Wygrana Jacka Wójcickiego w wyborach na prezydenta Gorzowa Wielkopolskiego (w pierwszej turze) i zdobycie przez jego komitet 7 mandatów w radzie miasta (na 25 możliwych) ma być dowodem na polityczny sukces ruchów miejskich. Mało tego, jak powiadają zwolennicy tej tezy, niebawem wiele polskich miast pójdzie w ślady Gorzowa, a Polska odmieni się na dobre. Nie udziela mi się ów ton triumfalizmu. Wygrana Wójcickiego – doświadczonego polityka i sprawdzonego samorządowca z ponad dziesięcioletnim stażem – niewątpliwie jest dowodem… ale na coś zupełnie innego.
Na moment odwróćmy jednak wzrok od Gorzowa i spójrzmy na inne komitety aktywistów. Spośród jedenastu z nich, zrzeszonych w Porozumieniu Ruchów Miejskich, przegrały niemal wszystkie i piszę to – proszę mi wierzyć – bez satysfakcji. Społecznicy przegrali z politykami, bo nawet jeśli niektóre komitety wprowadziły do rad kilku swoich ludzi, nie będą w stanie wejść w żadne koalicje. W najlepszym razie zyskają możliwość proponowania swoich rozwiązań, co robiły już przecież z pozycji organizacji niepolitycznych. W najgorszym – będą marginalizowane i uznawane za niegroźny folklor. Ileż można słuchać „krzykaczy” bez dużego, przekładającego się na głosy społecznego poparcia – tak mogą myśleć liderzy wielu partii.
Może poturbowane nieco ruchy miejskie wrócą do swoich dawnych zadań – nie tyle robienia polityki, co przygotowywania dla niej gruntu? | Adam Puchejda
Jeśli społecznicy przegrali, to kto wygrał? Zwycięzcami są – a jakże! – politycy… i sama polityka. Do polityków zaliczam przy tym nie tylko stare polityczne wygi z komitetów partyjnych i niezależnych oraz tych, którzy poczuli polityczny interes w tym, by znaleźć się na listach ruchów miejskich. Mówiąc o politykach, mam na myśli także zupełnie nowych liderów, takich jak Jan Śpiewak z warszawskiego komitetu Miasto Jest Nasze, czy wspomniany już Jacek Wójcicki, którzy wprowadzając swoich ludzi do rad miast i dzielnic, pokazali, że potrafią prowadzić skuteczną kampanię i mają pomysł na nową miejską politykę, jakże dziś potrzebną. Ich sukces daje nadzieję, że polityka samorządowa powoli będzie się zmieniać. Daleko tu jednak do optymizmu. Ciągle tkwimy bowiem w znanym klinczu: chcemy zmiany, ale bez polityki. To szkodliwy przesąd.
A przecież, analizując obecne wybory, widzimy, że kluczem do jakiejkolwiek reformy jest działalność stricte polityczna. Trzeba inwestować w dobrego, doświadczonego lidera, a przy braku takowego – stawiać na ostrą krytykę rządzących, budować koalicje, prowadzić profesjonalną kampanię oraz, last but not least, formułować odważne programy. Te ruchy miejskie, jak np. Kraków Przeciw Igrzyskom, które zdecydowały się wejść do polityki, a nie miały za sobą żadnej znaczącej organizacji, nie prowadziły dobrej kampanii i nie były zdolne do zawarcia koalicji, poniosły klęskę i nie wiadomo, czy przetrwają do kolejnych wyborów. Przegrały także te, które od polityki stronią, uważając, że samorząd nie jest polityczny.
Z obecnych wyborów można jednak wyprowadzić także wnioski optymistyczne. Jak się zdaje, nowy program miejski z roku na rok będzie zyskiwał coraz większe poparcie, bo taka jest też logika rozwoju kraju – upraszczając, wyborcy, którzy mają już aquapark czy stadion, pragną teraz czystego powietrza i ścieżek rowerowych. Istnieje też szansa – sądząc po wieku zwycięskiego Wójcickiego – że na scenę polityczną wejdzie zupełnie nowe pokolenie polityków: skutecznych, bez kompleksów i z otwartą głową. Ciągle słabo tylko z lobbystami. Może poturbowane nieco ruchy miejskie wrócą zatem do swoich dawnych zadań – nie tyle robienia polityki, co przygotowywania dla niej gruntu?