Teksty utrzymane są one często w tak mentorskim tonie, że można odnieść wrażenie, że sednem sporu jest nie poważna rozmowa o zmianie społecznej rzeczywistości, ale sama konfrontacja. Coraz bardziej palącą kwestią jest więc debata nad założeniami metodologii gender i tym, jak treści niesione przez samo pojęcie miałyby się przekładać na nasze życie.

Reprezentanci gender studies wskazują na wartość, jaką ma ich dyscyplina w dążeniu do sprawiedliwości społecznej i równego traktowania kobiet i mężczyzn. Pisze o tym również minister Agnieszka Kozłowska-Rajewicz w „Oświadczeniu w sprawie nieprawdziwych interpretacji pojęcia gender”. W jej ujęciu gender to mało kontrowersyjna, a wręcz zdroworozsądkowa zasada równości zapisana w prawie, z którą trudno się spierać. Jednak dyskusja i próba rozróżnienia tego, co jest zasadniczym trzonem badań gender, a co jego radykalizmem lub nadinterpretacją bliskich nurtowi środowisk jest jeszcze przed nami.

Kilka tygodni temu spotkanie „Gender − błogosławieństwo czy przekleństwo” u warszawskich dominikanów na Freta wywołało protest przeciw dyskutowaniu o gender w murach kościelnych i przyciągnęło zadymiarzy zaopatrzonych w świece dymne i w transparent z napisem „Stop gender”. Dodajmy, że chodziło o dyskutowanie, które nie ustawiałoby z góry gender jako „wrogiej ideologii”. Wydarzenie to pokazało w mikroskali, jakie trudności pociąga za sobą próba merytorycznej rozmowy, ujawniło także zagrożenie ideologizacji po katolickiej stronie barykady.

Kilka dni później w sieci pojawiło się nagranie pokazujące genderowy styl zadymiarstwa, które miało miejsce w Argentynie. Po odbywającej się w San Juan Krajowej Konferencji Kobiet (23-25 listopada 2013), na której spotkały się feministki i środowiska LGBT, uczestnicy debaty próbowali dostać się do katedry św. Jana Chrzciciela, bynajmniej nie w celach modlitewnych. Katolicy, by bronić kościoła, otoczyli budynek i zaczęli odmawiać na głos różaniec. Byli podczas tego opluwani, bici i znieważani w zdumiewający sposób.

Natomiast 5 grudnia w Poznaniu na Uniwersytecie Ekonomicznym podczas wykładu ks. prof. Pawła Bortkiewicza „Czy gender to dewastacja człowieka i rodziny?” objawili się polscy genderowcy-zadymiarze. Rozpoczynające się spotkanie zostało przerwane przez młodego, ubranego w złotą sukienkę mężczyznę, który wskoczył na pulpit wykładowcy, po czym z nonszalancją Roussowskiego „dobrego dzikusa” zaczął biegać po sali, radośnie ignorując fakt, że znajduje się w murach akademii. Zajściu towarzyszyły krzyki innych osób, przepychanki, w końcu interwencja policji. Uznać można, że podobnie jak w poprzednich przypadkach upust swej agresji dali radykałowie, gdyby nie fakt, że zadymiarzom kibicowało dwoje wykładowców poznańskich gender studies, filozof z UAM i prezeska feministycznego stowarzyszenia Konsola, siedzący w pierwszej ławce.

Czy oznacza to, że badacze ci akceptują formułę debaty publicznej polegającą na torpedowaniu wykładów przeciwnika? Na pewno rodzi się pytanie o rolę wykładowców gender studies w całym sporze. Zdaje się, że to na nich spoczywa odpowiedzialność za merytoryczne tłumaczenie opinii publicznej naukowych założeń i osiągnięć, które generują ich badania. Ich rolą jest także opisanie tego, co stanowi główny nurt badań oraz wskazanie, jakie hipotezy przyjmuje się za dotychczas potwierdzone. Potrzebne są także informacje o tym, jak wyobrażają sobie przełożenie swoich ustaleń na praktykę społeczną, a także − co nurtuje wielu − do jakiego stopnia współpracują z przedstawicielami empirycznych nauk o człowieku i korzystają z ich dorobku.

Te trzy historie, które wydarzyły się w bliskim odstępie czasowym, pokazują, że temperatura sporu rośnie i nasyca się coraz większą agresją już nie tylko w wymiarze werbalnym. Dlatego kluczowe jest pytanie o to, czy istnieje genderowy trzon nurtu, który jest wynikiem badań i racjonalnego namysłu nad splotem płci i kultury. Konsekwencją tego pytania jest kolejne: jakie tezy i zachowania należy uznać za jego ideologizację i radykalizację? Czy genderowe zadymiarstwo jest nieuchronną konsekwencją wcielania w życie społeczne ustaleń gender studies, czy też niedopuszczalną ideologizacją i radykalizacją?

Od zadymiarskich zachowań wyraźnie powinny się odciąć obie strony sporu, także katolicka. Oczywiście, nie chodzi tylko o potępienie agresji dochodzącej do głosu z obu stron, ale także o mocny sprzeciw wobec wybryków odbywających się w imię wartości bliskich własnej stronie. Bez tego nie ma możliwości dyskusji, a uczestnicy sporu będą się coraz bardziej od siebie oddalać i mnożyć wzajemne oskarżenia. Wydarzenia w Argentynie i w Poznaniu budzą wśród katolików wątpliwość, czy równościowa i w wielu punktach słuszna warstwa teoretyczna gender w pełni reprezentuje poglądy i postawy tak różnorodnego środowiska. Jest to wątpliwość uzasadniona, dotąd bowiem ze strony reprezentantów gender studies brakuje wyraźnego sprzeciwu wobec prowokacyjnych i agresywnych zachowań opisanych powyżej. Bez takiej krytyki nie będą oni wiarygodni i trudno będzie uwierzyć, że stoją twardo na gruncie wolności słowa i opinii. Tego samego zresztą domagać się trzeba od ludzi Kościoła.