Uwaga. To będzie miód na serce tych, którzy nie znoszą Donalda Tuska. Bo też bardzo mnie Donald Tusk rozczarował. Wszystkim tym, którzy sięgają właśnie po komórki w poszukiwaniu tekstu „Bogurodzicy”, krzycząc przy tym płomiennie „Targowica!”, od razu oznajmiam – to nie ten film.

Nie, nie. Mój problem z Donaldem Tuskiem jest innej natury. Otóż, przewodniczący Rady Europejskiej postanowił wpaść z krótką wizytą do Dublina, przy okazji negocjacji związanych z rozpoczęciem procedury wychodzenia Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty. Innymi słowy, Tusk wkraczał na moje podwórko, a ja zamierzałam z tej wizyty wycisnąć ostatnie dziennikarskie soki.

Irlandia, do tej pory znana z Guinnessa i wesołych (oczywiście również za sprawą Guinnessa) kibiców, nagle znalazła się w centrum newralgicznych rozmów. Chodzi bowiem nie tylko o tzw. twardą granicę między Republiką a Irlandią Północną, ale o jej potencjalnie katastrofalne skutki w kontekście ciężko wypracowanego tzw. porozumienia wielkopiątkowego. Pomimo długiej nazwy, sprawa jest dość prosta – brak granicy i swoboda ruchu między południem a północą wyspy pozwoliły zagrzebać stare i krwawe konflikty. Brexit natomiast wszystko to na nowo skomplikował. Irlandia Północna, choć sama opowiedziała się za pozostaniem w Unii Europejskiej, zmuszona jest odejść razem z resztą Królestwa. Oznacza to, że znienawidzona przez większość idea granicy między Republiką a Północą powróciła niczym upiór z przeszłości. Brytyjczycy jej chcą, Irlandczycy nie, a Irlandia Północna po raz kolejny występuje w roli zakładnika.

Wypracowanie porozumienia polityczno-ekonomicznego między Zjednoczonym Królestwem, Irlandią Północną a Republiką okazało się czynem wartym Pokojowego Nobla. Nakreślenie nowego pobrexitowego kontraktu też nie będzie łatwe. W efekcie porozumienia wielkopiątkowego zakopano bowiem nie tylko topór polityczny, stworzono też podwaliny pod przyszłą współpracę ekonomiczną. Zniesiono fizyczną granicę pomiędzy Republiką a Północą, ustanawiając jednocześnie ruch bezpaszportowy. Unia celna umożliwiła płynny przepływ produktów, umacniając wymianę handlową między wszystkimi stronami. Irlandia Północna uzyskała również specjalny status polityczny. Irlandczycy zaakceptowali przynależność tej części wyspy do Królestwa, w zamian otrzymując realny wpływ na jej politykę. W efekcie władze Stormontu (parlamentu Irlandii Północnej) mają obowiązek dzielić się władzą, dobierając ministrów zarówno spośród nacjonalistów (dawnych zwolenników jedności wyspy), jak i unionistów (popierających przynależność Irlandii Północnej do reszty Królestwa). Zgodnie z obawą wielu komentatorów, brexitowe negocjacje rozbudziły w unionistach pokusę powrotu do starej retoryki konfliktu. Oleju do ognia dodaje fakt, że kruchy rząd Theresy May tkwi obecnie z unionistami w koalicji, balansując między oczekiwaniami Irlandii a roszczeniami rozemocjonowanych „kolegów” z rządu, którzy otwarcie nawołują do zignorowania oczekiwań Irlandii oraz Unii Europejskiej.

Donald Tusk, który mediuje między wszystkimi stronami, ma więc nie lada orzech do zgryzienia. Obecnie ustalono dopiero ramy porozumienia, a jego realne skutki nadal pozostają niejasne. Cel wizyty Tuska w Dublinie był więc jasny – uspokoić Irlandczyków, a w razie konieczności tupnąć nogą, jeśli okaże się, że Królestwo nie jest skore do ustępstw.

Dla dziennikarki na tzw. wygnaniu, żyjącej w kraju, w którym zazwyczaj niewiele się dzieje, przyjazd Donalda Tuska miał być też źródłem inspiracji do działania. Czekałam więc z niecierpliwością. W międzyczasie, w odpowiedzi na maila od zaprzyjaźnionego irlandzkiego dziennikarza, wystosowałam nawet odpowiedni tekst, swego rodzaju profil polityczny byłego premiera Polski, co tylko wzmocniło moje podekscytowanie. I choć ważyły się losy Irlandii, w której póki co jeszcze przecież mieszkam, to jednak dziennikarska krew płynąca w moich żyłach nabrała iście polskiego odcienia! Skąd przyjdzie pierwszy skandal? Kto się z kim pokłóci? Kto kogo powiesi na politycznej szubienicy? Czy Irlandczycy wiedzą o atlasie kotów?! Może zadzwonię do „Irish Times’a”, żeby ktoś zapytał Tuska, co o tym sądzi? No i te kolana! Koniecznie muszę sprawdzić, jak się sprawy obecnie mają z padaniem Polski na kolana! Czy już padliśmy na oba, czy może tylko na jedno? Zweryfikować fakty, żeby nie było potem, że mam nieaktualne informacje! Przed oczami widziałam już tytuły swoich tekstów na czołówkach polskich gazet! „Donald Tusk pogardliwie o atlasie kotów! Prezes oraz Stowarzyszenie Miłośników Kotów oburzeni!”.

Miało być tak pięknie. Miało się dziać. Tymczasem było jakoś tak po irlandzku… Jednym słowem – dziennikarski zmokły kapiszon.

Tusk przyjechał i spokojnie oznajmił, że Unia Europejska będzie wspierać Irlandię w dążeniu do utrzymania status quo na granicy z Irlandią Północną. Pomachał co prawda paluszkiem przed nosem Brytyjczyków, twierdząc, że to, co nie jest do zaakceptowania dla Irlandczyków, jest również nie do zaakceptowania dla reszty Unii. Logiczne to zresztą, skoro Irlandia zostaje, a Wielka Brytania odchodzi. Tylko co kogo w Polsce obchodzi, co Tusk powiedział do Theresy May?! Miał w stronę prezesa paluszkiem pomachać! Miało się dziać! A on tymczasem jeszcze się sili na uprzejmości i coś po celtycku mówi!

A może z tego jakiś skandal będzie? „Tusk mówi w języku barbarzyńców, którzy 2500 lat temu najechali południową Polskę!”.

„Zdrajca!” – już słyszę i jest pięknie. Wreszcie coś się dzieje!

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Duncan Hull, (CC BY 2.0), Flickr.com