Dlaczego ludzie głosują na Trumpa? Czytając artykuły w amerykańskiej prasie, natrafimy na rozmaite wyjaśnienia. Najpopularniejsze są oczywiście te ekonomiczne – na biznesmana głosują ludzie biedni. Oczywiście nie tylko biedni w sensie absolutnym, bo takich w Stanach Zjednoczonych nie ma aż tak wielu, ale biedni relatywnie, znajdujący się na dole amerykańskiej drabiny zarobków. To hipoteza prawdziwa najwyżej częściowo. Jak w kwietniu wyliczał tygodnik „The Economist”, wśród wszystkich Amerykanów, którzy wówczas zagłosowali w prawyborach Partii Republikańskiej, 29 proc. miało roczny dochód poniżej 50 tys. dolarów. Jednocześnie stanowili oni 32 proc. wszystkich wyborców Trumpa, czyli niewiele więcej. Analogiczne dane dla wyborców zarabiających między 50 a 100 tys. dolarów rocznie wynosiły 37 i 34 proc., a dla wyborców najbardziej zamożnych – 39 i 40 proc. Widać więc wyraźnie, że przynajmniej na tym etapie Trump nie przyciągał najbiedniejszych części elektoratu.
Ale przecież poziom zamożności to nie tylko obiektywna cecha, mierzona grubością portfela. Niemniej ważne jest poczucie stabilności finansowej. Cóż z tego, że dziś dobrze nam się powodzi, kiedy jesteśmy przekonani, że taki stan rzeczy długo nie potrwa. W takiej sytuacji chętniej wybierzemy kandydata zapowiadającego radykalną zmianę niż kogoś, kto opowiada się za zachowaniem złowrogiego status quo. I faktycznie, jak podaje Instytut Gallupa, wśród ankietowanych, którzy pozytywnie oceniają Trumpa, poziom „niepewności ekonomicznej” jest znacznie wyższy i to niezależnie od tego, jaka jest obiektywna podstawa owej niepewności. Innymi słowy, także zamożni Amerykanie drżący nad swoim losem bardziej przychylnym okiem patrzą na kandydata Republikanów. Kłopot polega jednak na tym, że, jak przyznają autorzy badań, przyczyny związku między niepewnością ekonomiczną a pozytywną oceną Trumpa pozostają niejasne. Wiemy, że te cechy współwystępują, ale nie wiemy, gdzie leży źródło owej korelacji.
Może więc cechą wspólną zwolenników Trumpa jest niższe wykształcenie? „Kocham słabo wykształconych”, krzyczał kandydat podczas jednego ze spotkań wyborczych. Ale i w tym wypadku dane nie są jednoznaczne. W kwietniu 16 proc. wszystkich zwolenników Partii Republikańskiej, którzy oddali głos, miało wykształcenie co najwyżej średnie. Wśród zwolenników Trumpa ten odsetek był tylko o 4 punkty procentowe wyższy. Poza tym najsłabiej wykształceni Amerykanie to zbyt mała grupa, by zapewnić politykowi wyborczy sukces na taką skalę, jaka stała się udziałem Trumpa. Biznesmen może więc „kochać słabo wykształconych”, ale wyłącznie z ich poparciem nie wygra.
Przyglądając się zdjęciom ze spotkań wyborczych Trumpa oraz osobom wypowiadającym się na jego rzecz, z łatwością znajdziemy ich cechę wspólną – wszyscy są biali. Jak podaje magazyn „The Atlantic”, biali Amerykanie stanowią aż 90 proc. wyborców Trumpa (w przypadku Clinton jest to nieco ponad 60 proc.). W trakcie kampanii zdarzały się sondaże, w których reprezentant Partii Republikańskiej notował wśród Afroamerykanów poparcie na poziomie… 0 proc. Faktycznie można więc uznać, że chęć głosowania na Trumpa ma podłoże rasowe i że jest to swego rodzaju reakcja na 8 lat prezydentury Baracka Obamy i/lub gwałtowne zmiany demograficzne zachodzące w amerykańskim społeczeństwie. Ale i to nie rozwiązuje naszego problemu. Dlaczego bowiem tak wielu białych Amerykanów nie dało się przekonać Trumpowi? Innymi słowy, co różni tych białych, którzy wolą oddać głos na Clinton, od popierających Republikanina?
Kilka miesięcy temu szerokim echem w amerykańskich mediach odbiła się teoria Mathew MacWilliamsa przedstawiona na portalu Politico, mówiąca, że jedynym czynnikiem wyjaśniającym poparcie dla Trumpa w znacznie większym stopniu niż rasa, wykształcenie, poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego czy płeć (kobiety chętniej głosują na Clinton) jest skłonność do autorytaryzmu. Cechę tę mierzono serią pytań dotyczących wychowania dzieci: czy ważniejsze jest, by dziecko okazywało innym szacunek, czy aby było niezależne; posłuszne czy samodzielne; dobrze ułożone czy empatyczne; miało dobre maniery czy było ciekawskie. Zdecydowana większość wyborców, która wykazywała silne skłonności w kierunku autorytaryzmu, popierała Trumpa jeszcze przed rozpoczęciem prawyborów w Partii Republikańskiej.
Autor artykułu przyznaje jednak, że jego analiza nie pozwala nam zrozumieć, co motywuje tych sympatyków Trumpa, a jedynie sugeruje, że potencjalna baza jego wyborców jest całkiem szeroka – 39 proc. wyborców deklarujących się jako niezależni oraz 17 proc. głosujących na Partię Demokratyczną także wykazuje bowiem skłonności autorytarne. Nie wiemy jednak, dlaczego niektórych owa cecha popycha w objęcia naszego bohatera, a innych nie. Czy wśród Afroamerykanów nie ma osób o takich skłonnościach, skoro nie chcą popierać Trumpa? Kiedy kilka dni temu zadałem MacWilliamsowi to pytanie, odpowiedział, że w ich wypadku tożsamość rasowa i niechęć, jaką Trump budzi wśród ciemnoskórych Amerykanów, hamuje te inne cechy, które mogłyby skłonić ich do oddania głosu na Republikanina. Co jednak musiałoby się stać, by autorytaryzm wziął górę? Tego nie wiemy.
Wszystko wskazuje więc na to, że poszukiwanie jednej, decydującej, która wyjaśniłaby nam fenomen popularności Trumpa, skazane jest na porażkę. Tym bardziej, że ludzie, nawet jeśli mają powody, by poprzeć tego lub innego kandydata, nie zawsze się nimi kierują. W jednym z odcinków słynnego już brytyjskiego serialu „Black Mirror” opowiadającego o tym, jak nasz świat może wyglądać w niedalekiej przyszłości, do wyborów parlamentarnych startuje… postać z kreskówki dla dorosłych – animowany, niebieski niedźwiadek, który w wieczornym talk-show w złośliwy sposób komentuje brytyjską rzeczywistość [1]. Mimo że sam nie proponuje absolutnie żadnego programu, jego wulgarne odzywki i seksistowskie żarty zjednują mu ogromne grono sympatyków. Brzmi znajomo?
Przypis:
[1] Odcinek nakręcono w roku 2013, na długo przed startem Trumpa w wyborach.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Gage Skidmore; Źródło: Flickr.com