarno – strategiczna pomiędzy Białorusią i Rosją, https://studium.uw.edu.pl/wp-content/uploads/2021/06/BwR_raport2.pdf.

5)   Декрет Президента Республики Беларусь 9 мая 2021 г. № 2, О защите суверенитета и конституционного строя, https://pravo.by/document/?guid=12551&p0=Pd2100002&p1=1.

6)   Путин заявил о создании резерва силовиков для Белоруссии: https://www.rbc.ru/politics/27/08/2020/5f478b809a7947e8079f1cb7.

7) Лукашенко не предадут? Готовы ли чиновники выступить против него, https://www.dw.com/ru/lukashenko-ne-predadut-gotovy-li-chinovniki-vystupit-protiv-nego/a-57303516.

8) “Народнае Антыкрызіснае Кіраванне”, https://belarus-nau.org/, “Штаб Святланы Ціханоўскай”, https://tsikhanouskaya.org/ru/; “Праграма «Вольная Беларусь»”, http://www.bielarus.net/pdf/Program_Bolnaja_Bielarus_internet.pdf.

9)   В штабе Тихановской рассказали о шести сценариях развития ситуации в Беларуси, https://www.currenttime.tv/a/belarus-stsenarii-sobytii-tihanovskaya/30983404.html.

10) Павел Усов, “Сетевое государство”, http://ceapp.info/2020/10/setevoe-gosudarstvo/.

 

***

Выдаецца ў рамках праектнай лініі «RAZAM-RAZEM-ZUZAM» на сродкі Міністэрства Замежных Cпраў ФРГ выдзеленыя Фондам Польска-Нямецкага Cупрацоўніцтва.

Czy to koniec kryzysu na granicy polsko-białoruskiej?

Do obecnego uspokojenia sytuacji na granicy polsko-białoruskiej przyczyniły się działania polskich służb, które uniemożliwiły masowe przedostawanie się migrantów. Jednak równie ważne były wysiłki dyplomatyczne przedstawicieli Unii Europejskiej, w tym interwencje polityków Francji i Niemiec.

Zarówno odchodząca kanclerz Angela Merkel, jak i francuski prezydent Emmanuel Macron rozmawiali z Władimirem Putinem w tej sprawie, a Merkel dwukrotnie telefonowała do Aleksandra Łukaszenki. Inicjatywy Berlina i Paryża wywołała bardzo ostrą reakcje polskich władz i części opinii publicznej. Posypały się oskarżenia o zdradę i pomijanie Warszawy w rozmowach.

Jednak wkrótce potem doszło do uspokojenia się sytuacji na granicy. Liczba masowych prób przekraczania zasieków spadła, a duża część migrantów została przetransportowana przez białoruskie służby do specjalnie przygotowanych w tym celu hal magazynowych.

Dzięki interwencjom dyplomatycznym Unii Europejskiej udało się w dużej mierze wstrzymać proceder lotów z Bliskiego Wschodu na Białoruś. Z Mińska startują powrotne samoloty do Iraku, transportując z powrotem migrantów pochodzących z tego kraju. Jednocześnie dla tych, którzy pozostali w lasach na granicy sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna, ze względu na bardzo niskie temperatury i padający śnieg. Przerzucanie tych ludzi pomiędzy służbami obu krajów grozi im śmiercią.

O tym, czy to koniec kryzysu na wschodniej flance UE i NATO w wideopodcaście „Kulturze Liberalnej” mówi Witold Jurasz. Poniżej skrócona wersja tej rozmowy.

***

Jakub Bodziony: Czy rzeczywiście obserwujemy koniec kryzysu na granicy polsko-białoruskiej?

Witold Jurasz: Obecnie jest za wcześnie, żeby to ocenić, ale wiele na to wskazuje. Wydaje się, że nowi migranci nie są ściągani na Białoruś. Jednak rozwiązanie tego kryzysu będzie opierać się na działaniu, w którym żadna ze stron nie straci twarzy i będzie mogła powiedzieć o chociaż częściowym sukcesie.

Na czym miałoby to polegać w przypadku Aleksandra Łukaszenki?

Kilka samolotów z migrantami pewnie jeszcze przyleci na Białoruś, ale reszta prawdopodobnie zostanie przepchnięta przez granicę.

Czyli ta granica nie jest wcale tak szczelna jak deklarują polskie władze.

Niemcy mówią oficjalnie o około 10 000 osobach, którzy dotarli do tego kraju w ostatnim czasie. A przecież część migrantów nie zgłosiła swojego pobytu.

Łukaszence trudno byłoby się zgodzić na odesłanie ich wszystkich do krajów pochodzenia, bo wtedy okazałby słabość. Dyktatorzy mogą wiele, ale przyznanie się do porażki, to coś niedopuszczalnego.

Co chciał osiągnąć przywódca Białorusi?

To zemsta na Zachodzie za wsparcie białoruskiej opozycji po sfałszowanych wyborach w zeszłym roku i nałożenie nowych sankcji. Chodzi więc o zmuszenie Zachodu do zniesienia tych obostrzeń bez warunku wstępnego, którym dotychczas było uwolnienie więźniów politycznych.

Jeśli jest to działanie inspirowane przez Rosję to cele mogą być szersze: testowanie NATO, ośmieszenie Polski jako członka sojuszu i państwa granicznego UE, zmuszenie Zachodu do ustępstw na przykład w sprawie Ukrainy oraz potencjalnie rozmieszczenie sił rosyjskich na terytorium Białorusi. To dawałoby Moskwie możliwość nagłego ataku na nasz kraj i pozwoliłoby na otoczenie Kijowa. Ale to bardzo mało prawdopodobny scenariusz.

Na razie żadnego z tych celów ani Białorusi, ani Rosji nie udało się zrealizować. Nie bez znaczenia jest również fakt, że doszło do przyspieszenia integracji Moskwy i Mińska. 4 listopada podpisano dekret o integracji, którego realizacja, według wielu analityków, stanowiłaby praktyczną inkorporację Białorusi do Rosji. Umowa zakłada wspólne podatki, walutę i strategię obronną. Kilka dni po jej zawarciu doszło do przesilenia sytuacji na granicy.

Przejdźmy teraz do roli Paryża i Berlina w tym konflikcie. Angela Merkel rozmawiała dwukrotnie z Łukaszenką i raz Putinem, do którego telefonował również prezydent Francji. Wśród polskich władz i części opinii publicznej te działania wywołały irytację i oskarżenia o dogadywanie się ponad naszymi głowami.

Pan prezydent Andrzej Duda powiedział również, że w tej sprawie nie zaakceptujemy żadnych ustaleń, które zostały uzgodnione bez naszego udziału. A co, jeżeli te porozumienia będą w naszym interesie? Sami ściągniemy sobie migrantów, żeby kryzys trwał dalej? [śmiech].

Nie wiem jak chciano rozwiązać ten problem, skoro polskie władze publicznie deklarowały brak chęci kontaktu z Moskwą czy Mińskiem. Przykro mi, ale dyplomacji nie da się uprawiać bez rozmów.

Amerykanie, Niemcy i Francuzi zawsze będą liczyć się z Rosją. To państwo agresywne, rewanżystowskie, skorumpowane i zepsute, ale mimo wszystko jest mocarstwem, które odgrywa realną rolę w wielu konfliktach na całym świecie. Polska nie.

Andrzej Duda w rozmowie z „Tygodnikiem Sieci” stwierdził, że „Te rozmowy były nam sygnalizowane. Milcząco wzruszyliśmy ramionami. Jeśli ktoś chce sobie rozmawiać, to niech sobie rozmawia”.

To prawda, że zostaliśmy poinformowani. Szkoda, że pan prezydent nie wytłumaczył jak to się stało, że prezydent Litwy był konsultowany w tej sprawie, a nie jedynie notyfikowany.

Nasza granica jest wschodnią granicy Unii Europejskiej i NATO. To w naszym interesie jest to, żeby tam nie doszło do strzelaniny, przysłowiowego zabójstwa arcyksięcia Ferdynanda, czyli incydentu, który miałby dać pretekst do rozpoczęcia dalszych działań wojennych. Być może gdybyśmy nie rozpoczęli zupełnie bezsensownej antyniemieckiej kanonady, to nasza pozycja wyglądałby inaczej.

***

Opublikowano w ramach linii projektowej „RAZAM-RAZEM-ZUZAM” z przekazywanych przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.

Na zdjęciu granica polsko-białoruska. Fot. KPRM. Źródło: Flickr (CC BY-NC-ND 2.0).