Wbrew powszechnemu mniemaniu istnieją trzy najstarsze zawody świata, a nie jeden. Oprócz tego najbardziej znanego drugim jest zawód biurokraty, trzecim zaś – donosiciela. W rzeczy samej, płatne usługi seksualne, rejestry dóbr i ich przepływów oraz kapowanie do władzy na bliźnich celem uzyskania przynajmniej symbolicznej korzyści osobistej są poświadczone już w śladach najstarszych ludzkich cywilizacji.
Ale historia nowoczesnych służb gromadzących informacje o obywatelach na potrzeby państwowego aparatu nadzorczego – a także spekulujących tymi informacjami i nadużywających ich – zaczyna się dopiero w epoce napoleońskiej, kiedy wiedza zbierana przez instytucje państwa o zamieszkujących je ludziach została ostatecznie oddzielona od na wpół osobistych porachunków władców z nieposłusznymi poddanymi. Przybrała ona wówczas postać pozornie obiektywnego zasobu informacji, gromadzonego pozornie bezinteresownie po to, aby czuwać nad abstrakcyjnym ładem organizmu państwowego, którego poszczególne funkcje zarządzane są, owszem, przez określonych ludzi, lecz nie są oni – znów pozornie – osobiście zainteresowani nabywaniem niejawnej wiedzy o swoich bliźnich.
Do naczelnych postaci tworzących ten nowy ład szpiegowania należał Joseph Fouché (1759–1820), który dał się poznać już w czasach rewolucji francuskiej, a po objęciu władzy przez Bonapartego pełnił urząd ministra policji (z przerwami, kiedy popadał w niełaskę szefa) oraz otrzymał tytuł księcia Otranto (noszony przez jego potomków do dziś) i hrabiego Fouché. Był to, jeśli sądzić po świadectwach, człowiek idealny do tego typu zadań – zawsze opanowany, wyprany z emocji, zachowujący kamienną twarz w każdych okolicznościach, starannie projektujący intrygi oparte na nadzwyczaj rozległej wiedzy na temat mnóstwa zwykłych ludzi (co było mniej istotne) oraz członków elity monarchii napoleońskiej (co było bardziej istotne). Na potrzeby swojego resortu stworzył nowoczesny, sprawny i skuteczny aparat łączący urzędników i funkcjonariuszy z kontaktami operacyjnymi w terenie – czyli aparat, bez którego nie może się obejść żadna służba wywiadowcza. Wprawdzie po upadku Napoleona pogubił się trochę i został wygnany przez Ludwika XVIII, ale w ówczesnej sytuacji mógł sobie dobrze radzić tylko taki arcymistrz, jak Talleyrand.
Postać Josepha Fouché doczekała się co najmniej paru biografii. Najnowszą, pióra Jeana Tularda, przełożono właśnie na polski. Jest to biografia solidna i dobrze ugruntowana w archiwaliach, niektórych przedtem nieznanych, zarazem jednak jest również mocno zretoryzowana w kierunku vie romancée, formy tak ulubionej przez Francuzów. Czytając ją, można zobaczyć, z jakich źródeł wyłaniała się nowoczesna tajna policja, która miała odegrać kardynalną rolę w historii ostatnich dwóch stuleci, stanowiąc jeden z filarów podtrzymujących wszystkie reżimy autokratyczne, autorytarne i totalitarne. Dość rzucić kilka nazw i skrótów – Ochrana, Gestapo, Securitate, KGB…
Podstawą świata tajnych służb, bez względu na to, czy polem ich działania jest państwo macierzyste, czy terytoria obce, a materiałem obcokrajowcy czy krajanie – przynajmniej tą podstawą, którą można wywnioskować, spoglądając na nie od zewnątrz – jest zasada totalnej nieufności, przechodzącej nierzadko w paranoję. Jest to nieufność nietwórcza, taka, z której nie wynika przyrost pozytywnej ludzkiej wiedzy o rzeczywistości jako rezultat rezerwy wobec wiedzy zastanej. Nieufność ta nie bada w istocie świata zewnętrznego, jego natury i zawartości, lecz zapętla się wokół samej siebie i zwielokrotnia się w lustrzanych odbiciach, służąc ostatecznie jedynie sobie samej i sama sobą się karmiąc.
Tej niewygodnej, destrukcyjnej nieufności towarzyszą gry społeczne o podobnej charakterystyce, gry przechodzące w intrygi i spiski. Problemem pracy służb jest fakt, że większość pozyskiwanych przez nie danych to nie są uchwytne fakty, obserwowane w miejscu i czasie ich zachodzenia, lecz informacje o nich, pogłoski, plotki i obmowy, sprzeczne wersje zdarzeń, przeciwstawne opinie o nich, a wreszcie rezultaty świadomej dezinformacji. Z tą ostatnią mają też obecnie na dużą skalę do czynienia tak zwani zwykli ludzie, na których działa ona w postaci trollingu. Pojęcie to jest zresztą często używane w niewłaściwy sposób, ponieważ trollem nie jest osoba, która wpisuje prowokacyjny komentarz pod cudzym tekstem albo nie zgadza się z poglądami innych komentujących, wzbudzając w nich wściekłość – lecz osoba, która podaje wiadomość lub ideę pozornie prawdziwą, faktycznie zaś nieprawdziwą i czyni to, aby posiać zamęt, a nie, żeby zagrać na nerwach temu czy owemu internaucie. Służby znają takie metody zarówno w teorii, jak i w praktyce – i również z tego powodu są profilaktycznie zawsze nieufne. W naszych czasach nie da się już z tego wyjść zgrabnym bon motem Kissingera – „wierzę tylko w zdementowane informacje”.
Trzecim wreszcie składnikiem specjalnosłużbowej wizji świata są tak zwane haki. To nie J. Edgar Hoover wymyślił system trzymania w sejfie kompromatów na każdego, chociaż jego niewątpliwą zasługą jest nadanie temu zagraniu mistrzowskiego sznytu. Nie zrobili tego również towarzysze Jagoda i Jeżow, którym żadne realne materiały nie były w ogóle potrzebne, ponieważ wystarczyło im nazwać kogoś wrogiem ludu lub kontrrewolucjonistą, żeby posłać go pod ścianę lub przynajmniej na dwadzieścia lat odsiadki w trudnych warunkach kręgu polarnego. To książę Otranto uznawany jest, wraz ze swoim współpracownikiem, Vidocqiem, za właściwego twórcę tej metody łamania bliźnim kręgosłupów w świecie nowoczesnym.
Bardzo istotne jest w odniesieniu do wszystkich trzech wskazanych cech pracy tajnych służb, że operują one głównie na słowach i na podstawie słów muszą decydować o działaniach. Tymczasem posługiwanie się słowami jest właśnie tą cechą gatunku ludzkiego, która umożliwiła jego przedstawicielom tak znakomite opanowanie sztuki mijania się z prawdą, zwłaszcza wtedy, gdy opisują nimi stany rzeczy nierozgrywające się na oczach ich partnerów komunikacyjnych – co dotyczy niemal wszystkich aktów komunikacji, ponieważ nie ma potrzeby opowiadania komuś o tym, co sam właśnie widzi i słyszy.
Biorąc to wszystko pod uwagę, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że nasz wspólnie przeżywany świat nie jest może obozem koncentracyjnym, co sugerował jakiś czas temu Agamben, jest natomiast ogólnym kiwaniem każdego przez każdego. Właśnie dlatego tak trudno zdefiniować prawdę, zarówno w znaczeniu formalnologicznym, jak i psychologicznym czy egzystencjalnym. Tajna policja rozumie i lubi to.
Fouché ekscytował wyobraźnię pisarzy. Balzak i Hugo przedstawiali jego i jego otoczenie w sposób cokolwiek demoniczny. Później dwa przeciwstawne typy człowieka służb stworzyli Ian Fleming i John Le Carré – zarówno Bond, jak i Smiley mieli w sobie coś nieprzeciętnego, ten drugi dzięki przesadnej przeciętności. Ale realni ludzie służb nie są demonami pompowanymi wyobraźnią Balzaka ani – o czym wiedzą nawet dzieci – nie są czarującymi dżentelmenami, jak również nie są przygaszonymi dżentelmenami. Są to ludzie trudno uchwytni narzędziami stylu werbalnego. Może jakoś pasuje do nich określenie „społeczni kanalarze”.
Książka:
Jean Tulard, „Joseph Fouché”, przeł. Grażyna Majcher, PIW, Warszawa 2021, seria Biografie Sławnych Ludzi.
* Ilustracja użyta jako ikona wpisu: fragment portretu Josepha Fouché, księcia Otranto, autorstwa René Théodore’a Berthona, 1809 rok. Źródło: Wikimedia Commons. Domena publiczna.