Jeden z chińskich organów prasowych, jednoznacznie kojarzony z reprezentowaniem jastrzębiej frakcji władz w Pekinie, dziennik „Global Times”, z okazji okrągłej trzydziestej rocznicy wydarzeń z 1989 roku uraczył czytelników obrazową metaforą. „Incydent na Tiananmen, jak szczepionka, bardzo wzmocni odporność Chin na polityczne niepokoje w przyszłości”. We wstępniaku składającym się z peanów chwalących mądrość władz, które zdecydowały o „pozostawieniu cieni za sobą” i dzięki którym krwawo stłumione protesty studentów stały się zaledwie „wyblakłym wydarzeniem historycznym”, można znaleźć chyba większość argumentów, którymi władze Chin przekonują świat o konieczności zapomnienia o Tiananmen. Znalazło się tam porównanie z Europą Wschodnią, Związkiem Radzieckim czy Jugosławią i trzeźwa konstatacja, że w dzisiejszych Chinach taki zamęt nie miałby prawa się wydarzyć (co biorąc pod uwagę liczbę bramek, policjantów i kamer na centralnym placu Pekinu jest stuprocentową prawdą), bo społeczeństwo już dojrzało i rozumie, która droga rozwoju jest słuszna. Zidentyfikowano wraże siły – to dysydenci, którzy uciekli z ojczyzny po 1989 roku i mentalnie pozostali w przeszłości; a także zachodnie media i politycy świadomie sięgający po rocznicę, aby szkalować Chiny i realizować swoje interesy. „Global Times” jednak nie traci ducha i kończy zdaniem pełnym optymizmu: „Jednak wszystkie te pohukiwania nie mają żadnego wpływu na chińskie społeczeństwo. Działania obcych sił są skazane na porażkę”.

Świat zachodni od trzydziestu lat corocznie przypomina kalendarium protestów, listę postulatów młodzieży i udostępnia nagrania i zdjęcia z początkowym entuzjazmem, nadziejami i energią i przejmujące ujęcia z tłumienia rewolty – żołnierzy strzelających ostrą amunicją, czołgi i krew na ulicach. Chiny reagują na te powtórki z historii z narastającą irytacją i odbierają je jako oczernianie, celowe drażnienie i ingerencję w sprawy wewnętrzne kraju.

Trwająca wojna handlowa pomiędzy Chinami a USA, która powoli zaczyna przeradzać się w zimną wojnę obejmującą również sfery polityki, nauki i kultury, sprawiła, że władze chińskie w tym roku są wyjątkowo wyczulone na słowa padające z ust zachodnich polityków. A powodów do irytacji miały pod dostatkiem. Największą złość wzbudziły słowa amerykańskich i kanadyjskich polityków. W poniedziałek sekretarz stanu Mike Pompeo ponaglił Chiny, aby „opublikowały pełne dane dotyczące liczby zabitych lub zaginionych, aby przynieść ukojenie ofiarom tego czarnego rozdziału historii”. Oskarżył również ChRL o „naruszanie praw człowieka, zawsze kiedy to służy ich interesom”, podając jako przykład masowych prześladowań Ujgurów w prowincji Xinjiang. Wyraził też nadzieję, że Chiny staną się kiedyś bardziej otwartym i tolerancyjnym społeczeństwem.

Reakcja Chin była natychmiastowa – rzecznik chińskiego MSZ wyraził oburzenie ingerowaniem w sprawy wewnętrzne jego ojczyzny, dodał, że obecnie w Chinach panuje złota era praw człowieka, a każdy, kto będzie próbował pouczać i gnębić naród chiński, skończy na śmietniku historii. Już we wtorek ministerstwo oficjalnie ostrzegło chińskich turystów przed wyjazdami do USA, gdzie mają miejsca strzelaniny, kradzieże, a policja nęka i przesłuchuje turystów z Państwa Środka. W tym samym czasie władze zatroszczyły się o los chińskich studentów i ostrzegły ich przed ryzykiem związanym ze studiowaniem w USA. Obecnie otrzymanie wizy studenckiej staje się coraz trudniejsze i czeka się na nią coraz dłużej, co niewątpliwie jest efektem eskalującego napięcia pomiędzy dwoma państwami. Władze sięgnęły po wypróbowane i wykute przez lata słowa oburzenia. „Takie zjawiska naruszyły godność chińskich studentów studiujących w USA i poważnie zraniły uczucia narodu chińskiego”.

Nie lepiej zachował się premier Kanady Justin Trudeau, który z okazji rocznicy powiedział: „Mamy poważne obawy co do zachowania Chin w kwestii praw człowieka i będziemy nadal wzywać do głębszego poszanowania praw człowieka w tę rocznicę i każdego dnia”. Wezwał również Chiny do respektowania praw do demonstrowania i wolności słowa, a także zaprzestania masowego zamykania Ujgurów i muzułmanów w obozach. Oliwy do ognia dolała Chrystia Freeland, kanadyjska minister spraw zagranicznych, która w oświadczeniu wezwała władze chińskie „do przerwania milczenia na temat tych wydarzeń i otwartego wyznania, ilu obywateli Chin zaginęło, zostało aresztowanych czy zabitych”. Ambasada ChRL w Ottawie odpowiedziała bardzo szybko, odrzucając, rzecz jasna, „poważne oskarżenia” i potępiając rażącą ingerencję w sprawy wewnętrzne Chin, a następnego dnia w mediach pojawiła się informacja o planowanym zaostrzeniu kontroli jakości kanadyjskiego mięsa eksportowanego do Chin.

W Chinach nie mówi się o tym, co wydarzyło się na Tiananmen. Postęp technologii sprawił, że doskonale działający i wyjątkowo skuteczny aparat cenzury jest w stanie wyłapać każdy post zawierający wrażliwe słowa. W tym roku i tak wyjątkowo władze przyznały, że coś jednak się wydarzyło (dominująca narracja to pomijanie tematu i milczenie), ale wyłącznie po to, aby się pochwalić – tak, zrobiliśmy to, co należało, nasza reakcja była słuszna. Skuteczne wymazanie z chińskich mediów i książek wydarzeń na Tiananmen powiodło się w Chinach, najwidoczniej włodarze z Pekinu uznali, że pora zaaplikować amnezję reszcie świata – przestańcie mówić o naszej historii, przestańcie wspominać to, co chcemy zapomnieć, tylko Chińczycy mają prawo osądzać Chińczyków.

Chiny musiały z dużym zadowoleniem słuchać wzorcowej i wyważonej odpowiedzi Antónia Guterresa, sekretarza generalnego ONZ, który zapytany we wtorek, 4 czerwca, czy chciałby coś powiedzieć o wypadającej tego dnia rocznicy wydarzeń na Tiananmen, powiedział: „Nie, nie mam nic do powiedzenia na ten temat. Dziękuję bardzo. Do zobaczenia jutro”.

W cieniu obecnej amerykańsko-chińskiej walki o znaczenie i pieniądze toczy się również walka o prawo do pamięci.