W ostatnich dniach odbyły się w Atenach dwie duże demonstracje. We wtorek 30 czerwca na placu przed parlamentem zgromadzili się zwolennicy tego, by pozostać w Unii Europejskiej i wyrazić zgodę na warunki programu pomocy greckich wierzycieli. Dzień wcześniej na tym samym placu zebrali się przeciwnicy UE. Zaskakujące jednak, że obie demonstracje przebiegały spokojnie. Grecy wyrażali swoje poglądy poprzez zabawę: tańce i śpiew. Na zgromadzenia jednej opcji nie przychodzą szukać zwady zwolennicy drugiej, dlatego obywają się one bez starć i niepokojących sytuacji. Policjanci przydzieleni do ich ochrony okazują się niepotrzebni. To zaskakujące w kraju żyjącym w takim napięciu.
Wczorajsi prounijni demonstranci wyrażali przede wszystkim wściekłość na rząd Alexisa Tsiprasa i Syrizę. Twierdzą, że ich życie znalazło się w rękach nieuczciwych polityków, uprawiających ich kosztem polityczny hazard. Część sądzi nawet, że Syriza tak naprawdę od samego początku dążyła do punktu, w którym ich państwo znalazło się dziś. Podobną opinię wyraził dziennikarz konserwatywnej, opiniotwórczej gazety „Kathimerini”, z którym rozmawiałam. Jego zdaniem wobec polityków Syrizy nie można mieć złudzeń, ponieważ jej trzon tworzą dawni członkowie Komunistycznej Partii Grecji. Według antyrządowych demonstrantów Syrizie obce są wartości UE i Zachodu, a ich celem jest odepchnięcie Grecji jak najdalej od Unii.
Zwolennicy rządu widzą sprawy inaczej. Cenią przede wszystkim postawę premiera. Dla nich Tsipras jest „jednym z nas”, pierwszym w historii Grecji premierem, który mówi językiem ludzi, a jego rząd pierwszym rządem, który słucha obywateli. Obserwatorom z zewnątrz wydaje się, że szef rządu jedynie umocnił ich poparcie ogłoszeniem referendum. Na ten temat zdania są jednak podzielone. Pewna Greczynka mówiła mi, że ludzie nic nie wiedzą, nawet tego, jak będzie brzmiało referendalne pytanie. „Jak można organizować referendum w tak ważnej sprawie w tak chaotyczny sposób? – dziwiła się. – Rząd nie powinien w ten sposób działać, gdy stawka jest tak wysoka, a obywatele tak niepewni jutra”. Nie brakuje też opinii, że politycy powinni wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje, a nie zrzucać ją na ludzi. Zwolennicy referendum odpowiadają, że decyzje ludu są podstawą demokracji, zaś Tsipras jedynie wprowadza te demokratyczne zasady w życie. Pojawiają się jednak obawy, że rząd nie zdąży z organizacją głosowania, chociażby dlatego, że część wyborców mieszka na trudno dostępnych, górskich terenach. Potrzeba też przygotowawczej kampanii informacyjnej, a na tą w ciągu kilku dni nie ma szans.
Na oceny międzynarodowej opinii publicznej Grecy reagują różnie. Spotkałam się z ekstremalnymi teoriami. Rozmawiałam z kataryniarzem, grającym na głównym deptaku Aten, który cztery lata temu stracił pracę we flocie greckiej. Dziś, gdy widzi starych znajomych, chowa się ze wstydu. Tłumaczył mi, że do obecnej sytuacji doprowadził tak naprawdę spisek Unii przeciwko Grekom, którzy mieli czelność wybrać lewicową partię z krwi i kości. Jego zdaniem Bruksela w ten sposób chce wysłać ostrzeżenie do innych krajów, by nie szły tą drogą.
Druga ekstremalna opinia, z jaką się zetknęłam, jest jeszcze bardziej zaskakująca. Właściciel małego sklepiku wyraził nadzieję, że ten rząd upadnie, co doprowadzi do politycznego trzęsienia ziemi w Grecji i ostatecznie upadku Syrizy. Liczy na to, że Grecja zostanie wyrzucona ze strefy euro i UE, bo… na to zasłużyła. Wykluczenie Grecji mogłoby spowodować dalsze zjednoczenie UE – pod wpływem tych dramatycznych wydarzeń. Mój rozmówca był więc podzielony wewnętrznie, bo jako Grek chciałby, by problemy jego kraju zostały rozwiązane, lecz jako Europejczyk sądzi, że Grecja zostanie ukarana.
Najczęściej spotykam się jednak z umiarkowanymi opiniami. Ludzie winią zarówno UE, jak i poprzednie greckie rządy, w ich oczach skorumpowane, akceptujące patologie i nepotyzm. Do Europy z kolei mają żal, że nie wykazuje wystarczająco dużo wrażliwości na ich położenie. I choć nie wiadomo, dokąd zmierza kraj, większość Greków wciąż zachowuje spokój.
Opracował Julian Kania.