0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > W orszaku Afrodyty....

W orszaku Afrodyty. Wokół filmu „Carol” Todda Haynesa

Olga Byrska

Nowy film Todda Haynesa jest dowodem na to, że zakochanie można postrzegać jako piękną katastrofę – być może najpiękniejszą, jakiej doświadczamy, ale też nieodwracalną i przez to przerażającą.

Pierwsze ujęcie „Carol” Todda Haynesa przedstawia żeliwne kraty, które okazują się częścią wentylacji nowojorskiego metra. Następnie kamera zaczyna śledzić mężczyznę udającego się dokądś po zmroku. Widoczne są jedynie plecy i profil postaci, która wchodzi do restauracji i tam  dostrzega inne, znajome plecy. Przywołuje imię kobiety, która siedzi z drugą kobietą przy stoliku. Dopiero pod koniec filmu widz dowiaduje się, w jak intymny moment właśnie wtargnął.

Tych kilkadziesiąt pierwszych sekund zarysowuje dwie płaszczyzny, na których Haynes osadził strukturę filmu. Z jednej strony, w spotkaniu Therese (granej przez Rooney Marę) z Carol (Cate Blanchett), w procesie ich poznawania się, wreszcie – w ich wspólnej podróży oraz w napotykaniu przez nie przeszkód, nie sposób nie dostrzec formuły klasycznego melodramatu, który można określić jako podążanie za miłosnym pragnieniem bez względu na koszty.

CAROL_2

Z drugiej strony metoda, jaką reżyser buduje dystans pomiędzy widzem a bohaterkami, ma wiele wspólnego z kryminałem, gatunkiem, na którym Patricia Highsmith (autorka ekranizowanego przez Haynesa „The Price of Salt” oraz serii o Tomie Ripleyu) zbudowała swoją pisarską renomę. Liczne ujęcia zza pleców, w których dwie kobiety przebywają razem, czy oglądanie Carol z perspektywy aparatu fotograficznego Therese to zabiegi formalne sprawiające, że odbiorca staje się trochę podglądaczem, świadkiem, a nawet detektywem podobnym temu, który poszukuje dowodów na niemoralne prowadzenie się postaci Blanchett. W „Carol” przeplatają się zatem dwa niezwykle zazwyczaj ustrukturyzowane schematy: melodramatu i kryminału. Gdy dodamy do nich scenografię i kostiumy inspirowane m.in. fotografiami Vivian Mayer [1], otrzymujemy konserwatywną ramę filmową. Ramę, która może wytrzymać milczące konflikty wewnętrzne rozgrywające się w bohaterkach. Bo specyficzne „ciche” napięcie, które wytwarza Todd Haynes w „Carol”, ściśle wynika ze sposobu, w jaki każda z nich przepracowuje rodzące się w niej uczucie.

Specyficzne „ciche” napięcie, które wytwarza Todd Haynes w „Carol”, ściśle wynika ze sposobu, w jaki bohaterki przepracowują rodzące się w nich uczucie.

Olga Byrska

Esej o pragnieniu i świadomości

„[…] Właściwością pragnienia jest to, że może ono wytworzyć jedynie wypowiedź niewłaściwą” [2], stwierdza Roland Barthes we „Fragmentach dyskursu miłosnego”, a Georges Bataille wzmacnia tę tezę słowami: „Poszukiwanie celu […] wynika z pragnienia, które często przeczy rozumowi. Zaspokajając pragnienie, często działam wbrew korzyści. Mimo to mu ulegam, gdyż nagle stało się mym celem ostatecznym” [3]. Therese i Carol widzą się po raz pierwszy w miejscu nieprzeznaczonym tak naprawdę dla żadnej z nich, w rolach nieimplikujących kierunku, w jakim rozwinie się ich relacja. Młodsza jest pracownicą, starsza – jej klientką. Dom handlowy nie stanowi szczytu aspiracji dziewczyny, nawet tak niedoświadczonej jak postać, w którą wciela się Rooney Mara. Przedświąteczny zgiełk działa na nerwy też jej przyszłej ukochanej. Wydaje się jednak – bo czyż nie również tak tworzymy narrację swoich związków? – że obie kobiety znalazły się tam tylko po to, żeby się spotkać. Długie spojrzenie, wymienione jeszcze przed krótką, kurtuazyjną rozmową sprzedawczyni i jej klientki, zamieniło się w moment, w którym bohaterki zaczęły czegoś pragnąć. Bez tego spojrzenia nie istnieje pożądanie, spotkanie i przeszkoda – słowem, nie istnieje melodramat. Przypadkowe (lub nie) pozostawienie przez Carol rękawiczek jest pretekstem do nawiązania kolejnego kontaktu, a następnie – spotkania już na neutralnym gruncie. Obie kobiety łakną kolejnych spotkań, wiedzione nieokreśloną potrzebą, pragnieniem. U Therese rzeczywiste pragnienie – pragnienie okazujące się miłosnym, trudne do odparcia – pojawiło się po raz pierwszy, u Carol po raz kolejny. Jest jednak rok 1952, a miłość dwóch kobiet może skutkować w najszczęśliwszym wypadku ostracyzmem, w najmniej fortunnym – elektrowstrząsami i terapią farmakologiczną. Mimo ryzyka, ale również różnicy wieku, doświadczeń czy pozycji społecznej, bohaterki rozpoczynają pogoń za ożywiającym je obie, choć każdą w inny sposób, uczuciem.

CAROL_3

Uczucie to łączy się nierozerwalnie z lękiem – w przypadku Carol związanym nie tylko z odebraniem jej możliwości widywania się z córką, ale również z niepewnością uczuć drugiej strony. Jak tłumaczył sam Haynes, „umysł jest w tym stanie ekstremalnie produktywny, bardzo przypomina umysł przestępcy, wyobrażający sobie każdy rezultat i każdy możliwy scenariusz, w którym mogą cię przyłapać” [4]. Gesty nigdy nie doprowadzone do końca, prawie-pocałunki, słowa wiszące w powietrzu czy przerywane przez osobę trzecią spotkania przynależą przecież nie tylko do kryminalnego z punktu widzenia prawa odcienia homoseksualnych relacji w dobie maccartyzmu (w całych Stanach Zjednoczonych penalizacja tych relacji została wszak zniesiona dopiero w roku 2003) [5], ale również do uniwersalnego doświadczenia zakochiwania się. Co jest jednak lepsze dla zakochanego – niepewność uczuć jego obiektu czy świadomość tego, co sam czuje? Zmierzenie się z konsekwencjami uczucia czy ucieczka w niewypowiedziane?

Co jest jednak lepsze dla zakochanego – niepewność uczuć jego obiektu czy świadomość tego, co sam czuje? Zmierzenie się z konsekwencjami uczucia czy ucieczka w niewypowiedziane?

Olga Byrska

Podążać za orszakiem Afrodyty

Właśnie napięcie między pragnieniem, świadomością natury tego pragnienia i nieuchronnymi konsekwencjami, jakie się z nim wiążą, staje się w „Carol” najważniejsze. Zakochanie można postrzegać w życiu jako piękną katastrofę –  być może najpiękniejszą, jakiej doświadczamy, ale też nieodwracalną i przez to nieco przerażającą. Musimy zmierzyć się z uczuciem, które wzbudza w nas ktoś konkretny: ktoś, z kim związek nie zawsze będzie możliwy. „To nie jest ta sama tęsknota: istnieją dwa słowa: Pothos na określenie pragnienia osoby nieobecnej, i Himéros, bardziej palące, na określenie pragnienia osoby obecnej” [6], pisze Barthes. Pothos jest bogiem łaskawszym, ponieważ nie wymaga wychodzenia poza utkaną przez nas strefę komfortu. Życie Therese przed spotkaniem Carol składało się z nieśmiałych fotograficznych prób i letniego związku z Richardem; Carol próbowała znaleźć kruchą równowagę między swoją tożsamością a oczekiwaniami społeczeństwa i klasy, w której dotąd funkcjonowała. Bohaterki próbują wymknąć się poprzez wspólną podróż nie tylko byłemu mężowi tytułowej postaci, lecz także całemu społeczeństwu usilnie uprzedmiotawiającemu kobiety, sprowadzającemu je wyłącznie do roli żon i matek. I choć ucieczka ta nie kończy się dobrze, to gdy Pothosa zastąpił Himéros, nic nie mogło już pozostać takie samo.

CAROL_4

O miłości nie da się powiedzieć nic nowego, o pragnieniu – nic, czego nie powiedziała już psychoanaliza. Doznajemy zachwytu nad kimś i pozostaje już tylko zwiesić głowę w rezygnacji i podążyć za cieniami orszaku Afrodyty, raz za razem, mimo przeszłych porażek i przyszłych problemów, licząc na to, że:

„[…] mogę «się przełamać», niczego nie przekreślając; mogę znowu afirmować to, co afirmowałem po raz pierwszy, afirmować, nie powtarzając, gdyż teraz tym, co afirmuję, jest afirmacja, a nie jej przypadkowość: afirmuję pierwsze spotkanie w jego różnicy, chcę jego powrotu, nie jego powtórzenia. Mówię innemu (dawnemu czy nowemu): Zacznijmy raz jeszcze” [7].

Chyba właśnie w tym kryje się największa siła filmu Haynesa: jego zakończenie nie stanowi klasycznego happy endu. Zawiera się w nim coś więcej – daje ono nadzieję na nowe rozdanie w relacji Therese i Carol. Obie nie mają już złudzeń, są sobie równe i jednakowo zdeterminowane w tym, by ze sobą być. „Zacznijmy raz jeszcze”, może więc posiadać mocniejszy wydźwięk niż: „i żyły długo i szczęśliwie”.

Przypisy:

[1] „The Telegraph”, „Costume Designer Sandy Powell on Dressing Carol”,  http://www.telegraph.co.uk/film/carol/sandy_powell_interview/.
[2] Roland Barthes, „Fragmenty dyskursu miłosnego”, tłum. M. Bieńczyk, Warszawa 2011, s. 35.
[3] Georges Bataille, „Łzy Erosa”, tłum. T. Swoboda, Gdańsk 2009, s. 24.
[4] „The Atlantic”, „Why Todd Haynes «Carol» Is Misunderstood?”, tłum. własne.
[5] „New York Times”, „Supreme Court Strikes Down Texas Law Banning Sodomy”.
[6] Roland Barthes, dz. cyt., s. 26.
[7] Roland Barthes, dz. cyt., s. 41.

 

Film:

„Carol”, reż. Todd Haynes, USA, Wielka Brytania, 2015.

 

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 375

(11/2016)
15 marca 2016

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj