0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > Uparta i ambitna....

Uparta i ambitna. „Pisma z getta warszawskiego” Racheli Auerbach

Rozmowa z Karoliná Szymaniak i Sylwią Chutnik

Pisarka, dziennikarka, publicystka, tłumaczka, krytyczka, której przyszło parać się też historią. W czasie wojny współpracownica Ringelbluma, po wojnie pracownica Jad Waszem. O niezwykłej postaci Racheli Auerbach rozmawiały Karolina Szymaniak i Sylwia Chutnik.

Rachela Auerbach. Fot. Yad Vashem (yadvashem.org)

Justyna Czechowska: Czy pamiętacie swoje pierwsze spotkanie z twórczością i postacią Racheli Auerbach?

Karolina Szymaniak: Moje pierwsze spotkanie – nie wiem, czy to nie będzie też pierwsze spotkanie Sylwii Chutnik – zdarzyło się na zajęciach „Poetyka makabry” prof. Jacka Leociaka. Tekst otrzymaliśmy w kserokopii. Wówczas w ten sposób kolportowano jej teksty z getta, a ona sama jako autorka pozostawała niemal całkiem nieznana. To pierwsze zetknięcie z Rachelą, 16 lat temu, głęboko we mnie zapadło, choć przez dłuższy czas nie zajmowałam się jej twórczością. Raczej śledziłam to, co robią inni – Jacek Leociak czy Marta Janczewska. Do Auerbach wróciłam, kiedy zajęłam się modernizmem galicyjskim. Dopiero gdy parę lat temu w ŻIH-u zrodził się pomysł ponownego wydania jej dziennika z getta, wróciłam do jej wojennego pisarstwa i już mnie ta Rachela na dobre pochłonęła.

Sylwia Chutnik: Rzeczywiście, moje pierwsze spotkanie z tekstami Racheli Auerbach to wspomniane zajęcia z „Poetyki makabry”. Zajmowaliśmy się tam przez jakiś czas pamiętnikami z getta warszawskiego i przygotowywałam referat o kobiecych zapiskach z tamtego okresu. Oczywiście Rachela Auerbach również się w tym zestawieniu znalazła, ale oprócz tych pojedynczych kartek zapamiętałam przede wszystkim zdziwienie, że teksty te nie zostały wcześniej wydane. Z tego faktu wysnułam nawet coś w rodzaju teorii spiskowej, według której teksty te nie zostały opublikowane, ponieważ są na tyle wywrotowe, że nie mieszczą się w dyskursie i sposobie opowiadania o tamtych czasach, tamtym miejscu, tamtych wydarzeniach. To niesamowite, że Auerbach doczekała się w końcu swojej Hanny Kirchner, tak jak ma ją Zofia Nałkowska, i że jej zapiski zostały tak szczegółowo opracowane. Można w tym miejscu powiedzieć jedno słowo – wreszcie!

Piotr Kieżun: Opisując swoje pierwsze spotkanie z twórczością Auerbach, zaczęłyście od razu od „Pism z getta warszawskiego”. Jednak kiedy wybucha wojna Auerbach ma 40 lat, jest w pełni ukształtowaną osobą. Kim była Auerbach przed wojną? Z jakim bagażem doświadczeń weszła w ten trudny okres?

Karolina Szymaniak: To jest właśnie ta Rachela Auerbach, którą jako badaczka zajęłam się najpierw. Auerbach urodziła się w Łanowcach i pochodziła z rodziny wiejskich Żydów. Nie małomiasteczkowych, nie miejskich, tylko właśnie wiejskich. Bardzo tę swoją wiejskość podkreślała. Lubiła zresztą ironizować, że wygląda jak porządna, polska, wiejska dziewczyna. Te korzenie są o tyle ważne, że Łanowce powracają u niej jako kraina dzieciństwa w momencie, w którym pojawia się traumatyczne doświadczenie. Poza tym Łanowce dały jej tożsamość, która pozwoliła jej przetrwać po tzw. aryjskiej stronie. Auerbach od 1943 r. do końca wojny ukrywała się jako Aniela Dobrucka. Jest to imię i nazwisko najmłodszej córki sąsiadów z dzieciństwa. Jak pisała Auerbach: „od razu wiedziałam, kim jestem (…) nie można było wisieć w próżni. (…) To musiała być trójwymiarowa tożsamość”. Taką wiarygodną tożsamość mogła stworzyć dzięki znajomości rodziny Dobruckich. Dodatkowo, w imieniu Aniela zachowany jest ten sam układ samogłosek, co w jej imieniu własnym: a-e-a. W ten sposób Rachela może wpisać własną sygnaturę w cudze, przybrane imię, oswaja, czy też przyswaja tę nową tożsamość.

Z Łanowców Auerbach przenosi się z rodziną do Lwowa i tam zaczyna swoją przygodę intelektualistki i pisarki. Studiuje na Uniwersytecie Jana Kazimierza, m.in. u profesora Kazimierza Twardowskiego, i zdobywa wykształcenie filozoficzno-psychologiczne, co bardzo wyraźnie odbija się w całym jej pisarstwie, zarówno przedwojennym, jak i w pismach, które powstają w getcie. Ta formacja decyduje o tym, jak patrzy na zjawiska społeczno-psychologiczne getta, co pisze po wojnie, jak myśli o pracy z ocalałymi. Studiuje też historię. To ważne, bo często podkreśla się, że współpracownicy podziemnego archiwum getta warszawskiego często nie byli historykami, podobnie jak wielu pierwszych historyków-ocalałych. Należy tu więc podkreślić: Rachela Auerbach znała warsztat historyczny. Nie była historyczką, a pisarką, dziennikarką, publicystką, tłumaczką, krytyczką, aktywistką, której przyszło parać się też historią. Nie jest jednak tak, że rzemiosła historycznego wcale nie znała. Zdała nawet egzamin nauczycielski uprawniający do nauczania historii i propedeutyki filozofii w szkołach średnich. Studia w zakresie psychologii i historii usiłowała też kontynuować w latach 30. na Uniwersytecie Warszawskim, ale zapewne z powodów finansowych, szybko z nauki musiała zrezygnować.

Piotr Kieżun: Wróćmy jeszcze na chwilę do przedwojennego Lwowa. W jakich kręgach obraca się Auerbach? Z kim się spotyka? Kto ją inspiruje?

Karolina Szymaniak: We Lwowie Rachela wchodzi mocno w środowisko lwowskich modernistów i zaczyna je animować od jidyszystycznej strony. To nie jest oczywiste, bo Lwów nie jest centrum kultury jidysz, ale Rachela zdaje się lubiła takie trudne przedsięwzięcia. Sama jest całkowicie dwujęzyczna, funkcjonuje na pograniczu żydowsko-polskim. Jednak uważa, że to kultura jidysz powinna być centrum nowoczesnej tożsamości i kultury żydowskiej. We Lwowie Auerbach poznaje Deborę Vogel, którą namawia, by pisała w jidysz i pomaga jej w przejściu z polszczyzny na język jidysz. Vogel zresztą nie była jedyną osobą, którą na taką zmianę Auerbach próbowała namówić. Ocalał list Auerbach do Brunona Schulza, w którym pisze: „Jestem silnie przeświadczona o tym, że Pańskie rzeczy stać się mogą rewelacją na miarę światową, a skoro Pan nie pisze po żydowsku [tj. w jidysz] i nie należy do środowiska, z którego Pan wyrósł, to niechże Pan przynajmniej należy do… świata”. Ten list przypomina nam, że Auerbach była jedną z pierwszych, które rozpoznały talent Schulza. To między innymi za jej sprawą, jak słusznie wspomniał obecny tu Jan Gondowicz, przypisy Schulza do listów słanych do Vogel ujrzały ostatecznie światło dzienne jako „Sklepy cynamonowe”.

Inny aspekt to właśnie galicyjski modernizm i awangarda. W jej gettowych pismach widać zresztą, jak to modernistyczne doświadczenie znajduje odzwierciedlenie w języku i sposobie patrzenia. To jej kadrowanie – poszczególnych scen, form, ludzi – te filmowe ujęcia wyrastają z międzywojennych eksperymentów z montażem i kolażem. Zresztą teoretyczką montażu literackiego jest jej przyjaciółka Debora Vogel. Sama Auerbach w dwudziestoleciu międzywojennym para się głównie reportażem i publicystką, tłumaczeniami. Pisze strasznie dużo, bo musi się utrzymać, ale to pokazuje jej drogę do tych arcydzielnych tekstów, które napisze znacznie później i które do dziś powodują u czytelnika drżenie głosu. W dyskusji z praktykami m.in. grupy Przedmieście [1], zaczyna rozwijać zupełnie inny pomysł na to, czym powinien być reportaż.

Justyna Czechowska: Gdy czytałam „Pisma z getta warszawskiego”, próbowałam sobie wyobrazić, jaką Auerbach była 20-, 30-latką. Czy była popularna, lubiana? Czy jej czegoś zazdroszczono?

Karolina Szymaniak: Na pewno była osoba szalenie upartą i ambitną, i na pewno miała temperament organizatorki – niekoniecznie występując na pierwszym planie. Redagowała pismo, organizowała kongresy. Niesłychanie dużo pisała i tłumaczyła – dla prasy i wydawnictw – żeby móc się utrzymać. Czy była jednak sławna przed wojną? Raczej nie, ale była widoczna, jej rola wzrasta stopniowo dopiero po wojnie. Żydowski Instytut Historyczny wydał właśnie tom „Przemyśleć zagładę” i w genderowym rozdziale jest wspomniana „wpływowa Rachela Auerbach”. Tu rodzi się jednak pytanie, które tak dręczyło Sylwię: jeżeli Auerbach była tak wpływowa i ważna, to dlaczego dopiero teraz wokół niej zaczyna się coś dziać? Długo po prostu brakowało dostępu do jej tekstów, zresztą wciąż słabo znana jest jej twórczość międzywojenna, która pozwala, jak mówiłam, zobaczyć jej późniejsze teksty w nowym kontekście. Wracając do pytania, na pewno była fascynującą umysłowością, bo jako debiutująca w wieku dwudziestu paru lat autorka przyciągała do siebie wybitne osobistości.

Auerbach_Pisma

W pierwszej połowie lat 30. wiąże się ze wschodzącą gwiazdą poezji jidysz – Icykiem Mangerem, pijakiem, wagabundą i awanturnikiem. To związek bardzo widoczny, obserwowany. Rachela jest podziwiana za sposób, w jaki radzi sobie z Mangerem, jak organizuje mu życie. To do niej zwracają się wydawcy, gdy trzeba coś z poetą załatwić. Ale to nie o taką widoczność i podziw wszak idzie. Tu otwiera się inny, ciemny rozdział życia przedwojennej Racheli Auerbach, o którym we wstępie do „Pism z getta warszawskiego” zaledwie wspomniałam. Auerbach jest bardzo silną kobietą, która potrafi wokół różnych idei, pomysłów coś zorganizować. Ponadto ma swoje zdanie, które jest słyszalne, a jednocześnie w sferze prywatnej jest uwikłana w szereg bardzo trudnych związków. Jej pierwsze małżeństwo się rozpada, a kolejny związek z Mangerem to związek toksyczny i pełen przemocy. W 1938 r., kiedy Rachela ma poddać się operacji wycięcia guza macicy, on robi jej karczemną awanturę i prawdopodobnie bije. Pisarka czuje się tak straumatyzowana, że po operacji nie jest w stanie wrócić do domu. Dopiero wtedy się rozstają. Po Zagładzie jeszcze raz się spotykają. Znów powtarza się to samo. I to nie jest jedyny tak trudny, skomplikowany i toksyczny związek, w który Auerbach się wikła. To jest właśnie ten niewidoczny nurt jej życia, który mnie interesuje. Z jednej strony, czytam jej publiczną biografię, widzę najpierw jej zaangażowanie w sprawę np. emancypacji kobiet, zdecydowanie, później też bezwzględność wobec pracowników. A z drugiej strony, jest jej życie osobiste, które w zasadzie jest serią strasznie skomplikowanych związków. I samotność.

Justyna Czechowska: Skoro wspomniałaś o emancypacji kobiet, zwrócę się teraz do Sylwii Chutnik. Jak twoim zdaniem feminizm Racheli Auerbach wyglądał na tle rodzącego się wtedy feminizmu?

Piotr Kieżun: I czy w ogóle czytasz ją jako autorkę feministyczną?

Sylwia Chutnik: Oczywiście od razu mamy tutaj do czynienia z kontrowersją, bo należałoby zdefiniować pojęcie autorki feministycznej. Na przykład, czy jest to kobieta pisząca po kobiecemu, czy po prostu kobieta pisząca. To jest wielki problem, któremu moglibyśmy poświęcić całe spotkanie. Natomiast pewnego rodzaju wrażliwości, które w „Pismach z getta warszawskiego” można wychwycić, a także różne tematy podejmowane przez Auerbach, dobrze wpisują ją w nurt kobiet-literatek. Na przykład mocne zwrócenie się w stronę dzieci i jej apel, że dzieciństwo w getcie to jest temat, który musi być opisany po wojnie. Poza tym można dostrzec wątki macierzyńskie w jej stosunku do własnych tekstów. Mówi się czasem o białym małżeństwie. W przypadku Auerbach należałoby raczej mówić o „papierowym macierzyństwie”. Wydaje mi się, że Rachela miała swoje dzieci i tymi dziećmi było pisanie i jej twórczość. Karolina Szymaniak pisze we wstępnie o pochylaniu się Auerbach nad własnymi tekstami, o wiecznym skreślaniu, poprawianiu, walce o dokumenty, papiery z archiwum, w którym pracowała, walce o język i kulturę jidysz – myślę, że tu należy doszukiwać się jej macierzyństwa.

Piotr Kieżun: Przejdźmy do pisanego w getcie dziennika, który jest głównym tekstem „Pism z getta warszawskiego”. Czym jest ten dziennik? Reportażem, esejem, raptularzem?

Sylwia Chutnik: Zapiski Auerbach są mocno kolażowe, mają styl notatnikowy, mieszają się w nich i języki, i funkcje językowe, więc jeśli miałabym jednym słowem nazwać ten dziennik, to powiedziałabym, że jest to tekst-kolaż. Te zapiski to być może również wyraz jej niemocy – „tekst wobec Zagłady”. Bo co możemy zrobić z naszym językiem wobec takiego wydarzenia? Jak opowiadać, żeby opisać nieopowiedziane – coś, co było nieprawdziwą prawdą, prawdą, która nie mogła się wydarzyć, ale się wydarzyła? Te swoiste pęknięcia, które znajdziemy w dzienniku, są bardzo symboliczne i robią miejsce na oddech w trakcie lektury tak trudnego tekstu.

Karolina Szymaniak: Próbuję we wstępie do „Pism z getta warszawskiego” nazwać te wszystkie gatunki, które można by przypisać dziennikowi Auerbach, ale niczego ostatecznie nie rozstrzygam, bo nie ma sensu tego robić. Co jest na pewno charakterystyczne dla tych zapisków to mikrocałostki, kadry, z których jest zbudowany. Możemy nazwać to montażem, kolażem heterogenicznych materiałów różnego typu, ulotek, pieśni. Wolałabym jednak nie zamykać tego tekstu w jednym słowie. Może po prostu wystarczyłoby tu określenie konstelacja – konstelacja różnych gatunków. Gdy Rachela wydawała „Dziennik” i inne teksty z tego czasu po wojnie – a wydała go w formie książkowej tylko raz, nie w całości i tylko po hebrajsku, czyli w języku, który najsłabiej znała – to dokonała mocnej ich rekonstrukcji, przestawiając rozmaite całostki. Widać to bardzo wyraźnie, jak układała wtedy te zapiski, w jaki sposób je dzieliła i montowała ponownie. To też była pewna konstelacja, tylko inaczej zbudowana, i tego bym się trzymała.

Kiedy przygotowywałam „Dziennik” do druku zależało mi na tym – co jest oczywiście niemożliwe i złudne – żeby doświadczenie ich lektury w wydrukowanej formie dawało jakieś wyobrażenie o tym, czym jest tekst oryginalny. A jest on też całą serią skreśleń, dziur, wyblaknięć, rozmyć. Wszystkich skreśleń nie notowałam, np. takich, gdzie Auerbach przestawiała kilka wyrazów, ale uwzględniłam te, które pozwalały śledzić jej pracę nad tekstem. Zależało mi również bardzo na tym, żeby zachować wielogłosowość tekstów, w tym zapisy alfabetem jidysz i dopiero później wyjaśniać je w przypisie. Te zmiany alfabetu też coś o autorce mówią. Chciałam wreszcie zachować rytm tego gorączkowego, późnonocnego pisania in extremis, więc choć sama autorka po wojnie tekst cięła na krótsze zdania czy całostki, nie uwzględniłam w wydaniu tych zmian, wychodząc z założenia, że wydajemy dokument tak, jak powstał on tam i wtedy.

Piotr Kieżun: Auerbach nadpisuje, skreśla. Dlaczego? Wiadomo, że pewnych rzeczy w czasie wojny nie mogła zapisać wprost i później je uzupełniała, ale czy można również powiedzieć, że to kreślenie wynika z twórczego niezadowolenia ze swojej pracy? Innymi słowy, czy Auerbach traktowała zapiski z getta jak dzieło literackie?

Karolina Szymaniak: Skreślenia są różnego typu. Po pierwsze, zdarzały się jej pomyłki, ale to z punktu widzenia badacza mało ciekawe. Po drugie, były skreślenia konspiracyjne. Ringelblum, przygotowując ją do pisania konspiracyjnego, ostrzega, by nie miała „długiego babskiego języka”, żeby nie powiedziała za dużo. W pierwszej części tekstu nie trzymała się szczególnie wymogów konspiracji i potem pracowicie wykreślała różne rzeczy, ale da się je rozszyfrować. Trzeci typ skreśleń to skreślenia, pokazujące pracę nad tekstem. Czy ona traktowała ten tekst jak tekst literacki? Na pewno. Ona widzi w tym coś więcej niż tylko zapis dokumentalny. Zresztą po wojnie, zastanawiając się nad tym, jak należy pisać po Zagładzie, Auerbach stwierdza, że to nie może być suchy dokument. I faktycznie, w tym „Dzienniku”, w jego heterogeniczności, montażowości, udaje jej się to osiągnąć. Pisarka zdaje się sugerować, że taki „sztuczny”, jak zauważyła Marta Janczewska, charakter ma sama opisywana materia rzeczywistości getta, narzucająca niejako sposób jej zapisywania. Do najsłynniejszych fraz z „Dziennika” należą bodaj te o „samorzutnym teatrze, samokręcącym się filmie dźwiękowym getta”, o „jarmarku trupów”, „dziwnej ekspresyjności zjawisk” życia getta, spektaklu groteski toczącego się przed jej oczami.

Justyna Czechowska: Sylwio, wiem skądinąd, że twoja powieść „Dzidzia” jest częściowo zainspirowana twórczością Racheli Auerbach, więc wyobrażam sobie, że ty czytasz to jako tekst literacki i warstwa literacka jest dla ciebie ważna.

Sylwia Chutnik: Dla mnie jest to próba uchwycenia tamtych czasów w taki sposób, który ma Racheli Auerbach pozwolić nie oszaleć. W jadłodajni-stołówce, którą prowadziła w getcie, gdzie codziennie karmiła dziesiątki wygłodniałych osób, kluczowy był gest macierzyński – mocno symboliczny. Podobnie jest z jej twórczością. To przykład literatury podtrzymującej nas przy życiu. Mam nadzieję, że nie jest to zbyt egzaltowana refleksja, ale tak odczytywałam ten tekst ponad 15 lat temu, kiedy po raz pierwszy się z nim zetknęłam i tak odczytuję go teraz w opracowaniu Karoliny Szymaniak w formie książkowej. Ta literackość czasami jest zaskakująco uniwersalna. Motyw desperackiej próby pochowania ciała jednej z osób, które przychodziły do tej jadłodajni, pochodzącego z Karlsbadu sportowca Abrahama Braxmeiera, teraz kojarzy nam się jednoznacznie z filmem „Syn Szawła”. Te gesty okazują się nagle powtarzalne.

Justyna Czechowska: Jako varsavianistkę i badaczkę tekstów o mieście te zapiski muszą cię interesować również od strony dokumentalnej.

Sylwia Chutnik: Jeśli chodzi o warstwę varsavianistyczną, właściwie topograficzną, jest to dokument bardzo ciekawy. Zachęca do pójścia szlakiem tych miejsc, o których Auerbach wspomina. Trzeba jednak pamiętać, że topografia terenów byłego getta jest złudna. Tak naprawdę spacery po tym obszarze to spacery z zamkniętymi oczami. Gdyby trzymać się dogmatycznie przykazań przewodnickich, które mówią, że przewodnik może mówić tylko o tym, co możemy zobaczyć, to nie powinno się prowadzić wycieczek po terenach byłego getta, bo po prostu nie ma tam czego pokazać. To są pułapki topografii tamtych terenów. One już nie istnieją i musimy mieć tego świadomość.

Piotr Kieżun: Dlaczego Auerbach, która tak intensywnie walczyła o kulturę jidysz, napisała swój dziennik po polsku?

Karolina Szymaniak: Żebym to ja wiedziała… Mogę sformułować tylko pewne hipotezy. Sama autorka wyjaśnia, że to czysto techniczna sprawa, po prostu pierwsze notatki miała prowadzić w notesie z zapiskami z przedwojennego „Dziennika”. Ale nie jest to w pełni przekonujące wyjaśnienie. Jak już powiedzieliśmy, była w pełni dwujęzyczna. Czy polski wybrała, bo chciała dotrzeć do nieżydowskiej publiczności? Nie jestem pewna, dlaczego wtedy tego nie napisała, tylko szukała jakichś innych wyjaśnień? Polszczyzna była językiem jej studiów uniwersyteckich, a w „Dzienniku” i innych tekstach uruchamia pełne instrumentarium analityczne, czerpiąc z psychologii… Tyle, że robiła to także w jidysz. Być może polszczyzna jako paradoksalnie swój-nieswój język lepiej nadawała się do opisu rzeczywistości getta, dawała dystans, pozwalała uchwycić niesamowitość i groteskę.

Co ciekawe, wielu do dziś jest przekonanych, że to niemożliwe albo podejrzane. Na przykład w głośnym parę lat temu filmie Yael Hersonski „Niedokończony film” nigdy nieskończony właśnie niemiecki film propagandowy kręcony w getcie opatrzony jest komentarzami świadków i cytatami z gettowych dokumentów. Jednym z nich jest „Dziennik” Auerbach, ale o ile inne teksty czytane są w językach oryginału (polskim, jidysz, hebrajskim czy niemieckim), o tyle tekst Auerbach czytany jest w jej autoprzekładzie na jidysz…

Przy pytaniu o polszczyznę otwierają się kolejne tematy, cały ich ogrom: Auerbach oceny polskiego antysemityzmu, stosunku do kultury polskiej, tego jak patrzy na antyżydowską przemoc po Zagładzie. Przypomnijmy też, że to ona jest autorką określenia „polskie Kolorado”. Jeszcze w czasie wojny, w 1943 r., stwierdza, że „mord na Żydach był też w pierwszym rzędzie na gigantyczną skalę zakrojonym mordem rabunkowym” oraz że „będą zapewne kiedyś ludzie kopać i kopać treblińskie Kolorado w poszukiwaniu złota i ukrytych skarbów” – tezy, które powróciły najmocniej do polskiej debaty wraz z książką Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross „Złote żniwa”. Dalej to kwestia rzeczy, fascynująca dzisiejszą (post)humanistykę, pytanie o wizualność w reprezentacji Zagłady, o europejską i izraelską pamięć Zagłady…

Z jednej strony, obcując z tekstem „Dziennika” – tak sądzę – dotykamy czegoś, co nie potrzebuje nawet tych wszystkich komentarzy, dopisków, moich czasem szalonych przypisów. To jest bardzo mocny tekst, którego lektura boli, rani. I z którego, jak sądzę, autorkę można wyczytać bez tej całej dodatkowej wiedzy. Z drugiej – to jest niesłychanie fascynująca postać, której biografia nie zasługuje na to leksykonowe spłaszczenie, do którego ogranicza się zasadniczo (z pewnymi wyjątkami) nasza wiedza o jej życiu i twórczości. Postać, od której nie można się oderwać, ale też nie można jej w pełni polubić. Wielowymiarowa, niejednoznaczna. Tutaj w rozmowie zaledwie dotknęliśmy pewnych kwestii. Ta historia jest jeszcze do napisania.

 


W imieniu Karoliny Szymaniak, tłumaczki oraz redaktorki „Pism z getta warszawskiego”, prosimy wszystkie osoby mające informacje o życiu i twórczości Racheli Auerbach o kontakt pod adresem: kszymaniak (at) jhi.pl


 

 

Przypis:

[1] Przedmieście – zespół literacki prozaików działający w Warszawie i Lwowie w latach 1933–1937. Program grupy został sformułowany przez H. Boguszewską i J. Kornackiego w „Deklaracji 7 punktów”, zapowiadającej zainteresowanie życiem proletariatu i mniejszości narodowych oraz metodę zbierania materiału, nawiązującą do twórczości faktograficznej i naturalizmu E. Zoli.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 376

(12/2016)
22 marca 2016

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj