0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > Jasno, zimno, klaps....

Jasno, zimno, klaps. O wczesnych prozach Gustawa Flauberta

Paweł Majewski

Wydawnictwo Sic! opublikowało w ubiegłym roku tom z juweniliami Gustawa Flauberta obejmujący dwa utwory napisane przez późniejszego twórcę „Pani Bovary” w czasach chłopięctwa. W tych dwóch krótkich prozach jest już wszystko to, co będzie zgłębiał w swoich późniejszych dziełach.

Według niektórych teorii psychoanalitycznych każdy człowiek jest straumatyzowany i to w sposób nieunikniony, ponieważ źródłem jego urazu jest przyjście na świat. Oto wyłania się nagle z ciemnej, ciepłej ciszy na oślepiające światło, czuje pierwszy powiew powietrza, robi mu się zimno, powietrze wdziera się również do jego płuc – a żeby ułatwić to ostatnie, położna daje mu klapsa. Taki jest początek każdego z nas. Początek zdecydowanie nieprzyjemny. Nic dziwnego, że wielu ludzi odczuwa mniej lub bardziej uświadomione pragnienie powrotu.

Lecz, jako że powrót nie jest możliwy, musimy stawiać czoła światu, który poza nieznośną jasnością, zimnem i klapsami ma dla nas jeszcze wiele innych niespodzianek. Nie jest łatwo je podsumować, nie popadając przy tym w banał, czułostkowość lub dziaderstwo, ale warto czasami podpatrzeć tak zwanych wielkich pisarzy przy pierwszych próbach. Czym innym jest bowiem wielkie pisarstwo, jak nie mniej lub bardziej udaną próbą podsumowania wątpliwych przyjemności niesionych nam przez życie wcielone w naszych bliźnich?

Lektura juweniliów bywa jednak doświadczeniem gorzkim nie tylko z powodu goryczy opisanego w nich wstępnie życia, są one bowiem często nader odległe od dojrzałych dzieł swoich autorów. Na przykład niedawno opublikowano po polsku tomik sygnowany nazwiskiem Jamesa Joyce’a i zatytułowany „Pisma estetyczne”. Tytuł nadano temu zbiorkowi niezbyt adekwatnie do zawartości, ponieważ składają się na niego głównie wypracowania szkolne późniejszego twórcy „Ulissesa”, w których doprawdy trudno się doszukać jakichkolwiek znamion genialności i które mogą być interesujące wyłącznie dla badaczy jego życia i dzieła. Dla przeciętnego czytelnika wyniesiony z nich morał może być tylko taki, że nawet najwięksi nie od razu byli największymi.

Ale bywa też ciekawiej. Wydawnictwo Sic! opublikowało w ubiegłym roku tom z juweniliami Gustawa Flauberta obejmujący dwa utwory napisane przez późniejszego twórcę „Pani Bovary” i „Szkoły uczuć” w czasach chłopięctwa. „Pamiętniki szaleńca” autor napisał więc mając szesnaście lat, czyli w wieku najniebezpieczniejszym, jeśli chodzi o młodzieńczą twórczość, natomiast „Listopad” z podtytułem „Fragmenty w stylu nijakim” powstały nieco później, gdy miał lat dwadzieścia jeden – co jednak w przypadku prozaika wciąż jest wiekiem przedszkolnym.

Zamiast streszczać treść i nastrój tych pism, podam z nich reprezentatywny cytat:

„Smutna i dziwna jest nasza epoka, ku jakiemu oceanowi płynie ten strumień nieprawości? Dokąd zmierzamy w tej głębokiej nocy? – Ci, którzy chcą obmacać chory świat, natychmiast cofają rękę, przerażeni zepsuciem pożerającym jego wnętrzności.

Kiedy Rzym przeczuwał swą agonię, miał przynajmniej nadzieję, przez całun widział promienny krzyż, świecący ponad wiecznością. Religia trwała dwa tysiące lat i oto dobiega końca, nikomu już nie wystarcza, wszyscy z niej drwią – oto padają kościoły, a wypełnione po brzegi cmentarze wyrzucają umarłych. […]

Spróbowaliśmy wszystkiego i odepchnęliśmy wszystko bez nadziei – a potem owładnęła nami dziwna łapczywość, trawi nas wielki niepokój, a pośród nas panuje pustka. – W duszy i wszędzie wokół czujemy grobowy chłód; ludzkość zajęła się wprawianiem w ruch maszyn, a widząc złoto, które z nich wypływa, krzyczy: „To jest Bóg!” – i tego Boga pożera. […]

Każdy pędzi w swoją stronę, w którą kieruje go instynkt, ludzie roją się jak robaki na trupie, poeci przemijają i nie mają nawet czasu cyzelować swoich myśli; zaledwie rzucą je na papier, papier ulatuje; wszystko mieni się i brzęczy w tej maskaradzie, posłuszne jej jednodniowym władcom […]. Pośmiewisko! Zgroza – zgroza!” [s. 27–28, przekład Piotra Śniedziewskiego].

To pisał szesnastoletni chłopak w czasach monarchii lipcowej, kiedy Francja raźnym krokiem wchodziła w kapitalizm (albo raczej on wchodził w nią), a w jej życiu  publicznym wykształcały się właśnie mechanizmy istniejące zasadniczo do dzisiaj, jak na przykład rozbudowana demokracja parlamentarna i debata publiczna prowadzona w mediach. Zdumiewa nie tylko ogólna aktualność tych słów w 2022 roku, prawie dwieście lat po ich napisaniu, ale też kilka precyzyjnych odpowiedniości. Czy złoto wypływające z maszyn to nie to samo, co bitcoin, właśnie pikujący na giełdach walut, ale wciąż pobudzający wyobraźnię prekarnych mas? Czy zgroza wykrzyknięta przez narratora tej prozy nie jest tą samą zgrozą, którą jakiś czas później wypowie konający Kurtz w „Jądrze ciemności”? A jednodniowi władcy maskarady? Czy to przypadkiem nie przodkowie naszych umiłowanych osobowości medialnych zwłaszcza tych, które od jakiegoś czasu zaczęły „mediować” również w polityce?

Zatem pewne formy doświadczania rzeczywistości przez niektórych ludzi mało się zmieniają z upływem czasu. Czy dzieje się tak dlatego, że utalentowani ponuracy widzą ludzki świat zawsze tak samo, czy też dlatego, że on naprawdę jest zawsze taki sam – to temat w sam raz na seminarium z filozofii literatury. W każdym razie w przypadku młodego Flauberta nie chodzi bynajmniej o „klimat epoki”, jak to się często podkreśla w interpretacjach teoretycznoliterackich. Postawa przyjęta przez niego na progu dojrzałego życia nie jest rezultatem „romantycznego kryzysu”, lecz raczej ogólnoludzkiego poczucia beznadziejności, wyłaniającego się po pierwszych świadomych zetknięciach młodej jaźni ze światem społecznym. To wcale nie romantycy jako pierwsi rozpoznali tę alienację. Może to raczej ich poprzednicy, oświeceniowcy, usiłowali na siłę przekonać samych siebie, że ludzki umysł i rozum potrafią opanować afekty i emocje. Albo razem z następcami romantyków, pozytywistami, demonstrowali urzędowy optymizm jako formę zaprzeczenia i wyparcia przykrej prawdy o ludzkim świecie (tej mianowicie, że jest on ogólnie wstrętny).

Flaubert nie łudził się nawet jako nastolatek. Jego wczesne prozy przypominają trochę juwenilia Tomasza Manna, na przykład bardzo wczesne i mało znane opowiadanie, a właściwie króciutki obrazek prozą pod tytułem „Rozczarowanie” z 1896 roku, w którym dwudziestojednoletni początkujący autor (już za kilka lat napisze „Buddenbrooków”) ukazuje postać dogłębnie znużoną, rozczarowaną i zniechęconą do życia. W krytyce opatrzono je etykietką „dekadenckiego modernizmu niemieckiego” na tej samej zasadzie, na jakiej pierwszym utworom Flauberta przylepiono etykietkę „późnego romantyzmu francuskiego”. Zupełnie, jakby negatywne odniesienie do własnego i cudzego istnienia musiało być symptomem albo kierunku literackiego, albo choroby psychicznej, a nie wyrazem rzeczywistości. Ach, ci zdrowi jak tury literaturoznawcy…

A właśnie tym samym, czym mannowskie „rozczarowanie”, jest tytułowe „szaleństwo” w opowiadaniu Flauberta. Nie jest ono obłędem, psychozą czy chorobliwą melancholią (jak przystałoby teoretycznie na młodego spadkobiercę idei romantyzmu), lecz jest przede wszystkim poczuciem totalnego, wszechogarniającego rozczarowania i osamotnienia wynikającego z szoku, jakim dla młodego człowieka o silnie rozwiniętym intelekcie i nie słabszej sferze afektywnej jest zetknięcie się z dorosłością świata ludzi dorosłych. To młodzieńcze poczucie osamotnienia i rozczarowania Flaubert będzie konsekwentnie przekształcał w dojrzałej twórczości w poczucie rozzłoszczenia i chęci odwetu na swoich beznadziejnie beznadziejnych bliźnich, którzy odpłacali mu podobną monetą, z tym, że z dużo gorszego kruszcu, na jaki jedynie było ich stać. W dwóch krótkich, samych w sobie niezbyt efektownych prozach jest już cały Flaubert in nuce. Po ich przeczytaniu jego odcięcie się od świata w Croisset staje się o wiele mniej zagadkowe. Po prostu w którymś momencie uznał, że ma dość tego całego cyrku z domieszką domu wariatów, rzeźni i burdelu. Nic, tylko pójść w jego ślady.

 

Książka:

Gustave Flaubert, „Pamiętniki szaleńca, Listopad”, w przekładzie Piotra Śniedziewskiego, z komentarzami Claudine Gothot-Mersch, Yvana Leclerca i Piotra Śniedziewskiego, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2021, seria „Wielcy pisarze w nowych przekładach”.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 708

(32/2022)
2 sierpnia 2022

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj